logo

XXVII. Why is it so complicated?

XXVII. Why is it so complicated?
            Chłopak nie odzywał się, po prostu milczał i wpatrywał się w swoją przyjaciółkę. W jego objęciach znajdował się mały, bladoniebieski pokemon przypominający słonia. Wachlował on uszami i starał się wyrwać z objęć swojego trenera.
- Kyle, proszę powiedz coś – mruknęła Alice, nie wiedząc, co powinna powiedzieć. Może powinna dać sobie spokój.

            Oczy chłopaka były puste, zupełnie, jakby był świadkiem jakiegoś morderstwa, a jego wzrok utkwił w ciele ofiary. Przez jego głowę przemijało tysiące myśli, które tworzyły chaos.
- Jak to w ciąży? – zapytał, odrywając się od swoich myśli. Wziął głębszy wdech.
- Ja i Forest, no cóż, poniosło mnie – wycedziła niepewnie. Kyle zmarszczył brwi, wziął kolejny większy wdech i spokojnie wypuścił powietrze, próbując zapanować nad złością.
- Alice, co się z tobą stało! – prychnął gniewnie. – Wiem, że pewnie jest ci ciężko, ale to twoja wina. Ja się pytam, co się z tobą dzieje? Na początku akcje ze mną, twoje humorki, wstąpienie do armii Whitney, dziwne przepychanki, a teraz to. Przecież, zawsze byłaś rozsądną osobą. Byłaś taka poukładana, zawsze wiedziałaś, co jest dobre, a co nie. Więc co się zmieniło?
- Powinnam ci to już dawno powiedzieć, chyba nie było okazji, a raczej nie mogłam. Myślę, że nadszedł ten czas, by opowiedzieć ci, co stało się zanim wyruszyliśmy w podróż. Od tamtego czasu mój świat runął. Osiem miesięcy temu…


***
8 miesięcy wcześniej
***
            Azalea Town pokryte było białą, puchową pokrywą śniegu. Domy były jeszcze przystrojone świątecznymi dekoracjami. W oknach widać było przystrojone choinki, zaś w ogrodach stały posągi Stantlerów ze świecącymi porożami.

            Świąteczne dekoracje wciąż gościły w mieście, pomimo, że minęły trzy tygodnie o świąt, które w świecie pokemon były obchodzone z okazji stworzenia Dialgi i Palki, przez wielkiego Arceusa, co dało początek pokemonowemu światu. Oczywiście najbardziej świątecznym pokemonem był Delibird, który według legendy został stworzony też tego dnia – co prawda kilkanaście lat później. Stworek miał symbolizować prezent, jaki Arceus dał ludzkości, tworząc nowych strażników świata.

            Kyle i Alice wracali ze szkoły. Był to kolejny dzień ich monotonnego życia. Co prawda dla nich ten dzień, nie był nudny.
- Ten Philip nie ma za grosz kultury – prychnął zniesmaczony Kyle, wspominając jak blondyn ośmieszył jakiegoś chłopaka, przy całej szkole.
- On zawsze zostanie dupkiem – skwitowała Alice. – Szczerze jakoś mnie on nie obchodzi – powiedziała, patrząc na zaśnieżone drzewo, na którym siedział zziębnięty Hoothoot.

            Dziewczyna ruszyła w stronę drzewa, pozostawiając osłupionego przyjaciela na chodniku.
- Alice? – zapytał, przyglądając się jej poczynaniom.

            Blondynka uniosła dłoń do góry, zginając nadgarstek, tak by zewnętrzna strona utrzymana była w poziomie.
- No, chodź mały! Nie bój się. – Pokemon spojrzał się na dziewczynę podejrzliwie, podskoczył na swojej stópce i sfrunął jej na dłoń. Dziewczyna go pogłaskała, uśmiechając się. Wyciągnęła z kurtki pokechrupkę, a potem pogłaskała zadowolonego pokemona.
- Ty to masz rękę do pokemonów – stwierdził Kyle, przyglądając się sytuacji. – Będziesz świetną siostrą Joy – dodał.

