logo

Chapter IV: When the thunder hits the ground

Chapter IV: When the thunder hits the ground

Minęło już kilka dni, od kiedy Philip przypadkiem wylądował na Red Isle. Nie było mu z tym źle, wręcz przeciwnie, to sprawiło, że zrobił sobie małą przerwę, a także zainteresował się nadchodzącym wodnym turniejem. Nie było może on fanem wodnych pokemonów, lecz chciał spróbować swoich sił.

III. Seven wonders

III. Seven wonders

Poliwhirl siedział na drewnianym krzesełku, wesoło machając zwisającymi stópkami. Kyle sięgał właśnie po masło, kiedy do pomieszczenia o białych, chropowatych ścianach wszedł zmarnowany Kasper.
- Cześć – rzucił od niechcenia i usiadł na swoim miejscu, kładąc twarz na drewnianym blacie i wyciągając przed siebie ręce.
- Cześć – odpowiedział niepewnie Kyle, przyglądając się uważnie swojemu znajomemu. – A tobie co? – zapytał, kontynuując przygotowanie posiłku.
- Mi? Nic… Za długo posiedziałem nad raportem dla profesora.
- Jesteś pracoholikiem. Odpocznij. Zaraz i tak wyruszasz w drogę powrotną, myślę, że na spokojnie zdążysz przygotować raport dla profesora. Tak szybko nie dostaniesz się do New Bark…
- Szczerze, to mi się nie chce wracać. Lubię laboratorium i w ogóle – mówił bez przekonania ze smętną minął – ale z miłą chęcią zająłbym się badaniami terenowymi. Profesor Elm jest taki roztrzepany… Ach!

II. Heart gold

II. Heart gold

            Kyle i Kasper przemierzali złoty las bladym świtem. Przez złote korony drzew przedzierały się pierwsze promienie słońca, świadczące o malejącej ilości czasu na łowy. Bo właśnie to zmusiło trenerów do wstania o tak wczesnej porze – polowanie na Hoothooty.

            Profesor Elm poprosił Kaspra, aby ten złapał mu jednego Hoothoota z ze złotego lasu, ponieważ każdy pokemon tego gatunku był odmianą shiny. Elm chciał się przekonać czy złoty kolor pokemona ma coś wspólnego z barwą liści na drze drzew lasu, który otaczał Cynową wieże, a jak każdemu wiadomo na jej szczycie szczęśliwcy mogą spotkać Ho-oh.

I. Spark of gold

I. Spark of gold

            Wieczorem rozświetliły się wszystkie lampiony w Ecruteak City. Dziewczyna o spiętych, płomiennych włosach przebiegała obok kolejnej latarni. Jej kucyk skakał z lewego na prawe ramię. Jej zielony top rzucał się w oczy, a na jej czole pojawiły się pierwsze krople potu. Przy pasku miała nie tylko stoper, ale także sześć czerwono-białych kul.

XXX. Music for rebel heart: Evolution

XXX. Music for rebel heart: Evolution



Na początku zawsze jest pięknie. Wznosisz się ku niebu, czujesz się wyjątkowa, a potem wiatr się zmienia i spadasz w przepaść. A mimo, to wciąż chcesz kochać, nie ważne ile razy się spadło, to znów zaczynasz tę szaloną wspinaczkę, licząc, że zdobędziesz szczyt.
~ Caroline Mclone

XXIX. I am the light of Olivine City

XXIX. I am the light of Olivine City

            Olivine City budziło się do życia. Pan Crown otwierał swoją piekarnię, pani Samuel podlewała roztańczone Sunflory, które cieszyły się wschodzącym słońcem. Rybacy spożywali jajecznicę z bekonem w pobliskim barze, a dzieci, no cóż one wciąż spały.

            Przez centrum przechodziła blond włosa dziewczyna, o melancholijnym uśmiechu. Jej pomarańczowe perły lśniły w blasku słońca. Jej pastelowa, niebieska sukienka falowała pod wpływem morskiej bryzy, która sprawiała przyjemne uczucie orzeźwienia mieszkańcom.

            Dziewczyna uśmiechała się do wszystkich i witała im, jak też miała zwyczaj każdego dnia. Zwykły obchód wokół miasta od latarni, aż po jej miejsce pracy – olbrzymią stalową piramidę. Nic jej tak nie odprężało, jak medytacja przed świtem, na skalistym brzegu, u podnóża latarni Olivine City, wraz ze swoim Ampharosem. Może dzisiaj skorzysta z niego podczas meczu.

XXVIII. Fun with pi

XXVIII. Fun with pi

            Nieskończenie ciągnące się łąki miasta Olivine City, ograniczone były przez szczyty górskie, które prowadziły, do wielkiej kamiennej świątyni. Bezchmurne niebo, słońce w zenicie i delikatny podmuch wiatru, który kołysał zielone liście.

            Kyle leżał pod jednym z drzew patrząc, jak jego podopieczni wesoło biegają po łące.
- O czym tak myślisz? – zapytała Caroline, pochylając się nad swoim chłopakiem.
- O tym wszystkim. O Alice, o kolejnej walce, w sumie to błądzę myślami. Sam nie wiem gdzie – przyznał, wpatrując się w górskie szczyty i nabierając powietrza do ust.
- Ale z ciebie myśliciel. Powinniśmy odpocząć, jutro zmierzysz się z Jasmine. Od razu poprawi ci się humor. A Alice sobie poradzi. Jest dorosła – powiedziała, uśmiechając się.

XXVII. Why is it so complicated?

XXVII. Why is it so complicated?
            Chłopak nie odzywał się, po prostu milczał i wpatrywał się w swoją przyjaciółkę. W jego objęciach znajdował się mały, bladoniebieski pokemon przypominający słonia. Wachlował on uszami i starał się wyrwać z objęć swojego trenera.
- Kyle, proszę powiedz coś – mruknęła Alice, nie wiedząc, co powinna powiedzieć. Może powinna dać sobie spokój.

            Oczy chłopaka były puste, zupełnie, jakby był świadkiem jakiegoś morderstwa, a jego wzrok utkwił w ciele ofiary. Przez jego głowę przemijało tysiące myśli, które tworzyły chaos.
- Jak to w ciąży? – zapytał, odrywając się od swoich myśli. Wziął głębszy wdech.
- Ja i Forest, no cóż, poniosło mnie – wycedziła niepewnie. Kyle zmarszczył brwi, wziął kolejny większy wdech i spokojnie wypuścił powietrze, próbując zapanować nad złością.
- Alice, co się z tobą stało! – prychnął gniewnie. – Wiem, że pewnie jest ci ciężko, ale to twoja wina. Ja się pytam, co się z tobą dzieje? Na początku akcje ze mną, twoje humorki, wstąpienie do armii Whitney, dziwne przepychanki, a teraz to. Przecież, zawsze byłaś rozsądną osobą. Byłaś taka poukładana, zawsze wiedziałaś, co jest dobre, a co nie. Więc co się zmieniło?
- Powinnam ci to już dawno powiedzieć, chyba nie było okazji, a raczej nie mogłam. Myślę, że nadszedł ten czas, by opowiedzieć ci, co stało się zanim wyruszyliśmy w podróż. Od tamtego czasu mój świat runął. Osiem miesięcy temu…

XXVI. Where is a princess it has to be a dragon

XXVI. Where is a princess it has to be a dragon

            - Odpocznij wreszcie – powiedziała rudowłosa, stojąca w progu drzwi, prowadzących do centrum pokemon.  – Kyle – napomniała, krzyżując dłonie na klatce piersiowej.

            Chłopak ignorował jej upomnienia. Kucał przed swoim niebieskim pokemonem, z uniesioną gardą. Stworek okładał go serią szybkich ciosów, bez użycia większej siły. Caroline podeszła do niego, by móc go odciągnąć od treningu.
- Ja wiem, że chcesz zdobyć szybko kolejną odznakę, ale dawno nie odpoczywałeś. Pamiętaj, że to twoja pierwsza podróż, nie możesz tak forsować swojego organizmu, i co gorsza swoich pokemonów – usprawiedliwiła swoją upierdliwość, licząc, że brunet podda się jej pomysłowi.
- Nie dasz za wygraną, co? – Odchylił głowę nieco ku górze, by móc na nią spojrzeć, nie opuszczając gardy. Dziewczyna spojrzała się na niego wymownie. – Poza tym nie forsuję organizmu – odpowiedział, kiedy tylko znalazł słaby punkt wypowiedzi dziewczyny.

Chapter III: The importance of being Caroline


Muzyka do rozdziału >>posłuchaj<<
Chapter III: The importance of being Caroline

- Pamiętaj, dasz sobie radę. Nawet nie wiesz, jaki jestem z Ciebie dumny - powiedział mężczyzna o burgundowych włosach, z dość wyraźnym przedziałkiem po lewej stronie.
- Tato, ale ja nie wiem czy dam sobie radę – mruknęła dziewczynka ze spuszczonym wzrokiem. – Boję się – powtórzyła. Mężczyzna uśmiechnął się i pogładził ją po ramieniu.
- Będzie dobrze – zaśmiał się. Dziewczynce nie było do śmiechu. – Caroline jesteś wyjątkowa – powiedział na zakończenie, po czym ponaglił ją dłońmi. Obrócił ją, a potem pchnął, niczym matka pisklę z gniazda.

XXV. Fighting spirit

XXV. Fighting spirit


            Głęboki wdech, który pozwolił mi zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, które błyskawicznie wypełniło moje płuca. Wraz z wydechem zniknął ciężar, który odczuwałem na klatce piersiowej, a cała zła energia zniknęła. Jak zwykle czułem przerażenie, strach i miałem ochotę po prostu uciec, lecz wiedziałem że muszę stawić czoła wyzwaniu. Oddech sprawił, że po otwarciu oczu świat wydał się mi jaśniejszy.

            Kontury było nieco ostrzejsze, a cały zgiełk, który jeszcze przed chwilą słyszałem, zamilkł. Poczułem energię, która przepływała od stóp, aż po czubek głowy. Kolejny oddech i zacisnąłem pięści. W tle usłyszałem swoje nazwisko i zasady dzisiejszego meczu. Byłem gotów, to był dla mnie sprawdzian.

Chapter II: Reinvention

Chapter II: Reinvention

            Morskie fale pieniły się, uderzając o skalisty brzeg, na którym wznosiła się monumentalna budowla. Latarnia morska Olivine City świeciła jak każdej nocy, a to wszystko dzięki energii Ampharosa. Światło krążyło po morzu, dając znak że ląd jest nie daleko.

            Było tuż przed świtem, parę minut przed piątą. Księżyc znikał już za horyzontem, zmieniając barwę ze złocistej, w krwiście czerwoną. Wydawał się niczym smoczy pazur na granatowej tkanie. Wiatr rozwiewał blond włosy chłopaka, siedzącego na jednej ze skał tuż u podnóża latarni. Chłopak wdychał powietrze, rozkoszując się przyjemnym orzeźwieniem, jakie dawała mu morska bryza. Czuł jak jego płuca, na nowo się unoszą. Wstał właśnie z ich powodu. Ocknął się dobrą godzinę temu, kiedy poczuł ciężar na klatce piersiowej.

Chapter I: Master of Unicorns

Chapter I: Master of unicorns

            Olivine City wyłoniło się zza horyzontu. Małe, ciemne, zamglone bloki stawały się coraz wyższe i wyraźniejsze.  Po prawej stronie miasta słońce dopiero co uniosło się nad oceanem, aby wpaść w białe chmury, które pokrywały niebo. Słynna latarnia Olivine znajdująca się w porcie, już była zgaszona, a na kamienistym wybrzeżu stała kobieta wraz ze swoim elektrycznym pokemonem. Jej orzechowe włosy przeczesywane były przez podmuchy wiatru. Kobieta spoglądała z utęsknieniem w stronę morza.

            Philip i Caroline wysiadali ze statku, który przed chwilą zacumował do portu. Wigglytuff wręcz podskakiwał schodząc ze statku.
- Tak już niebawem zdobędziemy naszą piątą wstążkę – powiedziała Caroline, wiedząc czym cieszy się Wigglytuff. Pokemon tak, jak i trenerka kochał wyzwania. – Ale najpierw musimy coś załatwić. – Philip usłyszał to i spojrzał się na swoją przyjaciółkę podejrzanie, po czym rzucił spojrzenie na Pikachu, który wesoło biegał z jakimś Rattatom.
- Co załatwicie? – zapytał, nie przejmując się swoim podopiecznym, który biegał z jakimś obcym pokemonem.

XXIV. Only love can beat fear

XXIV. Only love can beat fear

Jedna gwiazda zagubiona,
pośród nocnej wędrówki.
Jedna gwiazda strącona,
uderzająca z siłą atomówki.

            Było już po dziewiątej, słońce zaczęło znikać za horyzontem. Plaża w Cianwood tętniła życiem. Od słupa do słupa, porozwieszane były, na czarnych linkach kolorowe lampiony. Wymyślne budki, zdobione bambusem lub trzciną i liśćmi palmowymi, które tworzyły dach – zostały dopiero otwarte. Temperatura może i spadła, lecz wypoczywający nie ubrali się cieplej. Wciąż wśród tłumu przeważały krótki t-shirty, luźne przewiewne koszule, a nawet stroje kąpielowe. Wszyscy wydawali się dobrze bawić.

XXIII. Annoying

XXIII. Annoying

            Wiwatujący tłum wstał, by zobaczyć wszystkich uczestników dzisiejszych pokazów. Kyle, Forest i Jack wypatrywali Alice wśród wychodzących i prezentujących się koordynatorów.

            Uroczystość nie odbywała się w specjalnym namiocie, lecz na hali sportowej miasta Cianwood City. Budynek miał kształt dysku, wklęsłego w środku. Oczywiście od góry był on odsłonięty. Była to jedna z najwyższych budowli w całym Cianwood, nie było problemu tutaj trafić. W środku ten budynek był w stanie pomieścić około pięćdziesięciu tysięcy kibiców.

            Alice dzisiaj czuła się pewnie, czasu może miała coraz mniej i fakt, przydałoby się zdobyć kolejną wstążkę. Jednak dzięki zdobyciu pierwszej wstążki zdobyła pewność siebie, że potrafi. Ubrana była satynową, niebieską suknię, która na dole stawała się coraz bardziej przezroczysta, ale obszyta była muszelkami. Był to jej własny projekt. Dziewczyna pragnęła, by dzisiejszy dzień był wyjątkowy.

            Forest przyglądał się wszystkiemu z pewną rezerwą. W końcu w Kalos udało mu się zdobyć tytuł top koordynatora. To wtedy poznał Jacka, choć nie od początku był koordynatorem. W Kalos chciał się zabawić spróbować czegoś nowego.

XXII. Unbroken

XXII. Unbroken

            Przez zmrużone oczy docierały do mnie promienie słońca. A więc jest już rano. Jeszcze chwilę proszę! Schowajcie słońce i pozwólcie mi się wylegiwać w ciepłej kołderce. Ja tak bardzo nie chcę wstawać!

            W pokoju rozległ się dźwięk budzika, a więc wybiła godzina siódma. Pasowałoby już wstać, w końcu o wakacjach mogę zapomnieć, jestem członkiem Ligii, wypadałoby nie wypaść z formy.

            Zwlekłem się leniwie z łóżka. Poczułem nieprzyjemny chłód, który przyprawił mnie o dreszcze. Miałem ochotę przykryć się ponownie, ale zasadniczo nie miałem wyboru. Dzisiaj w końcu będę szkolić Kyle’a. Szkoda mi go, też taki byłem. Przerażony, zmieszany i zły na cały świat, że nikt mi nie współczuję. A teraz? Teraz mam to gdzieś.

            Życie jest życiem idzie dalej, a to czy ktoś się do nas uśmiechnie, czy nas potępi, to nie nasza sprawa. Człowiek to niestety egoista. Może potrzebuje innych by funkcjonować, ale wciąż jesteśmy egoistami. Tego nauczyło mnie życie. I nie, nie jestem tym typem gościa, który doświadczył złego świata i stał się zimny. Po prostu nauczyłem się wiele rzeczy ignorować i robić swoje, bo liczy się to  by żyć w zgodzie ze sobą. Zawsze ktoś nas skrytykuje i pochwali, dlatego mam na to w stu procentach wywalone.

XXI. Broken

XXI Broken

            Serce na chwile przestało mi bić. Jak ja dawno go nie widziałem. Jak bardzo za nim tęskniłem, oczywiście jak kołek stałem wpatrując się w niego bez żadnej reakcji. Miałem ochotę uściskać go na powitanie, ale zamiast tego stałem jak wryty.
- No siema brat – rzucił pewnie, jak to on.
- Cześć – wydukałem nieśmiało i oczywiście dalej stałem. Tak, nie jestem mistrzem w okazywaniu emocji. W końcu ruszył do mnie i przytulił mnie, klepiąc po plecach.
- A ty co zobaczyłeś ducha – zaśmiał się. Dopiero teraz się ocknąłem i odwzajemniłem uścisk.
- Nie, po prostu – eh gubiłem się we słowach. -  Dawno cię nie widziałem i nie spodziewałem się ciebie w Johto, co tu robisz? – zapytałem nieco zmieszany. Przecież Jack opuścił dom trzy lata temu. W podobny sposób jak ja, no może bardziej burzliwy. Zrobił to w taki sposób, że wszystkie wspomnienia o nim w domu, zostały spalone.
- Podróżuję, już trzy regiony za mną, może odwiedziłbym rodziców i pokazał im swoje odznaki i tytuły – po raz kolejny zażartował, uśmiechając się przy tym łobuzersko. Podróż mu naprawdę służyła. Był wesoły uśmiechnięty i pełen energii. Co wcześniej rzadko mu się zdarzało, mimo jego luźnego usposobienia.
- Trzy regiony? – zainteresowałem się tym. Ciekawe gdzie był przez ten cały czas i dlaczego się nie odzywał. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi! Bliskimi braćmi, a on zniknął w taki sposób!
- Kanto, Kalos i Tryvira – wymienił, odsłaniając prawy bok swojej czerwono czarnej kurtki. Ilość odznak była imponująca. Naliczyłem ich ze dwadzieścia. – Tylko w Kanto nie dostałem się do Ligii, ale to był mój pierwszy region, a start miałem naprawdę ciężki. No, ale cóż teraz jestem wicemistrzem Tryviry – pochwalił się.
- Kalos i Tryvira? – Nie znałem tych regionów. W sumie znałem tylko Hoenn i Kanto. O Sinnoh tylko słyszałem, ale nigdy nie interesowałem się tym regionem, a może powinienem.
- Tak to są kolejne dwa regiony. Bardzo różnią się od Johto i Kanto. Są bardziej zurbanizowane, a raczej Kalos jest, bo Tryvira to istna dżungla, najmłodszy z regionów, których jest o wiele więcej niż Ci się wydaje – wytłumaczył.


XX. Are we still true blue friends?

XX. Are we true blue friends?

           
Brązowe oczy błądziły po idealnie białym suficie. Blondyn pochłoną sporą dawkę świeżego powietrza, by potem je gwałtownie wypuścić. Zupełnie jakby chciał usunąć wraz z mieszanką gazów, całą złą energię, która w nim siedziała. Żółty stworek smacznie spał, leżąc zwinięty w kulkę na błękitnej kołdrze, w złociste półksiężyce. Philip miał ochotę go obudzić, by przejść się na spacer, lecz było stanowczo za wcześnie. Za oknem było widać dopiero biały łuk, wznoszący się nad horyzontem

Brunet jak zwykle nie spał zbyt spokojnie. Wraz z godziną piątą otworzył na chwilę swoje oczy. Spojrzał się w bok i zobaczył, jakby przez mgłę, swojego zamyślonego przyjaciela.
- Nie śpisz? – wymamrotał półprzytomny. Przetarł oczy, by dostrzec blondyna.
- Nie – odpowiedział krótko, wciąż będąc pogrążony w myślach.
- Nie możesz spać? Coś się stało? – zapytał z troską brunet. Philip nie miał dotychczas problemów ze snem, ba był śpiochem.
- Nie mogę spać – odpowiedział niczym automat. – I nie nic się nie stało – powiedział bez większych emocji.
- Czyli co?
- Naprawdę nic! – zaprzeczył stanowczo. – Nie to, że nie chcę o tym gadać, czy coś – zaczął tłumaczenie. – Mam po prostu problem by to ująć.
- Powiedzmy, że rozumiem – wycedził brunet obracając się na drugi bok. Jego organizm domagał się porządnej dawki snu. Tym razem nie był gotowy, aby zerwać się o świcie.  

Philip przybrał pozycję siedzącą, po czym opuścił z łóżka swoje nogi. Oparł dłonie o brzegi łóżka. Kiedy tylko przestało mu się kręcić w głowie, przybrał pozycję stojącą.
- Ale mnie nosi, muszę wyjść, bo inaczej zwariuję. Nienawidzę myśleć, nienawidzę tego natłoku myśli. Muszę poćwiczyć. – Jego myśli były dość nieskoordynowane, zresztą jak i jego emocje. Nie wiedział co czuł i naprawdę nie miał ochoty, zagłębiać się w to co też mu dolega, dlatego też złapał swoje trzy pokeballe i wyszedł na dwór.

XIX. Work, work and work little boy!

XIX. Work, work and work little boy!

- Czy ja cię niczego nie nauczyłem – powiedział mężczyzna w ekranie, łapiąc się za głowę. – Powinieneś użyć Kingdry, ona świetnie by się sprawdziła! – dodał pewniej.
- Tato, daj spokój – odpowiedział Kyle. Chłopak zwrócił się o poradę do swojego ojca, który był naukowcem, a przy tym świetnym trenerem wodnych pokemonów. Jako naukowiec specjalizował się w wodnych pokemonach, a jego ulubieńcem był Slowbro, jak zresztą przystało na typowego mieszkańca Azalea Town. – Wtedy nie pomyślałem o tym, poza tym ona mnie…
- Nie słucha? Znowu! – zdziwił się ojciec, unosząc przy tym głos. – Wtedy miałeś piętnaście lat – przypomniał, karcąc przy tym syna.
- Tak wiem, ale Kingdra ma dość ciężki charakter, muszę nad nią popracować – powiedział to niemal szeptem.

Starszy mężczyzna spojrzał na niego swoimi niebieskimi oczami z troską. Może i zawiódł się na synu wiele razy w przeszłości. Kyle nie zawsze spełniał jego standardy, choć czuł, że wina leżała też po jego stronie. Nigdy nie spędzał z synem za dużo czasu. Christopher Flamento kochał naukę i kochał wodne pokemony, lecz był kiepskim ojcem. Dopiero niedawno sobie zdał sprawę, że jego syn mógł być lepszym trenerem, gdyby ten poświęcił mu więcej czasu. Co prawda nigdy nie chciał, aby ten wybrał sobie właśnie taką karierę.
- Kingdra ma trudny charakter. Jak każdy silny pokemon – zaczął tłumaczyć starszy mężczyzna. – Musisz być stanowczy – powiedział bez większych emocji. Nie wierzy, że jego syn się kiedykolwiek zmieni. Pragnął by stał się silny, choć czuł, że wraz z żoną odebrali mu resztki pewności siebie.
- Dobrze, postaram się – odpowiedział posłusznie.
- Oby sytuacja z Golduckiem się nie powtórzyła – wycedził z troską, wspominając sytuację sprzed trzech lat.– Kyle posłuchaj dasz radę, zawsze dawałeś radę – westchnął. - Powinieneś użyć w tej sali wodnych pokemonów. Czytałem o tej dwójce niedawno w przeglądzie Srebrnej Ligii, ten stadion jest coraz bardziej popularny. Ta dwójka bazuje na wodnych pokemonach, ale dobierają im tak podtypy, aby było niemożliwe wygrać z nimi za pomocą trawiastych, czy elektrycznych pokemonów. Jeśli chcesz wygrać, to musisz użyć wodnych pokemonów. Zadaniczo…
- Zasadniczo nie mam wyboru – dokończył posłusznie brunet.

XVIII. Make it double

XVIII. Make it double

            Brunet pochylał się na zieloną torbą, która leżała pomiędzy jego nogami. Ręką filtrował jej zawartość w poszukiwaniu niebieskiego przedmiotu. Wyciągnął w końcu niebiesko-białą kulę i uśmiechnął się do siebie. Poprawił swoją niebieską koszulkę, zaraz po tym jak poczuł, że odsłania mu plecy.

            Spoglądał się na nową zdobycz dumając co z nią zrobić. Miał ochotę dać tego pokemona pewnej osobie, która na pewno lepiej by sobie z nim poradziła. On niestety nie miał jeszcze takiego doświadczenia, skoro Poliwhirl potrafi mu przyłożyć podwójnym klapsem. Nie chciał ryzykować z tym pokemonem, a raczej chciał sprawić komuś innemu przyjemność.

            Z drugiej strony czuł się już dorosły i gotowy podjęcia takiego wyzwania. Kiedyś nawalił już na tym polu, teraz mógł się zrehabilitować i może choć trochę podbudować swoją samoocenę.
- Poli, Poli. – Poliwhirl sięgnął po przedmiot swoją białą pięścią.
- Tak to jest Kingdra – powiedział przekręcają pokeball. – Muszę z nią potrenować, masz ochotę stoczyć teraz pojedynek? – zapytał. Poliwhirl podskoczył ze szczęścia.

            Kyle wstał, spojrzał się na łóżku naprzeciwko, na którym leżał Philip ze swoim Pikachu. Nie wyglądał jeszcze na gotowego do pobudki, zresztą była dopiero godzina siódma. Brunet nie mógł już spać, był zbyt podniecony kolejną walką, a poza nie potrafił przestać myśleć o sytuacji z Caroline. Nie mógł uwierzyć, że coś takiego się wydarzyło. Był zakochany i to szczęśliwie, a przynajmniej tak mu się wydawało.

XVII. The legend of horse and dragon(part2)

XVII. The legend of horse and dragon(part2)

            Morskie fale pieniły się, obmywając piaszczysty brzeg wyspy. Na końcu plaży zaczynała się bujna zielona dżungla, w której przeważały palmy. Pod jedną z nich leżał Kyle. Otworzył oczy i jęknął z bólu, dopiero teraz poczuł wczorajszy wieczór. W jego głowie przewijały się wydarzenia dnia wczorajszego. Spienione fale, sztorm, on za łodzią, Poliwhirl holujący go aż tu.
- Dziękuję – wyszeptał do Poliwhirla, który chodził nerwowo po plaży, zataczając przy tym kółka.
- Poli, Poli – ucieszył się niebieski stworek widząc przytomnego trenera. Kyle próbował wstać, udało mu się jedynie przyjąć pozycję siedzącą. Złapał się dłonią za kark, aby go rozmasować.

            Kiedy doszedł w miarę do siebie, postanowił się rozejrzeć po okolicy. Wzorkiem wyszukiwał jakiegoś elementu, który by mu podpowiedział, gdzie też się znajduje. Niestety nie dostrzegł nic ważnego. No poza ciałem rudowłosej dziewczyny, która leżała nieopodal niego.
- Caroline! – krzyknął przerażony, myśląc o najgorszym. Wigglytuff wyłonił się za swojej trenerki, poruszając przy tym charakterystycznie uszami, jakby była zdziwiona reakcją trenera.
- Caroline! Słyszy mnie? – ponowił wołanie. Dziewczyna otworzyła swoje zielone oczy i spojrzała na chłopaka.
- Próbuję spać! – mruknę poirytowana. Kyle uśmiechnął się i wtulił się w dziewczynę. – Auu – jęknęła z bólu, czując wszystkie żebra.
- Przepraszam – powiedział Kyle, odkładając swoją przyjaciółkę powrotem na ziemie.
- Nie się nie stało – odpowiedziała, po czym postanowiła wstać.
- Pamiętasz w ogóle co się stało? – zapytał.
- Ciężko jest nic nie pamiętać. Pamiętam Gyaradosa, który używał hiperpromienia, potem wypadliśmy i jakimś cudem nasze pokemony nas tutaj przytargały – opowiedziała.
- I nic więcej? – spytał licząc na jakąś wskazówkę.
- Ciężko było coś zapamiętać, tyle się działo.
- Ciekawe na której wyspie jesteśmy – zastanowił się Kyle, spoglądając w stronę dżungli.
- No nic, musimy upolować jakiegoś wodnego pokemona i zbudować tratwę – zasugerowała.
- Poli, Poli! – zaznaczył swoją obecność wodny stworek.
- Wiem Poliwhirl, że jesteś wodnym pokemonem, ale potrzebujesz pomocy. Masa tratwy, nasza i do tego siła morza. Nie wiadomo, co tam się wydarzy – odparła, wskazując na wyjątkowo spokojne morze. Polwihirl założył ręce na brzuch i spojrzał na nią znacząco. – To że teraz jest ładnie nic nie znaczy. Pamiętasz wczoraj?

            Kyle wyjął z torby małą niebieską kulę z siatką na niej. Przyjrzał się netballowi i ruszył w stronę morza.
- No to czas na polowanie – uśmiechnął się do Poliwhirla.
- Czemu wy wszyscy macie netballe? – zapytała Caroline, przypominając sobie Alice.
- Jestem z Azalea Town, my mamy wszystkie pokeballe – roześmiał się.
- No tak Kurt i te sprawy – powiedziała.
- A tak na poważnie tata mi podesłał kilka takich, w końcu ma bzika na punkcie wodnych pokemonów – odpowiedział.

            Brunet ruszył w stronę morza. Może i nie miał ze sobą wędki, ale postanowił spróbować swojego szczęścia. W końcu na brzegu można często spotkać Staryu, albo Seala, chociaż w tym klimacie ciężko spotkać lodowego pokemona. Chłopak postanowił jednak spróbować.

            Powoli wchodził do wody, aby nie dostać skurczu. Chłodne fale obmywały mu nogi, dzięki czemu przystosowywał się do panujących warunków. Był dopiero ranek, a więc woda po całej nocy wystudziła się. Na brzegu widać było tylko wesoło chodzące Krabby i małe Sheldery. Dla Kyle, było to za mało, te stworki nie dałyby rady, gdyby doszło do jakiś komplikacji. Chłopak wypatrzył dryfującego Seadrę, dziwił się, że ten pokemon, jest tak blisko brzegu. One raczej żyją w morskich głębinach.
- Mamy szczęśliwy dzień. Dobra Poliwhirl, to twoja runda – powiedział wskazując na niebieskiego malucha. – Zacznij od podwójnego klapsa!
- Poli, Poli! – ucieszył się, po czym doskoczył do rywala i zadał mu dwa siarczyste policzki.

            Seadra nie był zadowolony z tego powodu. Zanurkował pod wodę.
- Nie pozwól mu uciec! Goń go! – nakazał Kyle. Nie musiał długo czekać. Pod wodą zaczęło emitować białe światło, po czym Polwihirl został odrzucony przez morską falę.
- O szlak, to Kingdra! – krzyknął przerażony. Pokemon może i nie było duży, ale na pewno był bardzo silny i odporny na wodne ataki. – Damy radę!
- Zaatakuj go łamaczem murów – rozkazał. Poliwhirl nie zdołał jednak wymierzyć ciosu, ponieważ trafiła go niebiesko-fioletowa kula energii. – Nie dobrze, smoczy puls.

            Pół smok, nie zamierzał odpuścić, wyglądał na naprawdę zirytowanego. Ktoś śmiał zakłócić jego 
spokój, teraz tego kogoś czekała sroga kara.
- Polwihirl jeszcze raz łamacz murów – ponowił. Kigdra również powtórzyła ruch. – Odbij! – Kyle był przygotowany na tę sytuację. Poliwhirl wykorzystując łamacz murów odbił kulę smoczej energii. Dla Kingdry, był to bardzo bolesny cios.
- A teraz łamacz murów i podwójny klaps! – Poliwhirl celnym uderzeniem wytrącił z równowagi niebieskiego stworka, po czym zadał mu kilka ciosów otwartą dłonią. – Nie dajmy mu wytchnąć. Pokaż mu naszą lodową pięść! – rozkazał. W końcu ćwiczyli ten ruch jeszcze w Goldnerod City.  Biała pięść bez problemu trafiła w cel. Kingdra ryknął z bólu i upadł. Kyle nie czekał ani chwili i wyrzucił pokeball, aby złapać ofiarę.

            Nie minęła minuta, a Kingdra był już nowym członkiem zespołu Kyle’a. Chłopak ucieszył się i w podskokach pobiegł po pokeball, który dryfował na fali. Chłopak złapał czerwoną kulę upadając w wodę. Wyłonił się z ręką wzniesioną ku górze, śmiejąc się przy tym.

            Caroline z założonymi rękoma, czekała na niego. Spoglądała na niego, jak na małe dziecko, które właśnie ostało lizaka i musiała chwilę się pocieszyć zdobyczą.
- Skończyłeś? – zapytała spoglądając na niego znacząco.
- Tak – mruknął bez entuzjazmu i pomaszerował w stronę brzegu.
- Z taką zdobyczą mamy szansę – powiedziała. – Zostaje tylko zbudować tratwę i będzie po sprawie!
- Tak bo dopłynięcie, będzie najprostsze – skomentował z ironią.
- Z takim pokemonem na pewno – odparła i ruszyła w stronę dżungli.
- Zaczekaj! – rzucił za nią Kyle.

            Caroline i Kyle postali jeszcze chwilę na plaży. Sprawdzili swój ekwipunek. Kyle rzecz jasna sprawdził czy jego pokedex działa. Elektroniczna encyklopedia była przemoczona, mimo to chłopak liczył, że kiedy wyschnie będzie działa jak kiedyś.

            W końcu ruszyli w stronę zielonej puszczy. Ich marsz został przerwany przez huk, który usłyszeli. Z zielonych drzew wyfrunęły Pidgeye, a nad południową częścią lasu zaczął unosić się dym.
- Sprawdzimy to? – zapytała.
- Powinniśmy, może to jakiś ratunek – powiedział.

            Ruszyli wzdłuż linii brzegu. Woleli nie zapuszczać się w głąb puszczy, nie mieli czasu, ani środków, by pozwolić sobie na zgubienie się. Po godzinie udało się im dotrzeć do miejsca wydarzenia.

            Na brzegu leżał czerwony Gyarados, a raczej lekko purpurowy. Leżał sobie z otwartą paszczą i zamkniętymi oczami, nie poruszając się ani trochę. Koło niego stały dwie osoby. Niewysoka blondynka z długimi włosami, spływającymi na jej szary dopasowany strój oraz Wysoki brunet w podobnym stroju. Oboje na plecach mieli czerwony znak „R”.
- Czy to nie jest zespół R? – zapytał Kyle, przyglądając się całej sytuacji.
- Tak – odpowiedziała. – Z nimi nie ma nic dobrego. Spotkałam już raz zespół R, zawsze muszą coś zmajstrować – powiedziała przyglądając się całej sytuacji.
- Czy ty myślisz, że ten Gyarados nie żyje? – wskazał na kolosa, który nie poruszał się.
- Oni raczej łapią pokemony, nie zabijają – powiedziała, jednak nie była pewna osądu. – Zresztą przekonajmy się!

            Rudowłosa dziewczyna ruszyła pewnie przed siebie. Jakby się ich nie obawiała. Miała już na koncie jedno spotkanie z zespołem R i wiedziała, jak sobie z nimi poradzić, dlatego też nie czuła takiego strachu jak Kyle, który był o jeden krok tuż za Caroline.
- Co wy tu robicie!? – przerwała dyskusje zbirom.
- Nie twoja sprawa – prychnęła blondynka, po czym rzuciła swój pokeball. – Gloom pokaż im na co Cię stać!
- Szybko pomóż im Charmeleon! – rzucił mężczyzna. Przed dwójką złoczyńców stanął czerwony stworek, przypominający smoka oraz niebieski maluszek z dziwnym kwiatem na głowie.
- Uwielbiam Glooma! – skomentował Kyle widząc pokemona roślinę. Nie patrząc na konsekwencje swojego ruchu wyciągnął pokedex.

Gloom pokemon typu trawiastego i trującego. Znany jest ze swojego nieprzyjemnego zapachu, który wydziela ze swojego kwiatu na głowie. Z esencji tego kwiatu wykonuje się perfumy. Gloom wydziela nieprzyjemny zapach, gdy czuje się zagrożony. Preferuje raczej nocny tryb życia.

- Skończyłeś? – Caroline posłała mu groźne spojrzenie.
- Ta… -  W tym momencie poraził go pokedex, który uległ zwarciu.  Caroline zachichotała.

            Zepsół R nie wiedział o co chodzi i nie obchodziło ich to zbytnio, korzystając z chwili nieuwagi, postanowili zaatakować.
- Charmeleon miotacz ognia! – nakazał brunet.
- Gloom kwas! – W stronę dwójki trenerów poleciała zielona plama, a tuż za nim strumień ognia. Na całe szczęście Poliwhirl i Wigglytuff byli czujni.  Poliwhirl zatrzymał atak strumieniem wody, a Wigglytuff wystrzelił niebieską kulę, która zatrzymała zielony kwas.
- Charmeleon metalowy pazur!
- Taniec płatków Gloom!
- Myślicie, że się damy – zaśmiała się Caroline. – Wigglytuff księżycowy promień!
- Poliwhirl łamacz murów!

            Ataki zetknęły się ze sobą. Poliwhirl zablokował łamaczem murów stalowe pazury ognistego stworka. A srebrny promień zderzył się ze strumieniem tańczących w powietrzu płatków.
- Podwójny klaps – polecił Kyle. Poliwhirl korzystając z drugiej dłoni zadał cios ognistemu stworkowi. Promień Wigglytuff po chwili przełamał strumień płatków i uderzył w przeciwnika.
- Gloom podwójna drużyna i kwas! – rozkazała blondynka nie dając za wygraną. Jej pokemon zduplikował się i każdy z jej klonów zaczął wyrzucać z siebie zielony kwas. Wigglytuff starał się go unikać.
- Charmeleon smoczy puls! – nakazał, a z pyska małego smoka wyłonił się fioletowo-niebieska kula pędząca w stronę Poliwhirla.
- Łamacz murów! – Kyle postanowił powtórzyć sekwencję i bez problemu odbił uderzenie.

            Wigglytuff z trudem unikał ataku przeciwnika. W szczególności, że ten się zduplikował. Caroline nie miała przewagi typu, ani żadnego skutecznego ataku, więc musiała sobie radzić tym co ma.
- Wodny puls, zmyj te kopie! – kazał. Wigglytuff rzucił niebieską kulą o podłoże, przy okazji został trafiony kwasem i upadł. Kula uderzyła o piasek i stworzyła potężną falę, która zmyła kopie Glooma. Pozostał tylko jeden.
- Taniec płatków! – rzuciła szybko blondynka. Liczyła, że uda się jej wykończyć różowego stworka, który cierpiał z powodu oparzeń wywołanych przez żrący kwas.
-Lodowa pięść! – Rozkazał Kyel, a jego podopieczny w sekundzie pojawił się przy trawiastym pokemonie i zadał mu celny efektywny cios.

            Charmeleon i Gloom ledwie zipały. Dwójka złoczyńców spoglądała na swoje osłabione pokemony.
- Dobrze, wrócimy tu jeszcze po naszą zdobycz! – warknął mężczyzna. – A tym czasem, Charmeleon zasłona dymna! – Całe pole pokryło się czarnym dymem, przez który nic nie można było dostrzec.
- Wybieram cię Hoothoot. Atakuj podmuchem! – Pokemon sowa bez problemu rozwiał dym, jednakże było już za późno. Złoczyńcy uciekli.

            Caroline i Kyle podbiegli do purpurowego pokemona, który leżał nie drgnąwszy nawet przez chwilę. Kyle dotknął go dłonią i spojrzał się przerażony na Caroline, która dopiero teraz dostrzegła, że morze wokół stworzenia jest czerwone.
- On nie żyje – wydukał.
- Wiem – powiedziała, a jej oczy zaszkliły się. Nie sądziła, że człowiek jest zdolny zabić pokemona.
- Co za potwory. Ale od kiedy zespół R zabija? – zadał to pytanie, nie potrafiąc zrozumieć co musiało nimi kierować. Nigdy nie słyszał o takiej zbrodni, a przynajmniej nie z rąk zespołu R.
- Nie wiem, nie chcę – mówiła nieskładnie po czym zaczęła płakać. Kyle podbiegł do niej i przytulił ją. Dziewczyna mimo to płakała dalej.

             Uspokoiła się i spojrzała na Kyle, po czym odsunęła go od siebie, rozumiejąc że sytuacja jest trochę skomplikowana.
- Dzięki – powiedziała ocierając oczy.
- Nie ma sprawy – dodał chłodno, po czym schował swoje dłonie w kieszeniach. – To co tropimy ich? – wypalił.
- Zwariowałeś? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Oni zabiją nas, jeśli będą musieli. Ciekawa jestem tylko po co im to było i dlaczego ten pokemon ma rozciętą klatkę piersiową. – Wskazała na dziurę z której sączyła się jeszcze krew.
- Widocznie zaczęli robić mu sekcję. – Ruszył w stronę stworzenia. Chciał przyjrzeć się dokładniej ranie. Jasno białe łuski pokryte były brunatnym nalotem, była to już skrzepnięta krew. Rana nie była tak świeża, jak to się Kyle’owi wydawało.

            Chłopak dłońmi chwycił pokłady rozciętych mięśni i rozszerzył szparę, przez którą dostrzegł na tylnej ścianie żebra i białe pasma, które przymocowane były do płuc.
- To dziwne – mruknął pod nosem.
- Co ? – zaciekawiła się Caroline utrzymując bezpieczny dystans.
- Wiesz, że narządy podtrzymywane są przez tkankę łączną – zaczął. – Dziwię się, że tu występuję więzadła, zupełnie jakby była tu jakaś kula – mówił przyglądając się białym kosmkom.
- Znasz się na anatomii pokemonów? – zapytała.
- Co nieco, tyle co pamiętam z zajęć. Czasem się coś przeczytała. To i tak jest dziwne. Chociaż czekaj. – Przyjrzał się uważniej. – U wężowatych pokemonów serce jest ruchome, po to by przy połykaniu ofiary nie zostało uszkodzone. Ale po co im serce tego pokemona? – zdziwił się.
- Serce, czy oni są chorzy?
- Może to ma związek z mitem. Wiesz jakiś rytuał – skomentował żartobliwie Kyle.
- Serio? – Caroline nie kryła zniesmaczenia nieodpowiednim żartem.
- Przepraszam, czasami trochę się zagalopowuję. – Podrapał się za głową.

            Caroline ruszyła w stronę brzegu. Nie miała ochoty kąpać się we krwi padniętego kolosa, poza tym zapach też nie był najprzyjemniejszy.
- A ty co, pokroisz go całego? – rzuciła w stronę przyjaciela, który jeszcze coś oglądał w martwym pokemonie.
- No dobra, już idę – żachnął niezadowolony.
- No ja myślę!

            Kyle i Caroline ruszyli zgodnie z planem do dżungli, nie zamierzali marnować czasu na poszukiwanie zbirów. W szczególności, że nie było to zbyt bezpieczne.
- Po co oni mają tu wrócić? – spytał Kyle przypominając sobie ich słowa. Caroline zastanowiła się chwilę.
- Może chcą zrobić z niego sushi, bo nie wiem na co im te zwłoki – powiedziała obojętnie. Brunet nie zamierzał tego komentować, zrozumiał że jest to drażliwy temat. Więc zajął się torowaniem sobie drogi.
- Moglibyśmy w sumie już zacząć zbierać materiały. Zobacz, mamy liany, są palmy. Chyba wszystko czego nam potrzeba. – Caroline rozejrzała się po okolicy. Faktycznie Kyle miał rację. Dziewczyna była myślami zupełnie gdzie indziej, to co widziała dzisiaj wstrząsnęło nią.

            Kyle wypuścił z pokeballa Heracrossa, któremu nakazał ścięcie drzew za pomocą łamacza murów. Caroline wypuściła Ursaringa, aby ten mu pomógł w noszeniu ściętych pni. Poliwhirl i Wigglytuff zbierali pnącza, które miały umocować cała konstrukcję.

            Wrócili na plażę, gdzie wciąż leżał martwy pokemon, a po zespole R nie było śladu. Kyle wypuścił Sunkerna.
- Po co on nam? – spytała zdziwiona Caroline.
- Użyje ziarna pijawki, żeby wzmocnić naszą tratwę, wątpię że liany spełnią swoją rolę – odpowiedział, biorąc swojego podopiecznego na ramiona i pogłaskał go po listkach. Sunkern ucieszył się z tego powodu. Dawno nie wychodził na zewnątrz.
- Nie głupie – skomentowała Caroline i spoglądała na swojego pokemona, który rzucił na piasek drewniane pale.

            Heracross i Ursaring w miarę szybko ułożyli pnie drzew koło siebie, za pomocą drapania Ursaring nieco je obrobił i przyciął. Sunkern brązowe ziarenka, które błyskawicznie obrosły drewno.
- Gotowe – powiedział Kyle, spoglądając na zielono-brązową podstawkę.
- Mam nadzieje, że uda nam się dopłynąć. Nie wiem czy to da radę – skomentowała.
- Musimy się przekonać. Okej Heracross i Ursaring wepchnijcie to do morza – rozkazał Kyle. – Kingdra wybieram cię.

            W morzu pojawił się ponad dwu metrowy stworek, który wystrzelił strumień wody w Kyle. Chłopak przewrócił się pod wpływem strumienia.
- Chyba nie przepada za tobą – zaśmiała się Caroline.
- Ciekawe czemu? – mruknął niezadowolony Kyle.
- Myślę, że też byłbyś niezadowolony, jakbyś stracił wolność – skwitowała.

            Kingdra zaczął zataczać kółka po wodzie. Kyle nie spodziewał się, że kiedyś będzie miał do czynienia z pokemonem o trudnych charakterze. Wiele słyszał o takich pokemonach, które wręcz nienawidziły swojego trenera. Zawsze to miało podłoże psychologiczne, a zachowanie trenera nie koniecznie miało związek z niekorzystną sytuacją.

            Chłopak wyciągnął linę i podszedł do pokemona, który wciąż pływał w morzu i nie zwracał uwagi na swojego trenera, który kazał mu podpłynąć.
- No chodź, proszę – wycedził. Pokemon podpłyną do niego i wystrzelił bąbelki, które zaczęły pękać na twarzy Kyle’a. – Dosyć tego! – Brunet zarzucił pętlę na upartego pokemona. Nie wiedział, że to jest błąd. Stworek zaczął płynąć porywając za sobą trenera. Kyle przepłynął parę metrów po czym puścił linę i zaczął energicznie machać rękoma, aby utrzymać się na powierzchni wody. Dopiero po chwili był w stanie utrzymać się nad poziomem morskiej wody.

            Dopłynął do brzegu i wyjął niebieski pokeball. Spojrzał w stroną nadąsanego pokemona.
- Nie będę cię męczył. Jeżeli chcesz to odejdź. Złapię innego pokemona, nie chcę, żebyś musiał się męczyć ze mną – rzucił w stronę pokemona, a następnie obrócił się do niego plecami. Zacisnął pięść i ruszył w stronę Caroline.  Pokemon nie czekał i odpłyną.
- No to świetnie, nie mamy ani liny, ani dodatkowego pokemona. Super – jęknęła rudowłosa. Kyle posłał jej tylko groźne spojrzenie. Nie bawił go ten żart.

            Chłopak czuł, że zawiódł, jak trener powinien nie mieć problemu z nawiązywanie więzi z pokemonem,  a tymczasem odniósł klęskę.
- Dobra idę łowić następnego – powiedział chłodno i wyminął dziewczynę, która wolała powstrzymać się od komentarza.
- Nie chciała – wyrwało się jej po chwili.
- Nic się nie stało, idę łowić – zakomunikował.   

            Kyle najpierw zmontował sobie wędkę z jakiegoś patyka i liany, na końcu umięsił Oran berry i postanowił ponownie spróbować szczęścia. Na szczęście od ojca dostał, aż trzy takie balle. Czekał chwilę, aż wreszcie przynęta chwyciła. Kyle pociągnął z całej siły prowizoryczną wędkę, a z wody wyłoniła się znajoma sylwetka. Była to Kingdra.
- To znowu ty? – zapytał zrezygnowany. Pokemon strzelił strumieniem wody w trenera. Brunet dostał najpierw czymś twardym w głowę, a dopiero potem strumieniem wody, który go przewrócił.

            Kiedy wreszcie udało mu się wstać obok swoich nóg widział pływający niebieski ball.
- Czego ty ode mnie chcesz? – jęknął. Pokemon podpłynął do niego i pochylił swoją głowę. -  Teraz chcesz ze mną iść? – zapytał. Pokemon pokiwał głową. – Cieszę się. – Chłopak zbliżył się by pogłaskać nowego podopiecznego, jednak ten strzelił w niego strumieniem wody.
-Za co to?! – krzyknął. Pokemon zachichotał tylko. – Z drugiej strony, lepsze to niż nic – dodał.

            Ruszyli razem wzdłuż brzegu. Kyle bał się schować Kingdrę do pokeballa, nie zniósłby kolejnego ataku, był już poirytowany tym zachowaniem. 

            Caroline czekała, siedząc na tratwie. Wraz z Poliwhirlem pilnowali, by ta nie odpłynęła. Wigglytuff 
wesoło pluskał się w wodzie z Sunkernem, którzy korzystał z wody i słońca.
- Cześć, już jesteśmy – powiedział Kyle. Dziewczyna dostrzegła za nim niebieskiego stworka.
- Czy to ten sam? – zapytała.
- Tak, chyba jednak zmienił zdanie – uśmiechnął się blado.
- To chyba dobrze.
- Nie do końca, ale korzystajmy póki mamy szansę. – Caroline nie pytała o co chodzi trenerowi. Marzył się jej odpoczynek, a to na tej wyspie nie było możliwe.
- Dokąd płyniemy – spytała zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nic nie wiedzą.
- Przed siebie, może coś znajdziemy – powiedział. – Wiem, że to głupie, ale nie mamy innego wyjścia, trzeba zaryzykować. Poza tym na pewno będą nas szukać, byliśmy pasażerami statku, może uda się nam kogoś złapać – dodał.

            Poliwhirl założył linę na brzuch i podpłynął pod Kingdrę. Kiedy wszyscy byli już gotowi, wodne stworki ruszyły przed siebie. Morze było wyjątkowo spokojne, tylko delikatne fale unosiły co pewien czas tratwę ku górze, lecz nie były one zbyt silne. Delikatny chłodny wiatr łagodził efekty upału.
- Wiesz coś więcej o tym Gyaradosie i Kingdrze? – zapytała Caroline, przerywając milczenie.
- Nie, znam tylko podstawę. Nie wiem po co im to serce i nie wiem czy wiążę się z nim jakaś historia – odpowiedział pewniej.
- Rozumiem. Strasznie mnie to ciekawi, w szczególności, że trzeba powstrzymać zespół R, oni coś knują jak zawsze zresztą – powiedziała.
- Opowiemy wszystko sierżant Jeny, ona powinna się tym zająć. My możemy tylko czekać. Swoją drogą skąd tyle o nich wiesz? – zainteresował się tym faktem.
- Jak już wspominałam kiedyś ich wspomniałam. Powiedzmy, że mieszali trochę przy legendarnych pokemonach.

            Kyle posłał jej pytające spojrzenie. Dziewczyna spojrzała w stronę morza i zamyśliła się.
- To było dawno, podróżowałam jeszcze po Sinnoh. Zespół R planował złapać Arceusa – zaczęła.
- Tego Arceusa- wtrącił Kyle. – Przepraszam – poprawił się, rozumiejąc bezsens swojego pytania.
- Tak. Nie wiem po co im to było. Chcieli zdobyć władzę nad światem, stworzyć nowy porządek, coś w tym stylu – opowiedziała. – Właściwie im się to udało, ale dzięki mojemu dobremu przyjacielowi wszystko wróciło na swój dawny tor.
- Udało się im?
- Tak, powiedzmy, że rozpętało się wtedy piekło, ale nikt poza mną i moim przyjacielem tego nie pamięta. Pomógł nam wtedy Celebi, cofnęliśmy się w czasie i powstrzymaliśmy ich w odpowiednim czasie – wyjawiła. Źrenice chłopaka rozszerzyły się.  – Stąd moja niechęć do legendarnych pokemonów. Wolę nie myśleć, że one gdzieś tu są, a ktoś może je złapać.
- A co dokładnie się działo – ciągnął temat.
- Hmm, Sinnoh zostało przebudowane – zaczęła. – Wiele ludzi zginęło od samych zmian. Ogólnie wiele osób poniosło śmierć, teren Sinnoh się zmienił, a oni dalej wyłapywali kolejne legendy. Wszystko po to, by zmienić świat dla siebie. Na całe szczęście dotarliśmy pierwsi do Celebiego.
- To musiało być straszne – skomentował.
- Było, czasami śnią mi się o tym koszmary, chociaż to było cztery lata temu. I w sumie nic się nie stało – powiedziała.
- Ale jak to nic się nie stało? – zapytał.
- A pamiętasz coś takiego? – chłopak pokiwał przecząco głową. – No właśnie. Nie było tego, bo zmieniliśmy czas, żyjemy teraz w zupełnie innej rzeczywistości. Na całe szczęście. Gdyby zdobyli Celebiego przed nami to byłoby krucho.

            Kyle nie pytał dalej, widział już jej reakcję na martwego Gyaradosa, nie chciał jej zasmucać, dlatego zamilkł.
- Zastanawia mnie co tym razem kombinują – zaczęła.
- Może dowiemy się czegoś w czasie podróży. Na Whirl Islands na pewno mają o tym jakieś pojęcie – pocieszył.
- Tak, ale co jak będzie za późno – zmartwiła się.
- To będzie. Doskonale wiesz, że tam nie wrócimy, nie mamy nawet siły ich powstrzymać – powiedział pewnie.

            Znowu nastał cisza. Kyle położył się na tratwie i odsypiał. Caroline przyglądała się morzu i myślała o poprzednich wydarzeniach. Wiedziała, że chłopak ma rację, że nie ma co nad tym myśleć. Wszystko pewnie niebawem stanie się jasne, zespół R nie należy do cierpliwych organizacji.

            Dziewczyna postanowiła również odpocząć położyła się obok chłopaka. Spoglądała na niego jak śpi. Kyle wyczuł jej wzrok i otworzył swoje oczy.
- Ale masz piękne zielony oczy – wypalił od razu. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Dziękuję – odpowiedziała, patrząc na niego.
- A ten twój przyjaciel – zaczął nieśmiało – był kimś wyjątkowym – wybełkotał.
- Tak – wycedziła. – Był moim chłopakiem, jeżeli o to ci chodzi. Skąd to pytanie?
- Nie wiem, potrafię takie rzeczy wydedukować zawsze z wypowiedzi drugiej osoby. Mówiłaś o nim tak specyficznie. Bez imienia i w pewien sposób z takim sentymentem – wyjawił. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
- To było, ale się skończyło.
- I już nic do niego nie czujesz? – zapytał zaskoczony.
- To było – powtórzyła. – Ja zamykam za sobą sprawy.
- Co się stało, jeśli mogę wiedzieć?
- Okazała się dupkiem – odpowiedziała krótko.

            Kyle przerwał już śledztwo. Temat ten nie był mu obojętny, lecz dalsze pytania mogłyby zdradzić jego uczucia, a na to nie mógł sobie pozwolić.
- A ty i Alice? – spytała ni stąd ni z owąd.
- My? Nas nie ma – szepnął.
- Tak jasne, wciskaj mi ten kit. Widziałam was w Goldenrod City, jak przytulaliście się dzień przed odpływem – wypomniała. Kyle pomyślał przez chwilę i przypomniał się mu ta chwila. Roześmiał się.
- To, to był przyjacielski uścisk. Wiesz, pogodziliśmy się – tłumaczył – nie było w tym nic więcej. Chyba to normalne, że przytulam przyjaciółkę.
- No tak – odpowiedziała zmieszana. – Ale między wami iskrzy.
- Nie iskrzy. Naprawdę nie! Alice to Alice, ona sama nie wie co czuje – wymamrotał.
- A gdyby wiedziała – ciągnęła.
- To by wiedziała. Nie kocham jej, ani nie lubię jej w taki sposób. To jest moja dobra przyjaciółka, traktuję jej jak siostrę. A na świętego Slowkinga, nie jestem jakimś fetyszystą – prychnął oburzony.
- Dobrze spokojnie – uśmiechnęła się w akacie satysfakcji. – Po prostu wyglądasz jakby ci zależało.
- A podobno baby widzą wszystko. A ty jesteś taka ślepa – zaśmiał się i podparł się na łokciu.

            Caroline chwile pomyślała. Uderzyła ją fala ciepła, nie chciała ciągnąć tego tematu, czuła że to się źle skończy. Kyle miał ochotę wyskoczyć z tej tratwy, nie wiele mu brakowało, żeby dał ponieść się emocjom.
- Nie jestem ślepa, wypraszam sobie to. To ty jesteś facetem – wytknęła mu.
- Naprawdę ja? Chyba ty. Dajesz mi mylne sygnały, a ja naprawdę cię lubię –wypalił.
- Lubisz? – spytała niepewnie.
- Lubię i to tak wiesz- wydukał nieśmiało. – Tak wiesz, tak że cię lubię i mi się podobasz – powiedział, choć głosy w głowie mu tego zabraniały.
- Ja ciebie też – odpowiedziała, choć nie chciała by do tego doszło.

            Jeszcze przez chwile spoglądali tak na siebie. Nie potrafili się wysłowić. Zarówno serce Kyle, jaki i Caroline przyspieszyło znacznie. Przyglądali się sobie i nic nie mówili. Caroline czuła się jak sparaliżowana, a Kyle czuł że to ten czas, kiedy powinien wykonać jakiś ruch. Miał ochotę zepsuć sytuację jakimś głupim żartem, lecz nie potrafił wydobyć z siebie głosu.

            Zbliżył swoją twarz do twarzy Caroline i zamknął oczy, delikatnie muskając jej usta swoimi. Prawą dłonią podpierał się, a lewą wyciągnął by przeczesać jej włosy. Caroline odwzajemniła czuły pocałunek. Chłopak przyciągnął ją bliżej do siebie, ale wtedy wkroczył Wigglytuff, który wymierzył parze siarczysty policzek.
- Za co? – jęknął niepocieszony Kyle. – Czy ona jest jakąś zazdrośnicą?
- Nie, sama nie wiem co jej odbija – powiedziała spoglądając na swojego pokemona. W duchu dziękowała mu za wkroczenie.
- Czy my?- zaczął niepewnie Kyle.
- Możemy o tym nie rozmawiać, a po prostu cieszyć się chwilą? – zapytała.
- Tak, ale.
- Nie ma ale, pogadamy jak dotrzemy w bezpieczne miejsce, a teraz po prostu płyńmy. Okej?
- Dobrze – odpowiedział.

Nie pytał się o nic dalej po prostu ułożył się w pozycji leżącej, a ona wtuliła się w niego, jak w najcieplejszą poduszkę i rozkoszowała się tą chwilą. Pragnęła by ten moment trwał wiecznie.
- „ Nie chcę o tym rozmawiać nie mogę. Nie jestem jeszcze gotowa, chociaż on jest taki cudowny. Spędziłabym z nim całe swoje życie, ale nie mogę, nie teraz.” – myślała przerażona. Jej myśli były jej największym wrogiem. Kyle cieszył się tą chwilą mimo wszystko i czesał jej włosy dłonią. Przeczuwał, że coś jest nie tak, lecz jego serce było przyzwyczajone do bólu, dlatego łatwo mu było przyjąć nawet najgorszy scenariusz. Obawiał się, że gdy dopłyną Caroline wyrzeknie się wszystkiego, a on zostanie sam jak głupiec, który myślał, że może zerwać owoc, ale on nie był dla niego.

Dryfowali tak pół dnia, dopiero kiedy zapaliła się pierwsza latarnia morska, znaleźli trop. Ruszyli w stronę światła licząc, że znajdą się na odpowiedniej wyspie. Przepłynęli koło molo i dopłynęli do plaży. Kyle schował Kingdre i Poliwhirla do pokeballi, wiedział, że obydwaj są zmęczeni.
- Dotarliśmy – ucieszyła się dziewczyna całując chłopaka.
- Wreszcie – odetchnął z ulgą, przytrzymując dziewczynę w objęciach.
- Ciekawe, gdzie jesteśmy. – Rozejrzała się po okolicy.
- Chodźmy do centrum pokemon, na pewno je tutaj mają – powiedział spoglądając na miasto zbudowane na klifie.

Ruszyli przed siebie. Najpierw dotarli do początku molo, a potem ruszyli Wzdół marmurowej ścieżki, która prowadziła przez kamienny wąwóz. Przeszli zaledwie kilka metrów, a już musieli pokonywać marmurowe schody. Kiedy byli na szczycie ukazało się im piękne miasto.

W przeciwieństwie do innych miast, nie było tu charakterystycznych bloków, no może dwa, trzy wieżowce w centrum, lecz reszta budynków wykonana była z białego kamienia.  Domostwa były nieduże, o dużych kwadratowych oknach, pięknych zielonych ogródkach. Większość domów miała dwa białe filary na ganku, których strop podtrzymywany był przez Tangelę.
- Znam to miejsce! – powiedziała uradowana Caroline.
- Która to z wysp?
- To jest Blue Point Isle!
- Zaraz, zaraz, tu płynęliśmy – zauważył brunet. – A to oznacza, że jest tutaj sala pokemon, w której będę mógł zdobyć odznakę.
- I pewnie jest tutaj Philip i Alice, więc nie będziemy się szukać – dodała.

Uradowani ruszyli przed siebie, mijając wypoczywających turystów, którzy krzyczeli coś za nimi. Oni jednak nie zwolnili i pędzili w stronę centrum pokemon. Wpadli do środka z impetem. Wszyscy spojrzeli się w ich stronę. Większość osób była zażenowana.

Alice spoglądała w szybę, kiedy usłyszała huk uderzających drzwi o ścianę. Philip właśnie donosił dwie filiżanki herbaty. Oboje spojrzeli się w stronę drzwi wejściowych. Od razu rozpoznali postaci, które wpadły do środka. Odetchnęli z ulgą, czekali na nich cały dzień, już myśleli, że ci przepadli, a tymczasem zjawili się w wejściu. Philip upuścił na podłogę filiżanki, na szczęście Pikachu zaasekurował ich upadek.
- Jesteście – rzucił się na nich uradowany blondyn.
- Cześć – rzucił radośnie Kyle…


 _________
Od Autora
Rozdział taki sobie, napisałem go na szybko. W sumie bo chciałem, miałem w miarę wenę, z drugiej strony coś pasowało dodać. Rozdział już dawno był prawie gotowy, ale koncepcja mi się nie podobała, więc zacząłem od nowa.

W tamtym rozdziale zahaczyłem o każdy element jaki można chyba od gier rpg, po romansidło i kryminał. Tego było za dużo. W tym rozdziale też nie ma tego mniej. No i nie poprawiałem błędów, więc przepraszam za to.

A swoją drogą musiałem zrobić sobie przerwę i to nie ze względu, na uczelnię, która wymaga ode mnie bóg wie czego, ale najzwyczajniej od pisania. Trochę się w tym wszystkim zapędziłem i chyba coraz gorzej mi to wszystko wychodzi. Może znowu napiszę jakiś ok rozdział, z którego będę zadowolony.
Na uczelni też mam sporo więc, muszę się na niej skupić. Rozdziały teraz będą pojawiać się różnie, w zależności, kiedy mi się uda, ale obiecuję, że przynajmniej dwa razy na miesiąc się coś pojawi. A może nawet częściej.

Ogólnie rozdziały będą pojawiać się nieregularnie, tak w sumie miało być już w maju, no ale miałem jakąś mega frajdę z pisania i nadal mam, ale potrzebowałem trochę "relaksu". choć nie odpoczywałem.

Pozdrawiam ;)

XVI. The legend of a horse and a dragon

XVI.The legend of a horse and a dragon
            Kyle wraz z przyjaciółmi wyruszyli w drogę. Już znajdowali się na promie, który miał ich przetransportować na jedną z wysp Whirl Islands, na których Kyle i Philip mieli stoczyć walkę o odznakę z tamtejszym liderem.

            Pogoda dopisywała. Bezchmurne niebo co chwilę przecinały jakieś  ptaki, na morskich falach unosiły się wesołe Horsea, pluskające się swoimi skrzydełkami.
- Chciałabym jednego – powiedziała ochoczo Alice spoglądając na wesołe stworzonka.
- To czemu go nie złapiesz? – zapytała Caroline dziwiąc się znajomej.
- Są takie niewinne, takie urocze. Nie wiem, nie potrafię – wycedziła.
- A wyobraź sobie, że będziesz mogła zaopiekować się takim jednym – kusiła Caroline.
- Sama nie wiem – zawahała się.
- A ja wiem, bież pokeball i do dzieła. Skoro ci się podoba to nie marnuj czasu. Przecież uwielbiasz wodne pokemony – przypomniała.
- Masz rację! – Oderwała się metalowej barierki, o którą się przed chwilą opierała. – Co mi szkodzi.
- Jedziesz! – pokrzepiła ją Caroline.

            Alice przypomniała sobie, że zostawiła swoją torbę w restauracji pokładowej pod opieką chłopaków, dla których morze nie było tak interesujące. W pomieszczeniu Philip zajmował się pochłanianiem posiłku. Morskie potrawy przypadły mu do gustu. Kyle również nie narzekał na tę kuchnię, jednakże w przeciwieństwie do swojego łapczywego przyjaciela wolał delektować się posiłkiem.
- Hej, dajcie mi plecak! – rzuciła, gdy tylko wbiegła do pomieszczenia. Kyle zareagował dość żwawo i rzucił jej oliwkowy plecak. Dziewczyna złapała go bezbłędnie. – Dzięki! – Mrugnęła do niego i wyszła.
- O co jej chodzi? – zapytał Philip wciąż zajęty swoim posiłkiem.
- Nie wiem, może to ten czas, żeby się umalować –stwierdził Kyle potrząsając ramionami.
- Dobra zjem tylko tę kuleczkę ryżową – wskazał na białą kulkę – i ogarniamy życie. Czuję się trochę jak jaskiniowiec. Przydałoby się wyglądać.
- Ja tam czuję się dobrze – mruknął Kyle, spoglądając z niedowierzaniem na swojego przyjaciela.
- No co? – zapytał poirytowany. Kyle jedynie wskazał palcem jego niebieską koszulę, która już nie była taka niebieska. – Głodny jestem, nie zdążyłem zjeść w centrum pokemon! – ryknął i połknął w całości ryżową kulkę. – I nie powiem czyja to była wina.

            Caroline czekała cierpliwie na swoją towarzyszkę, nie spuszczając z oczu wesołych Horsea.  Blondynka dotarła do niej zdyszana.
- Są jeszcze? – spytała łapiąc oddech.
- Tak, są – powiedziała wskazując na małą grupkę niebieskich pokemonów.
- A więc dobrze. Czas na ciebie Staryu! – Już zamachnęła ręką, aby wyrzucić przed siebie pokeball, kiedy jeden z marynarzy złapał ją za nadgarstek.
- Dziecko, jeżeli ci życie miłe to nie łap tych maleństw, a przynajmniej nie w taki sposób – powiedział błagalnym tonem staruszek. Alice zlustrowała go szybko. Był to starszy facet. Wysoki, dobrze zbudowany i umięśniony. Miał powyżej czterdziestki, spod marynarskiej czapki wystawały czarne pasma włosów przeplatające się z siwizną. Ubrany był w typowy marynarski strój, z tym, że miał kamizelkę i czapkę ze złotymi gwiazdkami.
- Przepraszam – wymamrotała Alice, opuszczając powoli dłoń.
- Nie chcecie sprowadzić na siebie gniewu morskiego konia – dodał.
- Morskiego czego? – wtrąciła Caroline.

            Mężczyzna podszedł do barierki, po czym przesunął dłonią po swoim delikatnym zaroście. Wskazał palcem w stronę wystających szczytów wysp.
- Whirl Islands, to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w Johto. Tutaj żyją różne legendarne pokemony. Od przepięknej Lugii po różne kolosy. Między innymi Kingdrę. Te maluchy to są jej dzieci, jeżeli zrobiłybyście im krzywdę dzisiaj mogłyście przypłacić za to życiem! – powiedział dramatycznie.
- Mamy się bać Kingdry? – Caroline spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- To nie jest zwykła Kingdra, która ma dwa metry, ta ma pięć metrów i potrafi wywołać niezłą zawieruchę – oburzył się kapitan.
- A kim pan w ogóle jest? – zainteresowała się Alice.
- Jestem kapitan Nick Strolm – odpowiedział.
- A ja jestem Alice, a to jest Caroline – przedstawiła się.
- Miło was poznać. Jeżeli chcecie bardzo złapać Horsea, to spróbujcie wędką  - zaproponował. – Może w ten sposób nie uruchomicie alarmu.
- Kapitanie poczekaj – zażądała rudowłosa koordynatorka. – Rozumiem wszystko, ale nigdy nie słyszałam o żadnej takiej Kingdrze i szczerze powiedziawszy nie rozumiem co tak olbrzymi pokemon tutaj robi, a dwa co to znaczy dzisiaj?  - wybadała.
- Dzisiaj jest dzień legendarnej przepowiedni. Raz na rok Kingdra walczy z czerwonym Gyaradosem.
- Niech zgadnę gigantem – uprzedziła Caroline.
- Tak – odpowiedział. – To wydarzenie nazwano na jednej z wysp Whirl Islands jako taniec smoka i konia. Wtedy na samym środku tych małych wysepek rozpętuje się piekło. Gyarados używa całej potęgi żywiołu wiatru, tworząc tornada, a Kingdra tsunami – tłumaczył.
- No jasne i dlatego dzisiaj jesteśmy w podróży – zauważyła Caroline.
- Do wieczora dobijemy na wyspę – odparł.
- A to się stanie pewnie o północy? – mruknęła.
- Młoda dziewczyno, to nie są jakieś zabobony. Próbuję was ostrzec, żebyście się nie wychylały, a przynajmniej nie dzisiaj. Nie życzę sobie, żebyś kpiła sobie z tej historii – skarcił ją.

            Caroline dopiero teraz zrozumiała z jakim tonem odnosiła się do starszego mężczyzny.
- Przepraszam, nie powinnam. Po prostu nie wierzę w takie rzeczy. Nigdy nie widziałam żadnego legendarnego pokemona, dlatego sądzę, że one nie pojawiają się od tak w naszym świecie – wytłumaczyła się.
- To lepiej uwierz, bo nawet nie wiesz co cię czeka, jeśli nie zdążymy.
- A możemy nie zdążyć? – zapytała.
- Na pewno zdążymy – zaśmiał się. – Przepraszam was moje drogie panie, ale muszę wrócić do swoich obowiązków i doglądać statku.
- Rozumiem – odpowiedziała Caroline.
- A mógłby pan mnie oprowadzić po tym statku? Jestem wielką fanką morskiego transportu? – zapytała skromnie Alice. Caroline zmierzyła ją tylko chłodnym wzrokiem.
- O nie ty idziesz ze mną! – pociągnęła ją za dłoń.
- Miłego dnia – powiedział zmieszany.
- Ale on ma mundur. – Alice na próżno próbowała wyrwać się z uścisku znajomej.

            W tym czasie Kyle i Philip przemierzali górną część pokładu w okularach przeciwsłonecznych. Czuli się bardzo pewni siebie. Philip co chwilę uchylał delikatnie okulary, by spojrzeć się z zainteresowaniem na ładniejsze dziewczyny.
- Nie przesadzamy? – spytał niepewny Kyle. Źle się czuł w krótkich luźnych czerwonych szortach i białym podkoszulku.
- Jesteśmy na wakacjach, pobawmy się trochę. Spójrz na tę brunetkę –rzucił Philip.
- Niczego sobie – potwierdził Kyle perfidnie się jej przyglądając. – Będę tego żałował, ale.

            Philip zdębiał, kiedy jego przyjaciel ruszył w stronę dziewczyny. Była ona nieco młodsza od nich, wysoka i szczupła. Miała długie czarne włosy i podobnie jak chłopcy i reszt na wyższym piętrze ubrana była w typowy plażowy strój.
- Cześć! Jestem Kyle! –wypalił wprost, podając dłoń.
- Cześć! Jestem Jasmine – odpowiedziała onieśmielona.
- A to pies – Philip zwrócił się do Pikachu i ruszył dalej, jakby nigdy nic.
- Miło mi cię poznać – powiedział kontynuując. – Dokąd płyniesz?
- Na Red Rock Isle – odpowiedziała. – Czy ty nie odpadłeś w pierwszej rundzie?
- Widziałaś to? – zapytał.
- No jasne, że tak, dałeś ciała po całości – skwitowała. Kyle rozdziawił tylko usta.
- Nie prawda! – zaprotestował. – Przegrałem z finalistą, byli gorsi.
- No jasne – przewróciła oczami. – Byli, ale ty miałeś przewagę typu, żaden z ataków nie był super efektywny dla twojego stworka – skomentowała.
- A byłaś taka ładna – machnął dłonią i odszedł od niej.
- Palant! – rzuciła za nim.

            Philip oddał się leżakowaniu. W końcu lato mijało, a on nie miał czasu nawet się poopalać, cały czas był w podróży. To idealny moment, żeby skorzystać z promieni słonecznych i zadbać o swój wygląd.
- Pika, pika – żółty stworek podał mu krem.
- Pikachu nie masz wrażenia, że ktoś nas cały dzień obserwuje? – zadał to pytanie, nie mogąc pozbyć się przeczucia.
- Pika, pika? – Pokemon przekręcił żółtym łebkiem na prawo, tak że uniósł swoje lewe ucho do góry.
- Chyba potrzebuję odpoczynku – stwierdził i wsmarował w siebie biały krem.

            - Idiotka – przerwał ciszę Kyle. Philip spojrzał się na niego spod okularów.
- Co się stało?- spytał widząc rozgniewanego znajomego.
- W sumie to nic – machnął dłonią.
- Dała ci kosza? – uśmiechnął się łobuzersko.
- Nie – wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Ta jasne – nie uwierzył.
- Wspomniała o konkursie – odpowiedział. – Że niby wypadłem tak kiepsko.
- Nie wcale – zaakcentował złośliwie. Kyle wysłał mu tylko złowrogie spojrzenie.

            W między czasie Alice i Caroline podróżowały na niższym piętrze. Alice wciąż marzył się wodny pokemon, lecz nie chciała ryzykować. Caroline cały czas myślała o mitycznych pokemonach i wszystkich legendach, o jakich słyszała. Zawsze zastanawiała się czy jest w nich choć ziarno prawdy.
- O czym tak intensywnie myślisz? – zainteresowała się Alice.
- Sama nie wiem, chyba o tej legendzie. Dla mnie to mocno naciągane, ale ja jestem niedowiarkiem – odparła.
- Ty? – zdziwiła się Alice. – Wydajesz się być optymistką, a optymistki zawsze wierzą w coś poza – powiedziała.
- Wierzę. Wierzę w miłość, wierzę że można osiągnąć wszystko jeśli się chce, wierzę w podświadomość, ale nie w legendarne pokemony – odparła.
- Ale przecież, to jest potwierdzone naukowo – mruknęła Alice, nie rozumiejąc nastawienia Caroline.
- Nie zaprzeczam ich istnieniu – poprawiła się. – Nie wierzę, że są sobie wśród nas i od czasu do czasu się pokazują. Są zbyt potężne, swoją drogą w to też nie wierzę. Skoro pokemony są takie potężne by tworzyć świat, podróżować w czasie, to nie jest to trochę niebezpieczne? – Alice wysłała jej pytające spojrzenie, jakby nie nadążała. – Pokemony można łapać, a ktokolwiek posiądzie taką moc – mruknęła.
- I dlatego mamy Mewtwo – powiedziała. – Ludzie zawsze będą chcieli mocy, więcej i więcej. Jak na razie te pokemony dają sobie radę, poza tym jest sporo ludzi, którzy zajmują się ochroną takich pokemonów – uspokoiła.
- Co nie zmienia faktu, że nie wierzę w tak olbrzymią potęgę pokemonów. To dla mnie coś niewyobrażalnego. Przecież pokemony nie stworzyły świata – wycedziła.
- Według mitów Sinnoh.
- Tak znam tę historię – jęknęła. – Moim zdaniem wymyśliły ją dawne ludy. Kiedyś ludzie składali pokłon nawet Slowkingom – wytknęła pochodzenie Alice – czy Bellsproutom, a teraz oni są czyimiś podopiecznymi – broniła swojej teorii.
- Nie wiem, nigdy się w to nie wgłębiałam – przyznała Alice.

            Caroline spoglądała w morze, czuła narastający lęk, jakby coś dzisiaj miało się wydarzyć. Nie wierzyła w tę bajkę, którą wcisnął jej kapitan. A przynajmniej starała się w to nie wierzyć. Podeszła do barierek, żeby spojrzeć jeszcze raz w morskie fale, które stawały się coraz silniejsze.
- Nie wydaje ci się, że pogoda się zepsuła? – zauważyła blondynka. – Tak jakby fale były mocniejsze.
- Zobacz, czy to Seadra? – spostrzegła ruda dziewczyna, spoglądając na gromadkę stworków.
- Chyba tak, ale tam były Horseaa – wspomniała Alice.

            Jasnowłosa koordynatorka, nie czekając na więcej wyciągnęła swój pokedex, by zaczerpnąć trochę informacji o niebieskim stworku.

Seadra pokemon konik morski typu wodnego. Seadra jest jednym z najszybszych morskich pływaków. Swoje ofiary łapie wytwarzając wiry wodne, które mają zmęczyć zdobycz. Jad Seadry jest w stanie zabić człowieka. Często jednak znajduje zastosowanie w medycynie.
- Nie wiem czemu, ale muszę go mieć! – Alice krzyknęła z entuzjazmem.
- Chodźmy poszukać wędki –rzuciła Caroline.
- Dobry pomysł. Widziałam chyba jedną na dolnym pokładzie – przypomniała sobie.
- Co tam robiłaś? – zapytała zaciekawiona.
- Oj no bo – nie wiedziała jak się z tego wytłumaczyć. – Kiedy wstąpiłaś do łazienki postanowiłam poszukać kapitana i obok jego gabinetu znajdują się wędki. Wiem, nie bij! – przeraziła się swojej rozsądnej koleżanki.
- Niby czemu mam bić. Twoja sprawa – odpowiedziała krótko. – Ale serio podoba ci się taki cap? – zaśmiała się Caroline.
- Cap? – zdziwiła się. – Widziałaś jak on wygląda. Jak prawdziwy facet, taki dojrzały, dobrze wyglądający. I co najważniejsze jest kapitanem. Nie jakimś tam trenerem pokemon, czy kucharzem, albo jakimś biznesmenem. To kapitan! – powtórzyła.
- No dobra jest przystojny, ale ja ograniczam się do dwudziestu paru lat – wycedziła.
- Chyba osiemnastu –odchrząknęła Alice, jakby chciała jej coś przekazać.
- Co masz na myśli? – zapytała zaniepokojona Caroline.
- No wiesz ty i Kyle i takie tam – cedziła. Caroline zaczerwieniła się i uderzyła w ramię blond koleżankę.
- Zwariowałaś ! – warknęła rozzłoszczona.
- Chyba tak – odpowiedziała bardzo cichym głosem, jakby chciała uniknąć konfliktu.

            Kyle i Philip oddawali się kąpieli słonecznej. Pikachu im towarzyszył, a Poliwhirl bawił się z małym Poliwagiem, z którym na zmianę oblewali się wodą.  Nad Kyle’em pojawił się cień. Chłopak automatycznie przyjął pozycję siedzącą i zdjął okulary, przyglądając się dziewczynie, która zasłoniła mu dopływ promieni słonecznych.
- Cześć! – zaczęła uśmiechając się do chłopaka. – Czy to twój Poliwhirl? – wskazała na bawiące się pokemony.
- Tak – odpowiedział zapominając o manierach. – I cześć – poprawił się. Dziewczyna była nie wysoka w ich wieku. Miała niebieskie oczy i jasną cerę. Ubrana była w różową koszulkę na ramiączkach i krótki błękitne szorty.
- To mój Poliwag, chciałam zadać parę pytań odnośnie pielęgnacji twojego pokemona, wygląda tak dobrze! – pochwaliła.
- E tam – zawstydził się Kyle. Podrapał się za głową. – Staram się utrzymać jego skórę nawilżoną cały czas. Dla tego gatunku to niezwykle ważne. Zdrowa skóra, to zdrowy pokemon – zacytował reklamę maści, której używał na swoim podopiecznym. Dziewczyna zaśmiała się, bo doskonale znała ten slogan.
- Jesteś trenerem? – zapytała.
- Tak – odpowiedział. – Właśnie płynę po kolejną odznakę –dodał pewniej. Nagle spojrzenie brunetki przyciągnął towarzysz Kyle’a.
- Czy to jest ten Philip? – spytała podekscytowana.
- Tak, to ja – rzucił wciąż leżąc.

            Dziewczyna od razu straciła zainteresowanie pielęgnacją swojego pokemona i zajęła miejsce obok blondyna. Kyle’owi zrzedła tylko mina. Wstał i poszedł się przejść. Miał dość, że cały dzień każdy go ignoruje, albo wspomina ostatni konkurs. Tymczasem Philip korzystał ze swojej sławy. Kiedy dziewczyna była zajęta już tylko nim, od razu się ożywił.
- A więc mówisz, że oglądałaś mój mecz – kontynuował temat.
- O tak! Jesteś genialny. Szkoda, że nie wygrałeś, tak niewiele ci brakowało. Z bliska jesteś jeszcze przystojniejszy – wypaliła.
- Dziękuję  - powiedział, czując jak jego ego rośnie. Miał ochotę jeszcze chwilę tego słuchać. – Może pójdziemy na jakiegoś drinka, na dół? – zapytał licząc, że wreszcie złapał rybę na przynętę.
- Oczywiście, że tak! – pisnęła z radości.
- A więc chodźmy – powiedział, po czym wstał.

            Philip ruszył w stronę schodków, które prowadziły na niższe piętra. Zanim jednak udało mu się pokonać pierwszy stopień, zatrzymał go męski głos.
- Zaczekaj! – Starszy mężczyzna biegł w stronę dwójki. – Philip Axaro, tak? – zapytał przyglądając się uważnie blondynowi. Przez chwilę Philip nie mówił nic, przyglądał się jedynie nieznajomemu. Ubrany był w brązowe luźne spodnie, związane czarnym pasem, nie miał koszulki,  na nogach miał czarne japonki. Miał przerzedzone włosy, w przeciwieństwie do bujnych, brązowych wąsów. Philip skrzywił się widząc potężny brzuch, niczym bęben.
- Tak – odparł niepewnie. Dopiero teraz rozpoznał nieznajomego. Widział go w telewizji i ostatnio w Goldenrod City. – Ty jesteś Chuck? – zapytał.
- Tak! Chciałem cię wzywać na pojedynek! Jesteś genialnym strategiem – rzucił.
- Pod jednym warunkiem. – Philip musiał wykorzystać tą sytuację, druga taka się nie wydarzy. – Jeżeli wygram zdobędę twoją odznakę! – postawił warunek.

            Chuck zamilkł na chwilę. Przemyślał ofertę i skinął głową, dając znać blondynowi, że zgadza się na taki układ.
- Walczymy jeden, na jeden! - powiedział pewnie lider.
- Zgoda! – odpowiedział Philip szykując pokeball.
- Wow, co za dzień – uradowała się brunetka.

            Alice wróciła na pokład ze srebrną wędką. Na haczyku umieściła łowik w kształcie małego Goldena. Koordynatorka liczyła na udany połów. Stanęła przy białej poręczy, jedną nogę postawiła na burcie. Chwyciła oburącz wędkę i zamachnęła się, rzucając przynętą jak najdalej. Haczyk wylądował idealnie po środku grupy morskich smoków.
- Super! – ucieszyła się widząc efekt swojej pracy.
- Masz cela – powiedziała Caroline dochodząc do koleżanki. – Uważaj, pewnie będą chciały stworzyć wir – upomniała.
- Jestem gotowa na wszystko! – wypaliła pewna swoich możliwości.

            Nie musiała długo czekać. Przynęta zadziała od razu. Jeden z niebieskich stworków już wciągał swoim pyszczkiem miniaturowego Goldena. Alice nie czekała, szarpnęła mocno raz, by wyrwać malucha z wody. Wiedziała, jak łowić, wszystkiego nauczyła się w szkole Azalea. Kiedy pokemon znalazł się w powietrzu, zaczęła szybko zwijać linkę, by ten nie zdążył ponownie wpaść do wody. Nie minęła minuta, a Seadra znajdował się już na pokładzie.
- No dobra, czas na ciebie. – Wyjęła ciemnoniebieski pokeball z siatką na powierzchni i rzuciła w stronę pluskającego pokemona. Nie minęło dużo czasu, a pokeball zastygł bezruchu. – Super!
- Wow naprawdę jesteś doświadczona, jeżeli chodzi o wodne pokemony – zauważyła Caroline.
- Na coś była mi ta szkoła – odpowiedziała, dobiegając do swojej zdobyczy.
- Wyniosłaś to ze szkoły? – zdziwiła się rudowłosa.
- Tak – uśmiechnęła się. – Zawsze nas uczyli, że kiedy złapiesz na przynętę wodnego pokemona, musisz mocno szarpnąć, tak by wyrwać go z wody – zaczęła tłumaczyć podnosząc pokeball. – Wodne pokemon są zbyt trudne do złapania w wodzie. Użyłam Netballa, bo on ma większe prawdopodobieństwo na pochwycenie tego typu pokemona – zakończyła wypowiedź, kierując się w stronę schodów. – Chodźmy do chłopaków, chcę zobaczyć ich minę, jak zobaczą mój nabytek!

            Chuck i Philip już zaczęli pojedynek, wyznaczyli nieznaczne pole, na drewnianym parkiecie. Goście znajdujący się na pokładzie posłusznie odsunęli się, robiąc miejsce na tę walkę. Większość z nich znudzona była już rejsem, dlatego takie widowisko było całkiem dobrą alternatywą. Kyle przejął rolę sędziego.
- Dobra Electabuzz, atakuj go elektryczną pięścią! – rozkazał, a żółty stworek ruszył w stronę swojego przeciwnika, którym był Poliwrath. Jego pięść pojaśniała na żółto, którą cofnął do tyłu, by zadać mocniejszy cios.
- Elektryczne ataki, nie robią na nas wrażenia – mruknął zażenowany Chuck. – Skrętocios – polecił bez większego zastanowienia. Poliwrath obrócił się na pięcie, a wokół jego białej rękawicy pojawił się zielony wir. Po chwili naelektryzowana pięść spotkała się ze skrętociosem. Ataki wzajemnie się zneutralizowały, dopiero po sekundzie widać było kto wygrał to starcie.

            Electabuzz zaryczał, po czym Poliwrath zajaśniał i podskoczył, jakby poczuł przypływ energii. Chuck uśmiechnął się pod wąsem i dalej czekał na strategię młodego trenera.
- Czy on wyssał z Electabuzza energię życiową – zastanowił się. – Nieważne. Tak łatwo nas nie pokonacie! – krzyknął z entuzjazmem.  – Elektrowstrząs!
- Poliwrath błotny strzał – rzucił od niechcenia. Poliwrath również wydawał się być niewzruszony.

            Elektryczny stworek zgromadził dookoła ciała energię, którą wystrzelił w postaci wiązek elektryczności w stronę wodnego stworka. Poliwrath obserwował przepływ elektryczności, by tuż przed uderzeniem wystrzelić błotny strumień, który bez problemu rozbił małe błyskawice i zdołał uderzyć Electabuzza.
- Co jest?! – zirytował się Philip.
- Po prostu czekam na rozsądny ruch – powiedział oschłym tonem.
- Philip skup się, atakujesz bez żadnej strategii – rzucił Kyle. – Wyprowadzasz ataki od tak – wypomniał. Philip spojrzał się na szatyna, uśmiechnął się w jego stronę.
- Nie damy się! – powiedział pełen energii. Potrzebował takiego policzka w twarz, na szczęście jego przyjaciel był tuż obok.
- Electabuzz generuj elektrowstrząs i szybki atak, aż  powiem ci kiedy zaatakować – nakazał.

            Electabuzz pojaśniał znowu na jasno i ruszył do przodu zostawiając za sobą białą smugę. Co chwilę zatrzymywał się, by potem znowu zniknąć na chwilę z pola widzenia. Chuck doskonale wiedział, że chłopak chce wykonać na jego podopiecznym atak i całkiem nierozsądne byłoby wyprowadzenie jakiegokolwiek ataku. Dlatego cały czas czekał. Philipa strategia była całkiem dobra, ale blondyn nie był na tyle cierpliwy, by mogła wypalić.
- Zaatakuj go! – Nakazał. Wiązka elektryczność popędziła w stronę stojącego Poliwratha. Trafiła celnie, pokemon padł na kolana. – To było takie proste? – zdziwił się Philip.
- Nie do końca – odpowiedział Chuck. – Poliwrath dynamiczna pięść. – Dopiero teraz blondyn zrozumiał swój błąd. Atak może i był skuteczny, ale zbliżył Electabuzza do przeciwnika. To była idealna odległość do wykonania całkiem szybkiego, fizycznego ataku.
- Unik! – krzyknął, ale było już za późno. Poliwrath okładał serią ciosów zmieszanego Electabuzza. Sam Philip nie wiedział co zrobić. Musiał czekać i liczyć na to, że jego podopieczny przeżyje ten szturm.

            Nie minęła minuta, jak Electabuzz leżał na plecach i starał się podnieść, a Poliwrath wrócił już na bezpieczną pozycje.
- Kończymy – wycedził pewien swego Chuck. – Poliwrath hydro pompa – wydał polecenie, po czym jego podopieczny skupił dłonie wokół czarnej spirali na brzuchu, by po chwili wypuścić z niej potężny strumień wody.
- Łamacz murów, dasz radę – pokrzepił Philip. Może i był na straconej pozycji, ale on nigdy się nie poddaje. Żółty stworek błyskawicznie powstał i za pomocą swojej dłoni przeciął bez problemu strumień wodny, unikając konsekwencji ciosu.
- Nieźle – pochwalił Chuck. – Poliwrath skrętocios. – Wodny pokemon pędził już z zieloną pięścią w stronę przeciwnika, zaś Philip stał i czekał na odpowiedni moment.
- Szybki atak! – rozkazał, a Electabuzz zniknął z pola rażenia, po czym pojawił się za plecami przeciwnika i uderzył w niego. – O to chodzi!
- Tak jak myślałem – powiedział do siebie Chuck.

            Kyle’a martwiła ta sytuacja. W końcu jemu też przyjdzie kiedyś walczyć z Chuckiem, który wydawał się być niewzruszony całą tą walką. Zupełnie jakby robił coś tak banalnego, jak gotowanie wody. Niebieskie oczy wciąż analizowały postawę lidera, która nie była do końca jasna.
- Philip nie daj się, on cię podpuszcza – wtrącił Kyle.
- Że co? – zwrócił się do przyjaciela, nie kryjąc swojego zdziwienia.
- Tak naprawdę analizuje twoją strategię i  upewnia się czy ma racje. On się nawet nie stara, żeby z tobą walczyć – wytłumaczył.
- Nie, to nie możliwe – zaprzeczył Philip.
- Od razu podpuszczam – zaśmiał się Chuck, kręcąc palcem swój wąs. – Ja znam jego strategię, widziałem go na turnieju, wiem co potrafi. I tak jak myślałem. Ten chłopak to flaki z olejem.
- Ja ci dam flaki z olejem! – warknął. – Electabuzz – nie dokończył. Jego komendę przerwał potężny piorun, który uderzył w morze tworząc potężną falę.

            W okamgnieniu doszło do załamani pogody. Błękitne niebo pokryło się szarymi chmurami, zakrywając przy tym słońce, co spowodowało pogorszenie się widoczności. Nastał półmrok. Morska woda, która delikatnie falowała, przybrała. Fale uderzały coraz mocniej, kołysząc promem.
- Co się dzieje? – przeraziła się Alice.
- Nie wiem, chyba burza, chodźmy się ukryć – powiedziała Caroline.
- Myślisz, że to ten gniew? – zapytała, trzymając dłonią czubek swojej głowy, starając się chronić swoją fryzurę przed deszczem, który właśnie zaczął padać.

            Pojedynek został przerwany wszyscy ruszyli na dolny pokład, by znaleźć schronienie. Część ludzi zaczęła panikować, natomiast część podchodziła do tego ze stoickim spokojem. Wiele osób płynęło nie pierwszy raz i doskonale sobie zdawało sprawę, że Whirl Islands słynie z trudnych warunków żeglarskich.
- Kyle chodźmy – rzucił Philip, widząc jak jego przyjaciel przypatruje się morskim falom.
- Za chwilę – powiedział, nie odrywając wzroku od wzburzonych fal. Dopiero Poliwhirl obudził go ze stanu hipnozy, ciągnąc go za dłoń.
- Co jest z tobą? – zmartwił się Philip.
- Nie, wydawało mi się, że coś widziałem – odrzekł. – Nie ważne. Chodźmy!

            Chłopcy wraz z tłumem schodzili na dół, kiedy wreszcie znaleźli się w bezpiecznym miejscu, zaczęli od nowa rozmowę.
- Co tam widziałeś? – zainteresował się Philip. Blondyn usiadł na jednym z krzeseł i przygotował się do słuchania.
- A bo ja wiem, chyba jakiś czerwony wir – odparł nie wierząc w to co mówi.
- Czerwony wir? – zapytał starszy mężczyzna.
- Tak, tam gdzie była błyskawica, a przynajmniej tak mi się wydaje – potwierdził.

            Mężczyzna nic już nie odpowiedział, po prostu znikł w tłumie. Kyle i Philip nie mieli ochoty ścigać nieznajomego. Woleli raczej przeczekać razem niekorzystne warunki pogodowe.

            Po paru minutach dołączyły do nich koordynatorki. Alice od razu wyciągnęła swój niebieski pokeball i wystawiła go tuż przed twarz Kyle’a.
- Mam Seadrę – powiedziała triumfalnie machając pokeballem chłopakowi przed nosem.
- Czy ja mam dzisiaj jakiegoś pecha – jęknął niezadowolony Kyle. Caroline odruchowo pogładziła go po ramieniu.
- Bez przesady nie może być, aż tak źle – mruknęła uśmiechając się. Po niecałej minucie, cofnęła dłoń jak oparzona, zdając sobie sprawę, jak dwuznaczny mógł to być gest.
- Nie no, aż tak źle nie jest – uspokoił. – Czuję,  że każdy dzisiaj ma mi powiedzieć: „jesteś beznadziejny” – opowiedział.
- Na pewno tak, nie jest – pocieszyła.
- Dzięki – odpowiedział Kyle, spoglądając na nią. Kiedy ją widział zawsze robiło mu się lepiej.

            W czasie rozmowy przyjaciół, w statek uderzyła potężna fala przechylając znacznie morski środek transportu. Na szczęście okręt zdołał powrócić do poprzedniej pozycji.
- Uwaga pasażerowie – rozbrzmiał głos w głośnikach. – Prosimy przygotować się do ewakuacji! To nie są ćwiczenia. Prosimy o zachowanie spokoju, panika nic nie pomoże. Prosimy o powolną ewakuację – powtórzył głos. Przyjaciele spojrzeli po sobie pytająco po czym ruszyli w stronę wyjścia. –To nie są ćwiczenia.

            Oczywiście wśród tłumu zdarzyły się jednostki, które zaczęły biec, krzyczeć, a nawet się przepychać przez tłum. Niektórzy na tym ucierpieli, ponieważ zostali staranowani przez tłum. Większość jednak starała się być opanowana. Kyle zaciskał pięści z nerwów, miał ochotę zacząć panikować, ponieważ od samego początku przeczuwał,  że coś złego dzisiaj się wydarz. Alice domyślała się, co to jest, nie chciała sobie jednakże tego powiedzieć otwarcie.
- Myślicie, że to burza? – zapytała Caroline, przerywając milczenie.
- Caroline, wiesz chyba co to jest? – szepnęła Alice, licząc że ta domyśli się wszystkiego. Rudowłosa koordynatorka na chwilę zamarła, jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkała.
– Czy ty myślisz, że to jest? – nie dokończyła, na samą myśl robiło się jej słabo. Może i była niedowiarkiem, ale przerażały ją te legendy o potężnych stworzeniach o nieograniczonej mocy.  Alice pokiwała jedynie głową.

            Kyle słyszał całą rozmowę, jednakże nie miał czasu dopytywać się o co chodzi. Skupiony był na tym, żeby się stąd wydostać. Marsz może nie był trudny, lecz trzeba było uważać na to by nie upaść, bo wtedy tłum „owieczek”, na pewno zająłby się takim delikwentem. Philip wydawał się być najbardziej opanowany z całej czwórki.
- O czym wy gadacie? – zapytał blondyn. Znudziła go już ta wyprawa, tempo tłumu zdecydowanie mu nie odpowiadało.
- O takiej legendzie – westchnęła Alice.
- Że niby o tym Gyaradosie? – zapytał wprost.
- Skąd ty to wiesz?- zdziwiła się Alice.
- To mój nie pierwszy rejs po Whirl Islands. Znam na pamięć tę historię. To bajka, wątpię, żeby istniało coś takiego. Nikt tak naprawdę nie widział tej konfrontacji – powiedział.

            Kiedy znaleźli się na pokładzie w oddali dało się dostrzec dwie monumentalne sylwetki. Jedną smukłą czerwoną, którą sięgała aż po chmury, a drugą nieco mniejszą fioletową. Na morzu pojawił się błysk, a wokół czerwonego stworzenia zaczęło tworzyć się potężne tornado.
- Zginiemy – mruknął Philip spoglądając w morze.
- Nie mów tak – skarciła go przerażona Alice. Dziewczyna spoglądała w morze, nie chciała doświadczyć potęgi tych dwóch pokemonów. Kyle szedł po prostu przed siebie, nie oglądał się na innych. Pobyt w Goldenrod City nauczył go jednego, jeżeli ma przeżyć to przeżyje.

            Sztorm rozszalał się na morzu, a dwa pokemony zdawały się zbliżać do statku. Nie był to jednak ich ruch, a ruch olbrzymiego okrętu, który nie mógł wyhamować przy tak potężnych falach morskich. Zaczęto powoli opuszczać pierwsze łodzie ratunkowe, pierwsi „uratowani” walczyli z szalejącym żywiołem. Machając jak najsilniej wiosłami, byle tylko dopłynąć do pierwszej lepszej wyspy.

            Pogoda uspokoiła się, wszyscy odetchnęli z ulgą i powoli wchodzili do łodzi, licząc, że nie będą musieli opuszczać statku. Kapitan spoglądał w stronę morza, pokemony wiąż toczyły zażarty pojedynek.
- To dopiero początek – rzekł do jednego z marynarzy.
- Mamy kontynuować akcję? – zapytał patrząc w stronę przerażonego ludu.
- Tak – nakazał. Marynarz wykonał tylko odpowiedni gest, a jego współpracownicy zabrali się za przeprowadzanie akcji ratunkowej.
- Co pan ma na myśli… – nie dokończył myśli, przerwał mu potężny huk. – Co to było?
- To właśnie był nasz koniec – powiedział niewzruszony. Marynarz miał zadać kolejne pytanie, ale pomarańczowa wiązka przerwała mu próbę. Uderzyła w tył statku, na szczęście w górną część. – Nie zaatakują nas bezpośrednio – dodał, jakby wiedział o co chce go spytać podwładny. – Zresztą nie ważne. Musimy się ratować! – ożywił się. Ruszył w stronę łodzi i zaczął wymachiwać rękoma, aby organizować ruch. Marynarz do niego dołączył i co chwile nerwowo spoglądał na tyły statku, licząc że nie doszło do większych uszkodzeń.

            Philipowi i Alice udało się znaleźć w pierwszej łódce. Oboje odetchnęli, chociaż kiedy dostali wiosła w dłonie, zrozumieli, że walka o przetrwanie dopiero się zaczyna. Kyle i Caroline wciąż czekali na swoją kolej. Tymczasem pokemony giganty rozszalały się na nowo, tym razem były znacznie bliżej statku. Czerwony, kilkunastu metrowy Gyarados strzelał pomarańczową wiązką w o wiele mniejszego fioletowego konika morskiego, który sprawnie kontrował smoczym oddechem.
- Szybciej, szybciej – ponaglił kapitan, widząc jak pokemony zbliżyły się do statku.

            Łódź z Kyle’em i Caroline została opuszczona. Oboje odetchnęli, wraz z innymi pasażerami zabrali się za wiosłowanie. To nie były żarty. Tym razem zagrożenie było realne.
- Jeden miesiąc, a już trzeci raz zagraża mi jakiś pokemon – zaśmiał się Kyle.
- Tym razem cię nie wybawię – uśmiechnęła się blado Caroline. Rudowłosa dziewczyna nie pokazywała po sobie lęku, jaki odczuwała.
- Wszystko będzie dobrze – powiedział Kyle, chwytając rudowłosą koordynatorkę za dłoń. – Zobaczysz przeżyjemy to!
- Oby – westchnęła odwracając wzrok od chłopaka. Nie chciała mu pokazywać, jak teraz jest słaba.
- Zobaczysz, że tak będzie – powtórzył pewniej.
- Wiem – odpowiedziała. – Liczę na to. W końcu kiedyś musimy rozegrać mecz – zaśmiała się.
- Ej, ty mnie jeszcze nie wyzwałaś! – przypomniał sobie, puszczając jej dłoń.
- To robię to teraz, swoją drogą liczyłam, że na ostatnim konkursie będę mieć taką okazję – wspomniała, a Kyle jak zaklęty zamilkł.

            Kolejny pomarańczowy promień uderzył w stronę statku, który w jednym momencie eksplodował, wszyscy którzy nie zdążyli jeszcze go opuścić skoczyli do wody. Fale wezbrały na sile, bujając łodziami znajdującymi się na powierzchni. Szybko wszyscy uczestnicy rejsu się podzielili. Kyle i Caroline dryfowali na obrzeżach przetrwałych pasażerów. Następna pomarańczowa wiązka, tym razem trafiła w wodę, wywołując niewielkie tsunami. Olbrzymi czerwony Gyarados ryknął, po czym znowu pokrył się tornadem. Filetowe Kingdra wystrzeliła z pyska fioletowy promień na kształt jakiegoś potwora. Uderzenia po spotkaniu eksplodowały, czerwony kolos runął na wodę, akurat w takie miejsce, ze oddzielił Kyle i Caroline ostatecznie od grupy.

            Poliwhirl chwycił za linę i już chciał wyskoczyć, aby robić za motorówkę, jednakże całą akcję przerwała mu rozgniewana Kingdra, która posłała w ich stronę morską falę. Łódź wywróciła się. Kyle i Caroline, a także Wigglytuff nie byli w stanie oprzeć się prądowi morskiemu i wraz z nim dryfowali. Nie trwało to długo, ponieważ stracili przytomność.

*****

            Dwóch mężczyzn stało przed olbrzymim pulpitem,  na którym był pokazany czerwony Gyarados.
- Faza pierwsza zakończona – powiedział zielono włosy do krótkofalówki, którą trzymał w dłoni.
- Nie rozumiem, czemu musieli zginąć – mruknął drugi o podobnym odcieniu włosów.
- To był przypadek. Poza tym wielu z nich się uratowało – usprawiedliwił całą akcję. Obydwaj mieli wyszyte czerwone „R” z tyłu szarych kurtek. Ubrani byli na czarno, a na głowie nosili czarne kaszkietu, również z symbolem „R”.
- To świetnie –odezwał się głos z krótkofalówki. – Szef będzie zadowolony, posiądzie, jeden z czterech – nie dokończył.

            Szalejący Gyarados strzelał już na oślep wiązkami promieni, uderzając co chwilę w taflę wody, wywołując niewielkie fale. Nie wiadomo skąd pocisk uderzył go w pysk. Eksplodując tuż przy jego głowie. To jeszcze bardziej rozzłościło morskie stworzenie, które w akcie gniewu, zaczęło kolejną salwę hiperpromienia.
- Nie damy mu rady – powiedziała blondynka, wyglądająca przez peryskop podwodnej łodzi.
- Musi się udać. Załadować kolejne pociski, tym razem te elektryczne! – rozkazał brunet.


            Tym razem dwa pociski eksplodując, wyzwoliły z siebie duży pokład energii elektrycznej, który obezwładnił olbrzymiego pokemona. Ten runął jedynie na morze z wielkim pluskiem. Z łodzi podwodnej wystrzeliła potężna sieć, która bez problemu objęła pokemona kolosa.
- Nie damy rady, my? – zaśmiał się brunet.
- Wiesz, że to nie koniec…

________________________
Od autora:
Dzisiaj będzie dużo, mam ochotę zrobić podsumowanie z całego miesiąca, a był to owocny miesiąc.
W ciągu maja pojawiło się, aż 6 rozdziałów łącznie z tym, aż 7 postów(rozdział z alternatywną historią). Fakt jeden rozdział był zaległy z kwietnia. No i niektóre rozdziały zostawiały dużo do życzenia w kontekście błędów stylistycznych i zwykłych literówek, ale dzięki wam ogarnąłem się na nowo. Był to jeden z najowocniejszych miesięcy na moim blogu.

Nowy wygląd, no bo to też trzeba skomentować :D. Nie, to nie jest różowy, jasny czerwony. Sam nie wiem co mnie na tą koloryzację podkusiło, ale tak jakoś. Znaczy, wiem. Teksturka, która znajduje się pod nagłówkiem, ogólnie miał się pojawić szkic na nagłówku, ale kiedy zacząłem bawić się w AP, to jakoś spodobał mi się efekt. A chciałem zrobić też coś "modnego" stąd takie lekko pastelowe kolory. Jeszcze dużo trzeba poprawić, kwestia selektorów. Bo jak też zauważyłem problem jest z komentarzami, ale to kiedy indziej.

Na uczelni jestem do przodu przetrwałem to, sam nie wiem jak :D. Zresztą w tym tygodniu chillowałem i robiłem wygląd bloga oraz pisałem rozdział. Kwestia przemęczenia, ledwo już dyszałem. 

A teraz może jeszcze kwestia bohaterów. Jak wiecie staram się ich zrobić realistycznych, stąd ich osobowości dobrałem na podstawie enneagramu. Powiedzmy, że wyszło tak o.
Alice to typ 4w3 a więc jej humorki są jak najbardziej wskazane. Z moich obserwacji i wiedzy, nigdy nie wiadomo co strzeli temu typowi do głowy i uwielbiają dramat.
Kyle to 3w4 drobna słodka różnica, a o wiele inne zachowanie, w końcu "Perfekcjonista". Kyle jest nieco chłodny, choć w środku bardzo emocjonalny. Caroline to 3w2 więc jest ciepła i wesoła, pełna energii i ambitna. Coś jak Kyle, tylko bardziej wyluzowana, a nie spięta. W końcu typ 3. Philip to typowe 7w8 entuzjasta do oporu. Unika negatywnych emocji, jak się tylko da. Zresztą wiele jeszcze dramatów przed moimi postaciami.

Gdyby ktoś chciał poczytać to:
http://enneagram.pl 
Ewentualnie teścik :)
http://enneagram.pl/www/test/index.php

Dziękuję też za liczne komentarze od Nathaly, Annetti i Michciox. Zawsze jest miło przeczytać wasze komentarze, nawet jak jest tam krytyka, którą lubię bo mnie motywuję. 

Miło byłoby, gdyby inni czytelnicy też od czasu do czasu podzielili się swoimi uwagami. Wiem, że jeszcze trzeba wiele dopracować i wiem, że krytyka by się posypała. Jednakże dążę to perfekcji, więc zniosę wszystko. Oczywiście nie pogardzę i zwykłymi komentarzami. Dla mnie to zawsze motywacja ;)

Pozdrawiam!!!

Obserwatorzy