logo

Chapter I: Master of Unicorns

Chapter I: Master of unicorns

            Olivine City wyłoniło się zza horyzontu. Małe, ciemne, zamglone bloki stawały się coraz wyższe i wyraźniejsze.  Po prawej stronie miasta słońce dopiero co uniosło się nad oceanem, aby wpaść w białe chmury, które pokrywały niebo. Słynna latarnia Olivine znajdująca się w porcie, już była zgaszona, a na kamienistym wybrzeżu stała kobieta wraz ze swoim elektrycznym pokemonem. Jej orzechowe włosy przeczesywane były przez podmuchy wiatru. Kobieta spoglądała z utęsknieniem w stronę morza.

            Philip i Caroline wysiadali ze statku, który przed chwilą zacumował do portu. Wigglytuff wręcz podskakiwał schodząc ze statku.
- Tak już niebawem zdobędziemy naszą piątą wstążkę – powiedziała Caroline, wiedząc czym cieszy się Wigglytuff. Pokemon tak, jak i trenerka kochał wyzwania. – Ale najpierw musimy coś załatwić. – Philip usłyszał to i spojrzał się na swoją przyjaciółkę podejrzanie, po czym rzucił spojrzenie na Pikachu, który wesoło biegał z jakimś Rattatom.
- Co załatwicie? – zapytał, nie przejmując się swoim podopiecznym, który biegał z jakimś obcym pokemonem.


- Nie bez powodu przywędrowałam do Olivine City – oznajmiła rudowłosa trenerka. – Widzisz, to jedyne takie miejsce, gdzie są hodowane Miltanki. – Philip spoglądał na nią ze zdziwieniem.  – No dobra nie jedyne, ale to najbardziej znana farma. A tak się składa, że nie mam jeszcze Miltanka!
- Dobra leć sobie, gdzie chcesz -  rzucił obojętnie. – Ja i tak muszę poćwiczyć z moimi pokemonami, jutro rozłożymy – zatrzymał się, gdyż nie mógł przypomnieć sobie imienia liderki.
- Jasmine
- O właśnie! Jasmine – Dziewczyna posłała mu pobłażliwe spojrzenie. – Oj grunt, że wiem o stalowych pokemonach, a co z tego jak ma na imię – mruknął niezadowolony.
- No tak, wy faceci nigdy nie pamiętacie imion – zaśmiała się Caroline.
- Spoko masz teraz swojego księcia. Kyle długo będzie cię pamiętał. Ciekaw jestem czy chcesz być zapamiętana  - powiedział z lekkością.
- To znaczy? -  spytała, nie będąc pewną, jak ma interpretować słowa blondyna.
- Nie ważne – zakończył.

            Udali się do centrum pokemon, gdzie jedynie zdążyli rzucić rzeczy do swojego pokoju, a następnie ruszyli w swoje strony. Philip pozbył się swojej marynarki i wyszedł na boisko znajdujące się za centrum pokemon, by oddać się treningowi, a Caroline miała coś jeszcze do załatwienia w rejestracji.

            Ku zdziwieniu trenera Pikachu popędził do Rattaty, którego już dzisiaj widzieli.
- Pikachu, to twój nowy znajomy? -  zapytał Philip, kucając przed wejściem, by przyjrzeć się bawiącym pokemonom.
- To znowu ten Pikachu – powiedział jakiś głos. Philip spojrzał się w stronę chłopaka o blond, krótkich włosach. Ubrany był w biały t-shirt, na którym idealnie leżała ciemna kurtka. Spodnie miał koloru drzew, zza jego stóp wyglądał nieśmiało Cyndaquill.
- To twój Rattata? – zapytał się Philip, wstając.
- Tak, jestem początkującym trenerem – odpowiedział uśmiechając się. – Ćwiczyliśmy tutaj sobie, ale widzę, że się przyłączycie. Jesteś może z Kanto? – zapytał, widząc Pikachu.
- Nie, pochodzę z Azalea Town. W ogóle jestem Philip – powiedział, podchodząc do zmieszanego chłopaka, po czym podał mu dłoń.
- O jak miło. Jestem Chris, pochodzę z Palet Town – odpowiedział, odwzajemniając uścisk dłoni.
- Z Palet Town? – zdziwił się Philip.
- To dłuższa historia. Co ty na mały mecz? – zaproponował Chris, spoglądając na bawiące się pokemony.
- Wreszcie coś fajnego.

            - Philip może jednak ze mną pójdziesz? – zapytała Caroline wychylając się zza drzwi wyjściowych.
- Nie teraz kobieto, będę walczyć! – krzyknął w jej stronę i wyciągnął pierwszy pokeball.
- Nie jestem twoją kobietą, żebyś tak do mnie mówi. No chodź, co ci szkodzi, może załatwię nam dwa Miltanki – zachęciła go. Philip odwrócił się w jej stronę.
- Czy ja wyglądam na zainteresowanego przerośniętą, różową krową? – zapytał złośliwie.

            Caroline podeszła do niego i chwyciła go za rękę, po czym zaczęła go ciągnąć. Chłopak wręcz płynął po ziemi.
- Powalczysz kiedy indziej – oznajmiła mu. – Swoją drogą, ty zostajesz pewnie jeszcze dzień nie?- rzuciła do nieznajomego. Ten tylko skinął głową. – No to powalczycie wieczorem.

            Wyszli z centrum pokemon frontowymi drzwiami. Philip poprawił swoją koszulę, po czym założył marynarkę, którą otrzymał od koordynatorki.
- O co chodzi? – zapytał.
- Oj no bo wiesz – zaczęła niepewnie. – Przez to całe podróżowanie we czwórkę nie umiem być sama. – Zaczęli iść przez miasto, a ona mówiła. – Nie wiem, podróż wcześniej była łatwiejsza. Od Goldenrod City wszystko stało się skomplikowane. Nie umiem funkcjonować sama.
- Wiem coś o tym – dodał Philip. Dziewczyna spojrzała na niego wymownie. – A co ty tak masz, że chcesz chodzić ze mną dosłownie wszędzie? Bo wiesz, ja do damskiej nie chcę wchodzić, choć słyszałem że tam jest czysto.
- Nie, ale wiesz mógłbyś mi pomóc z Miltankami, to góra pół dnia – powiedziała. Philip tylko westchnął, dając jej do zrozumienia, że nie wierzy w to.

            Szybko przemierzyli miasto, nie było zbyt duże. Większość budynków znajdowała się na wybrzeżu, im dalej od morza, tym budowli było coraz mniej. Pojawiały się małe domki z dużymi ogrodami, przedszkola, place zabaw, a nawet pierwsze mniejsze fermy.
            W końcu na skraju miasta, gdzie umieszczona była tablica z nazwą miejscowości, znaleźli upragnioną farmę. Zielone łany, rozciągały się do końca pola widzenia. Obok czerwonego domku znajdowała się olbrzymi drewniana stodoła z dachem o przekroju trapezu. Za drewnianym ogrodzeniem biegały wesołe Miltanki, Taurosy, Ponyty i inne kopytne pokemony.
- Czy ty to widzisz?! – Caroline złapała się za policzki z zachwytu.
- Ta – rzucił obojętnie Philip. Spoglądając na Pikachu. Pokemon potruchtał w stronę mniejszego Miltanka. – I ty przeciwko mnie?
- Wyluzuj, chodźmy do kogoś kto udzieli nam informacji – powiedziała podekscytowana.
- Nie chcę ci psuć humoru, ale masz jakiś plan, żeby zdobyć Milatanka? – spytał.
- Plan? – Obróciła się w jego stronę i wykrzywiła usta. – Plan powiadasz.
- Po Alice bym się tego spodziewał -  mówił, marszcząc brwi. – Ale ty?
- Oj tam, plan jest prosty. Zapytać, prosić, błagać, ewentualnie iść na wymianę.
- Albo ukraść – dodał ironicznie Philip.
- Za kogo ty mnie masz? No dobra korci mnie, ale nie jestem taka. Grzecznie poproszę, po prostu – powiedziała to błagalnym tonem.
- Czyli będziesz szlochać – stwierdził blondyn.
- Od razu szlochać, trochę smutniejszym tonem poproszę o przysługę – skwitowała, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Wy i to wasze owijanie w bawełnę. – Philip spojrzał się na swojego podopiecznego i kucnął koło niego. – Czeka nas długi dzień. Wskakuj. – Kiedy wstał, Caroline znajdowała się już za bramą wejściową. Nad którą widniał napis: ”Niebiańska farma”. – Ta albowiem ich mleko przenosi w inny wymiar – zacytował pod nosem reklamę, którą słyszał już nie jeden raz. 

            Caroline szybko znalazła się przed czerwonym domem, o białych obramowaniach. Zapukała w ciemne, drewniane drzwi, które po chwili się uchyliły.
- Tak słucham? – Zza ciemności, które panowały w domu wyłoniła się twarz starszej pani.
- Dzień dobry – powiedziała melodyjnym głosem. – Czy mogłabym rozmawiać z właścicielem farmy?
- Z właścicielem? – Kobieta zmierzyła wzrokiem kobietę, a potem spojrzała się uważnie na jej twarz. – Panienka do młodego Mudsona? – zapytała kobieta. Caroline nie czekając , ani chwili skinęła głową. Nie miała ochoty tracić czasu na rozmowę ze starszą panią. Choć miała dużo szacunku dla osób w tym wieku. Pragnęła tylko kogoś, kto mógłby dać jej po to, po co przyszła.
- Mitchie, ktoś do ciebie! – krzyknęła ochrypłym głosem kobieta.
- Proszę rozgość się, a ja zapytam się tego blondynaska czego tu szuka. Pewnie to jakiś nierozgarnięty trener – mówiła, przyglądając się Philipowi, który idąc w stronę przyjaciółki rozglądał się po okolicy.

            Dziewczyna miała ochotę zaprzeczyć, jednak czuła, że jeżeli wspomni o swoim przyjacielu, to pożegna się z możliwością zdobycia pokemona.
- A pan czego tu szuka? – spytała nieprzyjemnym tonem kobieta o siwych włosach. Dopiero teraz Caroline dostrzegła całą jej sylwetkę. Kobieta opierała się na drewnianej lasce, która była robiona ręcznie, gdyż Caroline bez problemu dostrzegła jej nieregularności. Starsza pani, była zgarbiona, przez co jej fioletowy sweter zwisał ku przodowi, a napinał się na plecach. Pod spodem miała ciemnoniebieską sukienkę w czerwone kwiaty.
- Jestem tu – zawahał się, gdy zobaczył jak Caroline macha do niego rękoma, jakby chciała mu czegoś zakazać. Philip zmarszczył czoło i opuścił ramiona w akcie rezygnacji. – Jestem tu gdyż się zgubiłem – wyrecytował niczym regułkę.
- Ach ta młodzież. To jest prywatna posiadłość. Niech pan idzie wzdłuż ścieżki. Machnęła laską wskazując na piaszczystą drogę, którą chłopak tutaj dotarł.
- Dziękuję – powiedział najmilszym głosem na jaki było go stać. Zacisnął pięść, widząc jak Caroline posyła mu wdzięczne spojrzenie i porusza ustami, jakby chciała powiedzieć: „Dziękuję”.

            Koordynatorka znalazła się wewnątrz malowniczej chatki. Słońce przedzierało się przez okno rzucając nieco światła. Na samym środku drewnianej podłogi znajdował się prostokąt utworzony przez wiązkę promieni słonecznych. Tuż przy oknie znajdował się stalowej barwy kran, a obok znajdowała się odpowiednio po lewej stronie kuchenka, a po prawej białe blaty, na których leżał pokrojony chleb i jakieś warzywa. Nad blatami wisiały drewniane kredensy z witrażami w drzwiczkach. Nieopodal stał drewniany stół z białym obrusem.

            Po schodach zszedł chłopak o idealnie czarnych włosach, które były niczym futro Umbreona. Chłopak miał szare oczy, które wydawały się nie mieć dna. Miał dość mocne rysy twarzy. Ubrany w czarny T-shirt i dżinsowe spodnie. Uderzał potężnymi jasnobrązowym kowbojkami o drewniane stopnie.
- Kolejna swatka? – przywitał ją niezbyt przyjaźnie. Caroline zawiesiła na nim swoje spojrzenie. Wigglytuff uderzeniem łapki, w łydkę przypomniał jej po co tu się znalazła. 
- Nie, nie… Ja jestem tu w innym celu – wydukała.
- Zaczynam się bać – powiedział przyglądając się rudowłosej dziewczynie.
- Chciałam się spytać, czy jest możliwość dostania Miltanka. Zrobię wszystko. – Spojrzała na niego wzrokiem małego Growlithe.
- Ekhm, wszystko brzmi źle. W szczególności, że moja babcia chce na siłę mnie wyswatać. Choć wtedy na pewno byś dostała połowę mojej farmy – zaśmiał się. Caroline spoważniała.
- A jest w ogóle taka szansa?
- Nie, nie wyjdę za ciebie – zażartował. – Tak, myślę że znajdzie się jakiś młody cielaczek. Znaczy ja i tak ci go nie wydam, ale z miłą chęcią zaprowadzę cię do mojego taty – zaproponował. Koordynatorka nie kryła swojej radość całą, a Wigglytuff położył łapkę na swojej głowie, widząc jak jej opiekunka się zachowuje.

            Tymczasem Philip siedział sobie na polanie tuż koło ścieżki, prowadzącej na farmę i rzucał kamyczkami w trawę.
- To właśnie są kobiety – powiedział do Pikachu, który przechylał główkę spoglądając ze zdziwieniem na trenera. – Zrozumiesz jak ci się jakaś spodoba, wtedy zrozumiesz czemu my jesteśmy płcią silniejszą. Trzeba być naprawdę odpornym, żeby z nimi przetrwać.
- Długo będziesz prowadził ten monolog? – zapytał męski głos. Philip podskoczył jak oparzony i spojrzał na przybysza, którym był Mitchell.
- Kim jesteś? – Położył dłoń w okolicę serca i przyglądał się przybyszowi. Pikachu wyprostował się, po tym jak przybrał pozycję gotową do ataku.
- Nazywam się Mitchell Mudson, jestem synem właściciela farmy – powiedział melodyjnym głosem. Zza jego stóp wyłonił się pokemon kot o niebieskim ciele, który na łapach i klatce piersiowej porośnięty był czarnym futrem. Ogon zakończony był gwiazdką. – Caroline przysyła mnie po ciebie – opowiedział, podając dłoń, w stronę zmieszanego blondyna.
- Cześć, miło cię poznać. Jestem Philip Axaro, przyjaciel wspomnianej – powiedział to nieco zirytowany, podając dłoń, nowemu znajomemu. – Czy to jest? – Zwrócił uwagę na pokemona, który łasił się do nóg Mitchella wytwarzając przy tym elektryczność.
- Luxio. Podróżowałem trochę przez Sinnoh -  wytłumaczył, chowając rękę za głowę. – Przyznam, mam słabość do elektrycznych pokemonów. Choć moi rodzice nie podziwiają mojej pasji.
- Wreszcie ktoś normalny – rzucił Philip. – Dobra zaprowadź mnie do Caroline, coś czuję, że już jest w innym wymiarze. Wymiarze różowego Miltanka.

Luxio pokemon kot typu elektrycznego. Luxio potrafi komunikować się z innymi przedstawicielami swojego gatunku za pomocą impulsów elektrycznych wydobywanych z pazurów. Pokemony te żyją w niewielkich grupkach, a kiedy są razem, potrafią wygenerować potężny ładunek elektryczny poprzez złączenie swoich ogonów.
            Philip nie wymienił już ani jednego słowa, z nowo poznanym. Po prostu szli razem na 
fermę, gdzie Caroline stała przed stadem pokemonów.
- Dostaniesz jednego Miltanka, pod warunkiem, że przetrwasz jeden dzień na farmie – oznajmił mężczyzna, z tak samo czarnymi włosami jak Mitchell, z tym faktem, że miał on siwą grzywkę.
- Dzień dobry – powiedział Philip, widząc starszego mężczyznę.
- O widzę, że przyszła twoja pomoc.
- Pomoc? – zaśmiał się Philip. – O nie, ja z miłą chęcią popatrzę, skoro mam stracić cały dzień.
- Proszę, proszę – błagała Caroline, była gotowa rzucić się na kolana.
- O nie, popatrzę. Poza tym muszę potrenować. Odznaka sama się nie zdobędzie. Dasz sobie radę, jesteś twarda i ogarnięta.
- Ale nie chce mi się troszkę – powiedziała na ucho do blondyna, gdy znalazła się tuż obok niego.

            Mitchell przyglądał się Philipowi i jego Pikachu. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, jego ojciec położył mu dłoń na ramieniu.
- Zajmij się Rapidashem. Wiem, że dasz radę – powiedział, to patrząc się w siwe oczy swojego syna.
- Tato już próbowałem, on się zmienił. Macie tyle Ponyt, po co wam i ten – zapyta się Mitchell.
- Dlatego, że jako jeden z nielicznych ewoluował jest naprawdę mocny. Możesz wziąć tego blondyna do pomocy, raczej z niego dużego pożytku nie będzie na fermie. Ona zresztą też obleje.
- Zawsze dajesz zadania ludziom, którym nie potrafią sprostać. Prawda? – Mężczyzna skinął tylko głową. – Coś czuję, że ta dwójka nie jest taka słaba.
- To tylko trenerzy pokemon, co oni wiedzą o pracy.
- Ja też byłem trenerem.
- Chwilę sobie podróżowałeś, jak każdy facet. Jesteś jednym z nas. – Mitchell poczuł dziwny ból brzucha, jakby coś skręciło mu wszystkie jelita. Wziął tylko głęboki oddech i podszedł do kłócących się przyjaciół.

            Caroline starała się wybłagać Philipa o małe wsparcie. Ten jednak nie chciał się ugiąć.
- Spojrzałbym na to inaczej, gdybyś mnie nie zostawiła. Teraz to ja zostawiam ciebie – zaśmiał się złowieszczo.
- Proszę, proszę, proszę.
- Dobrze, skończcie. – Mitchell podszedł do przyjaciół. – Ty idziesz ze mną. – Wskazał palcem na blondyna. – Caroline ty musisz iść na farmę i sama sobie z tym poradzić. Ja potrzebuję do pomocy. Philipa? – Trener skinął głową. – Dasz sobie radę, a ty pomożesz mi okiełznać pokemona. A skoro już chcesz potrenować, to stoczymy bitwę.
- Bitwę? – Philip ożywił się nieznacznie. Mitchell skinął głową. – No to na razie Caroline, muszę mu pomóc. Rozumiesz.
- Rozumiem! – warknęła.

            Caroline musiała zająć się całą stajnią, która liczyła ponad sto Miltanków, kilkanaście Taurosów, Mareepów i Ponyt. Philip wtedy szedł za Mitchellem licząc, że uda mu się stoczyć bitwę.
- Ty jesteś z Kanto? – zapytał Mitchell przerywając ciszę.
- Czemu wszyscy o to pytają? – Uniósł nieznacznie głos. – A tak Pikachu. Nie, jestem z Azalea Town. Ten maluch był kiedyś Pichu. – Mitchell spojrzał na żółtego stworka, który przebierał łapkami próbując dotrzymać kroku Luxio.
- Uroczy pokemon jak na trenera. – Brunet jeszcze raz zlustrował Philipa, który obdarował go zdziwionym spojrzeniem.
- Przyznam, że zawsze chciałem mieć Raichu – zawiesił głos i przyglądał się swojemu podopiecznemu z troską. – W podróży nauczyłem się, że nie liczy się stadium pokemona, tylko to jak go wyćwiczymy.
- Wiem coś o tym, choć nie ukrywam mój Mareep jest teraz Ampharosem – oznajmił, uśmiechając się do blondyna.
- Więc pierwszy pokemon jakiego miałeś to Mareep?
- Mareep i Totodile.
- Zaczynałeś w Johto?
- Tak, to było całkiem dawno. – Przystanął tuż przed, skubiącym trawę białym koniem. – Zacząłem mając dziesięć lat. Od rodziców dostałem Mareepa, od profesora Elma Totodile i zacząłem podróż. Po Johto podróżowało się dość fajnie, nawet załapałem się z pierwszym razem do Ligii. Potem było Hoenn no i Sinnoh. Po pięciu latach wróciłem jednak do domu. Czegoś mi brakowało – powiedział nakładając kowbojski kapelusz, który trzymał cały czas w lewej dłoni.

            Philip przyglądał się uważnie temu, co robi Mitchell. Chłopak założył siodło ognistemu pokemonowi. Trener korzystając z chwili przeskanował płomienne stworzenie.
Mitchell dosiadł Rapidasha, który czując ciężar, stanął na tylnych kopytach, wierzgając przednimi stopami w powietrzu. Pokemon ruszył jak oparzony i zaczął wyginać się w łuki, próbując zrzucić nieproszonego pasażera. Bitwa nie trwała długo. Po dwóch minutach Mitchell leżał już na trawie. Philip ruszył w jego stronę.

            Chłopak nie poruszał się, za to cały czas pojękiwał, gdyż czuł swoje obolałe plecy. Philip podbiegł do niego i przykucnął przy nim, przyjrzał się mu. Chciał upewnić się, że chłopak nigdzie nie krwawi.
- Spokojnie nic się nie stało – powiedział to, gdy zobaczył przerażoną minę Philipa. – Spadłem tylko z Rapidasha, jakby to był pierwszy raz. – Wyciągnął dłoń w stronę blondyna, który szarpnął go i ustawił do pionu.
- To jednak coś – skomentował.
- Bez przesady. – Machnął ręką. – To widzisz w czym jest problem. Nie mogę okiełznać tego malucha. – Wskazał dłonią na prychającego pokemona, który nerwowo przesypywał piasek swoim kopytem.
- Nie, no faktycznie bardzo mały problem. Ale zaraz – Philip przypomniał sobie zmagania Kyle’a z Kingdrą. – Mój przyjaciel maił podobny problem, chyba wiem jak mu pokazać kto tu rządzi. – Ruszył w stronę pokemona.
- Ale że ty chcesz? – Oczy Mitchella gwałtownie rozszerzyły się, widząc jak Philip chce dosiąść konia.
- Tak ja, a co? – rzucił gniewnie w stronę właściciela. – Dam radę. – Włożył stopę w siodło i trzymając się go, przełożył nogę płynnym ruchem. – To co dajesz – wyszeptał do ognistego pokemona.

            Stworek znowu zaczął okazywać swoje humorki. Energiczne podskoki nie dawały skutku. Philip trzymał się pomimo upływu minuty i wydawał się być jeszcze nie zmęczony. Nagle jednak, puścił uprząż i wyleciał w powietrze.

            Mitchell poderwał się do biegu i starał się złapać chłopaka, lecz nie udało mu się to. Philip wleciał w syna farmera, powalając go na ziemię. Obaj wylądowali na ziemi. Philip leżał na Mitchellu przez chwilę. Nagle zaczęli się zbierać, jakby stało się coś złego.
- Przepraszam – powiedział błyskawicznie Philip, przywracając się do ładu. Mitchell poprawił jedynie swój kowbojski kapelusz.
- Nic się nie stało.

            Chłopcy usiedli po turecku na trawie i zaczęli rozmyślać. Pokemon w tym czasie rozkoszował się smakiem zielonej trawy.
- Próbowałem już ujeżdżania, jak widziałeś – przerwał milczenie Mitchell.
- No wiem, myślałem że trochę dłużej wytrwam. Mój przyjaciel udowodnił pokemonowi, że jest w stanie przetrwać wszystko, by tylko przekonać go do siebie. Fakt on się przywiązał do Kingdry, ale na wodzie taka opcja przejdzie – prowadził monolog.
- Kingdra? Musisz mieć silnych przyjaciół. – Philip spojrzał się na bruneta.
- Tak jasne, są silni – odpowiedział nieco wyższym głosikiem.
- Jakieś inne pomysły?
- Spróbuję jeszcze raz! – rzucił gniewnie Philip idąc w stronę pokemona.

            Mitchell przyglądał się mu tylko. Doskonale znał scenariusz następnych zdarzeń. Philip wręcz wskoczył na Rapidasha, który dosłownie zwariował. Zaczął biegać z jeszcze większą prędkością, co chwile unosząc swoją tylną część ciała ku niebu. Philip szybko spadł i trzymał się na boku pokemona.

            Rapidash na chwilę zwolnił i przyjrzał się upartemu trenerowi, po czym prychnął w jego stronę. Z jego nozdrzy uwolniły się płomienie, które poparzyły blond trenera.
- Nic ci nie jest? – Podbiegł do niego Mitchell.
- Nic – odparł Philip, otrzepując się z kurzu i znowu ruszył w stronę pokemona. Pikachu przyglądał się swojemu trenerowi z oddali.
- Czy on tak zawsze ma? – zwrócił się do żółtego pokemona, który pokiwał głową.

            Tym razem Philip nie zdążył nawet doskoczyć pokemona, gdyż ten zadał mu cios kopytem, odrzucając go na parę dobrych metrów. Na całe szczęście Philip wylądował na snopkach słomy.
- Pomogę ci – powiedział łagodnym głosem Mitchell, podając dłoń blondynowi, który przytrzymywał się za brzuch. – Mógł ci coś zrobić – powiedział  Mitchell przyglądając się okolicy śródpiersia. – Bolą cię może żebra?
- Chyba nie, zresztą sam nie wiem. – Skrzywił się z bólu, próbując wstać.
- Daj sprawdzę. – Pochylił się nad nim i przycisnął swoją dłoń do prawego boku. Philip nie odczuł większego bólu, a przynajmniej nie mocniejszego, niż ten który mu towarzyszył. – Chodź do domu spróbujemy później.
- Nie ma mowy, dorwę go! – Wstał i zaczął iść w stronę pokemona ciągnąc za sobą lewą nogę prawie, że po ziemi. – Dam radę.
- Odpuść!
- Jeszcze cię dorwę!- pogroził palcem pokemonowi, który zarżał. – Zobaczysz.

            W tym czasie Caroline przeżywała swoje piekło. Została stratowana przez gromadkę Mareepów. Jakiś Miltank uderzył ją ogonem i sama przewróciła się w błoto.
- Nie! – krzyknęła, klęcząc. Wigglytuff podbiegł do trenerki i złapał ją za plecy, jakby chciał jej pomóc. Tymczasem Caroline zaczęła uderzać o ziemię pięściami, niczym zbuntowana nastolatka. – On będzie mój!
- I jak Ci idzie? – zapytał zadowolony pan Mudson.
- Coraz lepiej – wydukała, próbując się poprawić. – Bywało gorzej.
- To dobrze, bo musisz podać siano Tuarosom – powiedział i ruszył przed siebie.

            Caroline już postawiła pierwszy krok w stronę faceta, ale drogę zastawił jej Wigglytuff.
- Tak wiem – mruknęła i opuściła swoje ramiona, ruszając w stronę czerwonej stodoły. – Zrobię wszystko by dostać swojego pokemona.

            Mitchell podał ziołową herbatę Philipowi, który siedział na betonowych schodkach, które znajdowały się przy tylnym wejściu. Stąd widać było całą farmę i biegające pokemony.
- To o co chodzi z Rapidashem? – zapytał Philip, odbierając białą filiżankę.
- Nie wiem, kiedyś był spokojny Ponytą. Znaczy nie był spokojny, zawsze miał ciężki charakter, ale w pozytywny sposób. Po ewolucji zdziczał.
- Zły w pozytywny sposób?
- Tak wiem, nie kleją się słowa. Powiedzmy, że Ponyta był sangwinikiem, a teraz jest cholerykiem. Zawsze był żywiołowy, przywódczy i dość twardy. Po ewolucji stał się też indywidualistą, jakby nikt nie dorastał mu do pięt. Próbowałem z nim walczyć, nawet udało mi się go pokonać, ale nie chciał wejść do pokeballa.
- Przecież on jest twojego taty -  rzucił Philip, przypominając sobie jedną z lekcji profesora Elma, że pokemon, który jest złapany nie może być pochwycony przez innego trenera.
- Mój tata nigdy nie daje im pokeballi. To za duży wydatek. Zresztą część pokemonów idzie na sprzedaż. W szczególności Ponyty. Są hodowcy i trenerzy, którzy lubią pozyskiwać pokemony od nas. Zresztą to łatwy sposób i gwarancja, ze pokemon będzie silny. Hodowla tutaj opiera się na selekcji. Słabsze osobniki nie są krzyżowane.
- To jest dopiero brutalne – westchnął Philip, biorąc kolejny łyk ziołowej herbaty. – Swoją drogą co to? – Skrzywił się czując aromat.
- Zwykła herbata z miodem z kwiatu Vileploom tworzonego przez Butterfree. – Philip zmarszczył czoło, słuchając szatyna.
- Lubicie komplikować sobie życie, co nie? – Mitchell zaśmiał się, słysząc komentarz trenera.  
            Chłopcy po wymianie zdań, zaczęli przyglądać się Pikachu, który ganiał się z Luxio. Elektryczny kot specjalnie zwalniał, by ten dał radę go dogonić i zawsze kiedy ten zbliżał się do niego, ten umykał mu w ostatniej sekundzie.
- Przypomniało mi się, że obiecałem ci walkę – Mitchell przerwał milczenie, widząc jak pokemony rywalizują ze sobą.
- Tak i ty na serio myślisz, że ustąpię Rapidashowi? – Spojrzał się na niego kpiąco
- Eh liczyłem na to, nie chcę kopać kolejnego grobu. – Philip spojrzał się na niego pytająco. – A ty myślisz, że gdzie chowamy martwe Mareepy?
- Już nie chcę wiedzieć.

            Pokemon skubał trawę, machając swoim ognistym ogonem, odstraszając Bedrille i inne pokemony insekty. Kątem oka zobaczył zbliżających się trenerów i zarżał, dając im do zrozumienia, że nie widzi w nich zagrożenia.
- Nie śmiej się, dam sobie z tobą radę – powiedział pewnie Philip, podchodząc do pokemona.

            Nagle całe pole pokryło się dymem. Chłopcy usłyszeli jakiś wybuch, potem poczuli siłę uderzenia. Mitchell wyjął jeden z pokeballi i wyrzucił je w powietrze.
- Noctowl podmuch! – Pokemon sowa bez problemu rozgonił dym, za pomocą wiatru, który wytworzył skrzydłami. Oczom trenerów ukazał się schwytany w sieć Rapidash. – Co jest? – zdziwił się Mitchell widząc, jak ich łąka jest bombardowana. Przed nimi stanął zielonowłosy chłopak z fioletowym pokemonem za plecami.
- Zespół R?
- Tak, widzę że jesteśmy sławni już w Johto – zaśmiał się mężczyzna. Philip wyciągnął pokedex, aby zeskanować fioletową kulkę.
 Koffing pokemon typu trującego. Jeśli Koffing zostaje pobudzony, to podnosi się jego toksyczność wewnętrznych gazów i dusi je z całym swoim ciele. Koffing znany jest z unoszenia się w powietrzu. To dlatego, że jego ciało jest wypełnione gazem, który jest nieco lżejszy od powietrza. Koffing głównie żywi się zgniłymi rzeczami i odpadkami.

- Nie uda wam się ukraś tych pokemonów – wycedził Philip, rzucając dwa pokeballe w górę. Na łące pojawił się Graveler i Zubat.
- Pomogę ci.- Mitchell sięgnął po kolejnego pokeballa, z którego wyłonił się Ampharos.
- Dzieciaki myślicie, że dacie mi radę. – Rzucił dwa pokeballe przed siebie z którego wyłonił się Raticate i Victreebel.
- Zaczynajmy zabawę. Ampharos piorun!
- Graveler toczenie!
Zabawni jesteście. Koffing ochrona, Victreebel burza liści!

            Gravler zwinął się w kulkę i poleciał w stronę przeciwnika, jednak zatrzymał go sztorm liści, który poranił pokemona, mimo że ten był zwinięty w kulkę. Ampharos wystrzelił piorunem, ale Koffing za pomocą ochrony powstrzymał uderzenie.
- Raticate szybki atak, Koffing błotny strzał. – Pomarańczowy szczur zniknął w białej smudze i zaraz pojawił się tuż za zubatem. – Hyper kieł. – Zubat wykrzywił się czując ugryzienie pokemona. W tym czasie Koffing strzelił w Ampharosa, który teraz miał problem z widocznością.
- Noctowl Taran Zen! – Ptak rozwinął zawrotną prędkość, a jego głowa pokryła się fioletowym promieniem. Uderzył on w lewitującego Koffinga, który opadł po uderzeniu.
- Victreebel pokaż mu hiperpomień! – Ten jednak nie zdążył zaatakować, gdyż Noctowl usiadł na nim i zaczął go dziobać białym dziobem. Długo nie trzeba było czekać, aż i trawiasty pokemon padł z wycieńczenia.
- Luxio teraz ty! Szybki atak, a potem stalowy ogon. – Stworek zawarczał tylko i zniknął w białej smudze, rozpędził się na tyle ile był w stanie i tuż przed Raticatem odskoczył w powietrze, żeby z potrójnego salta zadać mu cios stalową gwiazdką.
- O nie! – krzyknął mężczyzna, widząc powalone pokemony. Wycofał je i uśmiechnął się. – Wygraliście bitwę, ale przegraliście wojnę – wypowiadając te słowa chwycił się drabinki, która przed chwilą została spuszczona ze sterowca, który unosił się nad polami.

            Philip obserwował całą sytuację z niedowierzaniem. Obawiał się, że pokemony skończą jak Gyarados z opowieści Kyle’a, dlatego rozglądał się za jakimś wyjściem. Gdyby mógł wskoczył by na drabinkę za zbirem, ale było, by to dość nierozsądne.
- Zubat ugryź Pikachu! Pikachu stalowy ogon na prawy silnik sterowca! – rzucił, gdy tylko pomysł napłynął mu do głowy.
- Co? – zdziwił się Mitchell. – Czy ty nigdy nie dajesz za wygraną?
- Nie, ja chcę zmierzyć się z Rapidashem i koniec, żaden zespół R mi nie przeszkodzi – warknął.

            Zubat ugryzł Pikachu w plecy, podobnie jak kiedyś Quilavę i popędził za sterowcem. Mężczyzna nie słyszał komend, więc spodziewał się, że pokemony zaatakują jego, dlatego wyciągnął pistolet z paska. Pokemony wzbiły się ponad latawiec, wtedy Zubat puścił Pikachu, który zaczął się błyskawicznie obracać, a jego ogon zamienił się w siekierę.

            Uderzył on w silnik, rozwalając go. Philip zaobserwował jedynie eksplozję, a dopiero potem, zauważył jak jego pokemon rozkłada łapki we wszystkie strony , by spowolnić upadek. Zubat zaczął za nim lecieć, lecz był za wolny. Na całe szczęście Noctowl podleciał i użyczył Pikachu swoich pleców, jako bezpiecznego lądu.
- Chyba się udało – mruknął Philip, widząc jak sterowiec obrócił się nieznacznie w prawą stronę i chylił się ku upadkowi.
- Mam nadzieję, że pokemony przetrwają upadek.
- Przetrwają – zapewnił go Philip, machnięciem dłoni. – Na pewno- zawahał się.

            W końcu ciemnoszary sterowiec uderzył o rozległe polany. Niszcząc trochę upraw. Po chwili ze sterowca wybiegły spanikowane pokemony i ranni ludzie.

            Nieopodal farmy przyjechała sierżant Jenny wraz ze swoim oddziałem i ruszyła w stronę farmy, zza której unosił się dym. Kobieta wypuściła swojego Vapereona i Blastiosa, którego zawsze nosiła na wypadek pożaru. Zresztą jak każda oficer Jenny.

            Caroline przybiegła na miejsce zdarzenia. Dotarli do niej też Mitchell i Philip, którzy przygotowani, byli na kolejną bitwę.
- Co się stało? – zapytała, widząc wydarzenia.
- Zespół R – powiedział krótko Philip, widząc jak mężczyźni uciekali ze statku.
- I myślą, że tak uciekną. Vilpelume pokaż im usypiający proszek! Philip twój Zubat mógłby mi pomóc – zasugerowała widząc pokemona. Philip nie zrozumiał pomysłu. – Podmuch przyspieszyłby lot ataku – powiedziała.
- A tak. Zubat podmuch. – Z czerwonego kwiatu Vileplume wyłonił się biały proszek, o zielonkawym poblasku. Zubat nadał prędkości proszku, który szybko pojawił się nad całą maszyną, usypiając każdego.

            Philip ruszył w stronę maszyny. Mitchell za nim, chwycił go za dłoń i zatrzymał.
- Co ty chcesz…
- Tam mogą być pokemony, musimy to sprawdzić – powiedział i ruszył przed siebie, wyzwalając swoją rękę z uścisku bruneta.
- Idę z tobą – powiedział, przyspieszając kroku.

            Caroline została pilnując, czy któryś z członków zespołu R nie próbuje nawiać. Miała ochotę ich ukarać, lecz wiedziała, że więzienie będzie dla nich największą karą. Choć oskalpowała ich, by tak samo jak oni Gyaradosa.

            Blondyn przeczesywał szczątki latającego pojazdu. Udało mu się uratować kilka mniejszych pokemonów, które utknęły pod odłamkami sterowca. Niektóre trzeba było uwolnić z klatek.

            Weszli do środka. Mitchell rozglądał się nerwowo po pomieszczeniu. Najmniejszy dźwięk sprawiał, że jego serce zaczęło bić mocniej, a w organizmie wyzwalała się adrenalina, gotowa wzbudzić go do akcji. Philip wydawał się być nieprzytomny. Szedł po prostu przed siebie, nie patrząc na pourywane kable, z których pryskały iskry, nie czuł też dymu, który się unosił.

            W końcu pokonał drzwi, które prowadziły do kabiny pilota. Tam odstrzegł Rapidasha, który próbował wstać, lecz był przygnieciony przez jedną z belek. Chłopak błyskawicznie znalazł się przy nim i starał się podnieść ją. Jednak gdy tylko ja dotknął, poczuł żar. Rapidash był na tyle zdenerwowany, że nie panował nad temperaturą płomienia i podgrzał metalową belkę.
- No to super, mamy problem – powiedział Philip, odzyskując nieco świadomość.
- No co ty nie powiesz -  mruknął złośliwie Mitchell.

            Obydwaj poczuli jak temperatura w pomieszczeniu wzrasta. Słyszeli krzyki, trzaskanie, syk gaszonego ognia. Nie wiedzieli skąd dobiega ten dźwięk. Dodatkowo wzrastała ilość dymu.
- Jak chcesz ją uwolnić? – zapytał brunet, przypatrując się Philipowi. Trener położył dłoń na ramieniu spanikowanego farmera.
- Damy radę, musimy go uratować, a potem się stąd wydostaniemy. – Spojrzał mu głęboko w oczy.
- Nie wiem czy to będzie takie proste, ale skoro tak mówisz. – Philip odwrócił wzrok w kierunku rżącego konia.
- Wiem, że to chore, ale masz w drużynie pokemona, który zna lodowy promień?
- Myślisz, że to nas uratuje przed żarem?
- Nie, ale spójrz na stal. Jest rozgrzana. Trochę lodu, potem znowu się rozgrzeje i jeden cios i po sprawie. – Wskazał na czerwonawą już belkę. – Pewnie obrywa od poparzenia.
- Wątpię Rapidash odporny jest na ogniste ataki i ogólnie działania ognia. No, ale fakt zabić go może sam wybuch – powiedział Mitchell. – Dobra pokemon , który zna lodowy atak i jest przy mnie. O już wiem. Croconaw pokaż się! – Na środku pomieszczenia stanął niebieski krokodyl o czerwonej grzywie, z żółtym brzuchem w kształcie płachty tarzana. – Croconow lodowy kieł i wodna broń. – Na początku zęby stworka zajaśniały po czym z pyska wydobył się strumień wody, który uderzył w metal. Belka zmieniła swoją barwę z czerwonej na czarną.
- Electabuzz pokaż im! Łamacz murów!- Z pokeballa wyłonił się elektryczny stworek, który złamał stal, niczym lodowy sopel. Rapidash podniósł się i ruszył w stronę chłopaków.

            Mieli już wychodzić, jednak wyjście było zablokowane przez jedną z części sterowca, mogli jedynie przebić się przez kadłub. Szklane okna były powybijane, więc wystarczyło wyjść, dla Rapidasha było to nie lada wyzwanie biorąc pod uwagę jego rozmiar.

            Caroline bacznie obserwowała przebieg wydarzeń. Przerażała ją myśl, że może już nie zobaczyć swojego przyjaciela.
- Ja to chyba ściągam nieszczęścia na ludzi – mruknęła pod nosem.
- O młoda panienko, nie mów tak. Piękna jesteś, nie musisz przynosić szczęścia – powiedziała starsza pani, słysząc monolog Caroline.
- Ale ja nie jestem zainteresowana pani wnukiem.
- Młodzi tacy szybcy, pobędziecie ze sobą i jakoś się ułoży – powiedziała, jakby kompletnie ignorowała to co mówi i robi rudowłosa koordynatorka.

            Pomimo akcji strażackiej wykonanej przez grupę wodny pokemonów, coś poszło nie tak. Sterowiec zapłonął, a potem eksplodował. Caroline wstrzymała oddech. Drgnęła nieznacznie stopą, jakby chciała pobiec w tamtą stronę i uratować przyjaciela. Na całe szczęście była już wprawiona i wiedziała, że nic nie mogła zdziałać, dlatego musiała patrzeć. Wszystkie wspomnienia z Sinnoh wróciły.

            Z płomieni wystrzeliła jakaś kula, która przypominała kometę. Za ognistą kulą ciągną się ognisty ogon. Kula zbliżała się do tłumu ludzi. Dopiero teraz wszyscy zauważyli, że jest to Rapidash z Mitchellem i Philipem na grzbiecie.
- A to heca! – krzyknął uradowany pan Mudson. – Rapidash osłonił ich swoim ogniem, a że potrafi absorbować ogniste ataki, robił za tarczę.
- Całe szczęście – odetchnęła z ulgą Caroline.

            Pokemon opuścił ognistą tarczę i dowiózł swoich bohaterów pod sam dom, gdzie obaj padli z wycieńczenia. Ogień, który ich otoczył spalał tlen, dlatego tak szybko padli.
- Dobra udało ci się – wysapał Mitchell, uśmiechając się do blondyna, nad którym stał Rapidash. – Chyba ktoś cię polubił.
- Chyba tak. – Pogłaskał po głowie białego konia, który zarżał z radości. – Swoją drogą obiecałeś mi pojedynek. Nie myśl sobie, że zapomniałem – przypomniał się blondyn.
- Czy ty kiedyś masz dość? – Przewrócił oczami, po czym parsknął śmiechem.
- Walka, to walka – dodał i również zaśmiał się. – No cóż, taki już jestem.

            Mitchell pozbierał się i podał dłoń Philipowi, który poprawił swoją grzywkę, a raczej wytrzepał z niej resztki czadu i ruszył za starszym kolegą.
- Ampharos pokaż się.
- Electabuzz ty też chodź. – Na polu pojawiły się dwa elektryczne pokemony.

            Caroline dobiegła do chłopaków. Gdy zobaczyła, że już rozgrywają mecz, wzięła głęboki oddech i usiadła, by poobserwować jak razem walczą.

            Ampharos rozpoczął walkę od stalowego ogona, który bez problemu został zatrzymany przez łamacz murów Electabuzza.
- Ognista pięść! – krzyknął Philip.
- Świetlny ekran – zareagował Mitchell. Pięść Electabuzza zapłonęła i już miał uderzyć w Ampharosa, kiedy napotkał przeszkodę w postaci szklanego ekranu. – Smoczy puls! – Pokemon zebrał w pyszczku fioletową kulę i posłał ją w stronę oponenta.
- Unikaj szybkim atakiem! – Zanim kula smoczej energii zetknęła się z Electabuzzem, ten zdołał zniknąć w białej smudze.
- Błysk! – Czerwona kula na ogonie pokemona błysnęła światłem, niczym błyskawica. Electabuzz stracił równowagę i upadł. – Ponów smoczy puls!
- Nie ma tak dobrze. Rozbij niskim kopnięciem. – Electabuzz czekał, aż uderzy go fioletowa kula. Tuż przed zderzeniem podniósł się jakby chciał zrobić pompkę i uderzył lewą nogą energię, która wróciła w stronę Ampharosa. Pokemon co prawda nie oberwał, ale jego osłona została zniszczona. – Mam cię.
- Czekam. – Uśmiechnął się wyzywająco Mitchell.
- Nie musisz długo czekać. Tym razem się nie damy! Na początek szybki atak. – Pokemon rozpędził się i miał uderzyć w swojego rywala, kiedy Mitchell rzucił komendę:
- Pokaż mu klejnot mocy! – Ampharos z czerwonego Rubina na głowie wyzwolił energię o tym samym kolorze. Atak nie trafił bezpośrednio w Electabuzza, lecz w ziemię przed nim. Pokemon odleciał wprost na smoczy puls, który Ampharos przygotował.

            Electabuzz wylądował parę metrów dalej i starał się podnieść, jednak wychodziło mu to mozolnie.
- Ampharos świetlny ekran. – Pokemon machnął dłonią przed sobą. Electabuzz wstał.
- Szybki atak i łamacz murów.
- Moc klejnotu! – Tym razem kamienny atak uderzył w przeciwnika, ten bez problemu rozbił atak, za pomocą łamacz murów, po czym rozwalił ekran.
- Ognista pięść!
- Odpowiedz tym samym! – Dwie pięści zdarzyły się, niczym ogniste spirale. Płomień skumulował się w centrum walki, po czym rozszedł się na w dwie strony. Pokemony zaczęły sunąć po podłożu nogami, odpychane przez siłę ataku.

            Pokemony stały i wpatrywały się w siebie, ciężko dysząc. Mierzyły się wzrokiem, jakby to miało przeważyć na zwycięstwie. Philip zaciskał pięść, liczył że to koniec, ale był gotowy na to, że pokemony wznowią walkę. Mitchell był zdecydowanie spokojniejszy. Podróżował już trochę i wiedział jak zareagować w razie wznowienia pojedynku.
            Na wynik nie trzeba było długo czekać Electabuzz upadł na kolana i podtrzymał się ręką, aby nie runąć na ziemię.
- Wykończ go smoczym pulsem – nakazał Mitchell. Pokemon już otworzył usta. Philip odruchowo postawił nogę w tył, a Electabuzz spojrzał na ostatni cios, jaki miał dzisiaj przyjąć. Ampharos po otworzeniu pyszczka runął przed siebie, na ziemię.
- Wygraliśmy! – Krzyknął Philip, podbiegając do swojego pokemona i ściskając go. Rapidash podszedł do trenera i jego pokemona i wesoło zarżał, jakby czuł się częścią podróży.
- Chyba masz nowego pokemona – rzucił Mitchell, cucąc swojego pokemona. Philip posłał mu zdziwione spojrzenie. – Ten Rapidash naprawdę cię polubił, nie dziwię mu się.
- Czekaj, ale to, że on dostanie Rapidasha, to nie znaczy, że ja nie dostanę Milatnaka. – Caroline poderwała się na równe nogi i nagle ożyła, kiedy usłyszała o nagrodzie dla blondyna.
- Dostaniecie oboje po pokemonie – powiedział pan Mudson, kiedy znalazł się przy trenerach. – Pomogliście schwytać dużą część zespołu R, no i uratowaliście naszą farmę co do jednej sztuki. – Spojrzał się na Rapidasha. – Należy się wam prezent.
- Dostanę Miltanka?
- No pewnie, że tak! – Dziewczyna słysząc to zaczęła wesoło podskakiwać a z nią Wigglytuff.
- Ona tak zawsze? – zapytał zmieszany Mitchell.
- Właśnie o to chodzi, że nie – odparł Philip, przyglądając się harcom przyjaciółki. – Kyle dobrze na nią wpływał, a teraz biedaczka zwariowała. W sumie on tak reaguje na trawiaste pokemony.
- Nie wiem o kim mówisz, ale spoko.

            Zapadł wieczór. Caroline i Philip wyruszyli w podróż wraz z nowymi podopiecznymi.
- Philip! – krzyczał ktoś za nimi. Blondyn od razu rozpoznał głos znajomego. Ruszył w jego stronę zostawiając zmieszaną Caroline. Ta jedynie spojrzała się na Wigglytuffa i wzruszyła ramionami.
- Chciałem ci za wszystko podziękować. Za pojedynek, za to że uratowałeś farmę – powiedział Mitchell, kiedy już spotkali się w połowie drogi.
- Już dziękowałeś – przypomniał blondyn.
- Szukałem po prostu pretekstu.
- Do czego? – Rzucił mu pytające spojrzenie. Nie zdążył jednak uzyskać odpowiedzi, gdyż Mitchell zbliżył się na niebezpieczną odległość. Chwycił oburącz głowę Philipa i przyciągnął do siebie. Jego serce zaczęło bić z zawrotną prędkością, kiedy obdarowywał blondyna pocałunkiem. W końcu przerwał pocałunek i spojrzał w oczy znajomego, które przepełnione były teraz żalem.
- Przepraszam musiałem. Ja nie wiem co sobie myślałem. – Philip mruknął pod nosem coś i ruszył w stronę Caroline. Mitchell zastygł niczym lodowa rzeźba i przyglądał się odchodzącemu chłopakowi.

            Caroline stała, jak zamurowana i przyglądała się pocałunkowi. Po chwili jednak się otrząsnęła, spojrzała na swojego pokemona.
- Ha! Alice wisi mi dwie dychy – powiedziała triumfalnie i uśmiechnęła się do strutego Philipa. – A mi już tak nie podziękował – zażartowała, kiedy chłopak znalazł się już przy niej. Philip nawet nie zwolnił, rzucił jej tylko mrożące krew w żyłach spojrzenie. – Żartowałam – jęknęła i ruszyła za nim.

 _____________
Od Autora:
  1. Kolejny rozdział jest. Tym razem dotyczy on Philipa i tak odbiega od głównego wątku trochę. Jest to taka mini seria ;). Nie wiem jeszcze jak będę realizował mini serię. Mam dwie koncepcję, albo cały sierpień z Philipem i Caroline, albo będzie pojawiał się ten wątek do czasu do czasu. To się zobaczy.
  2. Dobra czas na mój komentarz odnośnie rozdziałów. Błędy poprawię! Przyznam, ze dzisiaj się guzdrałem z pisaniem, rozdział mógł być rano, ale z drugiej strony jednak pojawiło się te 7 stron, a przyznam co chwilę miałem lepszy pomysł XD. Tak, tak wątek Yaoi jest, jak miał być. Ta wiem, tytuł jest wręcz wredny, biorąc pod uwagę treść, ale kiedy urodziła się idea Philipa ujeżdżającego Rapidasha(bez domysłów), to poczułem ten tytuł :D Co do Philipa chyba rozwiewam wszelkie wątpliwości. Ale przyznam po ostatnim rozdziale spodobało mi się wychodzenie ze schematu. Choć przyznam, że wątek "erotyczny"(ja bym go tak nie nazwał), był bardzo delikatny. Jak pisałem kiedyś bloga, powiedzmy, że bohaterowie poszli ciut dalej, ale nie za daleko. Soft porno nie u mnie :P. 
  3. Popracowałem trochę nad stylem w opowiadaniu, ale i tak się pogubiłem w połowie. Ostatnio czuję, że zrobiłem krok do przodu. No nic popracuję!
  4. Mam ochotę popisać o statystykach bloga, ale po co. Są sobie, są zadowalające. Bardziej cieszę się z mojego wkładu w ten blog, że staram się pisać systematycznie i napisałem tyle rozdziałów. W ciągu lipca było ich aż 6! 
  5. Następny rozdział niebawem! Na pewno pojawi się walka o odznakę, ale którą to się okaże(sam nie wiem...). Ale za to zaraz biorę się za edycję podstron ;)

17 komentarzy:

  1. Hura, nowy rozdział! Tak sobie chodziłem po blogach, a tu proszę u Ciebie coś do poczytania. Nie muszę chyba wspominać, że rozdział świetny. Od samego początku miałem wrażenie, że Mitchell jest gejem. Caroline zawziętą dziewczyną jest, ale nie tak upartą jak Philip. Czekam na więcej,

    Jack S.

    P.s. Wybacz, że anonima, ale jest to dużo szybsza opcja jeśli chodzi o mojego smartfona :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma problemu, fajnie że ujawnił się kolejny czytelnik :D. Dzięki

      Usuń
  2. Hej!
    Dziękuję, że o mnie pamietasz ;) Nie będė ukrywać, że mam ogromne zaległości z wszystkimi Poke-blogami (w tym ze swoim...), ale na pewno wrócę! Cieszę się, że Twoje opowiadanie tak się rozwija. No i ten wątek yaoi... koniecznie muszę wygospodarować czas, by wreszcie poczytać! Niestety, na razie chyba będę blogerem-widmo przynajmniej do końca wakacji. Rozumiesz, najpierw obrona (jupi, jużem ci mgr jestem ;) teraz praca przy żniwach w domu - niestety nie mam ani kawałka brata, który mógłby ogarnąć temat, no i jeszcze praca w przedszkolu, która lada dzień mi się zaczyna. Także ogólne przepracowanie materiału. Nie każdy jest takim mistrzem, żeby ogarnąć dwa kierunki, pracę plus życie prywatne i do tego pociągnąć świetnego bloga ;)
    Ale bez nerw, na pewno wrócę.
    Pozdrawiam,
    Nath

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję magistra :) no i pracy. I spoko moich nie musisz czytać, ale poczekam na twoje. Rozumiem żniwa. Ja mam, no ale moje siostry mają farta. Najmłodszy brat. Tobie współczuję. A poza tym dużo nie ogarniam, dwa kierunki, ale bardzo pokrewne stąd będę miał dwa przedmioty więcej ;). Ostatnio trochę ćwiczenia niestety opuściłem w ramach tego wszystkiego.
      W każdym razie, pozdrawiam, życzę siły i niech kawa będzie z tobą(albowiem to najukochańsza rzecz pod słońcem, poza moim królikiem :D)

      Usuń
  3. Zacznijmy od tego, że przeczytałem końcówkę 3 razy, bo dosłownie nie dowierzałem, nawet przez chwilę myślałem, że to Philip jest tym homosiem no, ale całe szczęście będzie miał takie małe niezapomniane wrażenie XD. Rapidash świetny pokemon swoją drogą, tak jak Kyle ma taką Kingdrę to Philip ma teraz Rapidasha dobry pomysł :D. Ach ten zespół R jak zawsze wszystko zwalił nie ważne jaki to będzie członek chyba cała ta organizacja to jakiś nieśmieszny żart, ale no nie zapomnijmy, że czasem coś tam "osiągną". Tak całościowo to super generalnie. Czekam na next! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do zespołu Philipa, to planuję małe modyfikację. Poza tym nie wiem czy przyrównałbym Kingdrę do Rapidasha. Kingdra ma dużo w sumie odporności, a raczej nie ma na nią ataku efektywnego oprócz smoczego.

      Usuń
    2. Chodziło raczej o charakter, a tak poza tym pokemony z charakterkami są zawsze bardzo silne :P

      Usuń
  4. BROKEN:
    "- Nie, po prostu – eh gubiłem się we słowach" - moim zdaniem tam powinno być samo "w", ale głowy nie dam.
    "Co gdyby coś się stało." - znak zapytania nie powinien tam przypadkiem być?
    "Takie zasady, w końcu mamy wpajać dziesięciolatko, że życie to utopia." - Że bracia zwracają się do siebie per Atka, to jeszcze rozumiem, ale że Jack mówi do Kyle'a per dziesięciolatko? Hmm?
    "Udaliśmy się ponownie do centrum pokemon, by udać się na pole walki, które znajdowało się za centrum pokemon." - dwa powtórzenia w jednym zdaniu. No, niby błędu nie ma, ale to "udawanie się" i "centrum pokemon" trochę słabo brzmi po parę razy.
    "O to pytanie." - Oto pisane łącznie lepiej pasuje do kontekstu. Ewentualnie: "O, to pytanie!", ale nie kombinujmy ;)

    Po tym początku ze "spalonymi wspomnieniami" widzę Jack'a jako takiego Bruce'a Willice'a czy jak to się tam pisze, rzucającego za siebie zapałkę i burzliwie wysadzającego cały dom w powietrze. No, ale chyba nie o to chodziło ;P Swoją drogą to opowiadanie o "najmłodszych regionach" zaraz przywodzi mi na myśl skojarzenie z jakimiś ruchami górotwórczymi i wypiętrzaniem lądów. Takie BUM i jest sobie region ;)
    No, Kyle, bez przesady. Brat chciał ci pomóc, a ty zaraz, że kłody pod nogi? Ja na twoim miejscu bym skorzystała jak najprędzej. Zawsze jakieś nowe doświadczenie. Poza tym, jak ci nie wstyd nazywać Arcanine'a maluchem? Jak już, to Fiat 126 RK9 :D
    Że Kyle przegra, to się spodziewałam, ale że Quilava i Heracross tak łatwo ulegną, trochę mnie zaskoczyło.

    UNBROKEN:
    "Wyrażał tyle emocji ile trzeba było, robił to co trzeb było." - A jak trzeba było, to nawet odgryzał "a" z końców wyrazów ;)
    "Problem mojego brata polega na tym, że jest zbyt bardzo spięty." - zbyt spięty albo za bardzo spięty. Zbyt bardzo to już za wiele.
    "Była idealna, aby dalej kontynuować trening." - Hmm... nie da się czegoś dalej kontynuować. Myślę, że to pleonazm.
    "Dłonie pokemona mały stały się fioletowe i zaczął okładać pięściami Poliwhirla." - tam chyba miało być małpy;
    "- Co raz lepiej – pochwaliłem." - coraz;

    O-ra-ny! Serio, serio? To znaczy, wiem, że życzyłeś mi, żeby "kawa była ze mną" (nie gniewaj się, ale nie cierpię kawy, ani nawet jej smaku we wszelkich innych jadalnych cosiach), ale naprawdę jest ona aż taką groźną używką, żeby zabraniać jej trenerom koło dwudziestki? No cóż, może jest - nie znam się na kawie ani ciut-ciut ;)
    "Wyszedłem na balkon, postawiłem gorący kubek na parapecie, z którego unosiła się smużka pary." - Totalnie stanął mi przed oczyma Jack z pomidorówką z Knorra, kiedy czytałam to zdanie... "Poczułem przyjemny chłód, który przepłynął po moich nogach i obił się o tors. O tak tego trzeba mi było." - czyli miałam rację. W końcu "Knorr - tego mi trzeba" ;D
    Muszę przyznać, że narracja pierwszoosobowa z punktu widzenia Jacka jest znacznie mniej wkurzająca. Kiedy narratorem był Kyle, miałam wrażenie, że większość tekstu to dodatkowe miejsce na jego przemyślenia. Nie żeby to było złe czy coś, w końcu to główny bohater, typ refleksyjny i takie tam. Po prostu Jack jest moim zdaniem bardziej obiektywny. W końcu Kyle stwierdził, że jako osiemnastolatek już zapłacił za coś zmarnowanym życiem. No weź Kyle, wrzuć na luz ;)
    Ale ostatecznie Kyle dał braciszkowi w twarz i stał się szczęśliwym posiadaczem "błękitnego owalu". Może on i Nathaly mają to szczęście piastować jajo tego samego gatunku? Któż to wie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. ANNOYING:
    "Ubrana była satynową, niebieską suknię" - zaginęło "w";
    "Uproszczając, można by ją określić jako słodką blondynkę" - upraszczając;
    "doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ze jeśli tamten czegoś chce, to i tak postawi na swoim." - "że"

    Zawsze mnie ciekawiło, gdzie koordynatorzy upychali te wszystkie swoje stroje? Ok, w anime zazwyczaj mieli jeden/dwa stroje pokazowe, ale anime słynęło z tego, że bohaterowie wyjmowali sobie różne potrzebne przedmioty z nikąd... i to dosłownie. A może pokazy, jako wielkie imprezy, jak by nie było, rozrywkowe, mają własne wypożyczalnie kostiumów? Kostiumy kostiumami, ale prezentacja Alice świetna! Szkoda tylko, że nie było równie dobrego tła, żeby na nim błyszczeć, skoro pozostali koordynatorzy zbytnio się nie popisali... Chociaż wojny międzykoordynatorskie brzmią jak dla mnie aż nader zachęcająco ;)
    A tak btw. "Alice wyciągnęła pokeball, to samo zrobiła Caroline." - ja wiem, że wszyscy kochają Caroline, ale to jednak raczej była May...
    Nie wiedziałam, że wśród koordynatorów zwyczajem jest, żeby ci ukrywali swoje emocje i udawali zadowolonych. Cóż, to ci dopiero elitarna grupa. A gdzie w tym wszystkim dobra zabawa? Pewnie przynajmniej Forest w ten sposób podchodził do tej profesji, na szczęście.

    ONLY LOVE CAN BEAT FEAR:
    "Jego pięść zajaśniała, po chwili głodka oszroniła się" - że co się oszroniło?

    Piwo z sokiem - herezja, popieram! A tekst Foresta zrozumiałam dokładnie tak samo, jak Alice i równie szybko się zaśmiałam. No i kolejna rzecz, z którą się zgadzam: ludźmi nie da się zaopiekować. Mądry ten Quilava, zawsze to wiedziałam ;)
    "Czemu pozwalasz sobie być tą drugą, kiedy jesteś całkiem pojętną osobą?" - na początku przeczytłam "ponętną", nie pytaj... XD Chociaż w sumie ostatecznie nawet pasowałoby do kontekstu. Na temat poezji się nie wypowiadam, bo niestety trzy czwarte ludzi z mojego otoczenia ma mnie za "poetkę natchnioną", a ja jestem poetką czysto komercyjną, więc wiesz...

    Został mi jeden rozdział do przeczytania. I, nie gniewaj się, ale i tak go przeczytam, choćbyś mi wmawiał do końca świata, że nie muszę :P Dziwię się, że byłam w stanie cokolwiek z siebie wykrzesać po wczorajszej rozgrzewce. Kocham żniwa i to mój najulubieńszy czas w roku, ale niestety jak się chce fizycznie "nadrabiać" za syna, a jest się córką, to następnego dnia trochę boli. Tym bardziej, że przy naszym maleńkim gospodarstwie dominuje technologia na poziomie łopatologii stosowanej... Niemniej jednak nie omieszkałam pozbawić się przyjemności wyklikania komentarza. Wybacz, że nie wrzuciłam pod poszczególnymi rozdziałami, ale czytałam "jak leci" i w ten sposób było mi po prostu łatwiej. Jeśli są tu głupie literówki, to nie bij, ale na tyle tylko starczyło mi sił. Muszę się jeszcze odnieść do Twoich porad co do pisania. Oczywiście, schemat jest schematem i zakładek ani ich nazw raczej nie ma co zmieniać, bo ktoś ma podobnie. Ot, konwencja taka i tyle. Sama też kilka razy natknęłam się na delikatne "zrzynki" z PKA, ale ostatecznie to samo PKA też było trochę takim odgrzewanym kotletem, a jedyną jego oryginalnością było moim zdaniem to, że do tej pory raczej nie natrafiłam na poke-opowiadanie, które faktycznie dobiegłoby do jakiegoś tam końca. Do rad mogę dorzucić jeszcze jedną, moim zdaniem najważniejszą. Nigdy nie pisać na siłę! Jeśli czuję, że nie chcę, nie mogę, nie mam czasu, cokolwiek innego zabrania mi posadzić tyłek przed komputerem - nie piszę i tyle. To ma być przyjemność i już!
    To tyle (i tak już czuję, że będę musiała podzielić tego kolosa na pół, jeśli nie na trzy części...). Ach, no i jeszcze zazdroszczę Kyle'owi tego ciągłego imprezowania. Ze mną to nawet nie miał kto magistra opić ;P
    Pozdrawiam, odezwę się w bliższej lub dalszej przyszłości (swój rozdział do połowy mam, ale raczej w czasie żniw nad nim nie zasiądę),
    Nathaly

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O błędów nie ma szaleńczo dużo, biorąc pod uwagę, że ich nie sprawdzałem. Podziwiam za determinację, trochę tego jest. Co do rad. To dobra dla mnie, choć nie do końca. "Annoying" napisałem na siłę, ale dlatego, że nie miałem koncepcji w ogóle na konkurs koordynatorski, a słowo się rzekło. Stąd też ograniczyłem się tylko do tego by przebrnąć ten temat, a potem zająć się prywatnym życiem bohaterów. Zresztą podoba mi się moja systematyczność jeśli chodzi o pisanie ;)
      Co do żniw(bo resztę pewnie ujmę w następnym poście). Nie wiem czemu, ale wydaję mi się, że kobiety wolą je. W sensie ja je lubię, ale są dla mnie obojętne. Z drugiej strony kiedyś żniwa trwały dwa tygodnie, bo jeszcze zwożenie słomy a z tym było zawsze tyle zabawy. A teraz to jest na raz dwa. Koszenie, zrzucanie i baj. Współczuję, bo wiem jak to daje w kość w szczególności, jak wyjdziesz z kondycji. a przez ostatni miesiąc poza bieganiem to tak nie bardzo się ćwiczyło, to się miało XD.

      Usuń
    2. Kobiety wolą żniwa? Hm, ciekawa koncepcja, nie powiem. Pewnie tak, jeśli to ich faceci odwalają większość roboty ;P Ja niestety zostałam trafiona "klątwą jedynaczki" a rodzice już od pewnego czasu po 60-ce i kombinuj tu teraz człowieku, jak robić za dwóch... Nie ukrywam, że najłatwiej byłoby mi po prostu urodzić się facetem. Wiara w siebie swoją drogą, ale jednak dziewczyna to dziewczyna i chłopak poradziłby sobie lepiej. A tak co? Zakwasy między żebrami ;D A ćwiczenia raczej niewiele tu mają do powiedzenia. Raczej nie biegam, ale ćwiczę regularnie no i zawsze się coś tam robi w okolicy domu. Tylko to jednak nie to samo, co kilka ton "łopatą" w trzy godziny...
      Może uznasz, że Ci tu spamię (tak, ciągle jeszcze nie ogarnęłam tematu jednorożców, choć yaoi mnie nęci i kusi, ale normalnie fizycznie dziś już nie wyrobię), ale fajne jest to, że z Poke-blogerami można tak po prostu popisać o czymkolwiek. Bo nie często zdarza mi się pisać przez Internet z ludźmi, których w realu w ogóle nie poznałam.

      Usuń
    3. Aha, jeszcze jedno. Wybacz, jeśli to dziwnie zabrzmi, ale normalnie muszę, muszę to powiedzieć. Jeśli to Ty jesteś tam na zdjęciu przy komentarzach, to zdajesz mi się mega podobny do Kyle'a (wiem coś o tym, w końcu go rysowałam ;) Wiem, że się z nim nie identyfikujesz, ani on z Tobą, no ale po prostu musiałam to napisać. Sorki ;P

      Usuń
    4. Zdjęcie trochę zniekształcone miało wyjść bardziej komiksowo. Ja mam taką samą sytuację z rodzicami, ale fakt jestem facetem, jedyne co czuję po żniwach to odciski na łapach od wiosłowania. To fakt o wiele mniej bolesne, ale tobie bardzo współczuję, bo wiem ile z tym zachodu jak się jest samym :), bo po 60 to ciężko coś zrobić...

      Usuń
  6. Wątek "erotyczny", "cielesny", "naturalistyczny" jak zwał, tak zwał, był fajny. Za to końcówka tego rozdziału... Ujmę to tak: Wreszcie się doczekałam! ;D Ja generalnie jestem Yaoistką, która dawno nie była w temacie, stąd to podekscytowanie. Nie dość, że mój ulubiony bohater wrócił do normy, to jeszcze ma nowego, świetnego pokemona i rozgromił Zespół R. Ach ten Philip :) Może jak przejdzie mu złość, to coś tam przemyśli à propos pocałunku. Nawet jak nie, to doczytałam, że brat Kyle'a jest homoseksualistą. Fajnie!

    W ogóle bardzo dobry pomysł z tą mini serią, zwłaszcza, że masz tak wielu pierwszoplanowych bohaterów. Aż sama mam ochotę w dalszej przyszłości zrobić coś podobnego u siebie, tylko na mniejszą skalę, raczej jednorazowo. Mam nadzieję, że nie potraktujesz tego jak plagiat, a raczej jako inspirację wiernej czytelniczki ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak, mini seria nie powstała bez powodu, to się wszystko łączy w całość... podejrzewam, że do końca tego miesiąca zobaczycie(oby) ;)

      Nie, to nie będzie plagiat. Pisząc tamte rady miałem na myśli osobę, która żywcem zerżnęła schemat pisania(nie ode mnie co prawda) i pozmieniała imiona na angielskie odpowiedniki. Stąd ta moja uwaga. Mojego opowiadania nikt nie skopiuje, jest zbyt męczące, żeby je czytać, a co dopiero

      Usuń
  7. "Obok czerwonego domku znajdowała się olbrzymi drewniana stodoła z dachem o przekroju trapezu." - olbrzymia;
    "Jeśli Koffing zostaje pobudzony, to podnosi się jego toksyczność wewnętrznych gazów i dusi je z całym swoim ciele." - chyba "w";
    Niewiele tym razem do poprawy, ale czy Philip przypadkiem nie skanował Rapidasha dexem? Bo nie ma jego wpisu. No i w kilku miejscach w sumie nie wiadomo, czy to klacz czy ogier.

    Ja tu się nakręcałam na wątek yaoi, ale zupełnie co innego skradło moje serce. Ta farma! Przepiękna sielanka (mimo Zespołu R). Czułam się jak w domu dosłownie. Dobra i tak wszyscy już wiedzą, że typowa ze mnie wiochłumen, więc sobie już odpuszczę ;) Szkoda trochę, że Mitchell jest homo, w przeciwnym razie brałabym w ciemno! - Ku uciesze jego babci, zapewne. Caroline faktycznie coś nieswojo się zachowywała, ale czy to na pewno wpływ Kyle'a? Co ta miłość robi z człowiekiem... O Rapidashu chyba nie muszę wspominać, co? Zacytuję tylko klasyka: "Toż to za płotem ogier jak marzenie. W sam raz dla naszej klaczki!" czy tak to jakoś było ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział się pokrył spamem, a ja i tak nie mam czasu odpisywać na wszystko w poście :D. Więc... Nie jesteś wiochułem mam to samo, choć ja tęsknię bardziej za sadami, lasami i polanami bardziej za roślinnością. Caroline była trochę bardziej ekspresyjna :)

      Usuń

Obserwatorzy