            Alice wróciła do chłopaka, z pokemonem na ręku, który nie protestował, aby ona go zabrała. Ruszyli dalej jak gdyby nigdy nic.
- Zaniosę go do siostry Joy – szepnęła. – Biedaczek, by przemarzł.
- Pewnie tak. Swoją drogą, jak tam sprawy w dom?. Twoja mam dalej przekonuje cię do kariery koordynatorki? – zaczął. Dziewczyna uśmiechnęła się, gdy wspomniała o jej rodzicielce.
-  Nie, uszanowała moją decyzję, choć jak to ona, chciałaby, żebym przeżyła swoją przygodę.  Ja tego nie potrzebuję, może to trochę przyziemne. Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiam, po prostu chcę pomagać pokemonom, a wizja mnie kolekcjonującą wstążki, jest jakaś odległa, wręcz obca – wytłumaczyła. – A ty próbowałeś rozmawiać ze swoimi rodzicami, mówiłeś im o Deliberdzie, Oddishu i Metapodzie?
- Zwariowałaś! – jękną Kyle, przełykając ślinę, na myśl jakie piekło, by go spotkało. – Po tym co Jack zrobił trzy lata temu, mają jakąś fobię. To by ich zabiło, albo mnie. Wolę po prostu sobie trenować, od tak, a może na studiach wezmę udział w jakiś mini zawodach.
- Tak jak u nas? - przypomniała mu o konkursie, który odbywał się w ich szkole.
- Tu byli rodzice, nie mogłem wziąć udział w tym turnieju – odpowiedział, czując, że sam siebie oszukuje. Chciał wziąć udział, lecz nie potrafił poradzić sobie ze strachem. Co zrobią jego rodzice.

            W końcu dotarli do szerokiego, parterowego domu, o pięknym, ciemnozielonym dachu i brzoskwiniowych ścianach - był to dom Alice. Może nie miał dużego ogródka, ale posiadał wielkie oczko wodne, które teraz pokryte było taflą lodu.
- To do zobaczenia jutro – rzuciła do chłopaka blondynka, a ten odmachał jej jedynie.

            Weszła przez mahoniowe drzwi do środka. Poczuła przyjemny zapach lawendy, który zawsze gościł u nich w domu, gdyż jej mama uwielbiała ten zapach. Pastelowe, różowe ściany od razu sprawiały, że na wejściu człowiekowi robiło się cieplej. Po jasnożółtych płytkach, ciągnął się brunatny dywan, z roślinną ornamentacją.

            Alice położyła rękawiczki i szal, na brązowej komodzie, która stała nieopodal drzwi, tuż za drewnianym wieszakiem i poniżej lustra, które wisiało w korytarzu. Światło padało z białego żyrandola na kształt Chandelura.

            Dziewczyna rozebrawszy się, poszła dalej, wzdłuż ciągnącego się korytarza, an którego końcu było przejście, w którym widać był światło. Przemierzając pomieszczenie, nie omieszkała sprawdzić innych pokoi w poszukiwaniu członków rodziny.

            W tym czasie Kyle zdążył wrócić do domu, po zjedzeniu obiadu i opowiedzeniu swojego dnia swoim rodzicom, poszedł do swojego pokoju. Tam wyjął żółtą kulę i dwie czerwone. Nacisnął na guziki, które były na przedmiotach i czerwony promień wystrzelił z każdej kuli. Jego oczom ukazał się wesoły biało-czerwony ptak, nieruchomy pomarańczowy półksiężyc i niebieska jagoda, z liśćmi na głowie.
- Witajcie, tęskniliście? Co wy na mały trening pod Dark Cave? Może jacyś trenerzy będą przechodzić – powiedział, a pokemony wesoło podskoczyły.

            Chłopak wyciągnął z szafy opakowanie pokechrupek i nakarmił swoje stworki. Kochał je, dlatego trzymał je w tajemnicy przed rodzicami, którzy odebraliby mu przyjemność bycia trenerem. Odkąd zniknął Jack, mieli małą obsesję. Kyle zdawał sobie sprawę, że nie może pokazać im pokemonów, które przypadkowo zdobył.

            Alice stanęła w progu i spojrzała na wszystkich członków swojej rodziny, na dwie starsze siostry, które się do siebie tuliły, na ojca, który wygodnie siedział w brunatnym fotelu, ze skrzyżowanymi dłońmi i opierającą się o kanapę matkę.
- Coś się stało? – zapytała, widząc grobowe miny, członków rodziny.
- Alice, może najpierw usiądziesz? – zaoferował jej ojciec.

            Dziewczyna posłusznie zajęła miejsce, obok swoich sióstr, o tak samo długich blond włosach jak jej.
- Co się stał? – ponowiła pytanie, próbując domyślić się, co mogło się wydarzyć.
- Ja – zaczęła jej mama, o pięknych szmaragdowych oczach, melancholijnym uśmiechu i porcelanowej cerze – jestem chora – powiedziała chwytając się za swój naszyjnik w kształcie Staryu, ale o niebieskim diamencie.
- Ale na co? – ciągnęła Alice, nie rozumiejąc skąd to poruszenie.
- Mam raka płuc, postać złośliwa, został mi rok życia – dokończyła kobieta, z trudem powstrzymując się od płaczu.

            W pomieszczeniu nastała cisza, niebawem została ona przerwana przez tykanie zegara, które dało się usłyszeć i inne odgłosy dobiegające z domu, bądź to z zewnątrz.
- Ale jak to, ale… - Alice próbowała wydusić z siebie, jakieś konkretne słowa, jednakże nie potrafiła.

            Minął tydzień od pamiętnej nowiny. Alice udawała zadowoloną, dlatego, że nie wolno było jej o niczym powiedzieć. Azalea Town, to takie miasteczko, w którym jeśli powiesz coś na jednym końcu, nazajutrz będzie wiedział o tym drugi koniec.

            Dziewczyna nie miała wyjścia, musiała się uśmiechać przy Kyle’u, kontynuować życie takim jakie było. Mogła rozmawiać o tym problemie z rodziną, jednak nie chciała nikogo obciążać swoim strachem, jaki chowała w sercu. Strachem jaki ją paraliżował. Alice kochała swoją matkę, była dla niej wszystkim. Inspiracją do działania, ciepłym rękawem do płaczu, gościnnym sercem, na chłodne dni.

            Niebawem wszystko miało przeminąć. Alice miała zostać sama, wiedział, że to nie jest prawda, jednak jej umysł, tak to odbierał. Sama próbowała się zmusić do działania, unikać tematu. Tak, by jej matka myślała, że wszystko jest okej. Tak, by nie musiała się martwić o jej przyszłość.   
W rzeczywistości Alice była załamana.

            Kyle przez tydzień zdołał rozwinąć swoją drużynę, nie zdawał sobie sprawy, że ktoś zauważył jego potajemne treningi i doniesie jego rodzicom, o tych ekscesach.
- Co ty sobie wyobrażasz!? – warknęła kobieta, do siedzącego bruneta, na drewnianym krześle. – Twój brat nas opuścił, teraz ty? Czemu jesteś takim niewdzięcznikiem  - zarzucała mu kobieta.

            Chłopak siedział w kuchni, o żółtych ścianach i siwych płytkach z czekoladowymi kredensami i stołem. Słuchał tego kazania i wiedział, że może się już pożegnać z pokemonami.
- Ale o czym ty mówisz? – powiedział, próbując wyłgać się ze wszystkiego. Może to pozwoliłoby mu cieszyć się, posiadaniem stworków.

            Do domu wrócił Xavier- ojciec Kyle’a. Był on zmęczony, po kolejne ekspedycji w głąb studni Slowpoków. Kochał swoją pracę, ale czasem dawała mu w kość. Rozebrał się z zimowego ubrania i ruszył do kuchni. Po chwili usłyszał krzyk swojej małżonki, wziął głęboki oddech i ruszył przed siebie.
- Co się znowu stało? – zapytał.
- Co? Ten smarkacz zaczął trenować pokemony – prychnęła Ally. – To jakiś obłęd, przecież ma zabronione. Czy on nie pamięta, ile przeżyliśmy, gdy opuścił nas Jack.
- Czy to prawda młodzieńcze? – zapytał surowym tonem Xavier, spoglądając na swojego syna. Co prawda, nie miał ochoty uczestniczyć w tej kłótni, w szczególności, że miał dość despotycznego charakteru swojej żony, ale chciał pomóc swojemu synowi, uniknąć srogiej kary.
- Nie, ktoś was oszukał – utrzymywał brunet. Jego dłonie zrobiły się śliskie, poczuł falę ciepła, która uderzyła jego ciało. Wiedział, ile ryzykuje i był zdeterminowany, brnąć w to kłamstwo, chociaż zdawał sobie sprawę, że rodzice uwierzą prędzej obcej osobie niż jemu.
- Kyle, nie chcę tego słuchać. Wiem, że masz zapędy trenerskie, ale zdajesz sobie sprawę, z tego co ustaliliśmy. Wiesz jakby twoja mama na to zareagowała – powiedział dla świętego spokoju.
- Tato, ale ja nie…
- Masz się pozbyć tych pokemonów, jutro zrobię ci rewizję w pokoju, a i masz szlaban, żebyś nie mógł ich przemycić. Zrozumiano - powiedziała kobieta.

            Kyle nie miał nic do gadania, Xavier zresztą też. Kochał swoją żonę, kochał całą rodzinę, ale nigdy nie był człowiekiem, który miesza się w konflikty. Dla niego życie było proste. On kiedyś marzył o podróżach, przeżył swoją małą przygodę, jednak wolał książki i zdobywanie wiedzy. Dzięki czemu stał się fachowcem w dziedzinie wodnych pokemonów, a w szczególności Slowpoków, które tak podziwiał za stoicki styl życia.

            Wieczór, jeden z barów Azalea Town. Xavier siedział popijając piwo, a towarzyszył mu szatyn o siwych pasemkach. Miał on piękny lok, który wystawał ku górze. Ubrany był w jasną, oliwkową koszulę, na której miał oliwkowy sweter z białymi rombami.
- Martin, kiedy to się tak skomplikowało? – zapytał, po czym wziął kolejny łyk złocistego napoju. –Pomyśl, że byliśmy kiedyś jak Kyle i twoja córka Alice. Chodziliśmy beztrosko do szkoły, mieliśmy tyle marzeń, planów, obietnic, a teraz mamy nic.
- Czemu tak mówisz? – zapytał ojciec Alice, spoglądając na niego swoimi ciemnoniebieskimi oczami.
- Twoja żona, ta akcja z nią, mój syn uciekł, drugi pewnie też to zrobi. Bo mam żonę wariatkę. Kocham ją. Naprawdę ją kocham, ale stała się jakimś potworem. Wszystko jest jej szaloną wizją.
- Pamiętaj, dbaj o nią, bo możesz obudzić się bez niej pewnego dnia. I proszę nie mów jej, ani nikomu o Janice.
- Jasna sprawa, taka nasza stara męska rozmowa.

            Tak Xavier Flamento tęsknił za wolnością, tęsknił za beztroskimi czasami, tęsknił za smakiem przygody. Nie żałował założenia rodziny, bo o tym marzył. O spokojnej pracy jako naukowiec, o posiadaniu syna, o szczęśliwej rodzinie. Niestety nie wszystko jest takie jak nam się wydaje być.

            Xavier zbliżał się już do pięćdziesiątki, jego ciemnoniebieskie oczy wydawały się być przemęczone, pod nimi malowały się sińce. Większość włosów była już siwa, choć wciąż miał ich wiele i stały dumnie w małym irokezie. Wciąż wyglądał świetnie, mają rozbudowaną klatkę piersiową, niczym atleta, choć zdrowie mu już tak nie dopisywało.

Był optymistą. Optymistą mimo wszystko. Wiedział, że jego syn kiedyś wróci, wiedział, że Kyle znajdzie spokój ducha, a Emily uniknie tych rodzinnych cierpień. On to wiedział i nie musiał mieć nadziei, że tak będzie.

Następnego dnia wszyscy się obudzili. Kyle sięgnął pod łóżko szukając pokeballi, których nie znalazł. Nieopodal zobaczył martwego Oddisha. Otwarte okno i przedziurawionego Metapoda. Zbiegł szybko na dół.
- Jak mogłaś! – warknął do kobiety, która niewinnie przygotowywała posiłek dla rodziny.
- Ale o co ci chodzi? – Udawała, że nic nie wie.
- Zabiłaś je? To ty zatrułaś Oddisha, to ty rozwaliłaś Metpaoda, to ty wypuściłaś Delibirda? Powiedz! – krzyczał, wymachując dłońmi.

Do pomieszczenia wpadł Xavier, wraz z małą córeczką o pięknych burgundowych włosach.
- Powiedz!
- Nie wiem, o co ci chodzi? – broniła się kobieta.
- Co się stało? – zapytał Xavier, który nie potrafił odgadnąć, co jest przyczyną sprzeczki matki z synem.
- Ona otruła moje pokemony, ta wiedźma! – rzucił gniewnie Kyle.
- Nie odzywaj się tak do matki! Marsz do pokoju – oznajmił Xavier, wskazując dłonią w kierunku schodów. Spojrzał na kobietę podejrzliwie, wiedział, że w tym oskarżeniu było ziarnko prawdy. – Kochanie, ty też idź do swojego pokoju. Tatuś musi porozmawiać z mamusią – powiedział do swojej córki.

            Kiedy zostali sami, kobieta powróciła do swoich czynności. Xavier usiadł na krześle i nerwowo wybijał rytm palcami o stół.
- Ally, zrobiłaś to? – zaczął. – Proszę powiedz prawdę. – Wziął głębszy oddech, czuł, że to jest prawda, że będzie musiał zmierzyć się z rzeczywistością. Od dawna Martin mu mówił, że jego żona jest zdolna do wszystkiego. Ten jednak, nie chciał go słuchać.
- Tak, ale musiałam. Muszę chronić naszą rodzinę, ty tego nie potrafisz. Cały czas pracujesz i nie jesteś stanowczym ojcem. Masz być twardy, bo inaczej nam wejdą na głowę. Zobaczy co zrobił Jack – wytłumaczyła się, nie wiedząc, jak bardzo cierpiał Xavier.
- Dość! Ja nie jestem słaby, a ty jak mogłaś coś takiego zrobić. Jesteś chora. Tak, wiem pracuję dużo, ale nigdy im nie pobłażałem. Starałem się być najlepszym ojcem jakim mogłem być. Kyle jest świetnym synem. Jack też taki był. To są nasze dzieci kochamy je bezwarunkowo, a ty.
- Też je kocham i chcę dla nich jak najlepiej.
- Chcesz dla siebie jak najlepiej. Twoja wizja ich zabij.
- Może tak, może nie. Zaufaj mi, to ja z nimi jestem, to ja o nich dbam i wiem, co jest dla nich najlepsze.
- Zabijanie ich marzeń? To jest twoim zdaniem dla nich najlepsze?
- Nie, ja tego nie robię. Ja ich ukierunkowuje.
            
Xavier nie wytrzymał i wyszedł.

            Nadszedł marzec. Janice radziła sobie całkiem dobrze z chorobą. Rodzina też zaczęła układać sobie wszystko od nowa. Martin dbał o swoje córki, jak tylko mógł, by odciążyć swoją żonę od codziennych obowiązków. Alice z siostrami też starała się robić wszystko jak najlepiej.

            Pewnego wiosennego dnia Janice zabrała Alice na mały spacer, po mieście. Tak by mogły porozmawiać o ostatnich wydarzeniach.
- Alice, mogę mieć prośbę? – zapytała kobieta, po dłuższym milczeniu.
- Tak mamo, dla ciebie wszystko.
- Proszę, najpierw weź to. – Podała jej czerwony pokeball.
- Ale mam, ja nie…
- Zaczynałam tym samym pokemonem. Proszę weź go i idź w podróż. Po prostu spróbuj swoich sił jako koordynatorka. Na pewno masz talent po mnie.
- Ale ja nie mogę – odparła, po czym odsunęła dłoń matki z pokeballem.
- Proszę, spełnij moją ostatnią prośbę. Ja nie wytrzymam, patrzeć na wasze cierpienie. Widzę, jak wszyscy się męczycie. Należy ci się podróż. Na studiach będzie ci ciężko się skupić, a w podróży nauczysz się odwagi. Ja się tego nauczyłam – opowiedziała, a łez spłynęła po jej policzku, zahaczając o kącik ust, zwrócony ku górze.
- Mamo, ale ja chcę być z tobą, kiedy ty będziesz…
- Wtedy musisz być w podróży. Właśnie wtedy, powinnaś być tam. Nie chcę byś cierpiała i to widziała, to będzie straszne.
- Ale ja już się boję.
- Dlatego proszę, ja wręcz błagam. Spełnij moją ostatnią wolę – powiedziała ze łzami w oczach.
- Dobrze mamo – odparła, choć sama chciała zacząć szlochać.

***
8 miesięcy wcześniej
***

- Alice, ja… ja nie wiedziałem – powiedział, czując się nieco skrępowany. Chciał ją pocieszyć, ale nie wiedział czy to będzie odpowiedni ruch. W zasadzie, co on mógł teraz zrobić.
- Wiem, że nie wiedziałeś. Nie mogłeś wiedzieć. Ja po prostu tak cholernie się boję. Próbowałam się dopasować, lecz się nie udało. Pojawiłeś się ty. Czułam się tak bezpiecznie, więc pomyślałam, że to jest miłość. Potem byłam zła, bo nigdy nie znosiła za dobrze odrzuceń. Wiesz. Każdego dnia się boję, każdy dzień dla mnie to przetrwanie, a żeby przetrwać jestem zawsze inną Alice, taką która jest w stanie temu wszystkiemu podołać – opowiedziała, a w kącikach oczu pojawiły się łzy, które zaczęły spływać, po jej bladym policzku.

            Kyle odłożył Phanpiego na bok i pogłaskał go po główce, tka by pokemon się nie ruszał. Następnie przytulił Alice.
- No już, będzie dobrze – mówił, gładząc ją po głowie. – Będzie dobrze.
- Ona i tak umrze, a ja będę mieć dziecko. Co ja zrobiłam, co się stało?
- Nic się nie stało. Zdarza się, jesteśmy tylko ludźmi i popełniamy błędy – powiedział, próbując dodać jej otuchy.


            Alice dopiero teraz zaczęła szlochać. To był najgorsze. Być człowiekiem, popełniać błędy, nie być ideałem, być skazanym na opinię.
- Czuję się tak podle ze sobą – wycedziła. – Jestem oszustką, manipulantką, która nie potrafi się ogarnąć. Jest tyle osób, które radzą sobie z taką informacją. Inni tracą rodziców jako dzieci i wychodzą na ludzi, a ja?
- A ty też wyjdziesz. Nie zrobiłaś niczego złego. Poza tym jesteś sobą, a nie kimś. Radzisz sobie z problemami w taki, a nie inny sposób i masz do tego prawo – mówił chłopak.
- Prawo? Prawdo do uprawiania seksu z nieznajomym, prawo do brawury, prawo do gniewu?
- Tak. Wiem, że to co mówię, jest dziwne, ale tak. Masz pełne prawo do wyrzucenia swojego gniewu. Mylisz go co prawda ze strachem, ale to jest gniew. Bo twoja matka zostawia cię, bo kazała ci iść w tę podróż, a ty nie masz siły się sobą zająć.
- Masz rację – powiedziała i napłynęła kolejna fala łez.
- Chodź przejdziemy się – zaproponował. – Pogadamy, o tym wszystkim na spokojnie… 

_________
Od Autora:

Rozdział miał być dawno, nie miałem weny. Wyszedł dramat, albo tragedia wręcz. Czuję dużo błędów, nie mówiąc nic o stylu, który leży w tym rozdziale. Poczułem przypływ weny i chęć rozpisania się. Jestem, trochę chory(trochę bardzo) i hmm musiałem pogwiazdorzyć, a więc odpuścić sobie dużo w życiu - nic poważnego, przeżyję raczej. Plus, odrestaurowałem dwa pierwsze rozdziały, biorę się za kolejne. Planuję edytować 10 pierwszy rozdziałów, bo tam styl, błędy i wszystko leży. 

Ostatnio moja siłę włożyłem w nowe opowiadanie. Jakby ktoś chciał to
>>klik<<

Pozdrawiam!

8 komentarzy:

  1. Halo ;>
    Hej to było naprawdę dobre, szczególnie spodobała mi się akcja z pokemonami. W jaki sposób bym nie myślał to mieć taką matkę jest bardzo ciężko no, bo posunęła się aż do takiego potraktowania ważnych dla syna rzeczy. Dziwi mnie to, że Kyle tak łatwo odpuścił, w końcu to nie była jakaś błahostka tylko poważna sprawa, ale reakcja nie była taka zła.
    17-latek wykonał polecenie "Marsz do pokoju" :O mało realne, jednak możliwe. Albo po prostu ja myślę o tym na swoim przykładzie. Ojciec niby umie się postawić, ale dał się złapać w sidła żony, niefajnie dla niego. Pomysł z chorobą hmmm? nie wiem czy wypada napisać "niezły, dobry" ale jakoś nie wzbudziło we mnie za bardzo żadnych emocji. Phanpy? A ja spodziewałem się czegoś innego XD. Generalnie jest dobrze, życzę weny, bo jak sam mówisz czasem brakuje.
    PS: Powodzenia z nowym blogiem, nie zaniedbuj tego.
    Cześć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie nie dziwię się, że jest tu wiele dla ciebie niejasności. To powinno wyjść w trakcie opowiadania, ale:
      - Kyle odpuścił i wykonuje polecenia posłusznie, bo już tak ma, a raczej tak został wychowany. W końcu był gotowy odpuścić podróż, żeby pójść na studia, choć tego nie chciał.Został wychowany, na pana idealnego.
      - Matka, to typowy przykład toksycznego rodzica, despotycznego, stąd też potulny charakter Kyle'a.
      - Xavier, to osoba, która to w sumie widzi, ale też jest uzależniony i tkwi w takim toksycznym związku, w którym podporządkowuje się kobiecie, dla świętego spokoju.
      - Ally, to typowa idealna pani domu z idealną rodziną, jeżeli coś nie idzie, po jej myśli, no cóż - pomaga sobie intrygą. Cel uświęca środki. Coś jak "Moralność pani Dulakiej" - "Na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział."

      Usuń
  2. kiedy kolejny rozdział ?? :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluje 10 tysięcy wyświetleń, ciesze się, że te ostatnie wejście było ode mnie :P

    OdpowiedzUsuń
  4. nie mogę się doczekać następnego rozdziału! ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Od kiedy to już nie komentowałam? Oj będzie już, będzie... Dlatego będzie troszkę może nie po kolei i nieskładnie. No i wybacz, ale na chwilę obecną nie jestem w stanie zająć się literówkami. Zresztą nie było tam nic poważnego. Rozdziały skończyłam czytać ponad tydzień temu, ale nie miałam kiedy usadzić tyłka i skleić komentarza. Mam nadzieję, że będę pamiętała wspomnieć przynajmniej o najważniejszych rzeczach, które mi się nasunęły ;)
    Widzę, że u Ciebie baby boom! Kyle ma dwie dobre nowiny w cenie jednej. Nie dość, że został tatusiem (no oczywiście, że mówię o Panphy'm. Caroline może na razie spać spokojnie :D ), to jeszcze wujkiem. Nie chcę psuć zabawy, ale trochę się spodziewałam, że zaciążysz Alice po przeczytaniu tej akcji na plaży. Mam nadzieję, że doprowadzisz akcję do, że tak powiem, szczęśliwego rozwiązania. Gdyby gdzieś po drodze przytrafiło się Alice stracić dzidziusia to wszystko stałoby się zbyt proste moim zdaniem.
    No a wcześniej był chyba jakiś yaoi boom ;P Czy zdajesz sobie sprawę, że ostatnio 50% twoich bohaterów płci męskiej to homo? Nie mam nic przeciwko, a yaoi bardzo lubię, ale zawyżasz średnią krajową. Może pora przerzucić się na yuri? No wiesz, skoro opisywanie tego jak Caroline się stroi do występu szło ci całkiem nieźle, to pewnie i z tym sobie poradzisz ;)
    Ok, ok, nie wymyślam już. Jeszcze co do tego wyjaśnienia szaleństw panny Alice: no nie wiem, do mnie jakoś ta informacja o chorej matce nie przemawia. Znaczy, mam wrażenie, że wpadłeś na ten pomysł jakby trochę "osobno od reszty", albo początkowo planowałeś zrobić z Alice po prostu małą świruskę, a potem próbowałeś to jakoś wytłumaczyć. W każdym razie mnie to brzmi jakoś nie do końca logicznie. Ale rozumiem, każdy na życiowe tragedie reaguje inaczej. A czytając o "podziurawionym" Metapodzie Kyle'a miałam już bardzo krzywe myśli, więc lepiej się nie wypowiem :P Reszta grandzenia w następnym komentarzu, bo nie wiem, czy się w limicie wyrobię ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiem na tą część, bo an resztę jest w następnym rozdziale. Hmm, to jest logiczne dla mnie. Kiedy tracisz kogoś ważnego, albo wiesz, że masz go stracić, to trochę tak jakbyś straciła grunt pod stopami. Wtedy wszystko jest szalone i człowiek stara się złapać równowagę, często popadając w jeszcze większe problemy i mieszając sobie w życiu bardziej. Nie wiem, stworzyłem ten wątek na podstawie moich doświadczeń. Przyznam, że Alice, to najdziwniejsza postać dla mnie, bo nigdy nic nie wiadomo :)

      Usuń
  6. Teraz troszkę zejdę na prywatny grunt. Przede wszystkim co tam po Twojej stronie? Jak kampania wrześniowa z egzaminami? Ja ostatnio mam ciężki czas powiem szczerze. Pracę mam (prawie) w zawodzie i mega satysfakcjonującą. O kasie mówić nie ma co, bo wiadomo, Polska to Polska, ale i tak twierdzę, że opłaca się jeździć. No i jest potrzeba zacząć podyplomówkę. Ma ruszyć w pierwszym tygodniu listopada. Teraz czekam niecierpliwie na plan, bo muszę się dowiedzieć, czy weekend na który planowany jest przyszłoroczny Pyrkon będę miała wolny (baaardzo na to liczę). Pisanie idzie mi raczej marnie - mam dopiero półtora strony, ale nie poddam PKA choćby nie wiem co. Muszę się po prostu przyzwyczaić do nowego trybu życia, bo te wszystkie zmiany dość porządnie odbiły się na moim zdrowiu. Ale walnęłam sobie komplecik badań i chyba jest nie najgorzej. W każdym razie tak wzorowej morfologii nie miałam jeszcze chyba nigdy, a badam się regularnie ;p Co tam jeszcze? A tak. W ramach odstresowania zrobiłam drugie podejście do oglądania Hirugashi, bo poprzednie dwa anime jakie oglądałam nie miały śladów fabuły... No i na sam koniec, słyszałeś może o yandere symulator? Całkiem przyjemna gierka, choć jeszcze nie gotowa tak całkiem. Możesz sobie obadać temat na tym blogu jeśli masz ochotę: https://yanderedev.wordpress.com/
    A, jeszcze Twój nowy blog. Byłam tam, ale jeszcze nie czytałam. Najpierw nadrabiam u Michała, sam rozumiesz, fandom to fandom. Ale kiedyś pewnie się skuszę.
    Pozdrawiam!
    Zabiegana Nathaly

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy