logo

Chapter IV: When the thunder hits the ground

Chapter IV: When the thunder hits the ground

Minęło już kilka dni, od kiedy Philip przypadkiem wylądował na Red Isle. Nie było mu z tym źle, wręcz przeciwnie, to sprawiło, że zrobił sobie małą przerwę, a także zainteresował się nadchodzącym wodnym turniejem. Nie było może on fanem wodnych pokemonów, lecz chciał spróbować swoich sił.


Codziennie zajmował się łowieniem pokemonów w zatoce, tak by móc złowić swojego pierwszego stworka. Towarzyszył mu oczywiście Jack, który wylegiwał się w słońcu wraz ze swoim Deseonem.

Jack pomimo, że miał obowiązek – z nakazu Ligii – wziąć udział w konkursie, to miał znacznie sprytniejszy plan. Pożyczył od brata Poliwhirla, którego codziennie ćwiczył. Tak, Poliwhirl był całkiem dobrze wytrenowany, ale przecież szkolenie pod okiem wicemistrza na pewno pomogłoby mu się rozwinąć. Tyle mógł zrobić dla swojego brata.

Philip i Jack doskonale się dogadywali przez ten czas. Wieczorami po męczących treningach i żmudnym łowieniu wodnych pokemonów razem lądowali w klubie, gdzie bawili się, aż do upadłego.

Philip szybko przekonał się, że Jack jest przeciwieństwem jego brata. Jest bardziej otwarty na ludzi, pełen energii  i pomysłów. Nie przestrzega dokładnie każdej reguły, a w zasadzie ma je daleko gdzieś. Jack’owi podobało się towarzystwo Philipa, mógł się pobawić jak za dobrych, starych czasów. Brakowało mu kogoś z kim mógł się odprężyć. Cieszył się, że pojawił się teraz, gdy zbliżał się turniej, którego on tak nienawidził, lecz mimo to się zgłosił.

Philip kolejny dzień spędził nad wodą. Miał krótki czerwone szorty i nic poza tym. Wystawił wędkę przed siebie, a jego stopy rytmicznie uderzały o kamienny murek. Jack rozłożył się na kamieniach, podkładając swoją kurtkę i wraz z Deseonem zajęli się tym co kochają najbardziej – snem.
- A może nie powinienem tutaj łowić? – zastanowił się Philip, widząc jak trzeci dzień znika bezpowrotnie.
- Hrrr… co? Ale jak? Jestem mistrzem?
- Tak – powiedział cierpko. – Mówiłem, że może gdzie indziej bym połowił.
- A. O! Wreszcie na to wpadłeś zastanawiałem się kiedy ci przejdzie ten upór.
- Wiedziałeś, że nic z tego nie będzie. – Spojrzał na niego podejrzliwie.
- No cóż, nie idzie ci łowienie. W sumie zbliża się wieczór, a wieczorem niektóre wodne pokemony lubią pobuszować po lądzie.
- Staryu, Crosola i Krabby?
- Między innymi. Nie zapominaj o Corpnishu!
- Tutaj raczej nie występują – odparł Philip. – To jest Johto. Nie, Hoenn? – Jack skinął głową.
- Cóż za słaba znajomość pokemonów regionalnych.
- To są wodne pokemony, a ty skąd tak dobrze znasz się na… - urwał, wiedział dokąd zmierza to pytanie.
- Ojciec – urwał szybko temat.

Ruszyli na część południową, gdzie wzdłuż brzegu ciągnęła się kamienista plaża, na której wylegiwały się już Staryu, wyrzucone przez morskie fale, a także pojawiły się Corsole i Krabby, gdzieniegdzie spotkać można było Kinglery.

Na horyzoncie pomarańczowe już słońce zdawało się zatapiać w szmaragdowym morzu. Jack podziwiał widok przy jednym z kamieni, kiedy Raichu wraz z Philipem przemierzali brzeg, aby złapać jakiegoś pokemona. Oczywiście większość znikała zanim oni pomyśleli o ataku, a co dopiero mówić o użyciu pokeballa.

Całkiem dziwnym zbiegiem okoliczności jeden spośród czerwonych krabów sam podszedł do Raichu i zaczepił go swoim odnóżem, szczypiąc go za ogon. Stworek odruchowo wygenerował iskrę elektryczną, w akcie obrony. I już po chwili wodny stworek leżał półprzytomny.
- Ekhm, no ten... – zawahał się Philip. Jack parsknął śmiechem, widząc całą sytuację, a blondyn wciąż stał nad pokemonem, zastanawiając się czy rzucić. – No to przecież zbyt proste – powiedział i już miał odejść, kiedy uświadomił sobie jakie ataki może znać Krabby. Prawda liczył na Corsole, albo Staryu, a najbardziej oczekiwał Squirtle. Wiedział, że czasem te rzadko występujące w dziczy pokemony, dają się złapać. Niestety jemu nie było chyba to dane. Rzucił więc pokeball i po chwili miał nowego przyjaciela.

Po męczącym dniu udali się na kolację do jakiejś knajpki na mieście, a potem standardowo na zabawę, gdzie bawili się do białego rana.

Dni mijały szybko na intensywnych treningach, zabawie i różnych komplikacjach. W końcu nadszedł dzień turnieju, na który wszyscy tak czekali.

Miasto było przepełnione od kibiców i uczestników. Tłumy zmierzały ku wschodniemu wybrzeżu, gdzie malowniczy amfiteatr przerodził się w pole walki. Wielka niebieska muszla wznosiła się tuż nad brzegiem. Jej górna część podtrzymana była przez zdobione, białe, marmurowe filary. Od strony miasta z muszli wychodziły czerwone schody. W środku basen miał różowe podłoże i znajdował się w centrum budowli. Trybuny miały kolor turkusowy. Całość przypominała muszlę Clamperla.

Oczywiście na rozpoczęciu nie zabrakło atrakcji, które nadawały klimat całemu wydarzeniu. Między innymi wystąpiła słynna Misty – liderka z Cerulean City, która zaprezentowała się ze swoim Starmie i jej małą grupką Staryu. Show przepełnione było tęczowym promieniem wokół, którego latały czerwone komety. Na boisku nie zabrakło także zjawiskowych Laprasów, które pochodziły z rezerwatu, czy też pokazu Dragonair w wykonaniu samej Clair, której obecność była dość wyjątkowa, jak się później okazało.

Po tak pięknym początku uroczystości, nastąpiło przedstawienie harmonogramu. Dla Philipa było wielkim szokiem, że konkurs nie składa się jedynie z dwuwalk i walki indywidualnej, ale także z wyścigu wodnymi kanałami miasta, pokazami pokemon, konkursem hodowców i paroma innymi pomniejszymi konkursami.

Całość rozpoczynała się od dwuwalki, ponieważ zgłosiło się tylko osiem par, więc konkurencja ta miała zostać najszybciej rozstrzygnięta. Następne miały być wyścigi, kończące atrakcje zaplanowane na dzień otwarcia.

Philip i Jack przemierzali czarny tunel, zatrzymali się na jego końcu. Wraz z otwarciem się wrót, chcieli po prostu przejść, lecz wymowne wstrzymanie oddechu przez widownię dało im do myślenia. Faktycznie, przed nimi nie było niczego poza wodą i czterema zielonymi, okrągłymi platformami, które unosiły się nad powierzchnią wody.

Po chwili miejsce na, którym stali wyciągnęło się na metalowych rurach do przodu. Standardowo powitały ich owacje. Choć większe oklaski dostała dziwna para. Kobieta o turkusowych włosach w błękitnej, dopasowanej sukience i mężczyzna w stroju arystokraty z niebieską marynarką.

Standardowo przedstawiono im zasady dwuwalki i kazano wybrać pokemony. Kolejno na polu zjawiły się: Poliwhirl, Surskit, Krabby i Luvdisc. Walka rozgorzała.
- Szczypce – rzucił już po paru minutach Philip, a jego czerwony pokemon bez problemu wyłowił różowe serduszko, ściskając go za pomocą swoich szczypiec.
- Strumień wody! – nakazała kobieta, a jej różowy stworek pokrył się wodą, po czym wystrzelił niczym pocisk, wyswobadzając się z potrzasku.

Poliwhirl bez problemu wykonał polecenia Jacka. Wystrzelił bąbelkowy promień, przykładając swoje piąstki do wylotu strumienia w wyniku czego zamarzły i uderzyły w Surskita, który stracił koncentrację. Już po chwili Polwihirl znalazł się w powietrzu.
- Atak ciałem i strumień wodny. – Poliwhirl wykonał zjawiskowy piruet w locie i kiedy jego plecy zmierzały ku platformie oślepionego Surskita wystrzelił strumień wody, który przyspieszył jego upadek. Wbił tak owadziego stworka, że platforma pod nim pękła, a on sam został przyparty to różowego dna.

Luvdisc dzięki zdolności szybkiego pływania był nieuchwytny dla Krabbiego, który z trudem radził sobie z unikaniem jego uderzeń. Co prawda Philip ratował sytuację, wymuszając na nim atak utwardzenia, co nie zmieniała faktu, że jego pokemon i tak obrywał. Czas uciekał, a celność ataku się nie poprawiała.

Philip uśmiechnął się zawadiacko, kiedy wpadł na pewien pomysł. Poliwhirl po chwili wyskoczył z wody i stanął na swojej platformie. Po drugiej stronie wyłonił się znokautowany Surskit. Jego trener jedynie krzyknął rozpaczliwie, upadł na kolana i wycofał go. Jack wykrzywił się, widząc jego zachowanie – I to ja jestem gejem – pomyślał.
- Podrzucisz mnie? – powiedział Philip, uśmiechając się triumfalnie. Jack spojrzał się na niego podejrzanie. – No połączmy ataki. Twój Poliwhirl mógłby wyrzucić mojego Krabbiego, potrzebuję przyspieszenia.

Jack dalej stał jak słup i słuchał co do niego mówi blondyn. Dopiero po chwili zauważył co dzieje się na drugiej części basenu. Tak, była to dość niesynchroniczna dwuwalka. Dla Jacka był to plus, bo mógł sobie z każdym poradzić osobno.
- Jasne.
- Krabby szczypce i Krabomłot! – Krab chwycił szczypcami białą piąstkę Poliwhirla, po czym niebieski stworek zaczął się obracać niczym zawodnik rzutu młotem.
- Teraz! – krzyknął Philip. Krabby zwolnił uścisk i wystawił przed siebie szczypce, mknąc przed siebie. Luvdisc wykonywał kolejne kółko i zanim się zorientował co się dzieje, na jego lewym boku pojawiły się szczypce, które skutecznie spychały go aż do końca basenu.

Arbiter uniósł czerwoną flagę, by obwieścić, że to drużyna Philipa i Jacka przechodzą do półfinału poprzez znokautowanie Luvdisca, który był ostatnim z pokemonów państwa Lavendonce.
- To oni są małżeństwem? – Philip posłał pytające spojrzenie brunetowi.
- Cóż arystokrata i modelka. Dobre połączenie – stwierdził Jack.
- Chyba galerianka i sponsor – skwitował Philip. Obydwaj parsknęli śmiechem, schodząc ze sceny. Na całe szczęście nikt nie słyszał ich komentarzy.

Jack myślał, że w spokoju odbębni cały konkurs z lepszym, bądź gorszym wynikiem. Nie zależało mu na tym, żeby wygrać. Liga posłała go tutaj, żeby zjawiła się jakaś gwiazda, a wicemistrz regionu nim z pewnością był. Jack to w końcu uczestnik trzech Lig, więc to też robiło wrażenie.
- W Tryitarze nie ma fajnych wodnych pokemonów? – zapytał Philip. – No wiesz, pytam, bo żadnego nie masz.
- Są i to dość sporo. Ja po prostu nie przepadam za wodnymi pokemonami.
- Dlaczego?
- Och, długo by opowiadać.
- To przez ojca? – Jack przystanął.
- Kyle ci opowiadał?
- O twojej ucieczce, o waszych rodzicach, trudno nie połączyć faktów, a widziałem jak patrzyłeś kiedy łowiłem pokemony. Masz obszerną wiedzę o nich, ale ich nie znosisz.
- Wiesz, jakby ktoś ciebie zmuszał do polubienia.
- Wiem, nie musisz się tłumaczyć. Po części rozumiem – powiedział i pomasował go po plecach dłonią, po czym klepnął na koniec.

Jack poczuł się przez chwilę bezpiecznie. Kyle go doskonale rozumiał, ale był jego bratem, teraz miał zrozumienie z zewnątrz. Forest był jego przyjacielem, ale jego buntownicze nastawienie nie dawało mu ciepła, którego czasem potrzebował. Kręciła go jego ciemna strona, był taką zagadką nie do rozwiązania, która sprawiała mu przyjemność. Teraz poznał kogoś z kim po prostu mógł się bawić i żyć w swoim szczęśliwym świecie bez jakichkolwiek zmartwień, którymi i tak zasypywany był ze świata.

Kiedy wszystko wydawało się już być w porządku Jack spojrzał na telebim, po czym zamarł. Jego uśmiech zniknął, a oczy stały się puste. Oto na ekranie pojawiła się mu znana twarz.
- Powitajmy ośmiokrotnego mistrza walk indywidualnych naszego turnieju i wybitnego naukowca nad ewolucją i zachowaniem Slopoke’a – Xaviera Flamento. – Tłum oszalał. Wszyscy go powitali gorącymi brawami. – Tak tym razem zobaczymy go też w dwuwalkach,a  towarzyszyć mu będzie Macy Blueshell była liderka Cerulean City. – U jego boku pojawiła się rudowłosa kobieta o szafirowych oczach. Była niczym miss, choć ubrana była w jednoczęściowy, turkusowy strój kąpielowy i niebieską dresową kurtkę. – Czyżby wreszcie zakopali topór wojenny. W końcu Macy ubiegła Xaviera na stanowisku lidera Sali. – Xavier przybrał pokerową twarz i dalej machał energicznie do tłumu.

Jack nie rozumiał nic z tego bełkotu. Ale jak jego ojciec niedoszły liderem Sali? Ale jak ośmiokrotny mistrz. Przecież jego ojciec jest nadgorliwym naukowcem, który prawie nigdy nie opuszcza swojego miejsca pracy – studni Slowpoka. Jak mógł? Jak mógł? Jak to możliwe? Zaraz… I wtedy mu się przypomniało jak jego ojciec znikał w wakacje na parę dni. Zawsze mówił, że na jakiś zjazd z naukowcami, że nie może nikogo ze sobą zabrać, czyżby to było to?

Jak się okazało Slowbro Xaviera był nie tylko jego obiektem badań i wiernym asystentem od notatek. Jego ataki robiły furorę i nie wiele odbiegały w technice od Dewgonga Macy, która przecież była liderką, więc walczyć umiała.

Jack stał i przyglądał się tej walce, nie odzywając się ani słowem. Philip też postanowił ją obejrzeć, bo nie wiedział nawet o co zapytać Jacka. Nie wiedział czy zaraz się rozpłacze, czy wybuchnie gniewem, a może zrobi coś nieobliczalnego. W każdym razie blondyn nie chciał być tego światkiem. Nie radził sobie tak dobrze z emocjonalnymi dramatami - jak to zwykł określać.
- Wiesz, że nie wiedziałem, że on bierze udział w tym konkursie. Nie wiedziałem, że jest tak dobry w walkach. Zawsze uważałem, że jest spięty, że brakuje mu czas na wszystko, bo jest tak pochłonięty swoimi badaniami. Fakt, kiedy byłem mały często uczył mnie walki, dając mi jednego ze Slowpoków, ale ja go ignorowałem, mówiąc, że to jest nudne. Wiesz te ruchy – zaśmiał się. – Z czasem pomyślałem, że ojciec chce mnie zarazić pasją do Slowpoków, do wodnych pokemonów. Myślałem, że zgodnie z zaleceniami matki chce zrobić ze mnie naukowca – wspominał.

Philip milczał nie wiedział co powiedzieć. Oczekiwał na jakiś znak emocji, na coś co by mu powiedziało: „Teraz wybuchnie, powiedz coś co go uspokoi”, ale nic takiego nie miało miejsca. Jack z twarzą bez wyrazu obserwował rozgrywkę.
- Jack?
- Wszystko dobrze, ja po prostu nie wiem co myśleć, a co gorsza co czuć. Wiesz może przygotujmy się do następnej rozgrywki? – zaproponował, a blondyn skinął głową, nie wiedząc co w sumie czynić.

Pojedynek rzecz jasna wygrali Xavier i Macy. Nic chyba dziwnego. Jack zrozumiał, że Macy jest matką Misty. Tą, którą kiedyś wyzwał w Kanto miażdżąc jej pokemony w akcie gniewu. Wtedy tak wielu rzeczy nie był świadomy, ale tak dużo się zmieniło. Poza tym, że wciąż był synem Xaviera Flamento, który na jego nieszczęście zjawił się tam gdzie musiał pozostać.
- Nie chcę cię dołować – zaczął ostrożnie Philip – ale jak na twoje nieszczęście, następny mecz rozegramy z twoim ojcem – powiedział końcówkę niezwykle szybko, jakby chciał przeskoczył przez niekomfortowy wątek.
- Szczerze? – Spojrzał na niego wymownie.
- Spodziewałeś się tego? – spytał retorycznie.

Po dwóch godzinach zaczął się półfinał. Po dwóch, bo tyle czasu miały pokemony na relaks w tymczasowym centrum pokemon. Co prawda większość miłośników tego turnieju posiadało co najmniej trzy pokemony typu wodnego, więc dla nich była to strata czasu.

Na boisku naprzeciw siebie pojawili się Jack i Xavier. Xavier uśmiechał się nieznacznie widząc swojego syna. Jego sztormowe oczy były odbiciem oczu Jacka, zresztą synowie przydali się do niego. Jack powoli oddychał, dalej czując pustkę, a raczej czuł, że w środku panuje cisza przed burzą. Tak głęboko zakopał te wspomnienia, że teraz gdy one stały się żywe, nie potrafił sobie ich uświadomić.

Na całe szczęście Philip był przytomny, choć co chwilę nerwowo spoglądał na swojego kompana. Obawiał się, że w każdej chwili może wybuchnąć i będzie po meczu, zanim na dobrze się zacznie.

O ile Philip i Jack wystawili te same pokemony, o tyle po stronie Xaviera pojawił się niebieski stwór z czarną spiralą na białym brzuchu – Poliwrtah. Macy wystawiła tym razem Seadrę, która niespokojnie gibała się z jednego na drugi bok, zupełnie jakby chciała wystrzelić w stronę rywala i zgnieść go jednym uderzeniem.

Arbiter uniósł i opuścił obie flagi, ogłaszając tym samym początek rozgrywki, podczas której panowała nerwowa atmosfera.
- Seadra prędkość!
- Krabby twardość! – Złote gwiazdki rozsypały się uderzając w połyskujący pancerz Krabbiego. Tymczasem Poliwhirl i Poliwrath siłowali się łamaczem murów, blokując wzajemnie swój atak.
- Poliwrath, błotny strzał!
- Lodowa pięść, pełna moc! – Poliwrath wystrzelił błotem, które zamarło jeszcze na jego brzuchu, blokując wylot ataku. Błoto najzwyczajniej na świecie zamarzło pod wpływem lodowych pięści Poliwhirla. Jack sprawił, że atak działał z większym promieniem. Moc może nie była większa, lecz liczył się efekt.
- Smoczy puls! – rzuciła Macy, a jej pokemon wystrzelił fioletową kulę, która mknęła w stronę Poliwhrila.

Philip uśmiechnął się, kiedy zobaczył, co się dzieje. Normalnie byłby to zły sygnał, ale że Poliwrath znalazł się tak blisko Poliwhrila…
- Błotny strzał! – rzucił Philip. Brązowy strumień uderzył nieznacznie fioletową kulę energii, zmieniając jej trajektorię lotu. Blondyn był pewien skuteczności jego planu. Nie przewidział, że Poliwrath z łatwością przesunie mniejszego od siebie Poliwhirla i wystawi go na bezpośrednią ekspozycję ataku.

Poliwhirl wykrzywił się, gdy tylko otrzymał uderzenie.
- Dynamiczna pięść! – rzucił Xavier. Poliwrath zaczął okładać pięściami, chwiejącego się na nogach Poliwhirla, który niebawem spadł z platformy i padł do wody, gdzie czekał go szybki atak w wykonaniu Seadry.
- Coś chyba się wam pomyliło – prychnęła Macy. Jack zacisnął pięści, chciał już warknąć na Philipa, lecz uświadomił sobie, że to nic nie da.
- Przepraszam – szepnął Philip.
- Skupmy się – wycedził Jack, analizując sytuacje.
- Przykro mi synu, ale nie macie szans. No cóż. Poliwrath łamacz murów na Krabbiego.
- Sedra smoczy puls!

Seria ataków, która nastąpiła po tym błędzie w strategii Philipa doprowadziła do znokautowania Poliwhirla i Krabbiego, w krótkim czasie. Jack nie czuł się zawiedziony. Zdawał sobie sprawę, że nie mają szans na zwycięstwo, więc był usatysfakcjonowany, że nie odpadł od razu. Jak się okazało pod koniec dnia przegrali z samymi mistrzami konkurencji.

W między czasie odbyły się wodne wyścigi. Podczas, których trenerzy stojąc na deskach, trzymali się sznurków, które doczepione były do ich wodnych pokemonów. Rzecz jasna mieli oni przemierzyć w jak najkrótszym czasie zaplanowany tor, pokonując przy tym konkurencje.

Co dla Philipa było dziwne – Jack również wystartował. Udało mu się wywalczyć zaszczytne trzecie miejsce, to już ich drugie trzecie miejsce, gdyż w dwuwalkach też udało się im wygrać walkę o to miejsce.

Jack zdobył kilka punktów w tych konkurencjach i uplasował się na trzecim miejscu. Jego ojciec był na czwartym, ponieważ niezbyt dobrze poradził sobie w wyścigach. Macy oczywiście była pierwsza.

Jak Jack się dowiedział, jego ojciec zawsze brał udział jedynie w walkach indywidualnych, a tym razem postanowił wygrać puchar strażnika –Latiosa.

Wieczorem, kiedy już wszyscy wrócili do swoich kwater, Jack walnął się na łóżku, biorąc głęboki oddech i wciąż myśląc na przemian, a to o ojcu, a to o swoim zadaniu, a to o pamiętnej nocy i co dla niego było dziwne o Philipie. Robiło mu się naprawdę niemiło, kiedy pokazywał się od tej strony. Chłodnej strony.

Przewrócił się twarzą w stronę poduszki i poczuł, że coś przylepiło mu się to twarzy, zaczął dmuchać ustami, aby pozbyć się natarczywego przedmiotu, po czym przejechał dłońmi po ustach. W dłoni trzymał biła karteczkę, na której był krótki liścik.

Bądź w centrum pokemon o dziewiątej wieczorem.
~Tata.

Brunet nerwowo spojrzał na zegarek. Wybiła już ósma pięćdziesiąt. Na jego nieszczęście, hotel w którym był zakwaterowany znajdował się dwie przecznice od centrum pokemon, a nie tuż obok jak to bywało.

Chłopak zerwał się nerwowo, nie myśląc czy jest sens pokazywać się swojemu ojcu. Dział pod wpływem impulsu – impulsu małego chłopczyka, który wciąż w nim tkwił. Nerwowo przeszukiwał pomieszczenia w poszukiwaniu elektronicznej karty, która stanowiła klucz do jego pokoju.

Deseon, który zachował spokój, podszedł do niego, trzymając w pyszczku poszukiwaną przez niego kartę. Chłopak wziął ją, uśmiechając się do swojego pokemona.
- Och, dziękuję, że chociaż ty zachowujesz normę – powiedział, gładząc stworka po głowie. Deseon jak zwykle wydawał się być obojętny na pieszczoty. W rzeczywistości je uwielbiał.

Jack biegł w stronę białego budynku przez oświetlone uliczki. Czasem ktoś rzucił za nim jakąś złośliwą uwagę, gdy potrącił go łokciem, lecz on nie robił sobie nic z tego. Po prostu biegł.

Znalazłszy się przed szklanymi drzwiami dopiero to poczuł. Krew napłynęła mu do głowy i uświadomił sobie jaki lęk czuł. Właśnie w tym momencie zrozumiał, że nie wie czego się spodziewać, a co ważniejsze czego oczekuje po tej rozmowie. Wybaczenia? Przeprosin? Błagania o powrót? Pochwał? Ojcowskiej pogawędki? Czymkolwiek nie byłaby ta rozmowa, zdał sobie sprawę, że tylko wchodząc do środka rozbije wszelkie wątpliwości, jakie tliły się w jego głowie.

Wszedł. Rozejrzał się nerwowo po czystym, aż do bólu pomieszczeniu i wychwycił go. Siedział nieopodal automatu do przysłania, który znajdował się na prawo od lady centrum pokemon. Pił herbatę i spoglądał na zegarek, nie zdając sobie sprawy, że jest obserwowany.

Jack chciał wziąć głęboki oddech, lecz się powstrzymał. Podszedł do niego spokojnie, nie okazując jakich kol wiek emocji. Choć cały czas czuł ekscytacje, energię, którą z trudem kontrolował.
- Witaj synu – powitał go Xavier, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Miał ciemne włosy, które ułożone były niechlujnie.
- Cześć, tato – odparł i usiadł, gdy tylko Xavier wskazał mu dłonią miejsce naprzeciwko.
- Wziąłem dla ciebie czekoladę, zawsze byłeś łasuchem – powiedział.
- Dziękuję – wydukał Jack. Nie wiedział co się dzieje. Może ktoś podmienił jego ojca. Od kiedy jest taki troskliwy. Przecież minęło cztery lata odkąd Jack wyruszył w podróż, a oni nigdy go nie szukali. Z opowiadań Kyle’a wynikało, że się go wręcz wyparli.
- Wyglądasz jakbyś zobaczy ducha – zażartował Xavier, pociągając łyka herbaty ze swojej porcelanowej filiżanki.
- Dziwisz się mi? – W jego głosie słychać był gniew, który zaczął narastać.
- Szczerze? Tak.
- Co cię niby dziwi, że wyglądasz dla mnie jak duch po czterech latach?

Xavier zaśmiał się kiedy to usłyszał. W oczach Jacka zapłonęły dwa płomienie, a jego pięść mimowolnie zacisnęła się. Teraz dotarło do niego, że liczył na błaganie.
- Dziwię ci się. Ja bym na twoim miejscu tu nie przyszedł, albo zaczął od jakiegoś wrednego tekstu, albo przyszedł zrobił rabanu i wyszedł. – Źrenice Jacka mimowolnie powiększyły się, nie wiedział co na to odpowiedzieć. Nie spodziewał się, takiego przebiegu spotkania.
- Ale, ale… – próbował coś z siebie wykrzesać.
- Jack, zdaje sobie sprawę z tego co zrobiłem. Nawet nie zrobiliśmy, a ja. Choć wyznam ci w tajemnicy, że jestem dumny, że uciekłeś i się nam postawiłeś. Chciałem, żebyście wyruszyli w podróż.
- I dlatego każdego dnia mówiłeś nam o szkole? Dlatego każdego dnia pokazywałeś te leniwe, różowe pokemony, mówiąc, że to nasza przyszłość. I może dlatego pozwoliłeś mi znienawidzić życie, popaść w depresję, odebrać radość każdego dnia!? – warknął.

Tak, Jack stracił panowanie nad swoimi emocjami. Długo z nimi walczył. Każdego dnia w Kanto, kiedy nie widział nadziei na zwycięstwo, kiedy brał udział w każdym głupim turnieju, wygrywał odznaki. Wszystko, byleby przeżyć. To wszystko wróciło, ten smutek i ten gniew. Gniew, który narastał z każdą sekundą, uderzając wraz z krwią do mózgu i cały spokój, cały stoicyzm szlak trafił.
- Jesteś chory mi to mówiąc, powinieneś się usprawiedliwiać, a nie mówić mi, że jesteś dumny z tego co sam osiągnąłem!
- Mówię, co czuję. Nie będę mówić co wypada. Znam całą historię z innego punktu widzenia i wiem, że od tego powinienem zaczął.
- A ja mam niby tego wysłuchiwać?
- Możesz wyjść – powiedział zupełnie bez emocji.

            Jack po raz kolejny poczuł ukłucie w sercu. Tak powinien wyjść, ale nie potrafił. Zdawał sobie sprawę, że to mogą być kolejne zagrania jego ojca, że po raz setny szykuje się ustawianie jego przyszłości.
- Przepraszam cię za to co uczyniłem. Jest mi naprawdę przykro. Chciałbym powiedzieć, że nie miałem wyjścia, lecz życie nauczyło mnie, że zawsze jest jakieś wyjście, brak nam tylko odpowiedniej perspektywy. Dlatego cię przepraszam i wiem, że nic ci tego nie wynagrodzi. Chcę opowiedzieć tylko jak to wyglądało z mojego punktu widzenia i powiedzieć coś co muszę. Bez względu czy mi wybaczysz, czy też nie.
- Słucham – powiedział bez emocji.
- Jak już słyszałeś nie jestem tu pierwszy raz. Zawsze kochałem wodne pokemony. Skończyłem szkołę, poszedłem na studia, ale nie czułem tego, potrzebowałem przygody, potrzebowałem wyzwania. Zrobiłem sobie rok przerwy w czasie, której wyruszyłem po Kanto. Wystartowałem w lidze, zakwalifikowałem się i zdobyłem trzecie miejsce. W wakacje udało mi się jeszcze zdobyć puchar wysp pomarańczowych. Potem rzecz jasna wróciłem na studia, by pod okiem profesora doszkalać się w dziedzinie wodnych pokemonów. W Celadon City poznałem twoją matkę, która była bardzo zdolną zielarką, pracowała pod okiem mamy obecnej liderki. Wzięliśmy ślub i przyjechaliśmy tutaj, gdzie mogłem kultywować swoją pasję, manię, jak chcesz możesz sobie to określić.
- Po co mi to opowiadasz? – wtrącił Jack, który był już zniecierpliwiony.

            Xavier nie odpowiedział mu od razu. Zawahał się, lecz pominął po prostu to pytanie i przeszedł do dalszej części:
- Twoja mama, kiedy miała dziesięć lat wyruszyła w podróż. – Jack odkaszlną, kiedy omal nie zadławił się czekoladą, którą pił. – Tak wiem, że to dla ciebie szok, ale tu wszystko się trochę rozjaśnia. Widzisz zespół R miał swoją bazę w Kanto od wieków i wtedy nieźle wstrząsnął tym regionem. Twoja matka była tak jak ty wicemistrzem Kanto, tak jak ty w Tryvitarze. Ona i jej Ivysaur byli nie do pokonania. Twoja mama uwielbiała pokemony trawiaste, robaki i trujące. Niestety kiedy wróciła do domu, no cóż. Tego domu nie było – oznajmił. – Zespół R wymordował całą wioskę, no może nie do końca oni, co jakiś zmutowany pokemon, ale o tym innym razem. Wtedy Twoja matka postanowiła, że rzuci swoja karierę, a zajmie się tym co kocha, a więc zabawą truciznami – zażartował Xavier, ale Jackowi nie było do śmiechu. – Pod okiem dziadków, których miała w Cherrygrove zgłębiała tajniki ziół, pokemonowych jadów, wydzielin i innych. Potem na studiach trafiła tutaj do Celadon i kiedy razem zaczęliśmy pracować, to tak jakoś powoli wszystko wyszło. No dobra nie tak powoli.

            Wiesz, na początku twoja matka nie nienawidziła pokemonów, zresztą dalej hoduje ogród pełen trawiasto-trujących pokemonów. Fakt bała się posłać was na podróż, to znaczy nie was, a nasze przyszłe dzieci. Często o tym rozmawialiśmy. Bała się, że kiedy was wypuści to się już nigdy nie zobaczymy. Jej lęk co prawda nie był, aż tak duży, by wam to uniemożliwić. Kochała was bardzo i nadal kocha.

            W Azalea Town poza wyrobem leków zajmuje się też dbaniem o ołtarz Celebiego, ale z pewnych przyczyn jak wiesz jest on zamknięty. Zamknęła go wasza matka, kiedy dostała od niego wizję. Widzisz. Twoja mama była wierną kapłanką strażnika lasu, czyli Celebiego. Dbała o ołtarz, o las, o zrzeszonych. Tak samo jak kochała rodzinę – Xavier mówił o niej z uczuciem. – Wszystko się zmieniło, kiedy Celebi pokazał jej przyszłość. Było to rok po urodzeniu się Kyle’a. Poszła, żeby coś posprzątać i poprawić, a wróciła ze łzami, mówiąc, że nadciąga koniec świata i kiedy będziecie dorośli wszystko się zmieni, a całość jest z wami powiązana. Celebi nie powiedział jej jaki wy macie w tym udział, ale pokazał jej jak wygląda świat po zagładzie.

            Oboje doszliśmy do wniosku, że chcemy mieć was bardzo blisko siebie. Ja wciąż chciałem, żebyście wyruszyli, posmakowali życia, jednakże widząc jej łzy za każdym razem, gdy poruszałem ten temat, postanowiłem odpuścić. I odpuściłem. Widziałem jak jesteście nieszczęśliwi. Ty, oczywiście. Bo Kyle zawsze był grzecznym dzieckiem, które no cóż łatwo było kontrolować. Na całe szczęście do czasu.

            Kiedy się zbuntowałeś i uciekłeś, jak ja się cieszyłem. Wiedziałem, że zaczniesz swoją przygodę, że odkryjesz świat. Nigdy w ciebie nie wątpiłem, dlatego cię nie szukałem. Gorzej było z twoją matkę, wpadła w paranoję. Wtedy z pomocą przyszedł Slowbro. Zakazałem Kyle’owi o tobie wspominać, widziałem jego gniew. Zawsze byliście tak dobrym rodzeństwem. Zupełnie jak ja i Nataniel, ale o waszym stryju kiedy indziej.

            Wracając do tematu. Slowbro używał na twojej mamie Amnezji. Na początku zapomniała o tobie całkowicie, potem wspomnienia wracały stopniowo, tak żeby miała czas się z tym oswoić. Dopiero rok temu może przestałem stosować na niej ataku Slowbro.

            Jack nie odzywał się, ale Xavier szybko się zorientował, że ten wcale nie jest zadowolony z tego co słyszy.
- Mam kontynuować?
- Tak. Mam tylko jedno pytanie. Po co używałeś na mamie Amnezji?
- Bałem się o nią, chciałem jej ulżyć. Poza tym kiedy kogoś pokochasz zrozumiesz, że najgorzej jest patrzeć na cierpienie swojej miłości – wyznał Xavier.

            Xavier powrócił do wyznania.
- Wasza matka była zawsze silna, ale wtedy wysiadła. Myślałem, że jej przeszło, ale kiedy Kyle zaczął trenować w ukryciu stało się coś strasznego. Chciała wymordować jego pokemony. Na całe szczęście udało mi się podmienić jej trutki, dzięki czemu Kyle i ona myśleli, że pokemony są martwe, a w rzeczywistości były w głębokim śnie. Oczywiście oddałem te pokemony pod opiekę i zamierzam je odzyskać przed zawodami dla Kyle’a, bo w naszej krwi jest wygrywanie. Wierzę, że i on się dostanie.

            Ale wracając do meritum. Sprawy. Wystraszyłem się waszej matki i wiedziałem, że nic nie poradzę na jej stan. Pozwoliłem się jej przyzwyczaić, tym razem poprałem Kyle’a, kiedy chciał wyruszyć. Fakt. Z każdą jego odznaką wasza matka częściej płacze, choć czuję, że w głębi jest dumna. W szczególności jak jej powiedziałem o tym, że jesteś wicemistrzem Tryvitaru. Powoli do niej dociera, że ważne jest dla niej wasze szczęście. To chyba tyle.

            Jack siedział, minęła minuta, a on dalej siedział i patrzył. Jego twarz była niczym skała - blada i bez wyrazu. Xavier spokojnie dopijał swoją herbatę. Jakby nic się nie stało. Po prostu kilka zdań, krótka historia.
- Tato, ale po co to wszystko? – zapytał niepewnie. Właściwie to miał ochotę zwymiotować z nadmiaru wrażeń, lecz dzielnie walczył z tym odruchem.
- Robiłem dla naszej rodziny wszystko co najlepsze. Chroniłem twoją matkę przede wszystkim, licząc, że pewnego dnia i tak wyrwiecie się z jej uścisku.
- Dlaczego?!
- Kiedy kogoś pokochasz rozumiesz. Was też kocham i jesteście dla mnie ważni, ale gdybym puścił was w wieku dziesięciu lat. No cóż, z pewnością wasza matka zawisłaby na jednym z drzew – stwierdził, a Jack wzdrygnął się, słysząc ten scenariusz.
- Ale…
- Nie mam pewności, że tak by było i nigdy jej nie będę mieć. Ja czuję się z tym dobrze, nie żałuję. Szkoda, że nie znalazłem innego rozwiązania, lecz efekty są całkiem dobre. Wasza matka pozwoliła Emily dostać pokemona, więc się powoli otwiera. Byliśmy całkiem szczęśliwą rodziną do czasu. Ty jesteś wicemistrzem i coś czuję, że zdobędziesz jeszcze nie jeden tytuł, a Kyle cóż. Całkiem świetnie radzi sobie w Srebrnej lidze, więc jest wszystko dobrze. Wiem, że było ciężko, ale takie jest życie.
- To jest patologiczne. Wybacz tato, ale ty praktycznie manipulowałeś nami wszystkimi – powiedział Jack. Zdziwił się, że zapanował nad swoim gniewem, że nie rzucił się na niego, próbując wymierzyć mu sprawiedliwość.
- Być może. Przepraszam za wszystko, starałem się i moim zdaniem efekt jest całkiem zadowalający. Wiem, powinienem stanąć po waszej stronie, ale kocham waszą matkę – powtórzył. – Kiedy pokochasz zrozumiesz, że wtedy traci się rozum, aż żałuję, że nikt nigdy mnie nie kontrolował – zaśmiał się.

            Reszta rozmowy przebiegła już nieco spokojniej. Jack poczuł jak jego gniew odpływał. Cały czas zastanawiał się nad słowami ojca „Kiedy pokochasz zrozumiesz”. Tylko czy ja umiem pokochać – myślał w czasie, gdy ojciec opowiadał mu o sytuacji z Macy –Ja nie lubię tego pierdu, pierdu. Miłosnych wzniesień, romantycznych wyznań, ja lubię jak po prostu jest, a mój ojciec, ach jest takim romantykiem, że aż mi niedobrze.

            Xavier skończył swoją historię rozumiejąc, że syn już dawno przestał go słuchać. Rozeszli się po paru minutach. Jack już wychodził z centrum pokemon, kiedy natknął się na Philipa.
- O, właśnie cię szukałem. No wiesz, mieliśmy iść na imprezę! – krzyknął z entuzjazmem.
-
Przepraszam cię Philip – zaczął, a mina blondyna zrzedła. – Chciałbym, naprawdę. Po prostu jestem po rozmowie z  moim ojcem. Muszę sobie to wszystko poukładać. Potrzebuję czas dla siebie. Mam nadzieję, że wybaczysz mi.
- Jasne, to tylko impreza, gdybyś chciał – zawahał się – gdybyś chciał, mogę z tobą porozmawiać – powiedział, starając zabrzmieć się jak najbardziej szczerze.
- Nie, nie trzeba. Idź na imprezę, albo się wyśpij, ja potrzebuję skupienia.

            Rozstali się bez słowa. Jack poczuł się dziwnie przybity. Nie wiedział w sumie z jakiego powodu i to nie dlatego, że nie powinno go być, ale dlatego, że było tak wiele możliwości.

            Tymczasem w porcie Red Isle.

            Dwie dziewczyny jedna ubrana niczym typowa uczennica z mangi. Biała koszulka odsłaniająca pępek z dużym dekoltem, na to czarna garsonka . Krótka spódnica w kratę i oczywiście dwa czarne kucyki. Druga z nich miała fioletowy top, częściowo przykryty przez jedwabny, długi, czarny płaszcz i długie czarne włosy. Grzywka zasłaniała jedno oko.
- El, co my tu właściwie robimy? – zapytała słodko wyglądająca.
- Potrzebujemy jeszcze krwi Aerodactyla dla Chrisa. Poza tym, skarbie możemy się to nieźle zabawić – powiedziała, odsuwając swój płaszcz, z którego wyłoniło się srebrne ostrze.


            Przyciągnęła dziewczynę do siebie Jo – bo tak nazywała się dziewczyna w stroju uczennicy. Chwyciła ją za podbródek i ją pocałowała. Po czym spojrzała w jej oczy.
- Niebawem będziemy miały wszystko, ale nie musimy się na tym skupiać. Jeśli Forest załatwił swoją część, to możemy narobić trochę szumu na tej wysepce. Poza tym zawsze mogę zostawić ślady zespołu R. Jak dobrze, że tam należałam…
_____________
O k****! Napisałem ten rozdział, jak ja się cieszę. Pisałem go 4 razy. Za pierwszym razem 4 str., za drugim też, za trzecim 6 str. i tak kasowałem. W końcu usunąłem ten początek, który zacząłem w sierpniu i poszło ciurkiem. Przepraszam za błędy, poprawię w wolnym czasie. 

Pozdrawiam!

2 komentarze:

  1. Nie wiem co mam myśleć, przez cały rozdział mimowolnie obawiałem się, że dojdzie do jakiejś "yaoi'skiej" sceny między Jackiem, a Philipem całe szczęście na razie nie doszło :D. Rozdział ogólnie nie jest zły, ale Philip wydaje się nie być Philipem, coś jest nie tak. Bardzo wciągnęła mnie rozmowa ojca z synem, dużo ciekawych rzeczy się dowiedziałem o "strasznej mamusi" nawet ją polubiłem po tym. Końcówka intrygująca, wyznam szczerze, że lubię wątki yuri także pomyśl nad pisaniem o tym częściej niż o yaoi :P. Może być ciekawie, wszystko się rozkręca. Czekam na yuri... wróć kolejny rozdział ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja bardzo nic z tego nie rozumiem... Znaczy nie, żeby było niezrozumiale napisane, po prostu trochę się pogubiłam kiedy to się właściwie dzieje. No bo tu ciągle mamy Poliwhirla, a pamiętam, że Kyle faktycznie pożyczył go bratu jakiś czas temu. Poza tym, czy to przypadkiem nie było tak, że Kyle, jak jeszcze był w domu, znalazł swojego Metapoda "przebitego"? Bo teraz jego ojciec opowiada coś o truciźnie, ale wątpię, żeby Pokemon mógł spać aż tak mocno, żeby przebicie go czymkolwiek ostrym spłynęło jak po kaczce. Chociaż jak Kyle go odzyska, będzie pewnie pięknym, silnym Butterfree. Jupi!
    Nie dziwię się nawet, że Philip i Jack nie wskoczyli do pierwszej dwójki, skoro całe dni, jak to ująłeś, mieli ciężkie, a nocami - zamiast odpocząć - imprezowali do białego rana. Ach, młodości, młodości! Zgodzę się z komentarzem powyżej - końcówka zdecydowanie nakręcająca na rozmyślanie. Uprzedzę Nathaly, żeby miała oko na Aerodactyla, bo jeszcze te dwie czarne wdowy gotowe upuścić mu krwi! Chyba, że to już się stało, biorąc pod uwagę dziwne wydarzenia w wieży mnichów i ten przeskok czasowy.
    Najlepsze i tak niespodziewane pojawienie się Misty i jej matki. Blueshell? Czemu nie, mogłyby się tak nazywać.
    Pozdrawiam i mam nadzieję, że w Święta naładowałeś nieco baterie.
    Nathaly

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy