logo

II. Heart gold

II. Heart gold

            Kyle i Kasper przemierzali złoty las bladym świtem. Przez złote korony drzew przedzierały się pierwsze promienie słońca, świadczące o malejącej ilości czasu na łowy. Bo właśnie to zmusiło trenerów do wstania o tak wczesnej porze – polowanie na Hoothooty.

            Profesor Elm poprosił Kaspra, aby ten złapał mu jednego Hoothoota z ze złotego lasu, ponieważ każdy pokemon tego gatunku był odmianą shiny. Elm chciał się przekonać czy złoty kolor pokemona ma coś wspólnego z barwą liści na drze drzew lasu, który otaczał Cynową wieże, a jak każdemu wiadomo na jej szczycie szczęśliwcy mogą spotkać Ho-oh.


            Kyle postanowił towarzyszyć Kasprowi, tak by odnowić starą znajomość i przy okazji mieć kompana w czasie podróży do Cynowej wieży. W końcu Morty – lider Ecruteak City – wyraźnie zaznaczył, iż młody trener tutaj odnajdzie odpowiedzi, których szuka. Jakkolwiek enigmatycznie, by to nie brzmiało.

            - Ale ty tak na serio przeżywasz, że jakaś dziewczyna cię zostawiła? – rzucił beztrosko Kasper. Dla niego nie do końca było pojęte, jak można się przejmować czymś takim.
- No wiesz, mieliśmy plany. Myślałem, że…
- Że będziecie razem słodko podróżować – powiedział, próbując ukryć swoje obrzydzenie, gdy wypowiadał słowo: „słodko”. – Ja na twoim miejscu bym się cieszył. Masz więcej czasu dla siebie, a tak musiałbyś się jeszcze nią zajmować.
- Wcale nie brzmisz jak egoista – zaznaczył Kyle.

            Chłopak nie miał zamiaru tego słuchać, bardzo odczuwał brak swojej dziewczyny. A krytyka nie pomagała mu się z tym uporać.

            Milczenie nie trwało długo, ponieważ na wydeptanej ścieżce pojawił się ptak o złotych piórach i dużych czerwonych oczach z brwiami w kształcie wskazówek od zegara.

            Kyle oczywiście sięgnął po pokedex, by zbadać owego pokemona. Brakowało mu tego rytuału, ostatnimi czasy stał się kimś innym, kogo nie poznawał. Coraz częściej myślał, że aby wyjść z tego dołka musi po prostu nauczyć się być sobą, lecz to nie było takie proste, jak się mu wydawało.
- Chyba sobie kpisz, że zeskanujesz Hoothoota – żachnął z niesmakiem Kasper. – Patrz i ucz się. Ledian wybieram cię!

            Czerwony strumień wydobył się z niebiesko-białej kuli, która zrobiła wrażenie na Kyle’u, 
choć potem był jeszcze bardziej zszokowany, gdy zobaczył co wyłoniło się z czerwonego promienia.
- Złapałeś Lediana Greatballem?
- Ledybę – poprawił brunet, szykując się do pierwszego ataku. – Ledian prędkość.

Hoothoot pokemon typu normalnego i latającego. Hoothoot stoi na jednej nodze, nawet gdy śpi. Zmienia tak szybko stopy, że wydaje się, że posiada tylko jedną. Ma świetne wyczucie czasu, często pomaga w przeprawie przez las.


Ledian pokemon robak o podtypie latającym, wyższa forma Ledyby. Absorbuje światło gwiazd, skumulowanej energii używa do produkcji pyłku, który wyzwala w czasie lotu. Żyje głównie w stadach.

            Dla Kyle’a byłoby to marnotrawstwo tak drogiego pokeballu, którego cena była trzykrotnie wyższa od zwykłego czerwonego ballu.

            W czasie rozmyślań Kyle’a. Ledian otworzył swój czerwony pancerz na plecach i wyłoniła się para przezroczystych skrzydeł, na których wzbił się w powietrze i zgrabnie machając białymi piąstkami, wysłał złoty pył, który już po chwili zamienił się w chmurę gwiazdek.

            Hoothoot był już zmęczony, w końcu noc dobiegła końca. Resztką siły wzbił się w powietrze i swoim dziobem rozbił większość gwiazdek w pył. Spojrzał gniewnie na swojego rywala i zaskrzeczał.
- Robacze bzyczenie! – Komenda okazała się skuteczna, ponieważ tylko fale dźwiękowe mogły wejść ze sobą w interakcję.
- Nieźle – pochwalił Kyle.

            Tak Kasper był jednym z lepszych uczniów w dziedzinie fizyki, dlatego świetnie znał się na atakach i potrafił wykombinować najznamienitsze strategię. Kyle zawsze lepiej radził sobie z przedmiotów biologicznych, ale one zdecydowanie zawodziły w czasie walki.
- Teraz mu pokażemy. Ledian, pięść gromu!
- To… to Ledian zna pięść gromu? – zdziwił się Kyle, Kasper jedynie skinął głową, a jego prawy kącik ust wyraźnie uniósł się, jakby spodobało mu się to zdziwienie przyjaciela.

            Hoothoot co prawda ominął pierwszą szarżę Lediana, lecz ten już po chwili zwrócił się ku 
górze, mknąc wzdłuż pnia jednego z drzew, a potem zanurkował w dół, aby następnie unormować swój lot i pędzić w niczego nie spodziewającego się pokemona ptaka.

            Hoothoot oberwał bezpośrednim uderzeniem w plecy. Wykrzywił się z bólu, po czym upadł na ziemie i leżał. Kasper nie czekał, wyciągnął czerwono-białą kulę i rzucił przed siebie. Pokeball odbił się od pokemona sowy, otwierając się i wsysając stworzenie czerwonym promieniem. Bila chwiała się przez moment, by czerwony guzik zgasł.
- Mam cię! A teraz idziemy szukać Hoothoota dla mnie!

            Kyle był pod wrażeniem umiejętności Kaspra. Nie znał go od tej strony, w sumie po ukończeniu szkoły ich kontakt się urwał.
- Jesteś naprawdę dobry – zaczął Kyle.
- Ty podobno też – odparł Kasper.
- Nie wiesz tego.
- Słyszy się różne rzeczy. W szczególności, że przechodziłem przez Goldenrod City, podobno poradziłeś sobie z Whitney jednym pokemonem.
- Szpiegujesz mnie?
- Nie, po co? Ta kobieta wciąż przeżywa porażkę z tobą, jakby to było dla niej coś upokarzającego. Poza tym masz już cztery odznaki, a to twój pierwszy start, nie każdemu tak łatwo idzie.
- Ostatnio dałem plamy.
- Ostatnio nie jesteś sobą. Znam innego Kyle’a.
- A ja innego Kaspra – mruknął Kyle.

            Kasper przez chwilę się nie odzywał, jakby nie spodobało mu się to co usłyszał, choć to nie była prawda.
- To znaczy? – odezwał się po chwili. – Co jest we mnie nie tak? – ciągnął, dając upust swojej ciekawości.
- Jesteś twardy, taki bezpośredni. Trochę bym powiedział zarozumiały. – Kasper zaśmiał się słysząc to, a Kyle posłał mu pytające spojrzenie.
- Wydaje ci się, bo straciłeś kontrolę. Ja wiem czego chcę i po prostu to biorę. Nic więcej. Wiem, że nie jestem taki jak w szkole. Przyjacielski, wesoły i tak dalej, ale po co niby miałbym być? Mam zadanie chcę je wypełnić. Nie skupiam się na ludziach jak kiedyś. Tobie też to radzę.
- Trzeba mieć jakiś przyjaciół przecież.
- Tak, ale ludzie nie są najważniejsi. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi i to dość bliskimi, pamiętasz jak rozmawialiśmy o naszej pierwszej drużynie, kogo wybierzemy u profesora Elma i takie tam? – Kyle zdębiał, słysząc, że jego przyjaciel to jeszcze pamięta. – A potem nasza znajomość trochę przygasła i nie jestem o to zły. Nasze drogi się rozeszły i to jest normalne. Ty przeżywasz, to jak baba. Alice odeszła, bo musiała zająć się dzieckiem, które ma przyjść. Philip też ma swoją podróż. Caroline  to chyba jakaś idiotka, przepraszam. Jeśli nie umiesz skupić się na sobie, to masz problem.

            Kyle już nic nie odpowiedział. Nie potrafił na to w żaden sposób odpowiedzieć. Tak, Kasper miał rację. Kyle nie radził sobie ze samotnością, stracił swój cel, swoje siły i wszystko inne, a przecież życie jest dla nas, to my musimy czerpać z niego siły.
- Masz rację – odparł Kyle, czując się jak małe dziecko. Kasper naprawdę dojrzał.
- A teraz nie zamulaj i pomóż mi wytropić jakiegoś Hoothoota, bo o nim marzę. Elm nie musi wiedzieć, że sobie dodatkowo złowię jednego. – Puścił do niego oko i ruszył, wypinając swoją klatkę piersiową.

            Brunet skinął tylko głową i pognali przez złoty las, który wydawał się nie mieć końca.

            Słońce znajdowało się coraz wyżej, a blade niebo stawało się coraz bardziej błękitne. Słoneczne promienie przebijały się coraz to intensywniej przez gałęzie potężnych dębów i brzóz. Coraz więcej Pidgeyów wzbijało się do lotu.

            Kasper tracił nadzieję, kiedy natknęli się na Hoothoot, który podskakiwał na jednej nodze i co chwile dziobał coś na drodze. Chyba spożywał posiłek.
- To jest mój szczęśliwy dzień – wypalił Kasper i rzucił się biegiem w stronę pokemona. Przystanął i wskazał palcem na niego. – Dalej Croconaw, lodowy kieł! -  nakazał.

            Croconaw rozpędził się, a jego kły u szczęki wydłużyły się znacząco, przybierając błękitnej barwy, kiedy miał już ugryźć swoją ofiarę…
- Ochrona! – krzyknął ktoś. Zielona kula otoczyła Hoothoota, zęby Croconaw wpiły się w zieloną osłonę. Rzecz jasna atak nie był skuteczny i wodny pokemon wylądował kilka centymetrów dalej na tylnej części ciała.
- Ty złodzieju, jak ci nie wstyd traktować tak święte ptaki! – warknął staruszek, który wynurzył się zza złotego krzewu. – To ty płoszysz święte ptaki! – zarzucił.

            Mężczyzna, o którym mowa miał może metr siedemdziesiąt wzrostu, lekko przygarbiony w czerwonej szacie ze złotym, jedwabnym pasem i starą drewnianą laską. Jego siwa broda spływała mu do pasa, nadrabiając ubytki na głowie. Spoglądał swoimi brązowymi oczami spod siwych, krzaczastych brwi.
- Nie pozwolę wam już krzywdzić świętych pokemonów tego lasu! Dam wam nauczkę chuligani!
- Ale my nie polujemy, złapaliśmy tylko jednego Hoothoota dla profesora Elma. Przecież nie ma tu żadnego zakazu? – Kasper próbował się wytłumaczyć, ale już w jego stronę pędził Hoothoot z wydłużonym, białym dziobem.
- Croconaw zatrzymaj wodną bronią! – nakazał.

            Niestety Hoothoot zaczął wirować i bez problemu rozbił strumień wody, który miał go zatrzymać. Już po chwili powalił Croconawa, który kiwał głową, próbując wstać z ziemi.
- Poliwhirl, wchodzimy. Lodowa pięść!
- Dwóch na jednego? Nie wstyd wam? – warknął staruszek.
- Nie wiem, o co panu chodzi – rzucił Kyle. – My nic złego nie robimy.
- Nie?! A to dobre! – zaśmiał się mnich. – A kto złapał wczoraj gromadkę moich Hoothootów. Gdzie jest wasz kolega?
- Jaki kolega? – pytał Kasper, nie rozumiejąc całego zajścia. – My nikogo nie złapaliśmy, poza jednym Hoothootem. Jesteśmy tu z nakazu profesora Elma – tłumaczył.

            Mężczyzna przerwał walkę, odwołując Hoothoota na swoje ramię. Pokemon zajął posłusznie swoje miejsce, a mnich zaczął myśleć.
- To nie wy wczoraj…
- Nie! – rzucił Kyle. – Zaczęliśmy polować nad ranem. Wczoraj rozbiliśmy obóz tuż przy wejściu do lasu, ale nie polowaliśmy na pokemony. Wysłał mnie tu Morty.
- Ach! Morty! On nie mógł przysłać tutaj kłusowników, a więc kim są ci, którzy spłoszyli święte ptaki.

            W oku Kaspra coś błysnęło, przecież to niebywała okazja, by dowiedzieć się czegoś pożytecznego. Na przykład: dlaczego w tym lesie występuje tak wiele złotych Hoothootów. Starszy mężczyzna musiał mieć o tym pojęcie. W końcu ich bronił.
- Chodźcie za mną – powiedział, zanim Kasper zdołał cokolwiek pisnąć.

            - Widzicie – zaczął, idąc ścieżką – ktoś bezczelnie kradnie nasze Hoothooty. Są to wyjątkowe ptaki, mają w sobie królewski pierwiastek. Wiem, że profesor Elm tłumaczy ich umaszczenie, bo są niby odmianą shiny, jednakże pokemony shiny są wszędzie i są dość rzadko spotykane, gdyż do mutacji dochodzi sporadycznie. A te tutaj ptaki mają w sobie gen pochodzący od samego Ho-oh. Dlatego wszystkie są takie wyjątkowe, mają pierwiastek siły tego legendarnego pokemona – wyjawił staruszek.

            Kasper i Kyle słuchali namiętnie jego opowieści. Adept nauk Elma nie brał na poważnie tej historii. Zdawał sobie sprawę, że coś innego musi stać za tak niezwykłym kolorem pokemonów. Być może odpowiedź była w drzewach lub samej lokalizacji miejsca. Tutaj nawet było więcej shiny Caterpie.

            Szli jeszcze chwilę, aż zauważyli olbrzymią wieżę, której czubek schowany był w kłębiastych, białych chmurach. Ściany budowli miały jasnożółty przyjemny kolor, zaś każde piętro zaznaczone było niebieskawą dachówką. Całość wyglądała niczym gigantyczna choinka stworzona z kilku domów - ułożonych na sobie.
- Oto Cynowa wieża – powiedział starzec, kierując się ku wzniosłej budowli. – Na samym jej szczycie wybrańcy spotykają świętego Ho-oh.

            Kyle był zauroczony tą budowlą, lustrując ją swoimi niebieskimi oczyma i przyglądając się każdemu detalowi. Kasper nie wydawał się być tak oczarowanym tym miejscem. Obchodziły go tylko fakty, choć spotkanie legendarnego pokemona i zdobycie kilku informacji było niezwykle kuszącą opcją.

            Starzec zatrzymał się przed potężnymi, drewnianymi, niebieskimi drzwiami zakończonymi strzelistym łukiem. Uderzył mosiężną kładką w kształcie Ho-oh. Drzwi roztwarły się, jakby mistyczna moc nimi kierowała.

            W środku panował półmrok. Pomieszczenie było niczym olbrzymi labirynt ze strzelistymi łukami u sklepienia, które opierały się na kilkuset marmurowych filarach, zakończonymi czterema Noctowlami w trakcie lotu. Światło dawały pochodnie, znajdujące się w marmurowych filarach.
- Witajcie w Cynowej wieży! – ogłosił starzec. – Ja jestem mnichem, strażnikiem i wyznawcą Ho-oh jednym z siedmiu.
- Dlaczego jednym z siedmiu? – spytał się Kyle, czując, że liczba strażników nie jest przypadkowa.
- Dobre pytanie chłopcze. Ujrzenie Ho-oh daje błogosławieństwo, a siedem to szczęśliwa liczba, stąd taki układ. – Starzec uśmiechnął się do nich.

            Kasper rozglądał się po pomieszczeniu, mając w głębokim poważaniu, co też strażnik ma im do powiedzenia. Bardziej ciekawiły go posągi mitycznego pokemona, złote płaskorzeźby przedstawiające dramatyczne zdarzenia.

            Kyle wsłuchał się w to co mówił mnich.
- … a  straszny był on. Widziałem go oczami pokemonów. On jest zbrodniarzem. Ma jasne włosy i zgubne czarne oczy. Jego dłonie są trucizną. To on wczoraj wyłapał połowę naszych Hoothootów -  tłumaczył tajemniczo facet. Brunet słuchając opowieści, zastanawiał się czemu nie mędrzec nie mógł opowiedzieć togo w prostszy sposób.
- Pomóżcie mi odzyskać nasze skarby…
- Mam takie jedno pytanie – rzucił Kyle, nie zważając na poprzedzającą je historie – gdzie reszta strażników.

            - Każdy strażnik chroni swojego piętra. Ja jestem strażnikiem lasu. Chronię nasze piękne stworzenia przed kłusownikami i jestem pierwszą próbą – wyrecytował z pewnym zapałem.
- Próbą? -  wtrącił się Kasper, odrywając się od płaskorzeźby, która pokazywała walkę Lugi i Ho-oh. 
- Tak. Nie wystarczy pokonać tylko labirynt i wysokość, trzeba także przejść próby, które dowodzą, że jesteś godny przejść na wyższy poziom.
- Jakby nie można było polecieć Pidgeotem na dach – mruknął Kasper poirytowany niedorzecznością ceremoniałów. Dla niego wszelkie te historie o mitycznych pokemonach, próbach i zakonach brzmiały tak bezsensownie, jak romantyczne wiersze o nieszczęśliwej miłości.

            Mnich uśmiechnął się tylko pobłażliwie, słysząc komentarz przyszłego naukowca. Spojrzał się na Kyle.
- O widzę, że szukasz i znajdziesz – powiedział.
- Skąd…
- Znam to spojrzenie. Wiem, że mi się przydacie, więc jeśli możecie.
- Pomożemy – odparł Kyle, zerkając na znudzonego Kaspra, który coś notował w swoim elektronicznym urządzeniu.
- Ta, ta, pomożemy!

            Kyle nie mógł uwierzyć, że kiedyś się z nim zadawał – fakt, też taki był. Z czasem jednak wyrósł z kierowania się tylko umysłem i zaczął czuć. Co sprawiło, że jego charakter nieco zmiękł. Co prawda teraz tego żałował, bo potrzebował chłodnego, analitycznego umysłu, który pomógłby mu uporać się z demonami z przeszłości.

            Poczekali do zmierzchu, bo właśnie wtedy kłusownik miał powrócić. Przynajmniej tak uważał mnich numer siedem.

            Hoothoot dreptał przed mnichem, oświetlając czerwonymi oczyma drogę. Kyle trzymał się tuż za nim, a Kasper od czasu do czasu przeciągnął się, nie kryjąc swojego znudzenia. Był pewien, że dziadkowi odbiło z samotności, a kłusownik to jakiś miłośnik pokemonów ptaków.

            Niestety musiał odwołać swoje myśli, bo oto przed nimi leżał poobijany pokemon ptak, ciężko dysząc i mrużąc oczy z bólu.
- Mówiłem, że coś jest na rzeczy – powiedział Kyle, podbiegając do małego pokemona.
- Och, może zaatakował go jakiś dziki pokemon.
- Ekans, uścisk!

            Kyle leżał owinięty fioletowym pokemonem.

            Zza złotych krzewów wyskoczył mężczyzna, za którym falowała czarna, jedwabna peleryna, błyszcząca w blasku półksiężyca. Stanął w lekkim rozkroku, cofając dłonie w skórzanych rękawiczkach na wysokość pasa, przy którym miał pokeballe.

            Wpatrywał się swoimi purpurowymi oczami w zaskoczonego Kaspra. Obnażył swoje perłowe zęby i rzucił kolejnym pokeballem.
- Gloom, paraliżujący proszek! – rozkazał swoim potężnym głosem. A pokemon ze ślinotokiem, wypuścił ze swojego mało zachęcającego, brunatnego kwiatu żółty pyłek.

            W tym czasie Kyle wpatrywał się w żółte oczy fioletowej bestii. Ekans zaciskał podwójną pętlę coraz mocniej wokół ofiary. Kyle już słyszał jak pykają mu pierwsze kości. Do głowy zaczęła mu gwałtownie napływać krew, czuł ciepło i miażdżący ból.

            To koniec, to koniec! – myślał.

            W ostatniej sekundzie Poliwhirl ruszył mu na ratunek, odskakując od podłoża, wzbijając się w powietrze ze swoją pięścią, otoczoną mroźnym obłoczkiem. Biała rękawica uderzyła w żuchwę węża, sprawiają, że uścisk rozluźnił się nieco.

            Kyle padł na złociste liście. Wziął kilka głębokich oddechów i próbował się pozbierać.

            Tymczasem nieopodal Hoothoot przyjął na siebie paraliżujący proszek, który szybko zmył z niego Croconaw. Kasper zauważył, na czarnej koszuli wystającej spod jedwabnej peleryny fioletową literę: „R”.
- Po co zespołowi R Hoothooty? – zapytał Kasper, znając protokoły jak postępować z zespołem R. Najpierw dowiedz się jak najwięcej, a potem się ich pozbądź – inaczej wrócą.
- To nie są zwykłe Hoothooty – prychnął blondyn o idealnie przylizanych włosach. – Dość już tej gadaniny. Gloom powal ich burzą liści!
- Hoothoot, ochrona.

            Zielona kula zatrzymała bez problemu nawałnicę, stworzoną z zielonych liści. Blondyn uśmiechnął się triumfalnie.
- To wszystko na co stać strażnika Cynowej wieży. Spodziewałem się czegoś więcej – drwił.
- Posmakuj tego! Poliwhirl, wodna broń!

            Mężczyzna nie spodziewał się ataku ze strony Kyle’a. fakt popełnił podstawowy błąd, puścił wolno jego pokemona. Myślał, że Ekans zdoła się nim zająć, zanim ten zareaguje.

            Na całe szczęście uskoczył w ostatniej chwili, a zimny strumień wody pomkną w stronę ciemnego lasu. Blondyn uśmiechnął się po raz kolejny.
- Może i cie nie doceniłem, ale ty nie doceniłeś mojego Ekansa! Trujący ogon. – Chwilę po komendzie w stronę Kyle’a mknął fioletowy wąż, nadstawiając swój złoty ogon, utworzony z trzech kulek, które świeciły teraz na fioletowo.

            W ostatniej chwili Poliwhirl wbiegł na Kyle’a odpychając go. Sam niestety oberwał trującym ogonem, upadając na jedno z drzew. Jego niebieskie policzki, stały się fioletowe – Poliwhirl uległ zatruciu.

            Brunet widząc swojego leżącego podopiecznego, zdenerwował się. Jego policzki pokryły się purpurą, pięści zacisnęły się, uwypuklając żyły na zewnętrznej stronie. Klatka piersiowa poruszała się rytmicznie. Chłopak wyrzucił w powietrze jeden z pokeballi, z którego wyłonił się niebieski insekt, przypominający mitycznego skarabeusza.
- Heracross, atak rogiem! – rzucił.

            Szarżujący insekt, bez problemu sprzątną Glooma, wbijając go w jedno z pobliskich drzew, z którego pod wpływem uderzenia posypały się złote liście. Gloom zsunął się po pni i nerwowo potrząsł głową, jakby chciał się obudzić.
- Ekans, gryzienie! – Wąż ruszył na rywala, otwierając swoją paszę.
- Stalowa obrona, a potem nocne cięcie! – Ciało Heracrossa metalicznie połyskiwało. Ekans ugryzł go bezskutecznie, a po chwili czarne szpony Heracrossa rozdarły brzuch fioletowego pokemona, odrzucając go na parę metrów.

            Kyle dawno nie czuł takiego zapału. Jakby ktoś właśnie uleczył go z bólu, który przeżywał. Teraz myślał tylko o tym, jaki jest wściekły.
- Hoothoot, konfuzja – rzucił staruszek. Blondyn pokrył się niebieską poświatą i zaczął lewitować nad ziemią. – A teraz mów, gdzie są moje pokemony! – warknął starzec, wymachując w górze swoją laską. Oczywiście złoczyńca nie zaprzestał prób uwolnienia się, lecz nie mógł się poruszyć ani o milimetr.
- Nie powiem ci starcze – powiedział, po czym się uśmiechnął. – Ach, wy zawsze popełniacie ten sam błąd. Gloom, usypiający proszek!
- Niedoczekanie twoje. Lodowy kieł!

            Gloom nadął się, przykucając nieco do tyłu i wystawił swój, pęczniejący kwiat do przodu. Już zaczął prostować stópki, kiedy znalazł się w potężnym uścisku szczęk wodnego pokemona. Jego ciało w małym stopniu pokryło się lodem.
- Mówiłeś coś? – syknął złośliwie Kasper, czując satysfakcję.

W tym czasie Kyle podbiegł do swojego podopiecznego, czując, że jego stan cały czas się pogarsza. Faktyczne. Poliwhirl zlany był już potem i coś mamrotał, wypuszczając powietrze przez swoje nozdrza.

            - Nic ci nie będzie! – powtarzał niczym pacierz.

            -To jak będzie z tymi informacjami? – ponowił pytanie Kasper, tracąc już cierpliwość. Starłby pięścią ten uśmieszek z porcelanowej twarzy.
- Nic wam nie powiem i tak udało się nam bardzo wiele. Wrócimy tu jeszcze – prychnął nie skruszony członek zespołu R. Jego wnętrze było tak samo zimne, jak i jego wygląd. Mężczyzna brzydził się wszelkim stworzeniem, wymordowałby wszystkie bezużyteczne pokemony i ludzi. Nie lubił słabości, nie lubił piękna. Tylko toksyczne i mroczne pokemony go rozumiały.
- No mów! – warknął Kasper, a blondyn roześmiał się.

            Nikt nie spostrzegł, jak jego palce delikatnie się poruszyły na tyle, by mógł strącić jeden z czerwono-białych bali. Pokeball potoczył się po ziemi niezauważenie, wystrzeliwując w powietrze czerwony promień.

            Kyle ze wszystkich pokemonów nie chciał ujrzeć właśnie tego. Czteronogi stwór o mlecznych rogach, czerwonym pysku i zewnętrznym kręgosłupie warczał, przybierając pozycję bojową.
- Miotacz ognia! – krzyknął członek zespołu R. – A tak nawiasem mówiąc nazywam się Douglas – rzucił, kiedy niebieska poświata zniknęła, bo nikt nie zdołał powstrzymać płomienia, który bez problemu uderzył w bezbronnego Hoothoota.

            - Zasłona dymna! – I już ich nie było.

            Po odkaszlnięciu wszelkich oparów, które zdołałby dostać się do klatki piersiowej trzej panowie, zaczęli rozglądać się za przestępcom. Niestety, na polanie byli tylko oni.

            Mnich podszedł do Poliwhirla i wyciągną brązową sakiewkę z rękawa czerwonej szaty. Po czym włożył do niej piąstkę i obrzucił pokemona srebrnym pyłem. Fioletowe policzki przybrały naturalny ciemnoniebieski kolor.
- Dziękuję – powiedział Kyle.
- No cóż, przynajmniej go zatrzymaliśmy. Jutro czeka nas kolejna potyczka. Tym razem wiemy o nim trochę więcej -  skomentował mnich. Kasper otrzepał się z kurzu i podszedł do mnicha.
- Naprawdę? Kolejna konfrontacja? – rzucił zmieszany. – Ledwo uszliśmy z życiem po tej, on potrafił wymknąć się naszej trójce. Następnym razem będzie przygotowany!
- Nie lękaj się, odwaga dumną trenera – wydukał mędrzec. A Kyle powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, gdy zobaczył purpurowe policzki Kaspra. Oczywiście jeden i drugi postanowili puścić uwagę mimo uszu i posłuchać się najstarszego spośród nich.

            Noc spędzili w Cynowej wieży, a raczej u jej podnóża w kwaterze mnichów. Dzień mijał im dość szybko. Kyle spędził go na przeglądaniu tajemnych, zielarskich ksiąg, a Kasper uzupełniał swój raport, od czas do czasu sprawdzając czy przypadkiem nie przypałętał się tu jakiś Hoohoot. Bądź, co bądź nie zapomniał swoim celu.

            Niebawem zapadł zmrok, a mędrzec przyszedł z swoim podskakującym pokemonem po trenerów. Kyle był już gotowy, zaś Kasper niechętnie, ale wyruszył z nimi, choć uważał, że powinni powiadomić odpowiednie organy władzy o owym wydarzeniu.

            Podróżowali już około dwóch godzin, jednak nikogo poza nimi nie było w lesie. Mnich nawet udał się w miejsce, gdzie była masa Hoothootów, ale nikogo nie zastali. Oczywiście żaden z nich nie pomyślał, że to już koniec. Bandyta wręcz drwił sobie z nich na pożegnanie, więc to było pewne, że wróci. Pytanie tylko kiedy i gdzie.

            Biała pajęczyna przygwoździła Hoothoota i mnich do pnia. Kolejny strzał okazał się niecelny, gdyż Kacper rzucił się na Kyle’a, kładąc go na ziemię. Zmieszany Poliwhirl wystrzelił wodny słup w stronę, z której przybyły owadzie nici. Croconaw zachował spokój i wpatrywał się na swojego trenera. Kasper leżał na podłożu, przytrzymując Kyle’a  w tej pozycji, aby ten nie zerwał się, wystawiając się na odstrzał.

            Sytuacja stała się jeszcze gorsza, gdy usłyszeli znany im śmiech.

            Z jednego z drzew na białej nici opuścił się zielony pająk, a na nim przykucał dumny z siebie Douglas. Napawał się tą chwilą. Poliwhirl i Croconaw wystrzelili wodny strumień. Obydwa słupy zostały powstrzymane przez trujący ogon Ekansa, który rozbił skondensowane strumienie.
- Jesteście żałośni. Nie bez powodu jestem tak wysoko postawionym członkiem zespołu R. Spodziewałem się, że zmądrzejecie i wezwiecie tą zielonowłosą wiedźmę. Jak jej tam, Jenny? – Oczywiście Kasper posłał Kyle’owi znaczące spojrzenie. Kyle westchnął tylko i przewrócił oczami, jakby chciał powiedzieć: „Naprawdę, teraz?”.
- Ledian, prędkość! – Pokemon od razu po zmaterializowaniu się z czerwonej wiązki, z gracją wymachiwał dłońmi, wypuszczając chmury złotych gwiazdek, które Ekans sprytnie zniszczył swoim ogonem. Mniej szczęścia miała nić Spinarak, która została bezlitośnie przerwana, a właściciel wraz z pokemonem spadł. – I to tak na początek – mruknął zadowolony Kasper.

            Kyle pozbierał się i wypuścił Quilavę. Spodziewałem się Houndooma, a ognisty pokemon przeciw ognistemu może być ciekawą rozgrywką. W szczególności, że Kyle’owi potrzeba trochę treningu.
- O widzę, że ktoś chce pojedynku – skwitował blondyn, otrzepując swoją czarną pelerynę. Kyle zacisnął pięści i skinął głową, cofając Kaspra lewą dłonią.
- Bardzo proszę. Mogę ci dokopać, potem zajmę się resztą!
- Kyle daj spokój, on będzie grał nieczysto!
- Spokojnie mądralo. Jestem honorowy, jeżeli chodzi o sparing. Co jak co, ale manier mnie nauczono! – wytłumaczył, lecz Kasper nie uwierzył w ani jedno słowo.
- Proszę, Kasper cofnij się, zanim sam cię cofnę – wydukał poirytowany brunet.
- Ky … le ?

            Douglas stanął naprzeciwko bruneta, a tuż przed nim stanął jego wierny pies, który wyglądał na wygłodniałego. Zresztą na Quilavę patrzył jak na przystawkę. W oczach Quilavy można było dostrzec cień obaw, jednak jak zwykle był gotowy do wyzwania.
- Miotacz płomieni! – krzyknęli niemal równocześnie, a dwa strumienie po chwili już zetknęły się ze sobą. Ułamek sekundy i doszło do pierwszej eksplozji.
- Szybki atak! – Kyle nie tracił ani chwili. Im szybsza reakcja, tym lepszy rezultat.
- Zasłona dymna!
- Kopanie!
- Szybki atak.

            Szybka wymiana komend sprawiła, że pole pokryło się gęstym, ciemnozielonym gazem, który utrudnił widoczność. Widać było jakąś białą smugę, ale czy Quilavie udało się uciec, nikt nie miał pewności. Po chwili jednak z dymu wyleciał, wyjąc z bólu Houndoom. Zaraz za nim leciał strumień ognia, którzy przygwoździł go do drzewa. Kyle uśmiechnął się triumfalnie.
- Prędkość! – Quilava wznosił swój łepek, a to w lewo, a to w prawo, opuszczając go i wypuszczając tuziny złotych gwiazdek, które rozbijały się o bezbronnego Houndooma.
- Tego się nie spodziewałem. Wstawaj Houndoom. Czas im pokazać prawdziwą siłę!

            Pokemon dźwignął się na czterech stopach i po chwili upadł bezwładnie. Źrenice oprawione purpurową tęczówką, znacząco się rozszerzyły, przyglądając się całemu zajściu.
- No, no ładnie. Nigdy nie przepadałem za sparingami. Czas przejść do interesów. Spinarak! – Zielony pająk wystrzelił białą nić, która mknęła w stronę Kyle’a. Na całe szczęście została powstrzymana przez strumień złotych gwiazdek.
- Nie tak szybko – wtrącił Kasper.
- Och! Ratujcie mnie, jacy oni silni – przedrzeźniał ich Douglas.
- Żebyś wiedział – odparł Kasper. – Ledian owadzie bzyczenie, Croconaw lodowy kieł!

            Douglas nie zorientował się wystarczająco szybko, co też zaplanował brunet. Już po chwili Spinarak zamarzał w psyku rozwścieczonego niebieskiego stworka, a Gloom wił się pod wpływem dźwięków, jakie wytwarzał Ledian.
- Ekans!
- Nie tak szybko. Poliwhirl lodowa pięść. – I zanim fioletowy gad zdołał cokolwiek zrobić, już szybował w górę porażony ciosem lodowej pięści.

            Blondyn rozejrzał się po polu walki. Przegrał, to było pewne. Teraz musiał uciec, gdyż jego plan nie wypalił, a nie mógł przecież stracić tego, co już udało mu się zrobić. Zanim pomyślał jaki powinien wykonać ruch, otoczył się niebieską poświatą.

            W czasie, gdy Kasper i Kyle walczyli z Douglasem, mnich zdołał uwolnić się z Hoothootem za pomocą ataku – dziobania.
- A teraz powiesz, gdzie masz resztę Hoothootów łotrze! – warknął.
- Nic wam nie powiem! – odparł pewny swego.

            Tak, Douglas zdawał sobie sprawę z położenia w jakim się znalazł. Mimo to wiedział, że niestanie mu się krzywda. W końcu ci dobrzy zawsze postępuję fair. Dlaczego teraz miało być inaczej. W rzeczy samej. Mnich wypytywał go jeszcze chwilę, próbując niby go nastraszyć wirowaniem w powietrzu i innymi prymitywnymi sztuczkami. Blondyn się jednak nie złamał i milczał.

            Kyle tracił cierpliwość, a Kasper czekał, aż w końcu złoczyńca się potknie i wysypie się. Douglas nie planował, jednak wydać swojej kryjówki, bo już jutro mieli przyjechać jego kompani, by odebrać jego łupy, więc nawet jeśli zabrano, by go dzisiaj do celi, to i tak plan by się powiódł. A wiadomo, że to najważniejsze. W końcu szef uratuje go z więzienia. Giovanni miał wszędzie swoje wtyki.

            - Tak nigdy go nie zmusimy do gadania – stwierdził Kyle. – Musimy wymyślić jakiś inny plan.
- Czekaj, chyba mam jakiś -  odparł Kasper, a przyjaciel posłał mu badawcze spojrzenie, na co ten się uśmiechnął. – Hoothoot zna wrzawę, a co gdyby tak użyć tego ataku jako sygnalizacji?
- Coś na zasadzie ultradźwięków Zubata?
- Dokładnie tak. Przecież tamte Hoothooty odpowiedzą, a na swoje dźwięki są bardzo wrażliwe – spostrzegł brunet.
- Powodzenia – prychnął lewitujący blondyn. Tak naprawdę obawiał się, że pomysł może wypalić i jego praca zostanie zniszczona. Chciał jakoś temu zapobiec, lecz nie mógł wyrwać się z psychicznej siły Hoothoota.

            Mnich nakazał Hoothootowi użyć hipnozy, dzięki temu Douglas zasnął. Teraz Hoothoot nie musiał używać konfuzji, aby zniewolić członka zespołu R. Zamiast tego zaczął skrzeczeć, prężąc swoje ciało ku górze. Nieznośny dźwięk niósł się po lesie. Kasper i Kyle zasłonili swoje uszy, wykrzywiając się z bólu, to samo zrobił Croconaw i Poliwhirl. Mnich wydawał się być niewzruszony, zupełnie jakby przywykł do takich odgłosów.

            Po chwili Hoothoot przestał i zaczął kuśtykać, podskakując na jednej stopie. Mnich ruszył za nim. Kyle został przy Douglasie w razie, gdyby ten się obudził.

            Szli kawałek, aż trafili do małej drewnianej chatki, zrobionej z pni drzew. W szklane okienko  o drewnianych ramach stukały Hoothooty.
- Och, użył naszego schroniska! – oburzył się starzec, widząc jak pokemony podskakują, nawołując o pomoc.
- Naprawdę, nie sprawdziliście schroniska? Przecież gdzieś musiał się zatrzymać – skomentował Kasper. Od samego początku nie ogarniał logiki tej misji, teraz zrozumiał, że to jest jeszcze bardziej irracjonalne niż mogło mu się to wydawać.
- Kto wiedział, że ten potwór się tu włamie.

            - Jesteście wolne – powiedział mędrzec otwierając drewniane drzwi. Złote pokemony pośpiesznie opuściły pomieszczenie, wesoło skrzecząc i wzbijając się w lot.

            Kasper z mnichem wrócili na miejsce, w którym powinni zastać Kyle i Douglasa. O ile tego pierwszego znaleźli, leżącego na ziemi, o tyle przestępcy już nie było. Kasper pobiegł do Kyle’a i zbadał jego puls na lewym nadgarstku. Odetchnął z ulgą, wyczuwając puls.

            Mnich nie zmartwił się tym, że członek zespołu R uciekł. Kasper nie potrafił zrozumieć jego spokoju. W końcu skoro uciekł.
- Nie wróci – stwierdził mnich. – Nie po tak sromotnej porażce – dodał.
- Skąd ta pewność – odparł sceptycznie brunet, unosząc Kyle’a, który wciąż był bezwładny. Założył jego rękę na swoje ramiona i zaczął z nim iść. Croconaw wziął polał strumieniem wody na Poliwhirla, który się obudził – posiadał zdolność absorpcji.
- Złoczyńcy cierpliwymi nie są, tak i ten robak uciekł. Porażka ich nie wzmacnia, a osłabia.

            Kasper nic nie odpowiedział. Nie chciał, bo już czuł, jak pulsuje mu żyła na czole i brakowało tylko jednego genialnego tekstu, aby sprowokować kłótnię. Tak, Kasper był sceptykiem. Wśród liczb i reguł nie było miejsca na mistycyzm. Dla niego coś mogło być zerem, albo jedynką, nigdy połówką.

            Udało im się wrócić do Cynowej wieży, gdzie Kyle odpoczął i nabrał sił. Kasper dopisywał jeszcze coś w swoim elektronicznym notesie, kiedy brunet odzyskał przytomność. Raptownie wyprostował się na łóżku.
- Co się stało, on…
- Uciekał, ale spokojnie. Uratowaliśmy wszystkie Hoothooty – opowiedział mu Kasper, nie odrywając swojej uwagi od pisania notatki.
- Zaskoczył mnie. Leżał, a potem coś na mnie skoczyło i już…
- Odpoczywaj. Jutro ruszamy w dalszą drogę.
- W dalszą drogę? – zdziwił się Kyle. Przecież Kasper z nim nie podróżował, czyżby jednak los się do niego miał uśmiechnąć. Na tę myśl serce zabiło mu mocniej.
- Nie wiem w sumie dokąd ty podróżujesz, ale ja idę do New Bark Town, a idę przez Ecruteak City, chyba tam chcesz wrócić?
- Nie – odparł zmieszany. – Nie mam po co… Mówiłem ci przecież, że… No, że…
- A zapomniałem, przepraszam…
- Wyruszę chyba do Mohogany City.
- Ok. Odpoczywaj, ja dokończę notatki. Pogadamy jutro.

 ______
Witajcie moi mili.

Tak miałem wrócić po nowym roku, ale nie wytrzymałem. Poza tym jak widać natchnęło mnie ;). Podzieliłem całe opowiadanie na części, pierwsza będzie nazywać się:"Czas buntu", bo o tym była. O walce o swoje marzenia. XXX rozdział był idealnym zakończeniem, wszystko jakoś takie sielankowe się zrobiło. A teraz zaczynamy nową księgę, część czy jak to tam nazwę. 

Z tego rozdziału jestem dumny, następny pewnie za tydzień, bo obecnie czytam Harrego Pottera i bardzo mnie wciąga, zawsze sceptycznie byłem nastawiony do tej sagi, a teraz heh dwa tomy w ciągu tygodnia :P. Obym jutro zaczął "Czarę ognia". No i na blogu parę zmian zajdzie ;). Nowi bohaterowie, trochę zmiana w organizacji etc.

Pozdrawiam!

4 komentarze:

  1. Dobra to mi się podobało, było nieźle :P. Co do konkretów to bardzo spodobała mi się postać Kaspera, świetnie wykreowany, mógłby być idealnym towarzyszem, zobaczymy... :D. Ta cała akcja z mnichami i wzmiankach o Ho-oh sama "mówi", że kiedyś do tego wrócisz, bo to chyba już na razie koniec, Douglas pokonany, a protagoniści chcą ruszać hm. Kyle chyba wrócił i jak na razie nie będzie miał takich problemów. Ciekawe kiedyś jakaś ewolucja, tym razem pomyślałem o Quilavie...
    Już chyba nie ma się o co martwić, to z powrotem stary dobry Kyle ;) Niedługo pewnie zaskoczysz mnie jakimiś epickimi momentami. Wszystko jest dobrze i mogę z powrotem wrócić do narzekania na brak ewolucji Poliwhirla ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem dopiero na 5 rozdziale, ale chciałam zostawić po sobie mały ślad. Jestem pod wrażeniem Twoich zdolności, choć przeczytałam niewiele. Pomysł na fabułę jest bardzo dobry. Niestety pojawiają się błędy, które u Ciebie nie są na tyle rażące, aby zniechęcić się do czytania. Mam nadzieję, że będziesz wytrwały w tym co robisz, ponieważ już teraz mogę powiedzieć, że wykonałeś dobrą robotę i z chęcią czytam kolejne rozdziały ^^
    Powodzenia !!

    Yuumi ;)

    P.S. Pewnie się jeszcze odezwę, jak nadrobię jeszcze kilka rozdziałów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję ^^ nowi czytelnicy dają kopa! :). Taaa myślałem o reedycji rozdziałów, ale tego jest bardzo dużo, dlatego obiecuję, że druga część będzie o wiele lepsza, czyli "Złote pióro".

      Usuń

Obserwatorzy