logo

II. Rebel lives for one night.

II. Rebel lives for one night.

            Nie spodziewałem się, że moje życie zmieni się tak diametralnie. Nie potrafię sobie wyobrazić tego, co będzie dalej. Co powinienem zrobić? Czemu w ogóle o tym myślę? Powinienem chyba już wyruszać?

            Boję się spełniać swoje marzenia, doskonale wiem, jak bardzo pragnę tej podróży. Mimo to, wolę się sabotować i siedzieć, niż działać. Cóż to bardzo śmieszne. Człowiek, który tak wiele osiągnął, który uznawany jest za jednostkę ambitną – rozkłada po prostu ręce.

            Zawsze wierzyłem i wciąż wierzę, że wszystko zależy od nas samych. Nasze wybory, nasze decyzje, to wszystko wpływa na jutro. A więc to my mamy władzę nad przyszłością.

            Nie ma to jak dojść do niepotrzebnej myśli, która nijak się ma do mojego lęku. Choć fakt, boję się nieznanego, boję się tego co przyniesie jutro. Tak szczerz, powinienem skupić się na możliwościach, a nie konsekwencjach. Czasem trzeba zerwać plaster z rany, żeby mogła się zagoić. Czas, żebym i ja zerwał swój plaster – szybko i bezboleśnie.

            Słońce pojawiło się na niebieskim sklepieniu. Oświetlało ono zielone korony drzew, które pokryte były jeszcze delikatną, srebrzystą mgłą. Pierwsze promienie słoneczne docierały do zarośli, budząc Metapody, które otwierały swoje wnętrze, wyzwalając majestatyczne Butterfree. Pozostały pancerz był idealną karmą dla Pinsirów. Ospałe Hoothooty maszerowały do swoich dziupli, a z gniazd wzbijały się w powietrze pomarańczowe Pidgeye.

            Kyle spał jeszcze w najlepsze, nawet budzik nie był w stanie przerwać mu snu. Jego organizm wciąż regenerował siły, po wczorajszym biegu i emocjonalnym uniesieniu.

            W końcu przewrócił się na prawy bok, otworzył leniwie oczy, spojrzał przed siebie na jedną ze ścian. Zrozumiał, że jest jasna. A biorąc pod uwagę, że jego pokój znajdował się od zachodu, to słońce musiało się znajdować już dość wysoko.

            Chłopak wzdrygnął się, odrzucając kołdrę na dół łóżka, po czym usiadł, opierając dłonie o kant łóżka. Oczami przemierzył cały pokój i wreszcie odnalazł zgubę, która powinna stać na stoliczku nocnym. Mały czerwony zegarek z dzwoneczkiem umieszczonym na jego szczycie, leżał właśnie na podłodze.

            Brunet złapał się za głowę, kiedy zobaczył, która była już godzina. Miał ponad pół godziny opóźnienia. Rozejrzał się nerwowo po pokoju. Zobaczył wczorajsze ubranie zarzucone niedbale na krześle, tuż koło drewnianego biurka. Podskoczył i stanął prosto.  Ruszył w stronę swojego stroju i szybko je ubrał. Chwycił także za grzebień i zaczesał włosy, tak by nic nie odstawało. Włożył jeszcze skarpetki i wychodząc, wkładał trampki, kuśtykając na jednej nodze.

            I znowu się zaczęło, jego wieczna gonitwa za czasem.

            Wybiegł z domu jak oparzony i pędził przed siebie na spotkanie z siostrą Joy. Teoretycznie, nie musiał się tak spieszyć, jednakże rodzice czuwali, a on nie mógł im opowiedzieć co się stało.
            Pędził do centrum pokemon ile tchu. Mijając malownicze domki, przed którymi stała społeczność Azalea Town, rozmawiająca o wczorajszych wydarzeniach, ciekawostkach o mieszkańcach i innych takich rzeczach, o których ludzi mogli rozmawiać, czekając na gazetę.

            Wreszcie Kyle dobiegł do białego budynku, z czerwonym logo. Wpadł do środka z impetem. Jak zwykle zastała go idealnie, lśniąca podłoga. Kyle dopiero po chwili zrozumiał, czemu zawdzięcza swój wygląd. Stawiając kolejny krok, w stronę lady wpadł w poślizg. Z trudem utrzymał równowagę, sunąć w stronę lady. W którą uderzył brzuchem, łamiąc się w połowie. Padł na ladę klatką piersiową.
- Co się dzieje? – krzyknęła przerażona kobieta, wychodząc zza lady.

            Jak zwykle miała idealne różowe włosy, spięte w kok. Niebieskie oczy przepełnione były optymizmem.
- Ach to ty, czy ty kiedyś chodzisz? – zaśmiała się różowowłosa.
Kyle podrapał się po karku i uśmiechnął się nerwowo.
- Zdarza się, rzadko, ale zdarza się – odpowiedział brunet, spoglądając na różowego pokemona, który na metalowym wózku wiózł, niebieskiego pokemona.
- Ach ta młodzież – skwitowała kobieta.

            Niebieski stworek wstał i ucieszył się na widok chłopaka. Może nie wiele wczoraj widział, jednak poznał znajomy głos, to był jego wybawca.
- Wiem, że nie podjąłeś decyzji, ale – powiedziała, wyciągając z pod lady czerwony przedmiot – zadzwoniłam wczoraj do profesora Elma. Ja wiem, że nie powinnam, lecz coś czuję, że jak się ciebie nie pchnie, to nie wyruszysz w podróż.
- Dziękuję, ale ja nie wiem. Nie powinienem sam wybrać się do New Bark Town?
- Może i powinieneś, ale chciałam załatwić za ciebie formalności. Tu masz swojego startera. – Wskazała na niebieskiego pokemona. – On i tak należy do ciebie, a z tego co wiem każdy chłopak chce zostać trenerem.
- Ale ja nie wiem czy mogę – powtórzył.
- Marzenia są najważniejsze, a ty kochasz pokemony, z tego co zaobserwowałam.

            Kyle’owi brakowało kontrargumentów. Chciał powiedzieć coś przeciw, ale sam miał podobne zdanie.
- Wiem – doparł krótko.
- Kyle wszystko będzie dobrze, musisz w siebie uwierzyć. Ja wiem, że początki są trudne, ale ty się do tego nadajesz. Sama nie wiem czemu cię przekonuję. Chyba tchnęła mnie twoja troska o tego pokemona. Chciałbym, żeby każdy trener taki był, dlatego proszę idź i spróbuj – tłumaczyła. Brunet starał się spoglądać w każdy możliwy punkt, byle tylko nie spojrzeć w niebieskie oczy, które były w stanie przekonać go.
- Chodzi o moich rodziców.
- Rodzice nie decydują o twoim przeznaczeniu. Wszystko jest w twoich rękach. A z tego co wiem, to nie chcesz siedzieć w domu.

            Kyle wzdrygnął się, słysząc ostatnie zdanie. Czy on miał wymalowane to na czole? Czy tak łatwo można było wyczytać jego lęki?
- Ale skąd?
- Znam takich jak ty. Ta troska, to wczorajsze spojrzenie. Pałasz dużą miłością do pokemonów. Powiedz szczerze, czy ta przygoda nie dostarczyła ci odrobiny adrenaliny? Takiego małego uniesienia, które przez chwilę było nieprzyjemne, tylko po to by zmienić się  satysfakcję? – Kyle skinął jedynie głową.
W rzeczy samej, to było przyjemne, kiedy spoglądał na zdrowego pokemona. Jego dotychczasowe życie, zdołało go na tyle znudzić, by zacząć go męczyć.
- Sam widzisz. Ja oferuję ci lepsze życie. Dlatego proszę. Weź pokedex, wypełnij ten formularz. – Podsunęła mu białą kartkę, która leżała na ladzie. – To wszystko, a potem wyruszysz w podróż. Możesz zawsze zacząć od Sali w Azalea Town.
- Nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję – wymamrotał, odbierając formularz.
- Nie ma za co.

            Kyle w przeciągu pół godziny zdołał wypełnić cały formularz. Zasadniczo musiał podać dane, które już znał zna pamięć. Wrócił z białym kwitkiem do kobiety, która wprowadziła dane do komputera, a potem coś nacisnęła na elektronicznym urządzeniu.
- I gotowe – powiedziała wesoło.
- Dziękuję!
- Pamiętaj o pokeballu. – Podała chłopakowi kulę. – I o swoim pokedexie. Pewnie uczęszczałeś do szkoły, to wiesz jak z niego korzystać.
- Tak, oczywiście.
- Powodzenia – pożyczyła mu różowowłosa.
- Dziękuję – odpowiedział i obrócił się na pięcie. – Dowidzenia – rzekł, opuszczając sterylne pomieszczenie.

Kyle z Poliwagiem stali już przed rodzinnym domem. Chłopak spojrzał na Poliwaga, wiedział, że do nie czas na ekscesy, a pokemon mógł doprowadzić do awantury. Teraz liczyło się zakończenie roku
- Wiem, że jesteś jeszcze nieprzyzwyczajony, ale muszę cię zamknąć. To dla naszego wspólnego dobra – rzekł Kyle, kierując czerwona kulę w stronę niebieskiego stworka, który podskoczył ochoczo. Czerwony promień pochłonął go i wciągnął do okrągłego przedmiotu.
- Tak będzie lepiej  - dodał pod nosem, biorąc ostatni głębszy wdech.

Wszedł przez białe frontowe drzwi. Ledwo je zamknął, a już w drewnianym korytarzu, o orzechowych ścianach, stała kobieta. Jej krucze włosy opadały na zieloną suknię, która zakończona była jasnożółtą koronką.
- Kochanie, gdzieś ty był? – zapytała z troską, poruszając nerwowo palcami, które spoczywały na jej boku.
- Przepraszam, biegałem – odpowiedział spokojnie.
- Ty masz zakończenie o dziewiątej. Już po siódmej, szykuj się. Śniadanie zjedz, ale najpierw to się umyj!
- Dobrze mamo – odparł i skarcony ruszył przed siebie.

Kąpiel nie trwała długo. W pokoju panował co prawda chaos, mimo to bez problemu odnalazł swój granatowy garnitur i czerwony krawat. Założył jedynie białą koszulę, a marynarkę wziął w rękę i zszedł na śniadanie.

W żółtej kuchni, o szarych płytkach, stał stół na środku pomieszczenia. Na jego środku znajdowała się sterta kanapek, a dookoła tej sterty rozłożone były cztery zestawy – talerz, nóż, widelec, łyżeczka i kubek z herbatą.
- Smacznego -  powiedziała kobieta, gdy zauważyła, że Kyle wreszcie zasiadł do stołu. – Emily! – krzyknęła za swoją młodsza córką, dla której poranna wstawanie było zmorą.
- Daj jej jeszcze pospać. Młoda jest – wycedził mężczyzna, siedzący przy stole. Pan Xavier Flamento uwielbiał delektować się smakiem kawy i gazetą, podczas śniadania. Niestety najczęściej nie mógł znaleźć spokoju, gdyż jego małżonka cały czas krzątała się po kuchni.
- Młoda, nie młoda. Ona też ma zakończenie, ma już siedem lat – mruknęła kobieta, mieszając coś energicznie  w garnku, który stał na pomarańczowej kuchence, tuż pod oknem, z którego widać było zielony ogród.
- Eh ta współczesna młodzież ma przerąbane – zaśmiał się mężczyzna, spoglądając swoimi niebieskimi oczyma w stronę Kyle’a, który uśmiechnął się blado. -  A ty co taki spięty?
- Ja spięty? – Kyle odłożył łyżkę, którą spożywał swoje owsiane płatki.

Xavier Flamento przyjrzał się mu uważnie. Jego syn był, aż nadto spokojny. Zazwyczaj mówił coś o tym co będzie dzisiaj robił, co go martwi. No i fakt, że bez oporu je owsiankę, z którą zawsze walczy.
- Nie, święty Mikołaj – zażartował.
- Wydaje ci się. Może to wszystko przez to całe zakończenie. Wiele osób wyrusza w podróż, to trochę smutne, że już ich nie zobaczę – odparł.
- Faktycznie. Philip Axaro wyrusza w podróż. Ciekawe jest tak dobry jak ojciec lub starszy brat. Wszyscy o tym trąbią w Azalea -  powiedział mężczyzna.
- A o czym tutaj nie jest głośno? – skomentowała kobieta.

- Zmieniając temat – wtrącił Kyle. – Co gdybym ja wyruszył w podróż?
- Kyle, chyba rozmawialiśmy na ten temat. Teoretycznie mógłbyś. Tego ci zabronić, nie możemy. Ale po co ci to? To życie na krawędzi, możesz nigdy nie odnieść sukcesu i zmarnować sobie życie, jesteś taki mądry – wytłumaczył mu ojciec.
- Dokładnie jesteś mądry, świetnie radzisz sobie z teorią. Trenowanie nie jest w twojej naturze – dodała matka.

Brunet poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Poczuł przez chwilę, jak staje się coraz słabszy. W końcu nie miał na nic wpływu. Taki się urodził i nie mógł zmienić swojego przeznaczenia, a przynajmniej tak myślał – do teraz.
- Tyle, że ja wyruszam w podróż – wypalił. Kobieta strąciła garnek wraz z jego zawartością, na szarych płytkach pojawiła się biała breja. Mężczyzna odłożył kubek i ściągnął palcami brwi.
- Co ty bredzisz? – zapytał ojciec.
- Wyruszam, wczoraj złapałem pokemona – mówił spokojnie. Miał przecież poczekać, ale nie potrafił tego znieść. Rodzice jak zwykle w niego nie wierzyli. A on już nie chciał, utwierdzać się w zdaniu, że jest beznadziejny. – To był przypadek, ale chcę wyruszyć. Przepraszam, nie zmienicie tego.

Kobieta roześmiała się. Xavier spojrzał na nią, dziwiąc się jej reakcji. Kyle też zwrócił na nią uwagę. Brunetka śmiała się, słysząc tę rozmowę.
- Kyle, ale ty jesteś zabawny – powiedziała. – Kochanie on nawet nie ma pokeballa, nie mógł złapać pokemona. Zgrywa się.
- Dostałem pokeball i złapałem pokemona – powtórzył. Ally – matka Kyle – poczuła, jak jej serce przeszywa błyskawica.
- Ani mi się waż wyruszyć!
- Dokładnie, masz plany, masz studia, masz przyszłość – wyliczał surowym tonem ojciec.
- I wy myślicie, że macie na to wpływ? – zapytał z ironią.
- Tak myślimy – powiedział stanowczo ojciec.
- Kochanie, ty się do tego nie nadajesz. Co ja mam ci poradzić. Jesteś inteligentem, nie podróżnikiem. Chciałabym cię wspierać, ale to głupota. Jesteś za dobry w tym co teraz robisz. U nas nikt nie podróżował. Tylko twój ojciec po pomarańczowych wyspach, ale tylko chwilę. Ty nie będziesz podróżować, bo się do tego nie nadajesz. Przepraszam, ale taka jest prawda. Chcemy cię chronić.
- Chyba krzywdzić – prychnął do matki i wyszedł, odkładając łyżkę do talerza.

Kyle wyszedł na zewnątrz, po chwili wrócił jednak do domu, gdyż uświadomił sobie fakt, że nie ma swojej marynarki.

W końcu oficjalnie opuścił dom, gdy był już przy białej, drewnianej bramce, zobaczył znajomą mu sylwetkę.  Blondynka szła dumnie w  jego stronę. Uśmiechała się do niego. Podobnie jak on ubrana była na czarno-biało. Krótka spódniczka, biała koszula i czarna garsonka.
- Cześć, Kyle – powitała go melodyjnym głosem. Jej zielone oczy rozbłysły, niczym fajerwerki w sylwestra.
- Cześć – powiedział mniej entuzjastycznie.
- Co się stało?
- Czy coś się musiało stać?
- Nie, ale znam cię - odpowiedziała, posyłając mu znaczące spojrzenie. Kyle wziął jedynie głęboki oddech.
- Po prostu chodźmy do szkoły, opowiem ci po drodze. 

Maszerowali chwilę przez osiedle, domków jednorodzinnych. Kyle zbierał myśli, a Alice co chwilę spoglądała w jego stronę. Sama musiała coś mu powiedzieć, lecz wolała zwlekać z tym jak najdłużej.
- Wyruszam w podróż pokemon – wypalił. – Wiem, że mówiłem coś innego, ale ostatnie wydarzenia…
- To świetnie! – wrzasnęła dziewczyna, podskakując w miejscu. Kyle posłał jej srogie spojrzenie. – Tak, tak, Alice uspokój się – zaśmiała się.
- Zdajesz sobie sprawę, że nasze drogi – przerwał, nie potrafiąc dokończyć.
- Nie do końca – odparła. – Widzisz. Ja też idę w podróż pokemon, co prawda ja będę koordynatorką. Ty pewnie chcesz zostać trenerem, co?
- Czekaj, czekaj – mówił, rozmasowując sobie przestrzeń pomiędzy oczami. – Jak to, ty wyruszasz?
- A no tak. Serio myślałeś, że matka i siostra koordynatorka pozwolą mi zostać w domu. Posłałyby mnie już osiem lat temu, gdyby nie ojciec, za co jestem mu wdzięczna. – Pomyślała o tym, jak bardzo bała się w wieku dziesięciu lat, że będzie musiała przemierzyć całe Johto.

Kyle przystanął tuż przed szkołą. Oparł swoje dłonie na kolanach, zupełnie, jakby się zmęczył.
- I kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? – rzucił w jej stronę. Alice przełknęła jedynie ślinę.
- Dzisiaj wieczorem. – Jej głos zadrżał, spojrzała badawczo w stronę przyjaciela, który machnął jedynie dłonią i ruszył dalej.

Uroczystość zakończenia minęła im stosunkowo szybko. Tłum uczniów mknął w stronę swoich klas. Kyle i Alice również poszli do swojej klasy, by tam odebrać swoje świadectwo, zrobić ostatnie grupowe zdjęcie i pożegnać się z każdym, a także podziękować wychowawcy.

Kyle, gdy tylko wyszedł z klasy, ruszył na koniec korytarzu, przy którym znajdowała się klasa Phillipa. Drzwi były uchylone wszyscy jeszcze świętowali. Kyle nie do końca wiedział, co chce osiągnąć. Nigdy nie przepadał za blondynem, ale wczoraj zobaczył jego inną naturę.
- Kyle? – Z pomieszczenia wyszedł Philip. Widząc bruneta zdziwił się nieco.
- Cześć – rzucił szybko.
- Cześć.
- Co ty tu robisz? – zapytał, nie chowając swojego zdezorientowania.
- Chciałem z tobą porozmawiać – odpowiedział, opierając się o marmurowy parapet.

Philip po chwili dołączył do niego, zajmując miejsce na parapecie. Podniósł się dłońmi i zajął wygodne miejsce.
- To o czym chcesz rozmawiać?
- Co ty na wspólną podróż – powiedział, bez dłuższego zastanowienia.
- A więc jednak zmieniłeś zdanie – ucieszył się Philip.
- Tak wczoraj, nawet złapałem swojego pierwszego pokemona – pochwalił się.
- To super.
- Więc, co ty na wspólną podróż.
- Nie – odpowiedział krótko. Kyle poczuł dziwne ukłucie, nigdy nie lubił, gdy ktoś odrzucał jego propozycje. – Nie, że mam coś do ciebie, czy że coś innego. Po prostu chcę podróżować sam, chyba jestem typem samotnika. Nic więcej – wytłumaczył.
- Ale…
- Przepraszam, potrzebuję samotnej podróży. Ty zresztą też, skoro tak szybko zmieniłeś zdanie. Powinieneś się odnaleźć, ja też – powiedział, po czym ruszył w stronę klasy. – Powodzenia Kyle!
- Dziękuję, powodzenia.


            Kyle nie zwlekła, po powrocie, przemknął przez salon, ignorując przy tym swoich rodziców. Ruszył do swojego pokoju, gdzie zaczął przygotowania. Wyrzucił wszystkie ubrania z  szafy i zaczął wybierać co powinien zabrać.  

            Nie zajęło mu to długo, ponieważ w swoją podręczną torbę nie mógł zbyt wiele zabrać. Musiał więc ograniczyć swój wybór. Wziął oczywiście podstawowe ubranie i jakieś na zmianę oraz bieliznę.

            Zszedł na dół i już był pod drzwiami, miał chwycić za klamkę, kiedy:
- Gdzie ty się wybierasz? – zapytała kobieta, widząc jak jej syn otwiera drzwi.
- Yyy… - Kyle przez chwilę przemyślał całą sprawę. Fakt, mógł ich okłamać i po prostu wyjść. Po czym oni przeczytaliby list, który on im zostawił. Mógł też po prostu powiedzieć im prawdę i stawić czoła problemom. – Wyruszam w podróż – wypalił, czując jak czas się zatrzymuje w jego głowie.
- Że co?! – warknęła kobieta, wytrzeszczając swoje oczy. – Że jak? Xavier!

            Mężczyzna czytał w spokoju swoją książkę, gładząc drugą ręką swojego Slowpoke’a po główce. Usłyszał wołanie swojej żony i ruszył, by zobaczyć, co też takiego się stało. Zobaczył jedynie swojego syna stojącego w progu i ukochaną żonę grożącą mu palcem.
- Nigdzie, nie idziesz młodzieńcze!
- Ależ idę – powiedział pewnie Kyle. Zasadniczo, było mu wszystko jedno, czy dostanie ochrzan, czy też nie.
- Tylko spróbuj! – pogroziła mu kobieta. – Xavier zrób, że coś.

            Mężczyzna wziął głęboki oddech. Spojrzał najpierw na swoją, potem na syna i pojął wreszcie decyzję.
- Jak chcesz, możesz iść, nie będę cię powstrzymywał, bo i tak cię nie powstrzymam, ale jest warunek. Musisz zakwalifikować się do srebrnej konferencji, jeżeli tego nie zrobisz wrócisz do domu i pójdziesz na studia, bez żadnego jęczenia. Jasne?
- Co, ty zwariowałeś! On nigdzie nie idzie! – warknęła Ally.
- Idzie, dajmy mu szansę. Skoro jest taki niezależny, to niech to udowodni – odparł Xavier.

            Kyle, na chwile zamarł. Mógł się zgodzić,. Zasadniczo, to nie miał wyboru. Jeżeli nie przystanie na ich warunki, a raczej ultimatum ojca, to nigdy nie spróbuje swoich sił. Z drugiej strony, tak mało osobom, udaje się dotrzeć do srebrnej konferencji, że i on nie dałby rady chyba.

            -Zgadzam się – powiedział po chwili, jego głos drżał. Wiedział, że jeżeli mu się nie uda, nie będzie mógł już nic zrobić i pozostanie mu podporządkować się woli rodziców.
- A więc możesz wyruszyć. Tylko proszę melduj się, co jakiś czas – powiedział mężczyzna, czując dumę.
- Jasne – odpowiedział Kyle.

            Pożegnanie  nie trwało długo, rodzice pożyczyli mu co prawda powodzenia, lecz nie było to szczere wyznanie.

            Chłopak czekał na skraju miasta, tuż przed wejściem do Ilex Forest. Korzystając z okazji wypuścił swojego stworka na zewnątrz. Nie chciał, by ten musiał gnieździć się w okrągłym pokeballu, skoro mógł z nimi podróżować.

            Alice niebawem pojawiła się niebawem w wyznaczonym miejscu. Dzięki czemu mogli wyruszyć w dalszą podróż, by zacząć swoją przygodę…

 ____
Rozdział edytownay

I. True blue friend.

I. True blue friend.

        Jestem szczęśliwą osobą? Tak, jestem szczęśliwy! A przynajmniej tak chyba czuję. W końcu czemu miałoby być inaczej? Mam wszystko czego potrzebuję do szczęścia, a każdy cel który sobie obiorę jest przeze mnie realizowany. Więc skąd tyle we mnie wątpliwości?

            Może, dlatego, że kończę jutro pewien rozdział w życiu, kończę szkołę, świat stoi przed mną otworem. Mimo to wciąż czuję, że coś jest nie tak, czyżbym coś przeoczył? O czym nie chcę mówić, czemu nie chcę sobie tego powiedzieć…


            Szczerze powiedziawszy nigdy nie czułem, żeby to było moje życie. Wszystko wygląda tak pięknie i idealnie, ale to nie jest mój świat. Najgorsze jest to w tym wszystkim, że ja to widzę. Otoczka stworzona przeze mnie zaczyna zanikać, a ja zderzam się ze wewnętrznym ja. Najgorszy jest fakt, że to dostrzegłem i nie potrafię udawać, że ta otoczka błogiego życia, jest czymś realnym.

            Marzą mi się podróże, poznawanie nowych ludzi, nowych regionów, zwiedzanie baśniowych miejsc. Duszę się, siedząc w Azalea Town, to miejsce mnie wysysa.


            Chłopak przestał zapisywać słowa w swoim notesiku. Zamknął go i skierował swoje spojrzenie, na okno, które znajdowało się po prawej stronie łóżka, na którym właśnie leżał.
        
         Za oknem dostrzec można było magię zachodzącego słońca. Wielka pomarańczowa kula, zatapiała swój dolny biegun w zielonym lesie Azalea Town. Nad nim unosiła się gromadka Pidgeyów, sunąca gdzieś wesoło, po bladym już niebie.

         Piękne, ciemnoniebieskie oczy chłopaka chłonęły widok zza okna. Jego oczy były niezwykłe, miały barwę chmur, które zazwyczaj pojawiały się podczas sztormu. Nie tylko były tak ciemne, ale także były zróżnicowane, co do odcieni niebieskiej barwy. Kyle – bo tak się nazywał ów chłopak – przeczesał swoje krótkie, ciemnobrązowe włosy, stawiając grzywkę do pionu. Na jego jasnej twarzy, pojawił się uśmiech. Przygoda czekała!
 
            Brunet nie należał do osób, które lubiły podziwiać, takie widoki przez okno, czy też na zdjęciach. Dlatego też wstał z łóżka, założył swoje zielone tenisówki i pomkną w stronę drzwi. Chwycił za klamkę i użył jej jako podparcia, tak by móc zawiązać buty, unosząc jedną nogę ku górze. Tak, Kyle nie należał ani do osób cierpliwych, ani do pedantów. Co można był zaobserwować po jego pokoju, w którym wszędzie leżały książki.

            Azalea Town nocą było przepiękne. Mieniło się tysiącem barw. Brukowane uliczki ciągnęły się przez centrum miasta, które nazywane było też „starym miastem”. W tej dzielnicy nie brakowała starych latarni, w stylu lat dwudziestych ubiegłego wieku. Czasami przez uliczki przejeżdżały też dorożki, zaprzężone w Ponyty. Koło drewnianych ławek siedziały leniwe Slowpoki, które po mieście swobodnie mogły się poruszać – w końcu to święte pokemony. Na samym środku miasta znajdował się dwumetrowy, mosiądzowy pomnik – Slowkinga.

         Miasto tętniło życiem, w końcu był to koniec czerwca. Ludzie zaczynali swoje wakacje, a malownicze Azalea Town, było jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc. W końcu atrakcji nie brakowało. Można było zwiedzić słynną studnię Slowpoków, odwiedzić Kurta – mistrza wyrobu pokeballi, czy też dla odważniejszych, przemierzyć Ilex Forest.

         Kyle nie należał do typu osób, które uwielbiały spacer pośród nocnych latarni, wśród tłumu. Wolał ciszę i spokój, dlatego poruszał się po obrzeżach miasta. Szedł prosto i dość dynamicznie, wcale nie przypominało to wypoczynku. Cały on. Wiecznie w pośpiechu. Na całe szczęście miał długie nogi. Był wysoki, ponad metr osiemdziesiąt, miał sylwetkę atletyczną. Zawsze starał się dbać o swoje ciało, choć nie uprawiał żadnego sportu. Po prostu lubił być w formie.

            Odetchnął z ulgą, kiedy znalazł się na skraju lasu. Automatycznie zwolnił swój chód i robił głębokie wdechy, tak by móc poczuć zapach lasu, który tak bardzo lubił. Szum drzew i śpiew Hoothootów- jeśli można to tak nazwać – umilały mu drogę. Przez chwilę zapomniał o swoim dylemacie i po prostu mknął przed siebie.

         Znalazł się w swojej ulubionej części lasu, która była jego azylem. Wielka polana rozciągła się pośrodku lasu, a w jej centrum znajdowało się małe jeziorko. Po prawej stronie zbiornika wodnego znajdowały się głazy o gładkiej powierzchni, które Kyle’owi służyły za ławkę. Dookoła wody znajdowała się niewysoka trawa, wśród której przemykały wesołe Poliwagi i Oddishe, które zaczynały swój żywot.

         Kyle spostrzegł coś niepokojącego. Na jednym z kamieni siedział jakiś chłopak. Brunet postanowił się do niego zbliżyć, by dowiedzieć się kto też śmie zakłócić jego spokój.

         Na kamieniu siedział wysoki blondyn, o długiej grzywce, która sterczała mu do góry. Ubrany był w szarą kamizelkę z czarnymi paskami, która pokrywała częściowo błękitną koszulę. Od szarych, dżinsowych spodni odchodziły czarne szelki. Kyle poznał tego osobnika, znał go tak dobrze. Podszedł nieco bliżej, aby z nim porozmawiać, choć nie przepadał za tym osobnikiem.
- Cześć, Philip – powiedział, gdy znalazł się w zasięgu wzroku blondyna.

- Cześć, Kyle – odpowiedział. 
- Co tutaj robisz?
- Ja… hmm szukam inspiracji – powiedział blondyn, spoglądając na rozgwieżdżone niebo.
- To jest nas dwóch – powiedział brunet i zajął miejsce obok blondyna.


         Kyle nigdy nie miał okazji, znaleźć się tak blisko znajomego ze szkoły. Zazwyczaj nie przepadali za sobą. Kyle, to typowy ułożony kujon, zaś Philip, to typ szkolnego rozrabiaki, za którym poleciała nie jedna kobieta. Philip zyskiwał dodatkową sławę, dzięki swoim talentom aktorskim, które miał okazje wykorzystywać w czasie różnych, szkolnych przedstawień.

         Dopiero teraz brunet dostrzegł czekoladowe oczy Philipa, które wypełniała pozytywna energia. Na jego twarzy zawsze gościł uśmiech. Nawet teraz, kiedy był zamyślony, kąciki jego ust skierowane były nieco ku górze. Był wysoki i szczupły, o delikatnej posturze.

         Philip czuł się nieco nieswojo, w końcu nigdy nie rozmawiał z Kyle’em, a wręcz uważał go za nudziarza. O czym mógłby porozmawiać? W końcu on nie wyrusza w podróż, tylko zamierza kontynuować edukację. Dla Philipa, to straszna wizja. On nie potrafiłby wytrzymać, ani minuty dłużej w Azalea Town, choć kochał to miejsce. Po prostu musiał wyruszyć, musiał zobaczyć świat, musiał się odkryć.

         - Nad czym tak dumasz? – zapytał Kyle. Nagle dostrzegł, ze coś żółtego poruszyło się na kolanach Philipa. Mały, słodki, żółty stworek poruszał swoimi dużymi, spiczastymi uszkami i wskoczył na Kyle’a, aby ubłagać pieszczoty. – To twój Pichu?
- Tak – odpowiedział Philip, odwracając uwagę od poprzedniego pytania. – Dostałem go od taty pół roku temu, znaczy się dostałem go jako jajko – poprawił się blondyn. – Wykluł się jakiś miesiąc temu, dlatego jeszcze z nim się nigdzie nie pokazywałem.
- Jest uroczy – oznajmił brunet, głaszcząc stworka po główce. – Wracając jednak do pytania. Nad czym tak ambitnie dumasz? – ponowił pytanie. Philip skrzywił się, nie lubił opowiadać o tym co go gryzie. Wtedy po prostu znikał. Znikał jak najdalej od ludzi, tak by nikt nie pytał o bolesne doznania.
- O podróży, o przyszłości, o tym wszystkim – rzucał hasłami.
- Chyba każdy ma dzisiaj takie przemyślenia – stwierdził Kyle, spoglądając w niebo. – Ty przynajmniej gdzieś idziesz, masz taką szansę, więc się ciesz.


         Philip spojrzał się w stronę znajomego, rzucając mu pytające spojrzenie. Czemu Philip ma szansę na podróż, a Kyle nie? 
- Przecież ty też możesz podróżować – oznajmił Philip.
- Tak, ale wiesz, chyba lepiej jest zostać. Wiesz o czym mówię. Edukacja jest pewniejszą karierą, niż jakiś trener pokemon. Przynajmniej tak mówią rodzice i przyznam szczerze, w jakimś stopniu ich popieram – przyznał niechętnie.
- Brzmisz bardzo przekonująco – stwierdził z nutką sarkazmu blondyn. – Z drugiej strony właśnie tego się boję. Tej niepewnej podróży, a co jeśli mi się nie uda. Wiesz jak to wygląda – Philip cedził szybko słowa. - Z pośród 200 osób z naszego miasta i okolic 16 osób wyruszyło w wieku dziesięciu lat, po czym w trakcie dalszej edukacji, którą podjęliśmy, kolejne 7 postanowiło przerwać edukację i wyruszyć w podróż. Spośród tych osób, które pozostały jutro jakieś 9 osób zapewne zrobi to samo. Co daje nam ponad 10 % liczy początkowej, z czego tylko 30% osiągnie z nich jakiś sukces w podróży, co daje około 10 osób, spośród powiedzmy 30, które wyruszyło – trajkotał jak najęty, wyliczając wszystko. Kyle był naprawdę zaskoczony tak fachową statystyką.


         Kyle co prawda znał te liczby i to chyba go bardzo demotywowało. Wolał więc postawić na pewną kartę, niż grać w ciemno. W końcu przed nim była świetlana przyszłość. Miał zdane dobrze egzaminy, miał dobre oceny. Nic tylko kariera naukowa. Kolejne lata życia w laboratorium, z pokemonami. 
- Philip nie martw się tym. Wiem, że to jest straszne i doskonale cię rozumiem. Zresztą jak zauważyłeś ja się tego boję. Zważ tylko na jedno. Jesteś odważny, a do takich świat należy. Masz szansę podróżować, ba masz nawet już pokemona. Po co masz gnić w tym mieście, czy w każdym innym? Nie kręci cię to, tak jak mnie. Chodzi mi o naukę rzecz jasna. Więc po co masz się marnować? 
- Masz rację, ale mimo wszystko…
- Nie ma ale – przerwał Kyle. – Idź, bo możesz, idź, bo wiesz, czego chcesz. Ja niestety nie mam pojęcia, co też mógłbym robić. Chyba – dodał niepewnie.
- Może i wiem co robić, co nie zmienia faktu.
- Że to jest ciężki orzech do zgryzienia? – dokończył Kyle, a Philip zdołał jedynie skinąć głową. – Tak, ale warto jest się poświęcić marzeniom. Pamiętaj o tym.


         Philip uśmiechnął się pod nosem. Poczuł, jak wracają do niego wszystkie siły. Wciąż się bał, lecz pragną wyruszyć, bo zobaczył więcej opcji, niż zagrożeń. 
- Dzięki – powiedział nieśmiało. – A ty czemu nie chcesz wyruszyć? Albo czemu sobie zabraniasz?
- Ja? Niczego sobie nie zabraniam – odparł Kyle.
- No pewnie, że nie – odpowiedział z ironią. – Mówisz o podróży z taką pasją, a tymczasem wolisz zostać w domu i niech zgadnę. Wypełnić wolę rodziców?
- Może i tak jest – przyznał niechętnie Kyle. – Jestem dziwnym typem.
- Mam się bać. To ten moment, w którym okazujesz się być seryjnym mordercą? – zadrwił Philip.
- Nieee- przeciągnął złośliwie brunet. – Ja nie mam żadnych niecnych zamiarów.
- Dobra teraz, to ja się boję gwałtu – zaśmiał się ponuro Philip.


         Zerwał się delikatny wiatr, który zaszeleścił liśćmi drzew. Niebo stawało się coraz to pełniejsze, przez pojawiające się kolejne gwiazdy. Chwila płynęła, a dwóch znajomych odnajdywało ze sobą wspólny język.
- A pamiętasz, tą imprezę u Katy – zaczął Philip, wspominając urodziny swojej siostry.
- Tak, to było tak dawno.
- Bez przesady, nie jest taka stara, minęło dwa lata – zaśmiał się. – Swoją drogą, czy ty i Alice coś ze sobą kręcicie – zapytał zaintrygowany.

- My? Nie, ależ skąd. To taka przyjacielska więź, ona jest dla mnie jak siostra, a z siostrą trudno o – nie skończył, gdyż kwestia była dość jasna. 
- Wszyscy twierdzą inaczej.
- Kocham plotki – westchnął Kyle, spoglądając na jezioro, w którym odbijał się blask półksiężyca.


         - Wiesz, ja chyba będę się już zbierać. Chciałem się jeszcze spakować. W końcu jutro, zaraz po zakończeniu roku wybieram się w podróż. Przydałoby się spakować. To nie jest takie hop siup – oznajmił Philip, po czym wstał. – Chodź mały pieszczochu – rzucił do swojego żółtego stworka.
- Dzięki, za rozmowę – rzucił Kyle.
- Nie ma za co, a jeśli chodzi o twoje nastawienie do marzeń. – Chłopak wyciągną czerwoną kulę z kieszeni. – To masz i zastanów się nad tym dwa razy. Może uda ci się jeszcze coś złapać. – Rzucił przedmiot do bruneta, który bez problemu go złapał. 
- Dzięki, ale nie mogę tego przyjąć – powiedział Kyle, patrząc na biało-czerwoną kulę.
- Niby czemu nie możesz? To jest mój akt podziękowania.
- Za co?
- Za to, że mnie wsparłeś. Dzięki, naprawdę potrzeba było mi z kimś pogadać – odpowiedział. – Przyznam, że z Toba mi się dobrze rozmawia. Nie mówisz tych mdlących tekstów, w stylu : „będzie dobrze” , „uda się zobaczysz”, „kto jak nie ty”. Zastanawiam się czasem, czy ludzie rozumieją te porady.
- Myślę, że to jest coś w stylu: „mam to gdzieś, ale chcę być dobrym przyjacielem”. Wiadomo prawdziwych przyjaciół ma się niewielu – wytłumaczył Kyle, a Philip skinął jedynie głową i obrócił się na pięcie by ruszyć w stronę miasta.


         Kyle wstał i krzyknął za nim:
- Co nie oznacza, że przyjmę od ciebie ten podarunek.
- Przyda ci się – mruknął Philip, nie zatrzymując się.
- Do czego?
- Złapiesz sobie jakiegoś pokemona i wyruszysz w tę podróż. – Blondyn zatrzymał się, by przemówić do swojego znajomego. – Wiem, że teraz jeszcze tego nie rozumiesz. Ale Kyle, na litość Arcuesa, ty chcesz podróżować, chcesz być trenerem pokemonów. Zrozum to wreszcie, a nie katuj się poleceniami twoich rodziców. Po prostu idź w tą cholerną podróż i zabaw się – powiedział stanowczo. – Zobaczysz jak będzie, bo wątpię, żebyś miał ochotę kontynuować edukację. Ale hej, mogę się nie znać – zaznaczył Philip, choć był pewien swojego zdania w tej sprawie. – Na razie – rzucił i zniknął za konarami drzew.   


         Brunet pozostał na polanie i dumał nad tym co dalej. Faktycznie mógł się udać w podróż. Doskonale znał konsekwencje tego występku – tak przynajmniej odebraliby to jego rodzice.  Gdyby udał się w podróż, na pewno rodzice, by go nienawidzili, do tego miałby marne szanse na odniesienie sukcesu. A przecież, aby odzyskać łaskę u rodziców, musiałby tego dokonać. Zostając jednak w Azalea Town, albo nawet wyruszyć do miasta akademickiego, nie leżało mu zbyt dobrze. To kolejne lata w tym samym miejscu, bez szans, bez perspektyw na przygodę. A jemu marzyło się trochę spontaniczności. Czegoś nieprzewidywalnego, a nie kolejne proste zadanie, prosty cel, któremu i tak potrafił sprostać.
- Czemu muszę decydować? – powiedział pod nosem. Zdecydowanie łatwiej było mu jeszcze dwie godziny temu, gdzie myśl o podróży, była jedynie dziecinną zachcianką, a on miał już poukładaną przyszłość.

         Kyle obracała jeszcze przez chwilę swój czerwony pokeball w dłoni, gdy usłyszał szelest trawy. Coś biegało w gęstej trawie, otaczającej jeziorko. Chłopak nie robił sobie nic z tego. Oczywistym było, że to jakiś dziki Oddish, który zaczyna swoje nocne ekscesy, albo wracający Poliwag, który nie zdołał jeszcze zasnąć.

         Spokój zakłócił pisk, który dobiegał z zachodniej części polany. Coś piszczało coraz donośniej, słychać też było jakieś mruknięcia i odgłos plasknięć. Kyle wstał na równe nogi i rozejrzał się po okolicy. Serce waliło mu jak oszalałe. Matka często powtarzała mu, żeby nie zapuszczał się w takie okolice o tej porze, bo kiedyś zje go jakiś dziki pokemon.

         Kyle stojąc na kamieniu, obserwował uważnie okolicę. W poszukiwaniu źródła nieznośnego dźwięku. Zobaczył tylko ruszającą się trawę i niebieskie kulki, który czmychały w stronę lasu. Chłopak podbiegł w tamtą stronę, widząc, że coś rusza się jeszcze w kępie trawy.

         Dotarł do miejsca zajścia i ujrzał małego niebieskiego pokemona o białym brzuszku, z czarną spiralą. Niebieska, błyszcząca skóra pokemona była miejscami fioletowa i matowa. Co oznaczało, że stworek odniósł jakieś rany, gdyż czerwona krew nadawała jego skórze taką barwę. Stworek delikatnie podrygiwał, lecz miał zamknięte oczy, na pewno go to bolało.

         Kyle wziął go na ręce i zaczął biec przez las. Adrenalina zaczęła się uwalniać, dzięki czemu jego organizm był zdolny do większego wysiłku. Chłopak mknął pośród drzew, nie patrząc pod nogi. Na całe szczęście udało mu się uniknąć prawie każdego korzenia, który wystawał ponad ziemię. Rzecz jasna czasami stuknął czubkiem buta w drewna, tracąc chwilowo równowagę, lecz zawsze udawało mu się powrócić do pionu, zanim upadł na ziemię.

         Z minuty, na minutę było mu ciężej. Szybkość powoli się zmniejszała, a pokemon dalej pojękiwał i to coraz ciszej. Chłopak wiedział, że musi przyspieszyć i zadbać o pokemona, aby ten nie odczuwał każdego wstrząsu. Wyciągnął czerwoną kulę i pochwycił pokemona. Kula nawet nie mignęła na czerwono, po prostu zastygła, co oznaczało, że pokemon został złapany.
         Wreszcie znalazł się w mieście, ciężko dysząc. Oparł się o kolana, by zrobić jeden głębszy wdech. Kiedy nabrał siły, ruszył ponownie. Ludzie patrzyli się na niego jak oszołoma. Choć zdarzali się tacy, którzy mieli ochotę zapytać, co się stało, widząc zmartwioną twarz bruneta.

         Jego sztormowym oczom ukazał się biały budynek z czerwonym dachem i upragnionym, czerwonym, neonowym napisem „Centrum pokemon”. Przystanął na chwilę przed wejściem, by złapać głębszy oddech i ruszył w stroną szklanych drzwi, które rozsunęły się automatycznie.

         Wewnątrz prawie nikogo nie było, może dwóch trenerów i nikogo więcej. Kyle spojrzał w stronę lady, przy której nie było osoby, której tak szukał. Po chwili różowowłosa kobieta, w białym fartuchu, z czapeczką na głowie z czerwonym plus wyłoniła się zza białego filaru. Stanęła przy ladzie i uśmiechnęła się w stronę chłopaka.

         Kyle ruszył prędko, po kremowych płytkach, wypolerowanych na błysk.
Ściany też były idealnie białe, a ich efekt potęgowało dość mocne światło, które wychodziło z prostokątnej lampy, znajdującej się na suficie. 
- Dobry wieczór. W czym mogę służyć – powiedziała melodyjnym głosem kobieta. Kyle zawsze zachodził w głowę, jakim cudem kobiecie udaje się zachować ten spokój. 
- Dobry wieczór. Pro.. Proszę o pom… pomoc. Tutaj, ma… mam Poliwaga. – Podał kobiecie pokeball, dysząc przy tym. 
- Co się stało? – zapytała siostra Joy, chcąc zrobić szybki wywiad, aby mogła pomóc Poliwagowi.
- Nie wiem, znalazłem go na łące i go przyniosłem. Zamknął go w pokeballu, żeby ułatwić mi transport. Mały jest pół przytomny, został najwyraźniej pobity, gdyż ma dużo siniaków i nie ma zewnętrznego krwotoku – opowiedział szybko Kyle. 
- Dziękuję, zajmę się tym natychmiast – odpowiedział mu ze swoim stoickim spokojem. Choć fakt z  jej twarzy zniknął uśmiech.


         Kyle wreszcie miał czas żeby odpocząć. Udał się więc do jednego ze szklanych stoliczków, które znajdowały się w centrum pokemon. Usiadł na skórzanej sofie i czekał. Może powinien po prostu iść do domu, ale zżerała go ciekawość. Co też się stanie z maluchem, czy udało się mu pomóc? A może cały jego wysiłek poszedł na marne.

         Wszystkie te rozmyślania, odciągnęły Kyle’a od faktu, że złapał Poliwaga do pokeballa. To oznaczało, że stał się jego trenerem.
- To niemożliwe – mruknął pod nosem, kiedy zrozumiał co się stało. – To taki mały podarunek od losu? Czy znak? Mam niby wybrać podróż? Nie, to byłoby zbyt proste. Wypuszczę Poliwaga, jeśli tylko przeżyje, to byłoby trochę nie fair. – pomyślał.


         Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Siostra Joy przyszła ponownie do lady, aby wyczekiwać kolejnych trenerów pokemon. Kyle oczywiście nie czekał. Ruszył w jej stronę, aby dowiedzieć się w jakim stanie, był mały pokemon.
- I jak Poliwag? – rzucił bezpośrednio.
- O jeszcze tu jesteś? – zdziwiła się siostra Joy. Rzadko widywała tak opiekuńczych nastolatków. Zdarzali się tacy, co podrzucali chore pokemony, ale na tym kończyła się ich misja. – Poliwag dobrze, jutro będzie zdrów. Rozumiem, że nie jesteś jego trenerem? – upewniła się siostra Joy.
- Nie, złapałem go tak tylko. Jutro chcę go wypuścić.
- Szkoda, czuję że byłbyś dobrym trenerem – powiedziała.

- Ach, te znaki – mruknął pod nosem Kyle.
- Co?
- Nie, nic – odparł, kręcąc głową.


         - Proszę przemyśli jeszcze sprawę Poliwaga – zaczęła ni stąd, ni z owąd. – Byłbyś świetnym trenerem, a ten maluch potrzebuje kogoś kto go ochroni. Wiem, że wolność jest fajna, ale dla niego jest niebezpieczna. Może mógłbyś się nim zająć. Nie, że nalegam – poprawiła się różowowłosa. – Po prostu czuję, że pasujecie do siebie. 
- Rozumiem. Ja po prostu nie wyruszam w podróż pokemon, a nie wiem co miałbym zrobić z tym maluchem na studiach – odparł.
- Moim zdaniem powinieneś wyruszyć. Na studia zawsze jest czas – powiedziała, uśmiechając się przyjaźnie. Kyle nie odpowiadał nic. Doskonale wiedział, że w głębi pragnie tej podróż, ale po co niszczyć utopię, w której żył? – Tak czy inaczej – zaczęła siostra Joy, widząc że nic nie wskóra. – Przyjdź po niego jutro rano. Przynajmniej go wypuść sam na wolność. Masz do tego prawo.
- Dobrze, przyjdę – powiedział Kyle.


         Opuszczając centrum pokemon, bił się ze swoimi myślami. Z jednej strony chciał tej podróży, ba miał już swojego pierwszego pokemona, więc wystarczyło udać się w podróż. Z drugiej zaś strony, rodzice na pewno spojrzeliby na to krzywo. Nie mówiąc nic, o niepewnej przyszłości, która go czekała.

         Dylemat ten męczył go jeszcze w domu, udało mu się zasnąć około godziny pierwszej. W końcu jutro musiał wcześnie wstać i podjąć ostateczne decyzje. Bo jak dobrze wiedział, czasami nie ma odwrotu i trzeba chwytać każdą szansę, którą los nam zsyła.



_____________________________
Re. edit


Witam, jak się podobał pierwszy rozdział? Tak wiem, szału nie ma, a styl pozostawia wiele do życzenia. Niestety chyba nie mam talentu pisarskiego, ale po prostu lubię pisać, wiem, że jest źle, lecz są tacy co lubią śpiewać, a cóż. Także ja tym świętym prawem pozwalam sobie pisać ;)

Co do samej treści opowiadania, przyznaję, że długo się głowiłem o czym by tu pisać, ale mam ochotę pisać o czymś co odskakuje od rzeczywistości. Kiedyś napisze się coś poważniejszego, choć postaram się żeby to też nie była tylko taka bajkowa podróż.

Nad grafiką trochę posiedziałem, większość to moja ręka, poza oczywiście rysunkami postaci. Za to odpowiedzialny jest deviantart. 


Każdą z pod stron uzupełnię i postaram się pisać na bieżąco, w miarę jak mi studia to umożliwią. Teraz miałem przerwę więc zdołałem napisać już drugi rozdział, może zabiorę się nawet za trzeci, bo wciąż czuję niedosyt, a pewnie potem przez tydzień nic nie zrobię.

Pozdrawiam!

Obserwatorzy