logo

XXVIII. Fun with pi

XXVIII. Fun with pi

            Nieskończenie ciągnące się łąki miasta Olivine City, ograniczone były przez szczyty górskie, które prowadziły, do wielkiej kamiennej świątyni. Bezchmurne niebo, słońce w zenicie i delikatny podmuch wiatru, który kołysał zielone liście.

            Kyle leżał pod jednym z drzew patrząc, jak jego podopieczni wesoło biegają po łące.
- O czym tak myślisz? – zapytała Caroline, pochylając się nad swoim chłopakiem.
- O tym wszystkim. O Alice, o kolejnej walce, w sumie to błądzę myślami. Sam nie wiem gdzie – przyznał, wpatrując się w górskie szczyty i nabierając powietrza do ust.
- Ale z ciebie myśliciel. Powinniśmy odpocząć, jutro zmierzysz się z Jasmine. Od razu poprawi ci się humor. A Alice sobie poradzi. Jest dorosła – powiedziała, uśmiechając się.



            Usiadła obok niego i położyła głowę, na jego lewym ramieniu, obejmując go w tali i westchnęła ciężko.
- Nigdy się nie spodziewałam.
- Ja też – powiedział, rozumiejąc do czego zmierza dziewczyna. – Jest cudownie i oby tak było.
- Nie lubisz o tym rozmawiać, co?
- Nie chcę, żeby to minęło, dlatego nie chcę się w to zagłębiać – powiedział, przeczesując jej rude włosy.
- Rozumiem. – Zamilkła na chwilę. – Ale wiedz, że nie zamierzam odchodzić, chcę być przy tobie.

            Kyle skinął tylko głową i przytulił ją jeszcze mocniej, jakby chciał, żeby ta chwila trwała wiecznie. Sam nie wiedział, czemu tak bardzo obawiał się tych rozmów, dlaczego wtedy wolał uciec, byle się schronić, jednakże nie wiedział przed czym.

            Wesoły słonik gonił różowego stworka z uszami królika. Wydawał się być najszczęśliwszym spośród całej gromadki. Kingdra i Seadra pływały w małym zbiorniku, które zostało stworzone przez Quilavę i Poliwhirla, ćwiczących nowe ataki – kopanie i hydropompa.

            Sielanka wydawała się nie mieć końca, ale przecież nic nie może wiecznie trwać. Chaos musi się pojawić, bo bez niego nie ma życia.

            Bladoniebieski słonik uderzył w poke ptaka, który zaskrzeczał, czując ból w prawym skrzydle. Wzniósł się do góry, swoimi jasnobrązowymi skrzydłami, odsłaniając kremowy, upierzony brzuch.
- Co tam się dzieje? – Kyle dostrzegł, jak obcy Pidgey wznosi się nad jego podopiecznym i szykuje się do ataku.

            Phanpy nie zamierzał być mu dłużny i przeciągnął stopą po podłożu, zrywając końcówki trawy. Napiął swój grzbiet i szykował się do szarży.

            Poke ptak zaczął energicznie ruszać skrzydłami, wytwarzając ciśnienie, które wprawiło w ruch powietrze. Smugi kurzu zaczęły pędzić w stronę ziemnego pokemona, który ani na moment nie pomyślał o odwrocie.

            Rozpędził się, niby to wykonując akcję, lecz po chwili zwinął się w kulkę i zaczął się toczyć. Kyle zerwał się szybko, aby pomóc swojemu podopiecznemu. W końcu przydałoby się mu kilka komend.

            Niebieska okręg pędził w kierunku, lewitującego pokemona, który wytwarzał strumień wiatru, gdy znalazł się prawie pod nim, odbił się o powierzchni, by zadać mu cios. Oczywiście, atak ten był zgubny. Phanpy szybko stracił pęd i dał się porwać podmuchowi, uderzając o podłoże. Skrzydlaty stworek przestał machać skrzydłami, przyglądając się swojemu rywalowi, który ciężko wstał na cztery łapki. Przygryzł wargę i spoglądał na rywala. Znowu popędził i znowu zwinął się w kulkę.
- Phanpy, poczekaj! – krzyknął Kyle. – Zaatakuj go od tyłu.

            Pokemon zignorował polecenie trenera i ponownie uderzył o ziemię, próbując powtórzyć sekwencję.


            - Phanpy, posłuchaj. Musisz użyć strategii, toczenie to dobry pomysł! Więc, użyj toczenia – nakazał Kyle, lecz jego podopieczny pomyślał inaczej. Był zdenerwowany i coraz bardziej opętany gniewem. Pędził przed siebie, chcąc zdać jakiekolwiek rany rywalowi.

            Pidgey nie obawiał się, ataków młodego pokemona. Wznosił się w powietrzu i używał podmuchu, gdy tylko tamten się do niego zbliżał, a kiedy tylko Phanpy lądował na ziemi, prześmiewał go, prowokując go do kolejnego uderzenia.
- Phanpy uspokój się!

            Nawoływania Kyle’a nie przynosiły skutku. Pokemon ignorował go, próbując bezmyślnie swoich sił. Nie trwało, to długo. W końcu Phanpy upadł i już nie mógł wstać. Jego ciało było zakurzone i poobijane. Dumny z siebie Pidgey odfrunął, nie znęcając się już nad poległym pokemonem.

            Kyle podbiegł do Phanpyego i wziął go na ręce. Przytulił i podał jedną z berry, którą znalazł na krzaczku.
- Czemu ty mnie nie słuchasz? – Pokemon zjadł owoc i wyślizgnął się z objęć trenera, pędząc wzdłuż bezkresnej łąki. – Zaczekaj! – krzyknął za nim Kyle.

            Caroline przyglądała się temu, leżąc przy tym samym drzewie, przy którym jeszcze przed chwilą był Kyle. Wiedziała w czym jest problem, znała już trochę psychikę pokemonów, jednakże wolała się nie wtrącać. Swoim zachowanie przypominała trochę ojca. „Jeśli masz się czegoś nauczyć, to naucz się tego sam”; taką to dumną sentencję głosił jej rodzic.   

            Kyle nie mógł nadążyć, za rozbrykanym pokemonem, który natrafił na kolejnego rywala. Fioletowy stworek, uniósł do góry swój ogon, zakończony pętelką, jeżąc przy tym swoją sierść na grzbiecie.

            - Phanpy, tylko spokojnie. – Pokemon po raz kolejny zignorował swojego właściciela i zaczął od akcji. Kyle wziął głęboki oddech. Tym razem przeciwnik był poważniejszy. O ile Pidgeye są spokojne w swej naturze, o tyle Rattaty mogą być agresywne.

            Uderzenie było celne. Rattata upadł na ziemię. Kyle odetchnął z ulgą, widząc jak jego pokemon, daje sobie radę. Rattata szybko pozbierał się. Pokręcił łebkiem i ruszył w stronę ziemnego pokemona, pozostawiając za sobą białą smugę.
- Phanpy, toczenie! – Na całe szczęście pokemon posłuchał i ruszył w stronę oponenta, zwijając się w symetryczny walec.

            Stworki zderzyły się ze sobą, przez chwilę próbowały się siłować swoimi uderzeniami. Obroty Phanpyego zwolniły i w końcu stracił swój rytm, wystawiając się na atak Rattaty. Upadł na ziemię. Kyle zastanowił się przez chwilę, co tak naprawdę zawaliło. W końcu Whitney bez problemu stosowała ten atak i nie można było go, tak łatwo obejść.
- Phanpny spokojnie. Użyj toczenia, ale teraz się rozpędź, a potem uderz! – nakazał.

            W rzeczy samej pokemon użył ataku, lecz nie zamierzał czekać na atak i znowu ruszył za fioletowym stworkiem, który zwinnie odskoczył na bok i również nabrał prędkości.

            W końcu obydwaj nabrali do siebie dystansu i zwrócili się w swoim kierunku, przemierzając z zawrotną prędkością pole walki, którym była polana.

            W końcu doszło do zderzenia. Przez chwilę siłowali się, jednakże tym razem to Rattata okazał się słabszy i odbił się od niebieskiego walca, który pędził dalej, nie pozostawiając chwili wytchnienia małemu pokemonowi. Rattata upadł na ziemię. Był ciężko rany po serii ciosów, które stawały się z każdym uderzeniem, coraz to silniejsze.
- Phanpy, przestań! – Ten jednak nie słuchał, uderzał coraz mocniej. W końcu Kyle wyciągnął pokeball i skierował go w stronę Rattaty, tak by pochwycić swojego podopiecznego, który uderzył w dzikiego pokemona, kolejny raz. Kyle widząc Rattatę w opłakanym stanie, postanowił złapać go w pokeball.
Wyrzucona kula zastygła, niemal natychmiastowo.

            Kyle nie czekając, popędził w stronę swoich podopiecznych. Schował ich wszystkich.
- Co się stało? – zapytała Caroline, widząc zdyszanego chłopaka, który chował kolejno swoje pokemony.
- Phanpy zaatakował Rattatę. Zadał mu kilka ciosów, jest w ciężkim stanie, muszę lecieć do centrum – wydyszał, łapiąc ledwie oddech.
- Rozumiem – odparła, wyciągając pokeballe. – Mój Breloom może cię tam przetransportować. Wskakuj na jego grzbiet!

            Kyle nie czekał i wskoczył na poke kangura, który ruszył niemal natychmiastowo.

            Przemierzali bardzo sprawnie łąki, zbliżając się do miasta. Szklane wieżowce iluminowały w
blasku słońca, po chwili pojawiła się stalowa piramida, będąca stadionem liderki miasta Olivine City, a nieopodal niego znalazło się białe centrum pokemon, usytuowane na granicy miasta z plażą.

            Breloom nie zwalniał, pędził ile sił. Kyle obawiał się o zdrowie Rattaty, gdyż Phanpy wręcz, znęcał się nad nim. Chłopak próbował zajść w głowę, czemu jego podopieczny się tak zachowuje.

A może jest zły? A może, to moja wina. Nie umiem chyba wychowywać pokemonów – myślał.

Wreszcie dostał się do centrum pokemon i wpadł z impetem do środka, nie zważając na innych przechodnich, trącając ich łokciem co chwilę.

W końcu dotarł do lady. Siostra Joy spojrzała na niego surowo. Nie była zadowolona jego zachowaniem.
- Spokojnie, nie musisz taranować wszystkich, mam czas dla wszystkich – zaznaczyła, nie kryjąc zdenerwowania.- Proszę, musisz mi pomóc, mój pokemon zaatakował dzikiego Rattatę, on jest w ciężkim stanie. Nie potrafiłem go zatrzymać. – Położył na ladzie pokeball.

Siostra Joy skinęła tylko głową, choć nie wiele zrozumiała z tak skąpej ilości danych. Ruszyła w stronę zaplecza, gdzie uwolniła pokemona z pokeballa i podłączyła go do specjalnych aparatur.

Spoglądając na poobijanego pokemona, przełknęła ślinę, jak można się tak znęcać nad pokemonem. Co on mu zrobił? Tak, to było teraz tematem myśli siostry Joy. Dotykała fioletowego stworka, który nie otwierając oczu, pojękiwał, czując, jak kobieta uciska jego porachowane kości.
- Co ty mu zrobiłeś! Co z ciebie za trener? – skarciła Kyle’a różowowłosa kobieta, która wyszła na hol, tuż po przebadaniu pokemona.- Ja nic – powiedział spokojnie chłopak, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym buli przypadkowi trenerzy. Chłopak czuł ich spojrzenia na sobie.- Mówiłeś.- Tak wiem – przerwał jej. – Mój Phanpy niedawno się wykluł i nie potrafię nad nim zapanować. Zaatakował najpierw Pidgeya, a potem tego Rattatę. Jest cały czas nakręcony i nie słucha moich poleceń, po prostu atakuje każdego, kogo napotka na swojej drodze. Siostra Joy nabrała powietrza do płuc i uśmiechnęła się.- Dopiero co się wykluł? – zapytała, a Kyle skinął jedynie głową. – Twój pokemon, ma po prostu taki temperament. Lubi walczyć i chce walczyć, a że jest młody, to ciężko jest ci zapanować nad jego charakterem. Każdy pokemon ma swój temperament i trzeba go czasem utemperować. Choć niektóre pokemony są bardzo lękliwe i trzeba je uczyć odwagi. Ty musisz nauczyć go równowagi.- Ale jak to zrobić? – zapytał, licząc na odpowiedź. Kobieta przewróciła oczami.- Nie dam ci gotowej recepty – odparła. – Jesteś trenerem, musisz sam się tego dowiedzieć, bo w innym przypadku, nigdy się niczego nie nauczysz.- Skoro mi to powiesz, to będę, to wiedział – skomentował.- Tak, wiem. Będzie tak za każdym razem, gdy będziesz potrzebował informacji, to poszukasz jej u kogoś, a sęk tkwi w tym, że musisz sam to rozpracować. Nauczy cię, to logicznego myślenia i łatwiej będziesz rozwiązywał inne problemy.

Siostra Joy widząc, zrezygnowaną twarz bruneta, poklepała go po ramieniu.
- Bycie trenerem, to ciężka praca, najważniejsze, żeby umieć się odnaleźć w każdej sytuacji i nigdy się nie poddawać. Pomyśl, jak możesz go nauczyć walczyć z rozwagą. Wiem, że ci się uda – pokrzepiła go tymi słowami, po czym ruszyła w stronę lady, aby powrócić do swoich obowiązków.

Kyle wpatrywał się w swój pokeball z małym stworkiem. Caroline udało się już dotrzeć do środka. Przeszła przez prób i rozejrzała się nerwowo. Zauważyła Kyle, siedzącego tuż przy oknie.
- I co? – zapytała, stając przed nim.- Z czym? – zapytał. – A! Tak! Phanpyemu nic nie jest, gorzej z Rattatą. Ale już wiem, w czym leży problem. Zapomniałem o tym, że pokemony mają swój temperament, a to jednak ważne, przy wychowaniu. Poza Kingdrą mam dość ułożone pokemony. Czasami Poliwhirl z czymś wystrzeli, ale jest mi posłuszny.- Poli, Poli! – wtrącił oburzony.- Tak, czy siak. Coś trzeba z tym zrobić, może gdybym dał mu nauczkę.

Kyle przerwał swoją wypowiedź, bo jego umysł właśnie znalazł odpowiedź, na to jak okiełznać małego pokemona.
- Już mam!!! – rzucił i wybiegł z centrum pokemon.

            Ruszył w stronę pola walki, które znajdowało się tuż za białym budynkiem. Znalazłszy się na miejscu wyrzucił dwa pokeballe w powietrze, z których wystrzeliły dwa czerwone promienie. Na boisku pojawił się Quilava oraz Phanpy.

            Caroline pojawiła się po minucie, przyglądając się bacznie, co też kombinuje jej luby.
- Phanpy chcę żebyś zobaczył jak Quilava walczy z Poliwhirlem. – Niebieski pokemon słysząc to, zdziwił się, co też jego trener kombinuje. – A potem, to ty zawalczysz z Quilavą. Ok? – Stworek nic nie odpowiedział, tylko wesoło zatrzepotał uszami, a potem zrobił kulka kółek, wokół swojego trenera.

            Kyle podszedł do Quilaby i Poliwhirla, schylił się nad nimi i zaczął tłumaczyć im plan:
- Dobra! Robimy tak, ja będę dawał komendy Quilavie, a ty Poliwhirl będziesz walczył sam. Poliwhirl masz się ogólnie podłożyć, staraj się, ale bez przesady. Jasne? – Pokemony skinęły swoimi łebkami, na znak zrozumienia polecenia. – No to super zaczynajmy.

            - Quilava miotacz płomieni już! – Z pyska niebieskiej łasicy wystrzelił potężny strumień ognia, który został zablokowany przez wodną broń Poliwhirla. – Świetnie. Quilava, nie daj się! Szybki atak i zasłona dymna! – Już po chwili Quilava zniknął, pozostawiając za sobą białą smugę, niebawem także zaczął uwalniać z pyszczka ciemnozielony dym, który pokrywał całe pole.

            Poliwhirl stał, nie wiedząc co się dzieje. Czekał na uderzenie, szykując za plecami lodową pięść, jednak ono nie doszło do skutku.
- Dobra, teraz prędkość! – rzucił brunet, do swojego podopiecznego, który odbił się od podłoża i posłał, kręcąc dynamicznie psykiem, a to w lewo, a to w prawo, gromadę złotych gwiazdek.  Znikały one w ciemnozielonej chmurze, w której nic nie było widać.

            Poliwhirl wyszedł z chmury, zasłaniając oczy swoją piąstką. Jego równowaga była wyraźnie zaburzona.
- Kończmy to szybko! Krąg ognia! – Quilava unosząc się jeszcze w powietrzu, wypuścił z pyska płomień i błyskawicznie zwinął się w kłębek, wprawiając swoje ciało w ruch obrotowy i pokrywając go ogniem. Ogniste koło zaczęło pędzić w stronę osłabionego pokemona. Oczywiście uderzenie było celne i powaliło Poliwhrila. A raczej, to on pozwolił się powalić.

            Kyle spojrzał znacząco na rozbrykanego pokemona, który był świadom, że nadszedł jego czas na walkę. Małe słoniątko rozbrykało się i wyskoczyło przed Quilavę.
- Phanpy, poczekaj! – krzyknął surowo Kyle. – Ja będę wydawać komendy Quilavię, pokaże ci, że przez nieposłuszeństwo wiele tracisz. Kiedy zdecydujesz się na moją pomoc daj mi znać.

            Phanpy prychnął coś i pociągnął stópką po podłożu, nie czekając rzucił się w pęd zmieniając się w wał.
- Quilava uniknij szybkim atakiem i pokaż mu krąg ognia! – Ognisty stworek bez problemu uniknął toczącego się pokemona, po czym zmienił się w kulę ognia, która pędziła po polu. – Rozpędź się dobrze, a dopiero potem uderz!

            Ziemny słonik miał problem z trafieniem w pędzące, ogniste koło. Quilava zwinnie omijał toczenia, przy czym starał się nabrać coraz większej szybkości. Phanpy nie tylko nie trafiał, ale zaczął uderzać w przeszkody, ponieważ nie potrafił zapanować nad swoim gniewem.
- Uderz! – nakazał Kyle, widząc, że jego podopieczny jest gotowy do ostatecznego ataku.

            Zderzenie dwóch toczących się ciał, trwało ułamek sekundy. Phanpy odleciał w przeciwną stronę, na całe szczęście udało się mu zatrzymać się na czterech nogach. Zdenerwował się i wykonał akcję. Quilava ponowił atak kręgiem ognia, odrzucając ziemnego stworka.

            Pokemon ledwo otrząsnął się po uderzeniu i dźwignął się na cztery nogi, przygryzając wargę. Nie miał  pojęcia jak uderzyć. Spojrzał się w stronę Kyle’a i opuścił głowę, ruszając uszami.
- Rozumiem, że chcesz mojej pomocy? – zapytał się Kyle. Pokemon skinął niechętnie głową. – Dobrze, a więc toczenie, ale nie atakuj, rozpędź się!

            Phanpy bez problemu wykonał tę komendę. Rzecz jasna Quilava przestał się toczyć i użył szybkiego ataku, próbując podciąć, toczący się walec. Niestety na próżno. Phanpy nabierał coraz, to większej prędkości.
- Tocz się wokół niego! – nakazał trener. Quilava obserwował toczącego się pokemona, próbując uchwycić moment, w którym mógłby zaatakować. Wypuścił strumień ognia z psyka, licząc, że trafi.
- Teraz uderz! – Pokemonowi udało się ominąć strumień ognia i uderzyć bezpośrednio Quilavę, który uderzył o drzewo, znajdujące się nieopodal pola walki. – Idź za ciosem. – Phnapy nie zwolnił i uderzył po raz kolejny ognistego stworka, wyrzucając go na środek pola walki, gdzie zadał mu trzeci cios, który był ostateczny. – Stój, wystarczy.

            Quilava teatralnie upadł, przewracając się na brzuch. Oczywiście miał siłę jeszcze walczyć, ale nie było takiej potrzeby, w końcu jego trener osiągnął, to czego pragnął.
- Widzisz Phanpy? – powiedział Kyle, spoglądając na wesołego pokemona, który biegał wokół pola.
- Przed wami jeszcze wiele pracy, ale dobry pomysł -  rzuciła Caroline, kładąc rękę na ramieniu Kyle’a.
- Przynajmniej są jakieś postępy – westchnął ciężko Kyle, obserwując swojego narwanego podopiecznego.
- No tak, będzie już tylko lepiej. – Obdarzyła go uśmiechem pełnym nadziei i spojrzała w jego oczy. On ja objął w pasie, całując ją.
- Wiesz, jak bardzo cię lubię, dziękuję, że jesteś – wyznał chłopak, czując, że z jego serca spadł głaz wielkości Onixa.

            Caroline uśmiechnęła się do niego, prawie zachichotała.
- To było, aż tak trudne – zażartowała.
- Jestem facetem, takie rzeczy ciężko mi przychodzą – odparł. Ona jednak spojrzała się na niego lustrująco. – No dobra, po prostu boję się, każdy kogo kochałem mnie zranił, albo odszedł, więc, to trochę ciężki.
- Niby kto? – zapytała.
- Alice teraz, zresztą te akcje miedzy nami. Moi rodzice, to jakaś porażka, nigdy ich nie obchodziłem. Jack też odszedł. Po prostu…
- Już nie musisz mówić, rozumiem – przerwała, chcą ułatwić mu wypowiedź. – Ja zostanę, chcę zostać. Bardzo cię lubię i jesteś dla mnie wyjątkowy. Też mnie zdradzono, też zobaczyłam potwory w ludzkich skórach. Wiem, jak to jest, ale jestem tu dla ciebie i wiem, że nie jesteś kimś, kto…
- Tak wiem – powiedział. – Ja też to czuję, po prostu ciężko jest…
- Uwierzyć – dokończyła.

            Kyle i Caroline wrócili do centrum pokemon, gdzie chłopak oddał pokemony pod opiekę siostry Joy, której udało się wyleczyć rannego Rattatę. Kyle widząc małego pokemona, wyprowadził go na zewnątrz.
- Możesz iść – powiedział, pokazując mu polanę. Stworek przez chwilę się zawahał i rzucił się w stronę Kyle’a, gryząc go w rękę. Po czym zdzielił go swoim ogonem. – Za co?
- Ra, ra, ra! – warczał rozgniewany pokemon. Kyle wyciągnął pokeball.
– Chcesz być częścią drużyny? – zapytał się, choć nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, czy to był jego siódmy pokemon. Pospolity Rattata?

            Wyciągnął czerwoną kulę i zamknął w jej wnętrzu nowego przyjaciela. I tak oto Kyle zdobył swojego siódmego pokemona!

_________
Od Autora:
Jestem!!! Hah, aż mnie korciło napisać: It's been a while. Dobra do rzeczy! Czemu mnie nie było? Problemy zdrowotne, które sam sobie zafundowałem zaniedbując swoje zdrowie i w sumie życie. Mój świat, ogólnie wywrócił się do góry nogami. Musiałem wziąć dziekankę na jednym kierunku, bo siłowo nie dawałem rady, zerwałem i pewnie coś jeszcze heh. Teraz, że tak powiem przechodzę etap odnowy. Co prawda powinienem odpoczywać, ale wciąż studiuję jeden kierunek, gdzie się staram porządnie, bo jest łatwy. Odkrywam, że studia mogą być przyjemne i nie stresujące źle mi z tym :( . Ogólnie, to  zająłem się wieloma sprawami, które zaniedbywałem, a mianowicie moje różne hobby i zdobywanie nowych umiejętności. W między czasie upycham leczenie i zajmowaniem się sprawami formalnymi, randkowanie. Tak, typowe ze mnie 3, chyba się do tego przyzwyczaiłem. 

Wiem, długo mnie nie było. Mogłem w sumie w tamtym tygodniu opublikować post, ale stwierdziłem, że miesiąc bez żadnego postu dobrze wam zrobi :D
W tym tygodniu mała niespodzianka!
To na razie 

6 komentarzy:

  1. Bardzo dobrze zrobił. Bardzo! Chyba jesteście w jakiejś zmowie. Przez cały miesiąc(nie cały miesiąc, dłużej) wchodziłem na cztery blogi i tylko Michał i Mana publikowali kolejne rozdziały. Nie każ mi tak dłużej czekać! (upomnienie o częstotliwości publikacji rozdziałów, jest)
    Co do rozdziału, powiem krótko, że mi się podobał :D
    Powodzenia z tym wszystkim,
    Jack S.

    P.s. Wybacz że z anonima, ale lenistwo to mój żywioł (oprócz jedzenia i snu), więc nie chce mi się logować na konto :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybaczam anonima i się poprawiam z ilością rozdziałów

      Usuń
  2. Tak długo czekałem, że chyba troszkę się odzwyczaiłem :/ Można powiedzieć, że na jakiś czas (krótki, ale jednak) zapomniałem o tym świetnym opowiadaniu, w sumie może nie do końca. Ale rozumiem każdemu może coś się stać przez co musi czegoś zaprzestać na jakiś czas, nawet tobie ;p.

    Co do rozdziału to nie jest zły, Phanpy zapowiada się na ciekawego stworka, Ratatta zresztą też, ale nie jestem przekonany czy zostanie z Kylem na dłużej, jakieś takie przeczucie. Tak teraz patrzę na spis treści i na te początkowe rozdziały, tak świetnie się przy nich bawiłem, szczególnie przy pierwszych pięciu, że jak teraz o nich pomyślę to wracają przyjemne wspomnienia jak wtedy czytałem i sceny się przypominają, chyba nigdy nie zapomnę początku jak Kyle, Philip i Pichu siedzą razem przed rozpoczęciem wędrówki, to chyba było na moście, albo na górce czy cuś. Pierwsze dziesięć rozdziałów to prawdziwy majstersztyk, później też jest dobrze, ale o klasę niżej, wnet znowu kolejne rozdziały zaczynają trzymać poziom podobny do tych początkowych bodajże "Broken" czy "Fighting Spirit". Później niestety delikatnie mówiąc moim zdaniem spadek. Wiadomo, że nie wszystkie rozdziały będą świetne, ale może moje spostrzeżenia w czymś Ci pomogą.

    Chciałbym przeczytać coś jak z z początkowych postów. Nie wiem czy to realne czy nie, ale wierzę, że Ci się uda, bo wtedy było fantastycznie. Walcz Kyle!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, mówisz, jak statystyki na moim blogu. Przyznam, że masz trochę racji, przyznam, że co jest w pierwszych rozdziałach, a czego nie ma czasem w innych? Wielowątkowości, znaczy się. Brak jest konkretnej pokemonowej akcji, przeplecionej z wątkiem o życiu. W stylu, że trzeba walczyć o swoje marzenia. Stąd ten rozdział z Phanpym, chciałem zwolnić. Co do Rattaty; Kyle miał go wypuścić na końcu rozdziału, ale wpadłem na pomysł :)

      Usuń
  3. Ale miałam zagwozdkę. Ten tytuł... Chodziło o atak Toczeniem, prawda? Z tym pi? Że koło, okrąg, toczenie się, coś w tym stylu? No bo tak: jak w pierwszej chwili tu weszłam, to rzuciło mi się w oczy na końcu rozdziału, że Kyle złapał Pokemona. No to od razu pomyślałam, że będzie to Pichu (no bo "pi"). Potem zaczynam czytać, a tam Pidgey. Nie ma bata - rozdział będzie o tym, jak Panphy unosi się ambicją i cały dzień ugania się za tym ptaszkiem co go tak sponiewierał i wreszcie Kyle łapie Pidgeya po tryumfalnym zwycięstwie Panphyego (no bo to "pi"). Rozdział mi się skończył, a ja tego przeklętego "pi" nie znalazłam. Błagam, powiedz chociaż, że tym razem mam rację, bo zamknę się w swojej blondynkowej inteligencji i tak już mi zostanie :D
    Znalazłam literówkę: "Kyle podszedł do Quilaby i Poliwhirla, schylił się nad nimi i zaczął tłumaczyć im plan:" - Quilavy. Jak mogę jeszcze coś doradzić, to popatrz trochę na przecinki. Czytałam Twoje drugie opowiadanie (tak, wiem, nie komentowałam ^^") i od kiedy je piszesz i tutaj i tam nadużywasz przecinków. Nie wszędzie są konieczne, serio ;)
    Więc mówisz, że teraz imprezujesz? Uch, zazdroszczę... Sama chętnie bym się rzuciła w wir imprezowania, ale niestety wszyscy moi "znajomi od imprez" zostali w Poznaniu, a ja się wyniosłam. Krótko mówiąc - lipa. Tylko nie zapędź się w tym trójkowym randkowaniu i nie zapomnij o blogu ;) Chociaż widzę, że ostatnio ruszyłeś do przodu. Super, będzie się przy czym odstresować.
    Pozdrawiam,
    Nath

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to zawsze przesadzam, jak nie w jedną, to w drugą stronę :D. O jedna literówka? Miło
      Tak, pi nawiązuje do koła. Chciałem zrobić z Phanpyego narwańca, a że dużo było toczenia, to macie tytuł :D

      Usuń

Obserwatorzy