logo

III. Seven wonders

III. Seven wonders

Poliwhirl siedział na drewnianym krzesełku, wesoło machając zwisającymi stópkami. Kyle sięgał właśnie po masło, kiedy do pomieszczenia o białych, chropowatych ścianach wszedł zmarnowany Kasper.
- Cześć – rzucił od niechcenia i usiadł na swoim miejscu, kładąc twarz na drewnianym blacie i wyciągając przed siebie ręce.
- Cześć – odpowiedział niepewnie Kyle, przyglądając się uważnie swojemu znajomemu. – A tobie co? – zapytał, kontynuując przygotowanie posiłku.
- Mi? Nic… Za długo posiedziałem nad raportem dla profesora.
- Jesteś pracoholikiem. Odpocznij. Zaraz i tak wyruszasz w drogę powrotną, myślę, że na spokojnie zdążysz przygotować raport dla profesora. Tak szybko nie dostaniesz się do New Bark…
- Szczerze, to mi się nie chce wracać. Lubię laboratorium i w ogóle – mówił bez przekonania ze smętną minął – ale z miłą chęcią zająłbym się badaniami terenowymi. Profesor Elm jest taki roztrzepany… Ach!


Kyle nie odpowiedział. Zajął się spożywaniem swojego posiłku. W tym samym czasie obmyślał też trasę jaką ma do pokonania. Następny przystanek Mohogany City i Pryce! Słyszał co nieco o tym staruszku i nie spodziewał się, że to będzie łatwiejszy mecz. Na szczęście dysponował ognistym i walczącym pokemonem.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – mruknął Kasper, kończąc swój smętny monolog, o tym jak to musiał sprzątać laboratorium Elma, segregować wszystkie dokumenty i wykonywać inne prace porządkowe.

Kyle ocknął się, jakby ktoś oblał go właśnie kubłem zimnej wody.
- Przepraszam. Myślę o Mohogany City – powiedział nieprzytomnie.
- Serio Mohogany City? Myślałem, że biorąc pod uwagę twoją sytuację. No… Ekhm, że wybierzesz się nad Lake of Rage… - zasugerował.
- Niby, że nie jestem gotowy na Pryce?
- Nie, że nie jesteś gotowy – odparł spokojnie. – Ach! Pewnie nie wiesz – uświadomił sobie brunet, który przecież miał dostęp do wszelkich informacji. – Niedawno w Gyradone Town otworzono nową salę, tej której brakowało w Johto.
- Wróżkowej? – Kasper skinął głową.
- Dokładnie tej, a dla ciebie to szansa zdobycia odznaki po drodze. Tak się składa, że ze Złotego lasu nie jest tak daleko nad jezioro, a stąd tylko rzut beretem…
- Wróżkowa sala jakoś do mnie nie przemawia. Nie obraź się, ale…
- Och! Wszyscy w Johto powariowali, to samo w Kanto! Dla was ten wróżkowy typ to jakieś przekleństwo – zbulwersował się Kasper.

Niestety nie dokończył swojego wywodu. Do pomieszczenia wszedł mnich w czerwonej szacie z czerwono-białą kulą w prawej dłoni. Za nim oczywiście wesoło podskakiwał Hoot-hoot.
- Witajcie – powiedział swoim ochrypłym głosem. Uśmiechnął się pod wąsem i spojrzał na Kyle’a. – Czas żebyś wyruszył w swoją misję!
- Misję? – zapytał, nie wiedząc o co dokładnie chodzi. Przecież chyba znalazł, to czego szukał. Czuł się pewniej, no i zapomniał już o…
- Wejść na wieżę musisz, tam odpowiedzi znajdziesz – odparł mnich.
- Super! Ja też pójdę. Może spotkamy Ho-oh, a wiesz, że Elm ucieszyłby się, gdybym zrobił mu notatki o legendarnym pokemonie – Kasper zapędził się. Oderwał się od stołu i uśmiechnął się wesoło, jakby jego życie znowu nabrało barw…

Mnich spojrzał na niego ukradkiem, po czym jego małe ślepia wynurzające się spod krzaczastych brwi, zwróciły się ku Kyle’owi.
- Morty cię po to tu przysłał. On tu wszystkich przysyła, by odbyli próby.
- O, właśnie. Mógłbyś nam wytłumaczyć o co chodzi z tymi próbami? – zapytał się Kyle, nie rozumiejąc o czym do niego mówi starszy mężczyzna, a wspomniał o tym już drugi raz.

Mędrzec podszedł do małego okna o drewnianym obramowaniu. Spojrzał w zachmurzone niebo, opierając się dłonią o szary blat.
- Widzicie, żeby dostać się do Ho-oh nie wystarczy tylko pokonać wysokość i labirynty. Każdego poziomu strzeże inny mnich z innym pokemonem ptakiem. Każde piętro to inna próba – tłumaczył. – To nie takie proste, by dostać się na sam szczyt, bo nie każdy szuka Ho-oh.
- Skoro jest w Cynowej wieży i się wspina to znaczy, że szuka go – wtrącił Kasper, nie rozumiejąc bełkotu mnicha.
- Ach, młodzi! Żądni przygody! Ślepi – skwitował starzec. – To, że czegoś szukamy nie oznacza, że tego potrzebujemy.
- Znowu zagadki mnich – prychnął Kasper i klapnął na krzesło, zakrywając twarz w dłoniach.

Kyle powstrzymał się od wybuchu śmiechu. Tak, Kasper nie należał do wyjątkowo cierpliwych osób. Lubił konkrety, a jak Kyle się już przekonał świat pokemon – w ogóle świat – nie jest taki prosty, jakby to się wydawało.

Mnich na chwilę zastanowił się nad tym, o czym też przed chwilą kontemplował. Wziął głębszy oddech, kiedy odnalazł wątek.
- Ludziom w lesie wydaje się, że szukają ognia, a tak naprawdę są tylko głodni. Więc gdy znajdą jagody, zapominają o rozpałce – zaczął mnich. Kasper nerwowo pocierał włosy, jakby chciał je sobie wszystkie wyrwać. – Każda próba ukazuje co innego, czasem nie potrzeba błogosławieństwa Ho-oh, bo kto go ujrzy, kto dostanie pióro, będzie błogosławiony, a to otwiera nowe możliwości.
- Nowe możliwości? – zapytał Kyle.
- Każdy ma swoje przeznaczenie, ale nie musi go wypełnić. Pióro pomaga, pióro daje pomyślność, pióro wskazuje drogę.

Kyle zastanowił się nad tym, czy aby na pewno szuka pióra? W końcu nie był tego pewien. Co prawda był zagubiony, jednakże miał swój cel, który faktycznie ostatnio nie był już tak satysfakcjonujący jak kiedyś. Czego tak naprawdę chciał? Co mogło sprawić, że poczułby się spełniony? Czy wieża da mu tę odpowiedź?
- Dobra, to ruszamy – rzucił Kasper, powstając.- On rusza. Ty dostaniesz ode mnie prezent – mówiąc to, wręczył mu pokeball. – To Hoothoot z tego lasu, wiem, że chciałeś jednego. Przykro mi, ale tylko jeden może odbywać próbę. Możesz spróbować następny – odpowiedział mnich, zerkając na bruneta, który zamarł na chwilę.- Przykro ci?! – krzyknął Kasper. Mnich odsunął się trochę do tyłu, czując, ze zbliża się fala gniewu. – Super! Nie muszę wchodzić na górę i dostałem pokemona. Kyle odwali za mnie brudną robotę! – Brunet spojrzał na niego podejrzliwie.

Kasper wyszedł gdzieś w pośpiechu, nie omieszkując zabrać należnego mu pokeballa.  Kyle powiódł za nim wzrokiem. Nie zrozumiał nic z jego bełkotu. Spojrzał znacząco na mnich i głośno westchnął. Mnich uśmiechnął się do niego i wyciągnął dłoń w zapraszającym geście.
- Musimy iść. Czas nagli, a w nocy pełno pokemonów duchów. Niebezpiecznych strażników Ho-oh – powiedział.

Kyle wstał posłusznie, skinął na Poliwhirla, który też się poderwał. Ruszyli za mnichem. Stanęli w wielkiej drewnianej sali, tuż przed drewnianymi schodami wiodącymi, aż do złotej kładki, którą trzeba było otworzyć.
- Moją próbę ci daruję, bo pokazałeś swoje męstwo i uratowałeś las, ale następne próby…
- Czekajcie! – przerwał wywód zadyszany Kasper. – Kyle, czekaj! – Dobiegł do nich z plecakiem, który otworzył przed Kyle’em i sięgną do niego dłonią. – Dobra, tutaj masz mój pokedex i mój mały notesik, spisz parę ciekawych obserwacji,  a gdybyś natrafił na jakiś rzadki okaz, to tu są Grateballe. A co niech stracę!
- Kasper, ja też mam pokedex – mruknął Kyle. – Zeskanuję go, nie będę taszczył...
- Och! Przydałbyś się, no dobra, ale potem napiszesz mi mały raport.
- No dobra… - Kasper wyszczerzył zęby i obrócił się na pięcie, maszerując na zewnątrz, by tam poćwiczyć swojego nowego podopiecznego.

Kyle zgodnie z nakazem schował Poliwhirla do pokeballa i ruszył w podróż na sam szczyt Cynowej wieży.

Gdy otworzył złotą klapę, jego oczom ukazało się pomieszczenie, które zdawało się nie mieć końca, a wszystko przez lustra, które pokrywały ściany. Sklepienie miało barwę fiołkową z dużą ilością małych, złotych punktów. Kyle szybko zrozumiał, że miało to symbolizować niebo.

Nieopodal wejścia siedział mnich ubrany w fioletową szatę, ze złotym pasem. Na jego ramieniu siedział zielony pokemon o dużych oczach i żółtym dziobie. Kyle wyciągnął swoją elektroniczną encyklopedię.

Natu pokemon psychiczny o podtypie latającym. Jego skrzydła nie są w pełni wykształcone, dlatego pokemon ten nie potrafi latać. Żyje w lasach, gdzie czasem wspina się na drzewach, po których skacze. W niektórych kulturach wierzono, że Natu potrafi przywidywać przyszłość.


Kyle podszedł do mędrca, czekając, aż ten wreszcie odezwie się. Ten wyciągnął jedynie dłoń, wskazując na czerwoną poduszkę, znajdującą się tuż przy stoliku obok, którego siedział ów mnich. Brunet uklęknął i usiadł. Spojrzał na blat, na którym widniała szachownica wraz z figurkami – m.in. Rapidashem robiącego za skoczka.
- Witam – odezwał się staruszek. – Widzę, że pomyślnie przeszedłeś próbę mądrości – Kyle zastanowił się przez chwilę, o czym on mówi. Pewnie to była pierwsza próba. – Moja próba zwie się próbą przyszłości. – Ale zaskoczenie, w końcu ma na ramieniu Natu. – Rozegrasz ze mną partię szachów, jeśli wygrasz możesz przemierzyć labirynt, który za mną widzisz, jeśli nie możesz spróbować jeszcze raz, aż do skutku. To jest urok pierwszych prób – dodał mędrzec – można je powtarzać w nieskończoność.
- Zwykła partia szachów?
- Tak, ma cie nauczyć planowania i kontrolowania swoją przyszłością.
- Kontrolowania?
- Zobaczysz z czasem. Moimi ruchami będzie sterował Natu. – Kyle zmierzył pokemona wzrokiem i zrozumiał w jak dramatycznej sytuacji się znalazł.

Otóż Natu znany był ze swoich zdolności wizjonerskich. Nie jeden telewizyjny wróżbita miał na ramieniu tak wyjątkowego pokemona, który znany był z przepowiadania przyszłości. Jak ja mam wygrać w szachy z pokemonem, który przewiduje przyszłość, skoro ta gra polega na przewidywaniu ruchu przeciwnika? – zastanowił się, a jego ręce zaczęły drżeć. Może to miała być próba nie do przejścia dla niego? Może faktycznie odnalazł to czego szukał i powinien już wracać.
- Zaczynajmy – powiedział mnich, wskazując na białe figury Kyle’a – w szachach to biała drużyna zaczyna.

Kyle ruszył pierwszym pionkiem o dwa pola i gra się zaczęła. Oczy Natu po każdym ruchu robiły się niebieskie, a potem przestawiał odpowiednią figurę za pomocą konfuzji. Kyle miał ochotę po prostu się poddać, lecz duma nie pozwalała mu opuścić miejsca.

Kolejka za kolejką mijały. Kyle’owi udało się zbić parę pionków i jednego skoczka, ale on został pozbawiony dwóch laufrów i jego skoczek znalazł się w opałach. Nie szło mu najgorzej, bo coś tam jednak zbijał, jednakże każda strata mnich była jedynie trikiem, który miał osłabić drużynę Kyle’a.

W pewnym momencie Kyle przestał wykonywać tak szybko ruchy, aż doszedł do takiej kolejki, w której głowił się już od ponad półgodziny. Miał już nie wiele ruchów, a każdy zdawał się być gorszy od poprzedniego. Znalazł się w opłakanej sytuacji, zaś w jego głowie wciąż wiła się myśl – Jak przechytrzyć kogoś kto zna przyszłość, jak go podejść, skoro on wie co się wydarzy.

Mnich uśmiechnął się pod wąsem. Odetchnął i spojrzał na Kyle’a, który był już skupiony na jednym punkcie. Chyba się zdecydował, ale nie był do końca pewien czy to zapewni mu zwycięstwo, a raczej czy to go nie pogrąży.
- Kyle – zaczął mnich, lecz chłopak nie spojrzał na niego, wciąż główkował nad kolejnym posunięciem – przestań myśleć o przyszłości – powiedział mnich. Kyle miał już coś prychnąć złośliwie, lecz postanowił powstrzymać się od złośliwych komentarzy, bo i tak jego sytuacja była opłakana. – Przyszłość nie jest zapisana, przeszłość tak. Pamiętaj, że przyszłość ma wiele imion, tak jak jest wiele przeznaczeń. To my kreujemy przyszłość, to my wybieramy przeznaczenie. Nie ma nigdzie zapisane co nas czeka. Są możliwości, ale nie sztywne reguły.

Kyle spojrzał na niego z zainteresowaniem. Nie docierały do niego jeszcze wszystkie słowa, dlatego nie powstrzymał się od komentarza.
- Jak ma mi to pomóc? Ty przewidzisz każdy mój ruch, każdą moją strategię i wszystkiemu zapobiegniesz.
- Tak, ale jeśli ja zmienię jedno wydarzenie z przyszłości, to zmienię cały ciąg wydarzeń. Już nic nie będzie takie samo, jedna strata może otworzyć nowe możliwości.

Bruneta coś tknęło, jego mózg przestał myśleć o przewadze Natu, a pojawił się ciąg skomplikowanych myśli o tym, że każda zmiana wywołuje pasmo ciągnących się zmian.
- Kyle’u, czy gdybyś nie wyruszył wtedy w podróż to myślisz, że teraz byś tu siedział. Myślisz, że to twoje przeznaczenie tu być?
- No tak – syknął Kyle.
- Nieprawda. Miałeś dwie drogi. Mogłeś zostać i pójść na uczelnię. Twoje przeznaczenie byłoby zupełnie inne, teraz siedziałbyś nad rozdziałem „7 trujących bulw Bulbazaura”, a mimo to jesteś tu, wypełniając inne przeznaczenie.
- Ale mój wybór…
- Twój wybór nie był ci przeznaczony. Był tylko możliwością. To my wybieramy, a każda nasza decyzja otwiera nam nową drogę. Jesteśmy stworzeni do wielkich rzeczy, tylko wtedy, gdy wybierzemy daną drogę. To fakt, kiedy wybierasz jedną rzecz, wtedy zaczyna się nasze przeznaczenie, które musimy wypełnić, bo tak nas prowadzi, lecz jeśli zlękniesz się i wybierzesz drugą opcję, odnajdziesz nowe okoliczności i nowe miejsce docelowe. Przyszłość zawsze da się zmienić, ale nie wiemy co za sobą te zmiany niosą. Każda decyzja, każde działanie wpływa na nie. A człowiek jest istotą obdarzony wolną wolą, więc ma prawo decydowania.
- Mówisz, jakby przeznaczenie nie istniało, to po co mi to całe błogosławieństwo? – mruknął Kyle, wykonując jeden z ruchów.
- Przeznaczenie ma wiele imion – odparł mnich, strącając pionka.

Umysł Kyle’a na chwilę się wyłączył, jakby znalazł się w zupełnie innej rzeczywistości. Schemat, który zawsze był mu wpajany - zniknął. W jego wnętrzu wojowała logika ze wstępnie ustalonymi wzorcami, prowadząc do jawnego konfliktu. W końcu ocknął się z tego stanu i pewnie ruszył jedną z figur.

Mnich uśmiechnął się na znak, że zauważył przemianę Kyle’a. Kilka kolejek i nagle Kyle korzystając z sytuacji wykrzyknął:
- Szach mat! – Nawet nie zauważył faktu, że mnich się mu podłożył, bo chciał, aby ten wygrał. Starzec wstał i pokazał dłonią przejście, które prowadziło do labiryntu.
- Zdałeś swój test, pamiętaj o lekcji, którą wyciągnąłeś. Przyda ci się w życiu, a w szczególności w twoim – powiedział tajemniczo starzec.

Kyle nie bardzo wiedział, o co mu chodzi i ruszył przed siebie. Z trudem pokonał labirynt, który zaprowadził go do kolejnych schodów. Tym razem nie było tam żadnej pokrywy, a wielka dziura, z której równomiernie odchodziły słoneczne promienie, przypominające płatki Sunflory.

Chłopak wszedł niepewnie po schodach. Ku jego zdziwieniu na kolejnym piętrze siedział mężczyzna w purpurowej szacie, ze złotym pasem. Trzymał on dwa miecze, a na jego ramieniu siedział dziwny pokemon szaro-czerwony. Kyle jeszcze takiego nie widział. Skierował pokedex i ucieszył się ze wgranej aktualizacji.

Talnoflame pokemon typu ognistego o podtypie latającym. Najwyższa forma Fletchlinga. Osiąga niesamowitą prędkość podczas lotu, jego atutem są ostre szpony i dziób. Czasem w czasie lotu wyzwala ze skrzydeł małe płomienie. 

Próba męstwa – tak brzmiała nazwa kolejnego wyzwania.

Kyle otrzymał srebrny miecz, ze złotą rękojeścią. Zgiął się lekko pod jego ciężarem. Mnich trzymał podobny miecz. Talonflame przeleciał nad nimi, strzelając strumieniem ognia, sprawiając, że miecze zaczęły płonąć. Zadanie polegało także na walce dwóch pokemonów – wybrał Quilavę.
Walka była dość skomplikowana, ponieważ Kyle ledwo radził sobie z ciężarem miecza i nie bardzo miał pojęcie, jak wyprowadzać atak – w szczególności, że bał się zrobić krzywdę mnichowi w purpurowej szacie. Quilava mimo braku komend doskonale radziła sobie z podniebnym rywalem, co chwile strącając go za pomocą ognistego kręgu. Szybkim atakiem bez problemu Quilava unikał dzielnego ptaka.

Kyle w końcu zmęczył się nieskutecznymi atakami i przestał grać „fair”. Zaczął walczyć, jakby naprawdę mu zależało zranić mnicha. Po dłuższej walce udało mu się wytrącić mnichowi miecz, chwilę wcześniej Tanoflame opadł z sił i Quilava odniósł zwycięstwo.

Mnich przepuścił go do dalszej części pomieszczenie, w której rzecz jasna znajdował się labirynt. Kyle odchodząc, spojrzał za siebie i dostrzegł na plecach mnich wyszytego, złotego Ho-oh. Dopiero teraz sobie uświadomił, że każdy z nich miał go na plecach, ale wcześniej chłopak nie zwrócił na to uwagi.

Kolejne wyzwania były prostsze, Następny mnich ubrany w niebieską szatę, dysponował Wingullem. Kyle miał za zadanie wyłowić ręką Magikarpia, który pływały w basenie zajmującym całe pomieszczenie. Kolejny mnich z czarną szatą posiadał Murkrowa, a Kyle musiał walczyć – wybrał Poliwhrila – w całkowitych ciemnościach, polegając jedynie na słuchu. Po zwycięstwie musiał też przemierzyć w ten sposób labirynt, używając dotyku.

Szósta próba okazała się najdziwniejsza. Kiedy wszedł po schodach, zobaczył mały pokoik, w którym stał mnich w srebrzystej szacie z czarnym pasem. Wokół niego wesoło podskakiwał czerwony pokemon z białym pyszczkiem i żółtym dziobem. Na plecy miał zarzucony lniany worek. Stworek zatrzymał się i rzucił niedbale workiem na ziemie, rozchylając jego zawartość.
- Witam! – powiedział mnich.
- Dzień dobry – odparł Kyle. Zeskanował szybko pokemona.
Delibird pokemon typu lodowego o podtypie latającym. Zamieszkuje on górskie szczyty. Zbiera on jedzenie do swojego worka, którym karmi on zbłąkanych turystów. Znany też jest z obdarowywania ludzi wybuchowymi prezentami. 


Czyżbym miał wyciągnąć bombę i to przeżyć? – pomyślał, czując, że już nic go nie zdziwi - Magikarpie, grał w szachy, aż się wystraszył, co też musiał zrobić przy pierwszej próbie.
- Co mam… - nie dokończył pytania. Czuł się już taki zmęczony, że rzucił jedynie hasłem.
- O to próba szczęścia. Musisz wyciągnąć jedną z kul Delibirda. Kule zmieni się w to czego potrzebujesz. Za tobą są drzwi na ostatnie piętro, do samego Ho-oh i siódmej próby. Jeśli jest ci pisane tam się dostać, jeśli szczęście ci dopisze, znajdziesz klucz, otwierający drzwi. Jeśli nie, to znajdziesz to, czego szukałeś – wytłumaczył.
- Czego szukałem? – I Kyle po raz wtóry usłyszał bajkę o leśnym poszukiwaczu rozpałki.

Podszedł niepewnie do Delibirda, którego zmierzył wzrokiem. Pokemon wydawał się uradowany. No cóż w najgorszym wypadku wyciągnie bombę i może zginie. Był tak skonany, że jedyne o co prosił w myślach, to ulga w męczarniach. Włożył dłoń do wielkiego wora i zaczął mieszać gładkimi i chłodnymi kulami w dotyku – zupełnie jakby były ze szkła. Chwilę pomieszał, bojąc się za wcześnie podjąć decyzję. To przecież próba szczęścia, co za różnica kiedy wyjmę kulę, to nie jest zależne ode mnie, co ma być to będzie.

I wyciągnął białą kulę, spojrzał na nią i obrócił w palcach, widząc w środku bezkresny wymiar. Wtem kula błysnęła białym światłem i zmieniła się w żółtą, zgniłą, serowatą koronę o nieregularnych, postrzępionych brzegach. Przedmiot przypomniał trochę koral w kształcie korony.
- Ale przecież… to jest… to królewski kamień… królewski kamień, ale ja nie chcę… ewolucji – wydukał, nie wiedząc co myśleć.

Z jednej strony czuł rozczarowanie – Czyli nie spotkam legendarnego Ho-oh. Z drugiej był zaskoczony, myślał, że oddając kamień Alice, pozbył się myśli o przekształceniu swojego Poliwhrila. Przecież nie potrzebował ewolucji, bo postawił na trening i wysiłek, a nie zwiększanie możliwości swojego pokemona poprzez ewolucję.
- Nie rozumiem – odparł po chwili.

Mnich uśmiechnął się tajemniczo. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić.
- Och! Kyle, Kyle, Kyle – zaczął pobłażliwym tonem. – Nie chodzi o to, że chcesz być lepszym trenerem i po to ci jest potrzebny kamień. Nie zdziwiłeś się, że twój pokemon ma dwie możliwości ewolucji? Myślisz, że to przypadek. Przypomnij sobie, co czujesz kiedy myślisz o jego przyszłych formach?

Kyle skupił się przez chwilę. W oczach wyobraźni zobaczył groźnego, niebieskiego stworka o lekko przymrużonych oczach, na tle lodowców.
- Czuję gniew, chłód, siłę – cedził. Potem zobaczył zielonego stworka, wesoło klaskającego w dłonie na zielonej łące. – A z drugiej strony czuję szczęście, spokój, radość.
- I masz odpowiedź!
- Nie rozumiem?
- Kyle, przez ostatnie miesiące twoje życie cię testowało czy jesteś gotów na nowe wyzwanie, jakie niesie za sobą twój wybór. Pamiętasz jak znalazłeś Poliwaga?
- Był mały, zlękniony, skrzywdzony przez najbliższych, odrzucony… - Brunet uświadomił sobie, jak on się czuł gdy zobaczył martwe pokemony w pokoju, jak opuścił go ich brat, o którym zabroniono rozmawiać, jak rodzice sprzeciwiali się jego woli. – Och! – jęknął.
- Poliwhirl był tak samo uparty jak ty, ale brakowało mu ostatniego elementu.
- Dojrzałości! – dodał chłopak, a mnich w srebrnej szacie skinął głową.
- Możesz stać się silny, być opoką dla każdego, albo wybrać spokój i uwolnić pokłady miłości, jakie w tobie są. Którąkolwiek drogę obierzesz, tam też dotrzesz. Czy jako wielki spełniony trener, czy jako…
- Jako kto? – zapytał, spoglądając na koronę, którą trzymał w dłoniach. Mnich zamilkł i uśmiechnął się.
- Zobaczysz, ty już wybrałeś, a to miejsce wskazało ci drogę.

Mnich zakończył swój wywód, jednak stało się coś dziwnego. Drzwi za mnichem otworzyły się. Starzec spojrzał na nie, a jego oczy gwałtownie się rozszerzyły, ukazując szare tęczówki.
- Co się stało? To nie możliwe! – rzucił mędrzec w stronę drzwi. Delibird też zdawał się być przerażony tym faktem. – Widać twoja droga się tu nie kończy. Twoje przeznaczenie… jest bardzo, och! Jest bardzo zawiłe. Szybko! Ruszaj na szczyt!

Kyle nie wiedząc co myśleć, ruszył przed siebie, podążając za impulsem. Kroku dzielnie dotrzymywał mu szarooki mnich.

            Kiedy byli już na górze, brunetowi ukazał się piękna przestrzeń. Cztery olbrzymie ściany, mające około pięć metrów, pokryte w większości przez witraże ze strzelistymi łukami. Całość wykończona była białą kopułą ze złotym, okrągłym dzwonkiem. Przedstawiały odpowiedni – Yveltal, Moltresa, Ho-oh i… Czwarty wiraż był pęknięty, na podłodze leżało bardzo dużo białych odłamków i parę czarnych. Dopiero teraz Kyle dostrzegł, że na jasnokremową, marmurową posadzką unosi się strużka jasnego dymu.

            Forest ruszył pewnym krokiem w stronę Kyle’a, wyłaniając się z unoszących się opar.
- Kyle! Szybko łap złote pióro! – wskazał na lewitujące pióro, które znajdowało się nad marmurowym ołtarzykiem, tuż przy oknie z Ho-oh. Chłopak na chwilę zamarł, kiedy pod oknem z Yveltalem zobaczył mnich w złotej szacie – leżał nieprzytomny. – Szybko, zanim zespół R wróci, oni chcą je zdobyć. Liga mnie przysłała, żebym je zdobył przed…

            Kyle już biegł w stronę ołtarzu. Mnich szybko zorientował się co jest grane.
- Nie! – wrzasnął, ale było już za późno. Kyle trzymał złote pióro w ręku, przyglądając się mu bacznie. Kącik ust Foresta drgnął nieco w górę. Kyle skupił swoją uwagę na hałasującym mnichu, a po chwili leżał już na posadce, powalony przez niebieski ogon, smoczego stworzenia.
- Zamieć śnieżna!
- Ochrona!

            Brunet usłyszał serię komend, lecz nie potrafił dostrzec kto kim jest. Zobaczył przed sobą tylko czarne buty i poczuł jak z jego rąk wyślizguje się dutka złotego pióra. Oprzytomniał trochę, próbował się podnieść, ale otrzymał kopniaka prosto w żebra. Przewrócił się na plecy i zwinął się w kłębek łapiąc się za żebra.
- Jesteś tak samo żałosny jak twój brat. Choć inni myślą, że jesteście wyjątkowi. Mężni i uparci, a tak naprawdę jesteście żałośni i tak skończycie – prychnął gniewnie i po raz kolejny kopnął go, tym razem w plecy. Kyle wyprostował się, zagryzając wargę z bólu.

            Spojrzał na mnich i po chwili w stronę staruszka poszybowała ciemnofioletowa kula, wysłana przez upiór o zielonych oczach. Stworzenie lewitowało nad posadzką i wyglądało jeszcze upiorniej niż zawsze. Może dlatego, że obnażył swoją prawdziwą naturę.
- Wiedziałem, że ja nie mogę wyjąć pióra, ale ty Kyle. Ty możesz, bo masz w sobie to coś, co sprawia, że mnie mdli. Wiedziałem, że przejdziesz próby, na całe szczęście się tu dostałeś i wziąłeś pióro, którego ja nie mógłbym wyjąć. Dziękuję. Co prawda to będzie twoja ostatnia przygoda, lecz nie przejmuj się, twoja dziewczyna będzie szczęśliwsza.

            Błękitne oczy Kyle’a otworzyły się, serce szybciej zabiło, a gwałtowny wyrzut adrenaliny, spowodował, że Kyle zapomniał o bólu.
- Co z nią zrobiłeś? – powiedział, mając przy tym puste spojrzenie. Powoli przesuwał dłonią po podłodze, szykując się.
- Oddałem go jej chłopakowi, jej prawdziwej miłości. Mój braciszek wrócił i teraz dokończymy, to co zaczęliśmy – prychnął.
- To ty i Chris, ale przecież…
- Tak udawaliśmy, że się nie znamy. Widzisz czas to taka dziwna zabawka, pamiętamy tylko to co się stało, a całe szczęście, że jakoś wiedziałem wcześniej co się stanie. Zaplanowaliśmy wszystko z Chrisem. Caroline miała nam pomóc w tym wszystkim, no ale cóż. Los zatrzymał mnie, nie znalazłem się tam gdzie powinienem być, a Caroline dopełniła swojego przeznaczenia, jakby na to nie patrzeć. Na całe szczęście wiedzieli tylko o Chrisie, a ja przez te lata zbierałem składniki, siły, ludzi, by wyzwolić swojego braciszka. Tak, tak mój drogi. Odzyskamy klejnot, już wiemy gdzie jest. To pióro to pierwszy element, więcej już nie musisz wiedzieć, zostałeś sam, ale nie na długo – powiedział i skinął palcem na Darkraia, który zaczął formować fioletową kulę.

            Kyle poderwał się gwałtownie i ruszył w stronę Foresta, aby wyrwać mu złote pióro. Nagle zgiął się w pół i poczuł silne uderzenie w brzuch. Ból rozrywał go całego, bo ciemny promień rozszedł się niczym trucizna po całym ciele. Kyle sunął w tył, nie wiedząc gdzie wyląduje. Poczuł ból w odcinku krzyżowym, wyprostował się i poczuł uderzenie w potylicy, po którym nie czuł już nic.

            Otworzył oczy i zobaczył szybujący nad nim obłoczek, z którego wyłaniała się długa, błękitna szyja, zakończona srebrnym dziobem – to Altaria. Wydawała z siebie dziwne dzwonienie, które rozbrzmiewało w uszach chłopaka, który leżał pośród złocistych liści. Dzwonienie było przyjemne, dawało mu tyle ciepła i czuł, że jego dłonie mogą się swobodnie poruszać, że już go nic nie boli, a on czuję się rześko.
- Leczący dzwonek – mruknął pod nosem.

            Poderwał tułów ku górze i przyjął pozycje siedzącą, wspierając się dłońmi, na liściach tuż za nim. Zamarł. Jego oczy wyraźnie się rozszerzyły. W jego błękitnych tęczówkach teraz odbijał się czerwony obraz, który miał przed sobą.

            Około trzymetrowy, a nawet czterometrowy czerwony ptak o złocistym, spiralnym grzebieniu wpatrywał się w niego w milczeniu. Pod jego białym brzuchem stał mały czarno-niebieski pokemon z różowym dziobem. Na główce miał, jakby nutkę – był to Chatot.

            Kyle nagle otrzeźwiał, pokręcił gwałtownie parę razy głową i wyciągnął pokedex, kiedy przypomniał swoje marudnego Kaspra. Zeskanował stworzenia.
.Ho-oh legendarny pokemon ognisty o podtypie latającym. Ponoć jego ciało pokryte jest piórami o siedmiu różnych barwach niczym tęcza. Dostrzeżenie go, zwiastuje rychłe szczęście. Ponoć jego pióra dają błogosławieństwo.
Ho-oh zaskrzeczał
- Witaj, Kyle! – przetłumaczył Chatot, który jak wiadomo posiadł zdolność mowy. Ho-oh dalej skrzeczał, unoszą swój dziób ku górze. – Przeznaczenie się wypełnia. Nie przejmuj się. Forest i tak zdobyłby to pióro, przy okazji niszcząc moją świątynię. Tak przynajmniej oszczędziliśmy moich mnichów i budowlę, która miała stanowić przymierze pokemonów z ludźmi.
- To ja mu dałem…
- Wykonałeś co do ciebie należy. On to pióro i tak miał dostać, a ty wchodząc tam wszedłeś na drogę przeznaczenia. Najważniejsze, że dowiedziałeś się o Caroline – oświadczył czarny pokemon.
- Co z nią? – zapytał przerażony.
- To wie Forest i jego brat, niebawem pojawią się w Johto i zrobią zamieszanie, ale wierzę, że ty ich powstrzymasz.
- Ja?
- Nie mogę Ci za wiele powiedzieć, bo przyszedłem tutaj ci tylko coś wręczyć. Powiedzmy, że zmieniłem twoje przeznaczenie, ale ostatnimi czasy zbyt wiele osób miesza. Oj, bardzo miesza – wyjawił czerwony ptak, poprzez swego sługę.

            Kyle usiłował się nadążyć za ową historią, lecz jego umysł nie potrafił wytłumaczyć sobie tego logicznie. Nie teraz. Forest, Chris, pióro, Caroline…
- Kryształ! – wypalił, rozumiejąc wreszcie ciąg wydarzeń. Ho-oh nic nie odpowiedział, po chwili jednak użyczył swojego głosu.
- Wybrałem właśnie ciebie, to ja otworzyłem drzwi swoją siłą, to ja posłałem cię na sam szczyt. Twoja dziewczyna jest wyjątkowa. Jej linia przeznaczenia i Arceusa, wciąż się przeplatają, lecz nadszedł czas, by dać temu kres.
- Ekhm, a ja…
- Wszystko w swoim czasie. Weź to! – Przed Kyle’em lewitowało długie złote pióro, nie takie samo, jak w świątyni. Było znacznie dłuższe i zakończone prosto, a nie zaokrąglone. Owe pióro pochodziło z ogona mitycznego pokemona. – To piór ci pomoże. Jest jeszcze bardziej wyjątkowe. Ono wskaże ci drogę i pomoże pokonać ci wszelkie trudności, a kiedy będziesz gotów, użyjesz całej siły jaka w nim drzemie. Więcej powiedzieć nie mogę. Kontynuuj swą podróż, wszystko przyjdzie z czasem, nie uprzedzaj przeznaczenia. Zobaczysz, że wskazówki się upomną. Przeznaczenie zostało zmienione, jak i przyszłość. Obym tylko się nie mylił – skończył Chatot, a jego przywódca wzbił się na czerwonych skrzydłach i pozostawił za sobą złoty pas, który po chwili zamienił się w tęczę.

            Morty spoglądał właśnie w stronę Cynowej wieży i zobaczył nad nią łuk tęczy. Uśmiechnął się do siebie, bo zdawał sobie sprawę, że to jeden z najbardziej pomyślnych znaków. Wreszcie przestaną go męczyć koszmary, w których nawiedzali go umarli, ostrzegając przed apokalipsą.
- Morty – powiedziała spokojnie zielonowłosa kobieta, w fioletowej, mocno zaciśniętej garsonce. Położyła dłoń na jego ramieniu. A on wreszcie wyrwał się z transu.
- Sabrino, proszę, wracaj do Kanto. Myślę, że twoje zdolności medium już nie będą nam, aż tak potrzebne tutaj. Chroń swój region, opowiedz wszystko lidze – powiedział.

            Kobieta skinęła głową do swojego ciemnożółtego pokemona, o długich żółtych wąsach. Stworek uniósł w górę jedną ze swoich dwóch łyżek i razem zniknęli w mgnieniu oka.

            Kyle prowadzony był przez Hoothoota, aż do samej Cynowej wieży. Nieopodal na wolnym polu widział zawzięcie trenującego Kaspra, którego najwidoczniej, nie obeszły eksplozje, który towarzyszyły dzisiejszym wydarzeniom. Niestrudzony, wciąż wymachiwał rękoma, a Hoothoot dziobał w podłoże z rosnącym uporem.
- Serio, cały dzień ćwiczyłeś? – syknął Kyle, widząc swojego starego przyjaciela.
- No co, nie tylko ty masz prawo się rozwijać. Swoją drogą jakim cudem wracasz do strony, lasu skoro powinieneś być tam? – Wskazał dłonią na wieże.
- Powiedzmy, że dzisiaj opanowałem też umiejętność latania -  powiedział, a Kasper przyjrzał się mu badawczo.
- Opowiesz później. Na samym początku pokaż mi pokedex. Zdobyłeś jakieś informację, prawda? Powiedz, że tak. – W jego głosie dało się usłyszeć błaganie. Nic dziwnego, gdyby profesor Elm dowiedział się, że ten zabawiał się ze swoim pokemonem i nie zdobył żadnych cennych informacji, z pewnością odesłałby go na uczelnię – bądź, co bądź praca z profesorem nie była atrakcyjna, ale lepsze to było niż siedzenie na nudnych zajęciach.

            Kyle opowiedział mu całą historię. Podał mu pokedex, z których Kasper zrobił notatki i jak się okazało zapadł zmierzch, więc chłopcy znowu nie mogli wyruszyć w podróż. W końcu w lesie roiło się, aż od pokemonów duchów i innych, a do tego mogli natknąć się na Foresta, który z pewnością dopilnowałby, aby tym razem Kyle wyzionął ducha raz na zawsze.

            Poliwhirl został wypuszczony z pokeballa. Spojrzał na swojego trenera, który w ręku trzymał przedmiot o konsystencji koralu. Jego wzrok wędrował od kamieni, aż do ciemnych oczu.
- Tego chciałeś prawda?
- Poli, Poli. – Pokemon wyglądał na zaniepokojonego przyglądając się królewskiemu kamieniowi. Nie, nie spodziewał się tego. Zawsze myślał, że wyrośnie na potężnego Poliwratha, jak jego ojciec. Nigdy się nie spodziewał, że Kyle będzie go chciał przemienić w rechoczącą ropuchę. Wzdrygnął się na tą myśl.
- To cię uleczy – powiedział Kyle, przysuwając mu kamień. Poliwhirl nie rozumiał tych słów, aż w końcu poczuł ścisk w żołądku, wspominając swojego rodziciela, który stał na nim i śmiał się, gdy ten nie radził sobie ze swoimi braćmi i lądował w małej kałuży. Nie chciał być takim potworem, nie chciał być nim. Teraz zrozumiał, że dojrzał. Teraz dotarło do nim, kim tak naprawdę jest!

            Niebieski stworek włożył koronę na swój czubek. Białe światło zaczęło spływać od czubka korony, aż po koniuszki jego stópek. Białe światło pokryło go, przybrał kulisty kształt, z której wyłoniły się długie smukłe łapki z trzema palcami. Na czubku wyrosła mu zaokrąglona czułka. Blask znikł, a zielony pokemon zaczął wesoło podskakiwać klaszcząc we dłonie.

            Kasper trzymając w dłoni pokedex Kyle’a, omyłkowo skierował go na Politoeda. Nie minęła minuta, a w pokoju rozległ się głos elektronicznego narratora.

Politoed pokemon typu wodnego. Najwyższa forma Poliwaga. Zazwyczaj przywódca stada Poliwagów i Poliwhirli. Swoim płaczem potrafi zwabiać swoje niższe formy z dalekich odległości. Jeśli jest ich więcej niż trzech, tworzą chór. 

Kyle’a coś tknęło i postanowił zobaczyć pokedex w nadziei, że może Politoed nauczył się nowego ataku wraz z ewolucją.
- Że co? – krzyknął, spoglądając na listę. – To jest zupełnie inny zestaw ataków, jakby się wyzerował i…
- Czasami tak się dzieje. Pokemony nie potrafią poznać więcej niż 6-8 ataków, więc zapominają, te najmniej użyteczne. A podczas ewolucji pokemony mogą nauczyć się nowych ataków, tudzież w ogóle zmienić swoją bazę.

            Kyle przeciągał listę za pomocą guziczka:
 Lodowy promień, Błotny strzał, Wodny puls, Hipnoza, Hiper dźwięk, Zuchwałość.
Chłopak nie narzekał, choć poczuł, że teraz jego pokemon jest zupełnie kimś innym. Przeraziło go to, bo nie znał teraz żadnego ataku walczącego, co przydałoby mu się niezmiernie w walce z Pryce’em.


            Kyle westchnął ciężko, zrozumiał, że dopiero teraz zrobiło się naprawdę ciężko. Jednak był gotów stawić czoła kolejnym przeciwnością. Politoed wydawał się być niezmiernie szczęśliwym, Caroline prawdopodobnie od niego nie odeszła, a on sam miał wykonać wielkie zadanie...

____________
Nie bić, nie mordować! To opowiastka o Johto, więc musiał być Politoed... Teraz druga bolesna informacja. Czwarty rozdział w nowym roku, bo teraz zajmę się mini serią, chcę ją zakończyć(będzie 7 rozdziałów). Dobra powiem coś miłego w mini serii pojawi się jeszcze Forest i trochę się jeszcze rozjaśni z Caroline.


1 komentarz:

  1. Nie wierze, jakim cudem moje obawy niemalże zawsze się sprawdzają, chciałbym krzyknąć w komentarzu teraz takie głośne (nieeeeeeeeeeeeeeee) ale daruje sobie. Zniszczyłeś mnie jako czytelnika XD narzekałem, że nie ma ewolucji, a teraz jak na złość po tym co się tu stało wolałbym żeby jej rzeczywiście nie było! :(. Dobra nie ważne, w sumie Politoed to fajny pokemon, ale... ale... xd a tak już całkiem serio to pasuje do opowiadania i jeszcze ta wzmianka o ojcu, bardzo dobra. Ogólnie rozdział jest świetny, nie spodziewałbym się nigdy u Ciebie tyle akcji w jednym poście :D. Wyśmienicie to wykonałeś, tu Ho-oh, tu Forest tu to tu tamto ;). Nowy wygląd bloga ładny, lepszy niż poprzedni zdecydowanie. Ale się porobiło, dobra ja już kończę ten komentarz, bo w nieskończoność mógłbym sadzić te ohy i ahy. Cześć ;P

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy