logo

XVI. The legend of a horse and a dragon

XVI.The legend of a horse and a dragon
            Kyle wraz z przyjaciółmi wyruszyli w drogę. Już znajdowali się na promie, który miał ich przetransportować na jedną z wysp Whirl Islands, na których Kyle i Philip mieli stoczyć walkę o odznakę z tamtejszym liderem.

            Pogoda dopisywała. Bezchmurne niebo co chwilę przecinały jakieś  ptaki, na morskich falach unosiły się wesołe Horsea, pluskające się swoimi skrzydełkami.
- Chciałabym jednego – powiedziała ochoczo Alice spoglądając na wesołe stworzonka.
- To czemu go nie złapiesz? – zapytała Caroline dziwiąc się znajomej.
- Są takie niewinne, takie urocze. Nie wiem, nie potrafię – wycedziła.
- A wyobraź sobie, że będziesz mogła zaopiekować się takim jednym – kusiła Caroline.
- Sama nie wiem – zawahała się.
- A ja wiem, bież pokeball i do dzieła. Skoro ci się podoba to nie marnuj czasu. Przecież uwielbiasz wodne pokemony – przypomniała.
- Masz rację! – Oderwała się metalowej barierki, o którą się przed chwilą opierała. – Co mi szkodzi.
- Jedziesz! – pokrzepiła ją Caroline.

            Alice przypomniała sobie, że zostawiła swoją torbę w restauracji pokładowej pod opieką chłopaków, dla których morze nie było tak interesujące. W pomieszczeniu Philip zajmował się pochłanianiem posiłku. Morskie potrawy przypadły mu do gustu. Kyle również nie narzekał na tę kuchnię, jednakże w przeciwieństwie do swojego łapczywego przyjaciela wolał delektować się posiłkiem.
- Hej, dajcie mi plecak! – rzuciła, gdy tylko wbiegła do pomieszczenia. Kyle zareagował dość żwawo i rzucił jej oliwkowy plecak. Dziewczyna złapała go bezbłędnie. – Dzięki! – Mrugnęła do niego i wyszła.
- O co jej chodzi? – zapytał Philip wciąż zajęty swoim posiłkiem.
- Nie wiem, może to ten czas, żeby się umalować –stwierdził Kyle potrząsając ramionami.
- Dobra zjem tylko tę kuleczkę ryżową – wskazał na białą kulkę – i ogarniamy życie. Czuję się trochę jak jaskiniowiec. Przydałoby się wyglądać.
- Ja tam czuję się dobrze – mruknął Kyle, spoglądając z niedowierzaniem na swojego przyjaciela.
- No co? – zapytał poirytowany. Kyle jedynie wskazał palcem jego niebieską koszulę, która już nie była taka niebieska. – Głodny jestem, nie zdążyłem zjeść w centrum pokemon! – ryknął i połknął w całości ryżową kulkę. – I nie powiem czyja to była wina.

            Caroline czekała cierpliwie na swoją towarzyszkę, nie spuszczając z oczu wesołych Horsea.  Blondynka dotarła do niej zdyszana.
- Są jeszcze? – spytała łapiąc oddech.
- Tak, są – powiedziała wskazując na małą grupkę niebieskich pokemonów.
- A więc dobrze. Czas na ciebie Staryu! – Już zamachnęła ręką, aby wyrzucić przed siebie pokeball, kiedy jeden z marynarzy złapał ją za nadgarstek.
- Dziecko, jeżeli ci życie miłe to nie łap tych maleństw, a przynajmniej nie w taki sposób – powiedział błagalnym tonem staruszek. Alice zlustrowała go szybko. Był to starszy facet. Wysoki, dobrze zbudowany i umięśniony. Miał powyżej czterdziestki, spod marynarskiej czapki wystawały czarne pasma włosów przeplatające się z siwizną. Ubrany był w typowy marynarski strój, z tym, że miał kamizelkę i czapkę ze złotymi gwiazdkami.
- Przepraszam – wymamrotała Alice, opuszczając powoli dłoń.
- Nie chcecie sprowadzić na siebie gniewu morskiego konia – dodał.
- Morskiego czego? – wtrąciła Caroline.

            Mężczyzna podszedł do barierki, po czym przesunął dłonią po swoim delikatnym zaroście. Wskazał palcem w stronę wystających szczytów wysp.
- Whirl Islands, to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w Johto. Tutaj żyją różne legendarne pokemony. Od przepięknej Lugii po różne kolosy. Między innymi Kingdrę. Te maluchy to są jej dzieci, jeżeli zrobiłybyście im krzywdę dzisiaj mogłyście przypłacić za to życiem! – powiedział dramatycznie.
- Mamy się bać Kingdry? – Caroline spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- To nie jest zwykła Kingdra, która ma dwa metry, ta ma pięć metrów i potrafi wywołać niezłą zawieruchę – oburzył się kapitan.
- A kim pan w ogóle jest? – zainteresowała się Alice.
- Jestem kapitan Nick Strolm – odpowiedział.
- A ja jestem Alice, a to jest Caroline – przedstawiła się.
- Miło was poznać. Jeżeli chcecie bardzo złapać Horsea, to spróbujcie wędką  - zaproponował. – Może w ten sposób nie uruchomicie alarmu.
- Kapitanie poczekaj – zażądała rudowłosa koordynatorka. – Rozumiem wszystko, ale nigdy nie słyszałam o żadnej takiej Kingdrze i szczerze powiedziawszy nie rozumiem co tak olbrzymi pokemon tutaj robi, a dwa co to znaczy dzisiaj?  - wybadała.
- Dzisiaj jest dzień legendarnej przepowiedni. Raz na rok Kingdra walczy z czerwonym Gyaradosem.
- Niech zgadnę gigantem – uprzedziła Caroline.
- Tak – odpowiedział. – To wydarzenie nazwano na jednej z wysp Whirl Islands jako taniec smoka i konia. Wtedy na samym środku tych małych wysepek rozpętuje się piekło. Gyarados używa całej potęgi żywiołu wiatru, tworząc tornada, a Kingdra tsunami – tłumaczył.
- No jasne i dlatego dzisiaj jesteśmy w podróży – zauważyła Caroline.
- Do wieczora dobijemy na wyspę – odparł.
- A to się stanie pewnie o północy? – mruknęła.
- Młoda dziewczyno, to nie są jakieś zabobony. Próbuję was ostrzec, żebyście się nie wychylały, a przynajmniej nie dzisiaj. Nie życzę sobie, żebyś kpiła sobie z tej historii – skarcił ją.

            Caroline dopiero teraz zrozumiała z jakim tonem odnosiła się do starszego mężczyzny.
- Przepraszam, nie powinnam. Po prostu nie wierzę w takie rzeczy. Nigdy nie widziałam żadnego legendarnego pokemona, dlatego sądzę, że one nie pojawiają się od tak w naszym świecie – wytłumaczyła się.
- To lepiej uwierz, bo nawet nie wiesz co cię czeka, jeśli nie zdążymy.
- A możemy nie zdążyć? – zapytała.
- Na pewno zdążymy – zaśmiał się. – Przepraszam was moje drogie panie, ale muszę wrócić do swoich obowiązków i doglądać statku.
- Rozumiem – odpowiedziała Caroline.
- A mógłby pan mnie oprowadzić po tym statku? Jestem wielką fanką morskiego transportu? – zapytała skromnie Alice. Caroline zmierzyła ją tylko chłodnym wzrokiem.
- O nie ty idziesz ze mną! – pociągnęła ją za dłoń.
- Miłego dnia – powiedział zmieszany.
- Ale on ma mundur. – Alice na próżno próbowała wyrwać się z uścisku znajomej.

            W tym czasie Kyle i Philip przemierzali górną część pokładu w okularach przeciwsłonecznych. Czuli się bardzo pewni siebie. Philip co chwilę uchylał delikatnie okulary, by spojrzeć się z zainteresowaniem na ładniejsze dziewczyny.
- Nie przesadzamy? – spytał niepewny Kyle. Źle się czuł w krótkich luźnych czerwonych szortach i białym podkoszulku.
- Jesteśmy na wakacjach, pobawmy się trochę. Spójrz na tę brunetkę –rzucił Philip.
- Niczego sobie – potwierdził Kyle perfidnie się jej przyglądając. – Będę tego żałował, ale.

            Philip zdębiał, kiedy jego przyjaciel ruszył w stronę dziewczyny. Była ona nieco młodsza od nich, wysoka i szczupła. Miała długie czarne włosy i podobnie jak chłopcy i reszt na wyższym piętrze ubrana była w typowy plażowy strój.
- Cześć! Jestem Kyle! –wypalił wprost, podając dłoń.
- Cześć! Jestem Jasmine – odpowiedziała onieśmielona.
- A to pies – Philip zwrócił się do Pikachu i ruszył dalej, jakby nigdy nic.
- Miło mi cię poznać – powiedział kontynuując. – Dokąd płyniesz?
- Na Red Rock Isle – odpowiedziała. – Czy ty nie odpadłeś w pierwszej rundzie?
- Widziałaś to? – zapytał.
- No jasne, że tak, dałeś ciała po całości – skwitowała. Kyle rozdziawił tylko usta.
- Nie prawda! – zaprotestował. – Przegrałem z finalistą, byli gorsi.
- No jasne – przewróciła oczami. – Byli, ale ty miałeś przewagę typu, żaden z ataków nie był super efektywny dla twojego stworka – skomentowała.
- A byłaś taka ładna – machnął dłonią i odszedł od niej.
- Palant! – rzuciła za nim.

            Philip oddał się leżakowaniu. W końcu lato mijało, a on nie miał czasu nawet się poopalać, cały czas był w podróży. To idealny moment, żeby skorzystać z promieni słonecznych i zadbać o swój wygląd.
- Pika, pika – żółty stworek podał mu krem.
- Pikachu nie masz wrażenia, że ktoś nas cały dzień obserwuje? – zadał to pytanie, nie mogąc pozbyć się przeczucia.
- Pika, pika? – Pokemon przekręcił żółtym łebkiem na prawo, tak że uniósł swoje lewe ucho do góry.
- Chyba potrzebuję odpoczynku – stwierdził i wsmarował w siebie biały krem.

            - Idiotka – przerwał ciszę Kyle. Philip spojrzał się na niego spod okularów.
- Co się stało?- spytał widząc rozgniewanego znajomego.
- W sumie to nic – machnął dłonią.
- Dała ci kosza? – uśmiechnął się łobuzersko.
- Nie – wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Ta jasne – nie uwierzył.
- Wspomniała o konkursie – odpowiedział. – Że niby wypadłem tak kiepsko.
- Nie wcale – zaakcentował złośliwie. Kyle wysłał mu tylko złowrogie spojrzenie.

            W między czasie Alice i Caroline podróżowały na niższym piętrze. Alice wciąż marzył się wodny pokemon, lecz nie chciała ryzykować. Caroline cały czas myślała o mitycznych pokemonach i wszystkich legendach, o jakich słyszała. Zawsze zastanawiała się czy jest w nich choć ziarno prawdy.
- O czym tak intensywnie myślisz? – zainteresowała się Alice.
- Sama nie wiem, chyba o tej legendzie. Dla mnie to mocno naciągane, ale ja jestem niedowiarkiem – odparła.
- Ty? – zdziwiła się Alice. – Wydajesz się być optymistką, a optymistki zawsze wierzą w coś poza – powiedziała.
- Wierzę. Wierzę w miłość, wierzę że można osiągnąć wszystko jeśli się chce, wierzę w podświadomość, ale nie w legendarne pokemony – odparła.
- Ale przecież, to jest potwierdzone naukowo – mruknęła Alice, nie rozumiejąc nastawienia Caroline.
- Nie zaprzeczam ich istnieniu – poprawiła się. – Nie wierzę, że są sobie wśród nas i od czasu do czasu się pokazują. Są zbyt potężne, swoją drogą w to też nie wierzę. Skoro pokemony są takie potężne by tworzyć świat, podróżować w czasie, to nie jest to trochę niebezpieczne? – Alice wysłała jej pytające spojrzenie, jakby nie nadążała. – Pokemony można łapać, a ktokolwiek posiądzie taką moc – mruknęła.
- I dlatego mamy Mewtwo – powiedziała. – Ludzie zawsze będą chcieli mocy, więcej i więcej. Jak na razie te pokemony dają sobie radę, poza tym jest sporo ludzi, którzy zajmują się ochroną takich pokemonów – uspokoiła.
- Co nie zmienia faktu, że nie wierzę w tak olbrzymią potęgę pokemonów. To dla mnie coś niewyobrażalnego. Przecież pokemony nie stworzyły świata – wycedziła.
- Według mitów Sinnoh.
- Tak znam tę historię – jęknęła. – Moim zdaniem wymyśliły ją dawne ludy. Kiedyś ludzie składali pokłon nawet Slowkingom – wytknęła pochodzenie Alice – czy Bellsproutom, a teraz oni są czyimiś podopiecznymi – broniła swojej teorii.
- Nie wiem, nigdy się w to nie wgłębiałam – przyznała Alice.

            Caroline spoglądała w morze, czuła narastający lęk, jakby coś dzisiaj miało się wydarzyć. Nie wierzyła w tę bajkę, którą wcisnął jej kapitan. A przynajmniej starała się w to nie wierzyć. Podeszła do barierek, żeby spojrzeć jeszcze raz w morskie fale, które stawały się coraz silniejsze.
- Nie wydaje ci się, że pogoda się zepsuła? – zauważyła blondynka. – Tak jakby fale były mocniejsze.
- Zobacz, czy to Seadra? – spostrzegła ruda dziewczyna, spoglądając na gromadkę stworków.
- Chyba tak, ale tam były Horseaa – wspomniała Alice.

            Jasnowłosa koordynatorka, nie czekając na więcej wyciągnęła swój pokedex, by zaczerpnąć trochę informacji o niebieskim stworku.

Seadra pokemon konik morski typu wodnego. Seadra jest jednym z najszybszych morskich pływaków. Swoje ofiary łapie wytwarzając wiry wodne, które mają zmęczyć zdobycz. Jad Seadry jest w stanie zabić człowieka. Często jednak znajduje zastosowanie w medycynie.
- Nie wiem czemu, ale muszę go mieć! – Alice krzyknęła z entuzjazmem.
- Chodźmy poszukać wędki –rzuciła Caroline.
- Dobry pomysł. Widziałam chyba jedną na dolnym pokładzie – przypomniała sobie.
- Co tam robiłaś? – zapytała zaciekawiona.
- Oj no bo – nie wiedziała jak się z tego wytłumaczyć. – Kiedy wstąpiłaś do łazienki postanowiłam poszukać kapitana i obok jego gabinetu znajdują się wędki. Wiem, nie bij! – przeraziła się swojej rozsądnej koleżanki.
- Niby czemu mam bić. Twoja sprawa – odpowiedziała krótko. – Ale serio podoba ci się taki cap? – zaśmiała się Caroline.
- Cap? – zdziwiła się. – Widziałaś jak on wygląda. Jak prawdziwy facet, taki dojrzały, dobrze wyglądający. I co najważniejsze jest kapitanem. Nie jakimś tam trenerem pokemon, czy kucharzem, albo jakimś biznesmenem. To kapitan! – powtórzyła.
- No dobra jest przystojny, ale ja ograniczam się do dwudziestu paru lat – wycedziła.
- Chyba osiemnastu –odchrząknęła Alice, jakby chciała jej coś przekazać.
- Co masz na myśli? – zapytała zaniepokojona Caroline.
- No wiesz ty i Kyle i takie tam – cedziła. Caroline zaczerwieniła się i uderzyła w ramię blond koleżankę.
- Zwariowałaś ! – warknęła rozzłoszczona.
- Chyba tak – odpowiedziała bardzo cichym głosem, jakby chciała uniknąć konfliktu.

            Kyle i Philip oddawali się kąpieli słonecznej. Pikachu im towarzyszył, a Poliwhirl bawił się z małym Poliwagiem, z którym na zmianę oblewali się wodą.  Nad Kyle’em pojawił się cień. Chłopak automatycznie przyjął pozycję siedzącą i zdjął okulary, przyglądając się dziewczynie, która zasłoniła mu dopływ promieni słonecznych.
- Cześć! – zaczęła uśmiechając się do chłopaka. – Czy to twój Poliwhirl? – wskazała na bawiące się pokemony.
- Tak – odpowiedział zapominając o manierach. – I cześć – poprawił się. Dziewczyna była nie wysoka w ich wieku. Miała niebieskie oczy i jasną cerę. Ubrana była w różową koszulkę na ramiączkach i krótki błękitne szorty.
- To mój Poliwag, chciałam zadać parę pytań odnośnie pielęgnacji twojego pokemona, wygląda tak dobrze! – pochwaliła.
- E tam – zawstydził się Kyle. Podrapał się za głową. – Staram się utrzymać jego skórę nawilżoną cały czas. Dla tego gatunku to niezwykle ważne. Zdrowa skóra, to zdrowy pokemon – zacytował reklamę maści, której używał na swoim podopiecznym. Dziewczyna zaśmiała się, bo doskonale znała ten slogan.
- Jesteś trenerem? – zapytała.
- Tak – odpowiedział. – Właśnie płynę po kolejną odznakę –dodał pewniej. Nagle spojrzenie brunetki przyciągnął towarzysz Kyle’a.
- Czy to jest ten Philip? – spytała podekscytowana.
- Tak, to ja – rzucił wciąż leżąc.

            Dziewczyna od razu straciła zainteresowanie pielęgnacją swojego pokemona i zajęła miejsce obok blondyna. Kyle’owi zrzedła tylko mina. Wstał i poszedł się przejść. Miał dość, że cały dzień każdy go ignoruje, albo wspomina ostatni konkurs. Tymczasem Philip korzystał ze swojej sławy. Kiedy dziewczyna była zajęta już tylko nim, od razu się ożywił.
- A więc mówisz, że oglądałaś mój mecz – kontynuował temat.
- O tak! Jesteś genialny. Szkoda, że nie wygrałeś, tak niewiele ci brakowało. Z bliska jesteś jeszcze przystojniejszy – wypaliła.
- Dziękuję  - powiedział, czując jak jego ego rośnie. Miał ochotę jeszcze chwilę tego słuchać. – Może pójdziemy na jakiegoś drinka, na dół? – zapytał licząc, że wreszcie złapał rybę na przynętę.
- Oczywiście, że tak! – pisnęła z radości.
- A więc chodźmy – powiedział, po czym wstał.

            Philip ruszył w stronę schodków, które prowadziły na niższe piętra. Zanim jednak udało mu się pokonać pierwszy stopień, zatrzymał go męski głos.
- Zaczekaj! – Starszy mężczyzna biegł w stronę dwójki. – Philip Axaro, tak? – zapytał przyglądając się uważnie blondynowi. Przez chwilę Philip nie mówił nic, przyglądał się jedynie nieznajomemu. Ubrany był w brązowe luźne spodnie, związane czarnym pasem, nie miał koszulki,  na nogach miał czarne japonki. Miał przerzedzone włosy, w przeciwieństwie do bujnych, brązowych wąsów. Philip skrzywił się widząc potężny brzuch, niczym bęben.
- Tak – odparł niepewnie. Dopiero teraz rozpoznał nieznajomego. Widział go w telewizji i ostatnio w Goldenrod City. – Ty jesteś Chuck? – zapytał.
- Tak! Chciałem cię wzywać na pojedynek! Jesteś genialnym strategiem – rzucił.
- Pod jednym warunkiem. – Philip musiał wykorzystać tą sytuację, druga taka się nie wydarzy. – Jeżeli wygram zdobędę twoją odznakę! – postawił warunek.

            Chuck zamilkł na chwilę. Przemyślał ofertę i skinął głową, dając znać blondynowi, że zgadza się na taki układ.
- Walczymy jeden, na jeden! - powiedział pewnie lider.
- Zgoda! – odpowiedział Philip szykując pokeball.
- Wow, co za dzień – uradowała się brunetka.

            Alice wróciła na pokład ze srebrną wędką. Na haczyku umieściła łowik w kształcie małego Goldena. Koordynatorka liczyła na udany połów. Stanęła przy białej poręczy, jedną nogę postawiła na burcie. Chwyciła oburącz wędkę i zamachnęła się, rzucając przynętą jak najdalej. Haczyk wylądował idealnie po środku grupy morskich smoków.
- Super! – ucieszyła się widząc efekt swojej pracy.
- Masz cela – powiedziała Caroline dochodząc do koleżanki. – Uważaj, pewnie będą chciały stworzyć wir – upomniała.
- Jestem gotowa na wszystko! – wypaliła pewna swoich możliwości.

            Nie musiała długo czekać. Przynęta zadziała od razu. Jeden z niebieskich stworków już wciągał swoim pyszczkiem miniaturowego Goldena. Alice nie czekała, szarpnęła mocno raz, by wyrwać malucha z wody. Wiedziała, jak łowić, wszystkiego nauczyła się w szkole Azalea. Kiedy pokemon znalazł się w powietrzu, zaczęła szybko zwijać linkę, by ten nie zdążył ponownie wpaść do wody. Nie minęła minuta, a Seadra znajdował się już na pokładzie.
- No dobra, czas na ciebie. – Wyjęła ciemnoniebieski pokeball z siatką na powierzchni i rzuciła w stronę pluskającego pokemona. Nie minęło dużo czasu, a pokeball zastygł bezruchu. – Super!
- Wow naprawdę jesteś doświadczona, jeżeli chodzi o wodne pokemony – zauważyła Caroline.
- Na coś była mi ta szkoła – odpowiedziała, dobiegając do swojej zdobyczy.
- Wyniosłaś to ze szkoły? – zdziwiła się rudowłosa.
- Tak – uśmiechnęła się. – Zawsze nas uczyli, że kiedy złapiesz na przynętę wodnego pokemona, musisz mocno szarpnąć, tak by wyrwać go z wody – zaczęła tłumaczyć podnosząc pokeball. – Wodne pokemon są zbyt trudne do złapania w wodzie. Użyłam Netballa, bo on ma większe prawdopodobieństwo na pochwycenie tego typu pokemona – zakończyła wypowiedź, kierując się w stronę schodów. – Chodźmy do chłopaków, chcę zobaczyć ich minę, jak zobaczą mój nabytek!

            Chuck i Philip już zaczęli pojedynek, wyznaczyli nieznaczne pole, na drewnianym parkiecie. Goście znajdujący się na pokładzie posłusznie odsunęli się, robiąc miejsce na tę walkę. Większość z nich znudzona była już rejsem, dlatego takie widowisko było całkiem dobrą alternatywą. Kyle przejął rolę sędziego.
- Dobra Electabuzz, atakuj go elektryczną pięścią! – rozkazał, a żółty stworek ruszył w stronę swojego przeciwnika, którym był Poliwrath. Jego pięść pojaśniała na żółto, którą cofnął do tyłu, by zadać mocniejszy cios.
- Elektryczne ataki, nie robią na nas wrażenia – mruknął zażenowany Chuck. – Skrętocios – polecił bez większego zastanowienia. Poliwrath obrócił się na pięcie, a wokół jego białej rękawicy pojawił się zielony wir. Po chwili naelektryzowana pięść spotkała się ze skrętociosem. Ataki wzajemnie się zneutralizowały, dopiero po sekundzie widać było kto wygrał to starcie.

            Electabuzz zaryczał, po czym Poliwrath zajaśniał i podskoczył, jakby poczuł przypływ energii. Chuck uśmiechnął się pod wąsem i dalej czekał na strategię młodego trenera.
- Czy on wyssał z Electabuzza energię życiową – zastanowił się. – Nieważne. Tak łatwo nas nie pokonacie! – krzyknął z entuzjazmem.  – Elektrowstrząs!
- Poliwrath błotny strzał – rzucił od niechcenia. Poliwrath również wydawał się być niewzruszony.

            Elektryczny stworek zgromadził dookoła ciała energię, którą wystrzelił w postaci wiązek elektryczności w stronę wodnego stworka. Poliwrath obserwował przepływ elektryczności, by tuż przed uderzeniem wystrzelić błotny strumień, który bez problemu rozbił małe błyskawice i zdołał uderzyć Electabuzza.
- Co jest?! – zirytował się Philip.
- Po prostu czekam na rozsądny ruch – powiedział oschłym tonem.
- Philip skup się, atakujesz bez żadnej strategii – rzucił Kyle. – Wyprowadzasz ataki od tak – wypomniał. Philip spojrzał się na szatyna, uśmiechnął się w jego stronę.
- Nie damy się! – powiedział pełen energii. Potrzebował takiego policzka w twarz, na szczęście jego przyjaciel był tuż obok.
- Electabuzz generuj elektrowstrząs i szybki atak, aż  powiem ci kiedy zaatakować – nakazał.

            Electabuzz pojaśniał znowu na jasno i ruszył do przodu zostawiając za sobą białą smugę. Co chwilę zatrzymywał się, by potem znowu zniknąć na chwilę z pola widzenia. Chuck doskonale wiedział, że chłopak chce wykonać na jego podopiecznym atak i całkiem nierozsądne byłoby wyprowadzenie jakiegokolwiek ataku. Dlatego cały czas czekał. Philipa strategia była całkiem dobra, ale blondyn nie był na tyle cierpliwy, by mogła wypalić.
- Zaatakuj go! – Nakazał. Wiązka elektryczność popędziła w stronę stojącego Poliwratha. Trafiła celnie, pokemon padł na kolana. – To było takie proste? – zdziwił się Philip.
- Nie do końca – odpowiedział Chuck. – Poliwrath dynamiczna pięść. – Dopiero teraz blondyn zrozumiał swój błąd. Atak może i był skuteczny, ale zbliżył Electabuzza do przeciwnika. To była idealna odległość do wykonania całkiem szybkiego, fizycznego ataku.
- Unik! – krzyknął, ale było już za późno. Poliwrath okładał serią ciosów zmieszanego Electabuzza. Sam Philip nie wiedział co zrobić. Musiał czekać i liczyć na to, że jego podopieczny przeżyje ten szturm.

            Nie minęła minuta, jak Electabuzz leżał na plecach i starał się podnieść, a Poliwrath wrócił już na bezpieczną pozycje.
- Kończymy – wycedził pewien swego Chuck. – Poliwrath hydro pompa – wydał polecenie, po czym jego podopieczny skupił dłonie wokół czarnej spirali na brzuchu, by po chwili wypuścić z niej potężny strumień wody.
- Łamacz murów, dasz radę – pokrzepił Philip. Może i był na straconej pozycji, ale on nigdy się nie poddaje. Żółty stworek błyskawicznie powstał i za pomocą swojej dłoni przeciął bez problemu strumień wodny, unikając konsekwencji ciosu.
- Nieźle – pochwalił Chuck. – Poliwrath skrętocios. – Wodny pokemon pędził już z zieloną pięścią w stronę przeciwnika, zaś Philip stał i czekał na odpowiedni moment.
- Szybki atak! – rozkazał, a Electabuzz zniknął z pola rażenia, po czym pojawił się za plecami przeciwnika i uderzył w niego. – O to chodzi!
- Tak jak myślałem – powiedział do siebie Chuck.

            Kyle’a martwiła ta sytuacja. W końcu jemu też przyjdzie kiedyś walczyć z Chuckiem, który wydawał się być niewzruszony całą tą walką. Zupełnie jakby robił coś tak banalnego, jak gotowanie wody. Niebieskie oczy wciąż analizowały postawę lidera, która nie była do końca jasna.
- Philip nie daj się, on cię podpuszcza – wtrącił Kyle.
- Że co? – zwrócił się do przyjaciela, nie kryjąc swojego zdziwienia.
- Tak naprawdę analizuje twoją strategię i  upewnia się czy ma racje. On się nawet nie stara, żeby z tobą walczyć – wytłumaczył.
- Nie, to nie możliwe – zaprzeczył Philip.
- Od razu podpuszczam – zaśmiał się Chuck, kręcąc palcem swój wąs. – Ja znam jego strategię, widziałem go na turnieju, wiem co potrafi. I tak jak myślałem. Ten chłopak to flaki z olejem.
- Ja ci dam flaki z olejem! – warknął. – Electabuzz – nie dokończył. Jego komendę przerwał potężny piorun, który uderzył w morze tworząc potężną falę.

            W okamgnieniu doszło do załamani pogody. Błękitne niebo pokryło się szarymi chmurami, zakrywając przy tym słońce, co spowodowało pogorszenie się widoczności. Nastał półmrok. Morska woda, która delikatnie falowała, przybrała. Fale uderzały coraz mocniej, kołysząc promem.
- Co się dzieje? – przeraziła się Alice.
- Nie wiem, chyba burza, chodźmy się ukryć – powiedziała Caroline.
- Myślisz, że to ten gniew? – zapytała, trzymając dłonią czubek swojej głowy, starając się chronić swoją fryzurę przed deszczem, który właśnie zaczął padać.

            Pojedynek został przerwany wszyscy ruszyli na dolny pokład, by znaleźć schronienie. Część ludzi zaczęła panikować, natomiast część podchodziła do tego ze stoickim spokojem. Wiele osób płynęło nie pierwszy raz i doskonale sobie zdawało sprawę, że Whirl Islands słynie z trudnych warunków żeglarskich.
- Kyle chodźmy – rzucił Philip, widząc jak jego przyjaciel przypatruje się morskim falom.
- Za chwilę – powiedział, nie odrywając wzroku od wzburzonych fal. Dopiero Poliwhirl obudził go ze stanu hipnozy, ciągnąc go za dłoń.
- Co jest z tobą? – zmartwił się Philip.
- Nie, wydawało mi się, że coś widziałem – odrzekł. – Nie ważne. Chodźmy!

            Chłopcy wraz z tłumem schodzili na dół, kiedy wreszcie znaleźli się w bezpiecznym miejscu, zaczęli od nowa rozmowę.
- Co tam widziałeś? – zainteresował się Philip. Blondyn usiadł na jednym z krzeseł i przygotował się do słuchania.
- A bo ja wiem, chyba jakiś czerwony wir – odparł nie wierząc w to co mówi.
- Czerwony wir? – zapytał starszy mężczyzna.
- Tak, tam gdzie była błyskawica, a przynajmniej tak mi się wydaje – potwierdził.

            Mężczyzna nic już nie odpowiedział, po prostu znikł w tłumie. Kyle i Philip nie mieli ochoty ścigać nieznajomego. Woleli raczej przeczekać razem niekorzystne warunki pogodowe.

            Po paru minutach dołączyły do nich koordynatorki. Alice od razu wyciągnęła swój niebieski pokeball i wystawiła go tuż przed twarz Kyle’a.
- Mam Seadrę – powiedziała triumfalnie machając pokeballem chłopakowi przed nosem.
- Czy ja mam dzisiaj jakiegoś pecha – jęknął niezadowolony Kyle. Caroline odruchowo pogładziła go po ramieniu.
- Bez przesady nie może być, aż tak źle – mruknęła uśmiechając się. Po niecałej minucie, cofnęła dłoń jak oparzona, zdając sobie sprawę, jak dwuznaczny mógł to być gest.
- Nie no, aż tak źle nie jest – uspokoił. – Czuję,  że każdy dzisiaj ma mi powiedzieć: „jesteś beznadziejny” – opowiedział.
- Na pewno tak, nie jest – pocieszyła.
- Dzięki – odpowiedział Kyle, spoglądając na nią. Kiedy ją widział zawsze robiło mu się lepiej.

            W czasie rozmowy przyjaciół, w statek uderzyła potężna fala przechylając znacznie morski środek transportu. Na szczęście okręt zdołał powrócić do poprzedniej pozycji.
- Uwaga pasażerowie – rozbrzmiał głos w głośnikach. – Prosimy przygotować się do ewakuacji! To nie są ćwiczenia. Prosimy o zachowanie spokoju, panika nic nie pomoże. Prosimy o powolną ewakuację – powtórzył głos. Przyjaciele spojrzeli po sobie pytająco po czym ruszyli w stronę wyjścia. –To nie są ćwiczenia.

            Oczywiście wśród tłumu zdarzyły się jednostki, które zaczęły biec, krzyczeć, a nawet się przepychać przez tłum. Niektórzy na tym ucierpieli, ponieważ zostali staranowani przez tłum. Większość jednak starała się być opanowana. Kyle zaciskał pięści z nerwów, miał ochotę zacząć panikować, ponieważ od samego początku przeczuwał,  że coś złego dzisiaj się wydarz. Alice domyślała się, co to jest, nie chciała sobie jednakże tego powiedzieć otwarcie.
- Myślicie, że to burza? – zapytała Caroline, przerywając milczenie.
- Caroline, wiesz chyba co to jest? – szepnęła Alice, licząc że ta domyśli się wszystkiego. Rudowłosa koordynatorka na chwilę zamarła, jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkała.
– Czy ty myślisz, że to jest? – nie dokończyła, na samą myśl robiło się jej słabo. Może i była niedowiarkiem, ale przerażały ją te legendy o potężnych stworzeniach o nieograniczonej mocy.  Alice pokiwała jedynie głową.

            Kyle słyszał całą rozmowę, jednakże nie miał czasu dopytywać się o co chodzi. Skupiony był na tym, żeby się stąd wydostać. Marsz może nie był trudny, lecz trzeba było uważać na to by nie upaść, bo wtedy tłum „owieczek”, na pewno zająłby się takim delikwentem. Philip wydawał się być najbardziej opanowany z całej czwórki.
- O czym wy gadacie? – zapytał blondyn. Znudziła go już ta wyprawa, tempo tłumu zdecydowanie mu nie odpowiadało.
- O takiej legendzie – westchnęła Alice.
- Że niby o tym Gyaradosie? – zapytał wprost.
- Skąd ty to wiesz?- zdziwiła się Alice.
- To mój nie pierwszy rejs po Whirl Islands. Znam na pamięć tę historię. To bajka, wątpię, żeby istniało coś takiego. Nikt tak naprawdę nie widział tej konfrontacji – powiedział.

            Kiedy znaleźli się na pokładzie w oddali dało się dostrzec dwie monumentalne sylwetki. Jedną smukłą czerwoną, którą sięgała aż po chmury, a drugą nieco mniejszą fioletową. Na morzu pojawił się błysk, a wokół czerwonego stworzenia zaczęło tworzyć się potężne tornado.
- Zginiemy – mruknął Philip spoglądając w morze.
- Nie mów tak – skarciła go przerażona Alice. Dziewczyna spoglądała w morze, nie chciała doświadczyć potęgi tych dwóch pokemonów. Kyle szedł po prostu przed siebie, nie oglądał się na innych. Pobyt w Goldenrod City nauczył go jednego, jeżeli ma przeżyć to przeżyje.

            Sztorm rozszalał się na morzu, a dwa pokemony zdawały się zbliżać do statku. Nie był to jednak ich ruch, a ruch olbrzymiego okrętu, który nie mógł wyhamować przy tak potężnych falach morskich. Zaczęto powoli opuszczać pierwsze łodzie ratunkowe, pierwsi „uratowani” walczyli z szalejącym żywiołem. Machając jak najsilniej wiosłami, byle tylko dopłynąć do pierwszej lepszej wyspy.

            Pogoda uspokoiła się, wszyscy odetchnęli z ulgą i powoli wchodzili do łodzi, licząc, że nie będą musieli opuszczać statku. Kapitan spoglądał w stronę morza, pokemony wiąż toczyły zażarty pojedynek.
- To dopiero początek – rzekł do jednego z marynarzy.
- Mamy kontynuować akcję? – zapytał patrząc w stronę przerażonego ludu.
- Tak – nakazał. Marynarz wykonał tylko odpowiedni gest, a jego współpracownicy zabrali się za przeprowadzanie akcji ratunkowej.
- Co pan ma na myśli… – nie dokończył myśli, przerwał mu potężny huk. – Co to było?
- To właśnie był nasz koniec – powiedział niewzruszony. Marynarz miał zadać kolejne pytanie, ale pomarańczowa wiązka przerwała mu próbę. Uderzyła w tył statku, na szczęście w górną część. – Nie zaatakują nas bezpośrednio – dodał, jakby wiedział o co chce go spytać podwładny. – Zresztą nie ważne. Musimy się ratować! – ożywił się. Ruszył w stronę łodzi i zaczął wymachiwać rękoma, aby organizować ruch. Marynarz do niego dołączył i co chwile nerwowo spoglądał na tyły statku, licząc że nie doszło do większych uszkodzeń.

            Philipowi i Alice udało się znaleźć w pierwszej łódce. Oboje odetchnęli, chociaż kiedy dostali wiosła w dłonie, zrozumieli, że walka o przetrwanie dopiero się zaczyna. Kyle i Caroline wciąż czekali na swoją kolej. Tymczasem pokemony giganty rozszalały się na nowo, tym razem były znacznie bliżej statku. Czerwony, kilkunastu metrowy Gyarados strzelał pomarańczową wiązką w o wiele mniejszego fioletowego konika morskiego, który sprawnie kontrował smoczym oddechem.
- Szybciej, szybciej – ponaglił kapitan, widząc jak pokemony zbliżyły się do statku.

            Łódź z Kyle’em i Caroline została opuszczona. Oboje odetchnęli, wraz z innymi pasażerami zabrali się za wiosłowanie. To nie były żarty. Tym razem zagrożenie było realne.
- Jeden miesiąc, a już trzeci raz zagraża mi jakiś pokemon – zaśmiał się Kyle.
- Tym razem cię nie wybawię – uśmiechnęła się blado Caroline. Rudowłosa dziewczyna nie pokazywała po sobie lęku, jaki odczuwała.
- Wszystko będzie dobrze – powiedział Kyle, chwytając rudowłosą koordynatorkę za dłoń. – Zobaczysz przeżyjemy to!
- Oby – westchnęła odwracając wzrok od chłopaka. Nie chciała mu pokazywać, jak teraz jest słaba.
- Zobaczysz, że tak będzie – powtórzył pewniej.
- Wiem – odpowiedziała. – Liczę na to. W końcu kiedyś musimy rozegrać mecz – zaśmiała się.
- Ej, ty mnie jeszcze nie wyzwałaś! – przypomniał sobie, puszczając jej dłoń.
- To robię to teraz, swoją drogą liczyłam, że na ostatnim konkursie będę mieć taką okazję – wspomniała, a Kyle jak zaklęty zamilkł.

            Kolejny pomarańczowy promień uderzył w stronę statku, który w jednym momencie eksplodował, wszyscy którzy nie zdążyli jeszcze go opuścić skoczyli do wody. Fale wezbrały na sile, bujając łodziami znajdującymi się na powierzchni. Szybko wszyscy uczestnicy rejsu się podzielili. Kyle i Caroline dryfowali na obrzeżach przetrwałych pasażerów. Następna pomarańczowa wiązka, tym razem trafiła w wodę, wywołując niewielkie tsunami. Olbrzymi czerwony Gyarados ryknął, po czym znowu pokrył się tornadem. Filetowe Kingdra wystrzeliła z pyska fioletowy promień na kształt jakiegoś potwora. Uderzenia po spotkaniu eksplodowały, czerwony kolos runął na wodę, akurat w takie miejsce, ze oddzielił Kyle i Caroline ostatecznie od grupy.

            Poliwhirl chwycił za linę i już chciał wyskoczyć, aby robić za motorówkę, jednakże całą akcję przerwała mu rozgniewana Kingdra, która posłała w ich stronę morską falę. Łódź wywróciła się. Kyle i Caroline, a także Wigglytuff nie byli w stanie oprzeć się prądowi morskiemu i wraz z nim dryfowali. Nie trwało to długo, ponieważ stracili przytomność.

*****

            Dwóch mężczyzn stało przed olbrzymim pulpitem,  na którym był pokazany czerwony Gyarados.
- Faza pierwsza zakończona – powiedział zielono włosy do krótkofalówki, którą trzymał w dłoni.
- Nie rozumiem, czemu musieli zginąć – mruknął drugi o podobnym odcieniu włosów.
- To był przypadek. Poza tym wielu z nich się uratowało – usprawiedliwił całą akcję. Obydwaj mieli wyszyte czerwone „R” z tyłu szarych kurtek. Ubrani byli na czarno, a na głowie nosili czarne kaszkietu, również z symbolem „R”.
- To świetnie –odezwał się głos z krótkofalówki. – Szef będzie zadowolony, posiądzie, jeden z czterech – nie dokończył.

            Szalejący Gyarados strzelał już na oślep wiązkami promieni, uderzając co chwilę w taflę wody, wywołując niewielkie fale. Nie wiadomo skąd pocisk uderzył go w pysk. Eksplodując tuż przy jego głowie. To jeszcze bardziej rozzłościło morskie stworzenie, które w akcie gniewu, zaczęło kolejną salwę hiperpromienia.
- Nie damy mu rady – powiedziała blondynka, wyglądająca przez peryskop podwodnej łodzi.
- Musi się udać. Załadować kolejne pociski, tym razem te elektryczne! – rozkazał brunet.


            Tym razem dwa pociski eksplodując, wyzwoliły z siebie duży pokład energii elektrycznej, który obezwładnił olbrzymiego pokemona. Ten runął jedynie na morze z wielkim pluskiem. Z łodzi podwodnej wystrzeliła potężna sieć, która bez problemu objęła pokemona kolosa.
- Nie damy rady, my? – zaśmiał się brunet.
- Wiesz, że to nie koniec…

________________________
Od autora:
Dzisiaj będzie dużo, mam ochotę zrobić podsumowanie z całego miesiąca, a był to owocny miesiąc.
W ciągu maja pojawiło się, aż 6 rozdziałów łącznie z tym, aż 7 postów(rozdział z alternatywną historią). Fakt jeden rozdział był zaległy z kwietnia. No i niektóre rozdziały zostawiały dużo do życzenia w kontekście błędów stylistycznych i zwykłych literówek, ale dzięki wam ogarnąłem się na nowo. Był to jeden z najowocniejszych miesięcy na moim blogu.

Nowy wygląd, no bo to też trzeba skomentować :D. Nie, to nie jest różowy, jasny czerwony. Sam nie wiem co mnie na tą koloryzację podkusiło, ale tak jakoś. Znaczy, wiem. Teksturka, która znajduje się pod nagłówkiem, ogólnie miał się pojawić szkic na nagłówku, ale kiedy zacząłem bawić się w AP, to jakoś spodobał mi się efekt. A chciałem zrobić też coś "modnego" stąd takie lekko pastelowe kolory. Jeszcze dużo trzeba poprawić, kwestia selektorów. Bo jak też zauważyłem problem jest z komentarzami, ale to kiedy indziej.

Na uczelni jestem do przodu przetrwałem to, sam nie wiem jak :D. Zresztą w tym tygodniu chillowałem i robiłem wygląd bloga oraz pisałem rozdział. Kwestia przemęczenia, ledwo już dyszałem. 

A teraz może jeszcze kwestia bohaterów. Jak wiecie staram się ich zrobić realistycznych, stąd ich osobowości dobrałem na podstawie enneagramu. Powiedzmy, że wyszło tak o.
Alice to typ 4w3 a więc jej humorki są jak najbardziej wskazane. Z moich obserwacji i wiedzy, nigdy nie wiadomo co strzeli temu typowi do głowy i uwielbiają dramat.
Kyle to 3w4 drobna słodka różnica, a o wiele inne zachowanie, w końcu "Perfekcjonista". Kyle jest nieco chłodny, choć w środku bardzo emocjonalny. Caroline to 3w2 więc jest ciepła i wesoła, pełna energii i ambitna. Coś jak Kyle, tylko bardziej wyluzowana, a nie spięta. W końcu typ 3. Philip to typowe 7w8 entuzjasta do oporu. Unika negatywnych emocji, jak się tylko da. Zresztą wiele jeszcze dramatów przed moimi postaciami.

Gdyby ktoś chciał poczytać to:
http://enneagram.pl 
Ewentualnie teścik :)
http://enneagram.pl/www/test/index.php

Dziękuję też za liczne komentarze od Nathaly, Annetti i Michciox. Zawsze jest miło przeczytać wasze komentarze, nawet jak jest tam krytyka, którą lubię bo mnie motywuję. 

Miło byłoby, gdyby inni czytelnicy też od czasu do czasu podzielili się swoimi uwagami. Wiem, że jeszcze trzeba wiele dopracować i wiem, że krytyka by się posypała. Jednakże dążę to perfekcji, więc zniosę wszystko. Oczywiście nie pogardzę i zwykłymi komentarzami. Dla mnie to zawsze motywacja ;)

Pozdrawiam!!!

XV. Time to say goodbye, after fight

XV. Time to say goodbye, after fight

            Ostatni dzień pobytu w Goldenrod City. Kyle cieszył się na myśl, że znowu wyruszy w podróż, tym razem morską. Bilety na prom leżały na nocnym stoliczku, nad którym falowała biała firanka w dziwne wzorki. Kyle siedział na łóżku i wciskał nogę w niebieskiego trampka. Poliwhirl boksował się z powietrzem, już przygotowywał się na dzisiejszy konkurs.
- Zostaw trochę dla przeciwników – skomentował Kyle wiążąc buta.
- Poli, Poli! – Odpowiedział mierząc wzrokiem swojego opiekuna, niczym rywala.
- Widzę, że jesteś w bardzo bojowym nastroju, ale kamienia nie dostaniesz – zaznaczył Kyle spoglądając na brązową szkatułkę, w której ukrył wodny kamień.
- Poli, Poli. – Skrzyżował dłonie i udawał, że nie widzi miedzianego pudełka.
- Wiem, że masz ochotę na ewolucję, za dobrze cię znam, dlatego zamykam ten kamień na klucz. Siła to nie zawsze rozwiązanie – wytłumaczył.
- Poli, Poli – machnął dłonią na trenera, po czym je opuścił, jakby chciał powiedzieć: ”Z tobą nigdy nie ma zabawy”.

            Kyle jeszcze chwilę krzątał się po pokoju. Pakował pokeballe, składał ubrania i ścielał łóżko. Po drodze wstąpił jeszcze na stołówkę, gdzie spożył posiłek, by potem wraz z Philipem i Caroline wyruszyć w drogę na konkurs pokemonów walczących - organizowany przez rodzinę Avalo.

            Miasto już drugi dzień było zatłoczone. Jak widać konkurs cieszył się olbrzymim zainteresowaniem w regionie Johto. Na sportowe wydarzenie przyjechało wielu trenerów fascynujących się pokemonami walczącymi. Co chwilę przewijał się ktoś z koszulką, na której znajdował się Machop lub Machamp, a nawet inne stworki typu walczącego.

            Konkurs odbywał się na stadionie Goldenrod City, tym samym na którym jeszcze wczoraj można było obserwować zmagania koordynatorów. Kyle z przyjaciółmi przeszli przez nużącą rejestrację, by zakwalifikowano ich do odpowiedniej grupy. Uczestnicy konkursu byli podzieleni na cztery grupy, z każdej grupy miał zostać wyłoniony jeden zwycięzca, który automatycznie brał udział w półfinale. Zasada była Prost, ten który wygra rundę, ten przechodzi dalej. Nagrodą turnieju była rzecz jasna sława, chwała i złoty puchar.

            Kyle i Philip wylądowali w tej samej grupie, a konkretnie w grupie A. Tymczasem Caroline znalazła się w grupie D. Chłopcy  udali się do wspólnej szatni, gdzie czekali na swoją kolej. Kiedy znaleźli się w białym pomieszczeniu z jedną drewnianą ławką po środku i telewizorem na ścianie, zaczęli obmyślać strategię na swoją pierwszą walkę. W pokoju, oprócz nich znajdowali się sami mężczyźni, większość z nich była muskularna. Widać, że byli oni doświadczeni w tego rodzaju wydarzeniach.
- Ty też czujesz się ja mięczak? – zaczął rozmowę Philip, rozglądając się po pokoju.
- Trochę. Ale to chyba nie nasza bajka – odpowiedział wesoło brunet.
- Może twoja, ja mam zamiar dokopać im! – powiedział pewnie siebie blondyn.
- I tak przegrasz ze mną. – Kyle uśmiechnął się łobuzersko.
- Dobre! – zaśmiał się Philip. – Tak jak ostatnio? – wypomniał.
- Wtedy byłem młody i niedoświadczony – powiedział.
- A teraz jesteś starszy o dwa tygodnie i mądrzejszy. Szykuj się na porażkę.

            Spór chłopaków przerwała transmisja z boiska. Mike Avalo wyszedł na sam środek, pomiędzy cztery osłonięte fioletową kurtyną kwadraty. Ubrany był galowo, w czarny garnitur, białą koszulę, do której miał dopasowany czarny krawat.
- Dzień dobry! – powiedział poprawiając swój czarny krawat. Naprawdę nie lubił garniturów, ale jak zwykle rodzina zmusiła go, do bycia prezenterem. – Witam wszystkich na piątym już turnieju pokemonów walczących w Goldenrod City! – wypowiedź została nagrodzona oklaskami. – Przed nami 128-miu utalentowanych trenerów, którzy wezmą udział w dzisiejszych zmaganiach. Kto z nich jest najsilniejszy? Pokaże dzisiejszy konkurs, zapraszam! – Mówił jeszcze krótką chwilę o zasadach o przebiegu turnieju i już po chwili kurtyny poszły w górę, by odkryć cztery różne ringi, na których znajdowały się białe literki odpowiadające grupie.

            Nikt nie wiedział kto z kim się zmierzy. Losowanie odbywało się na bieżąco. W każdej grupie było po 32-óch uczestników, a więc w pierwszej rundzie miało rozegrać się 16 meczy. Kyle liczył, że dotrwa do samego końca i zmierzy się z Philipem o swój awans do półfinału.
- A pierwszy mecz z drużyny A rozegrają Kyle Flamento i Philip Axaro! – Kyle spojrzał się w stronę Philipa z przerażeniem. Blondyn też nie był zbyt wesoły słysząc ową wiadomość. Jeden z nich musiał pożegnać się z konkursem na samym początku.
- Niech wygra lepszy – powiedział Philip i ruszył w stronę przejścia na areną. Kyle nic nie mówiąc, podążył za nim.

            Z czterech różnych przejść wyszli trenerzy, aby zająć odpowiedni ring. Sędzią meczu Kyle’a i Philipa był brat Mike’a, Max. Był on nieco wyższy, jego włosy również były bujne i układały się do góry, różniły się jedynie niebieskim kolorem.
- Zasady są już wam znane. Jeden na jeden, ataki typu normalnego i walczącego fizyczne! Żadnych innych. Zaczynajcie! – powiedział Max.
- Wybieram Cię Heracross – dokonał wyboru Kyle, a na boisku pojawił się niebieski insekt, który uniósł dłonie do góry i zaryczał, jakby był gotowy do walki.
- A ja wybieram Gravelera! – Z czerwonego światła ukształtowała się sylwetka kamiennego stworka o czterech łapkach. Był o połowę niższy od swojego oponenta, lecz zdecydowanie masywniejszy.
- Rundę pierwszą czas zacząć! – rzucił Max.
- Heracross łamacz murów! – nakazał Kyle, wiedział, że miał przewagę nad typem kamiennym. Korciło go, żeby sięgnąć po pokedex i zeskanować nowy nabytek Philipa, rozsądek mu tego zabraniał. Nie chciał, aby zebrani tutaj trenerzy wzięli go za żółtodzioba. W końcu co to za trener, który nie wie nic o pokemonach.
- Nic z tego! Graveler młotoramię, potem skupiona pięść! – nakazał. Kiedy tylko Heracross doskoczył do kamiennego pokemona, jego cios wyprostowaną dłonią, został zatrzymany, przez pędzące  ramię oponenta. Heracross mimo to kontynuował cios, odsłaniając swój brzuch. Graveler wykorzystał to i zadął mu celny cios drugą dłonią.

            Heracross odleciał na gumowe barierki, od których odbił się i padł przodem na matę.
- Heracross trzymaj się – zachęcił go Kyle. – Nie damy się tak łatwo. Atakuj go rogiem, tak jak ćwiczyliśmy! – nakazał Kyle, który nie zamierzał odpuścić tej walki.
- To wam nic nie da. Kamieniołamacz! – Philip chciał to zakończyć jak najszybciej. Heracross pędził ze swoim rogiem na rywala, a Graveler uniósł dłonie ku górze i pobiegł w stronę insekta. Już prawie się zetknęli i już Graveler miał położyć swoje dłonie na Heracrossie, kiedy ten włożył swój róg pod niego i wyrzucił go w powietrze niczym katapulta.
- Teraz pokażemy wam prawdziwą siłę. Sejsmiczny rzut! – powiedział pewnie Kyle. Philip zacisnął jedynie pięści, nie mógł nic teraz zrobić. Ciało Gravelera utrudniało mu jakikolwiek manewr obronny. Heracross znalazł się za jego plecami, po czym go pochwycił i wykonując kilka obrotów w powietrzu, rzucił nim o boisko.

            Graveler ryknął z bólu, jednak był w stanie powstać. Co prawda wciąż podpierał się jedną ręką, a jego twarz wykrzywiona była od bólu, jaki mu doskwierał. Mimo to, nie miał on zamiaru się poddać i starał się odzyskać równowagę.
- To jeszcze nie koniec – odpowiedział Philip.
- I na to liczę. Heracross łamacz murów! – Szybujący jeszcze pokemon wyprostował swoją dłoń i ruszył z powietrza, by zadać ostateczny cios.
- Jeśli mamy polec to razem! – powiedział dumnie blondyn. – Graveler młotoramię! – Heracross wciąż napierał na przeciwnika, który zaczął unosił swoje ramię, zaczynające połyskiwać na biało. Doszło do uderzenia w ciągu sekundy. Wydawało się, że oba pokemony odniosły obrażenia. Heracross podpierał się na gumowych barierkach, a Graveler wciąż wspierał się na dłoni, klęcząc na jednym kolanie.

            Nie minęła minuta i już wszystko było jasne. Heracross jęknął z bólu i runął na boisko.
- Heracross niezdolny do walki. Graveler wygrał. Do następnej rundy przechodzi Philip Axaro! – ogłosił Max. Philip przedarł się przez barierki, już miał pogratulować swojemu pokemonowi, który zemdlał w tym momencie. Chłopak wygrał jedynie o kilka sekund.
- Gratuluję – powiedział Kyle zbierając swojego pokemona.
- Dzięki, mówiłem że wygram – uśmiechnął się łobuzersko. – Dziękuję, byłeś wspaniały – pochwalił swojego podopiecznego.
- Dobra, zbierajcie się, to tylko pierwsza runda, nie rozczulajcie się – skomentował zgryźliwie Max. – Czas, czas. - Chłopcy schowali swoje pokemony i ruszyli do szatni.

            Podczas powrotu minęli kolejną dwójkę trenerów, która miała stoczyć kolejny pojedynek. Chłopcy wreszcie znaleźli się w środku. Kyle uchylił już drzwi wyjściowe, ale zanim wyszedł uśmiechnął się w stronę Philipa.
- Powodzenia, nie spartol tego! – rzucił pokrzepiająco.
- Oczywiście, że nie! Dzisiaj wygram  - odpowiedział pewnie, wystawiając kciuka w stronę przyjaciela.

            Kyle nie czuł się przygnębiony. Czuł wręcz rozpierającą energię. Poliwhirl idąc za nim, pogładził go po dłoni.
- Nic się nie stało – odpowiedział uśmiechnięty. Poliwhirl nie czuł się przekonany. – Było naprawdę fajnie, to nowe doświadczenia! Nauczyliśmy się czegoś nowego i kto wie, może jak już ewoluujesz kiedyś w Poliwratha to zajmiemy się tym profesjonalnie. Wszystko przed nami – skwitował. Poliwhirl podskoczył z radości.
- Co nie oznacza, że dam ci ten kamień ewolucyjny. Ja wiem, że chciałbyś.
- Poli, Poli – jęknął zasmucony.
- Spokojnie, najpierw poćwiczymy trochę wzmocnimy cię, a potem zrobimy z ciebie niesamowitego Poliwratha, będziesz nie do pokonania – zapewnił swojego kompana.
- Poli, Poli – ucieszył się niebieski stworek.

            Caroline bez problemu poradziła sobie w swojej walce przeciwko Mankeyowi. Breloom był naprawdę w dobrej formie, a dziewczyna załapała o co chodzi w tych walkach, chociaż nie czuła się faworytką dzisiejszych zmagań. Dzień mijał od walki do walki, aż wreszcie zakończyła się pierwsza runda. Caroline wyszła z grupy D, z grupy A Philip, Greg z grupy B i Samuel z grupy C. Pierwszy mecz półfinałowy miał rozegrać się między Philipem, a Gregiem.

            Philip ostatnią rundę wygrał z trudem. Coraz bardziej czuł się zagrożony, miał przeczucie, że tym razem już nie wygra i ani czas, ani wytrzymałość jego pokemonów nie pozwoli mu awansować do finału. Co prawda miał on przerwę by zregenerować swoje pokemony, ale wciąż brakowało mu umiejętności. Trener odnosił wrażenie, że każda jego potyczka jest wymęczona.

            Chłopak stanął na przeciw bruneta w białym stroju o mocno muskularnej posturze. Greg był jednym z uczniów Chucka lidera sali specjalizującego się w typie walczącym. To z pewnością nie była dobra informacja dla Philipa. Jak się też okazało z relacji Mike’a, Greg to zeszłoroczny mistrz.
- Zaczynajmy pierwszy półfinał! – Poinformował entuzjastycznie Mike.
- Wybieram cię Machamp! – Na boisku pojawił się olbrzymi, humanoidalny, szary pokemon, o czterech rekach i bardzo umięśnionym ciele.

            Kyle korzystając z faktu, że siedział teraz na widowni obok Alice, wyjął swój pokedex, aby zaczerpnąć trochę wiadomości na temat nowego pokemona. Chłopak czuł się sfrustrowany po walce z Philipem, to było dla niego piekło. Jak można nie wyciągnąć swojej pokemonowej encyklopedii, widząc nowego stworka. Za to teraz nadrabiał w ekspresowym tempie.


Machamp pokemon humanoidalny typu walczącego. Posiada on cztery ręce, którymi jest w stanie zadać kilkaset uderzeń na sekundę. Mówi się, że jedną dłonią jest w stanie przenosić góry. Pomimo niezwykłej szybkości ciosów, jest mało precyzyjny. Uwielbia pokazywać swoją siłę, często pręży swoje mięsnie, aby zaimponować przeciwnikowi.

- A ty nadal to robisz? – zapytała zniesmaczona Alice.
- No co?
- Nie, no nic. Mógłbyś chociaż udawać mądrego – skomentowała.
- I mówi to kobieta z zaburzeniami – odgryzł się.
- To się nazywa kobiece sprawy.
- Tak – przeciągnął wypowiedź, przewracając oczami.

            Philip przeraził się tego wyboru, jeszcze z tak masywnym pokemonem dzisiaj nie zmierzył się. Graveler odpadał. Machamp był zbyt silny i szybki, a do tego przewaga typu. Pozostał mu tylko jeden wybór, chociaż wydawał się on być komiczny.
- Wybieram cię Elekid. – Na boisku pojawił się żółty stworek będący czterokrotnie mniejszy od swojego przeciwnika.
- I ty przeszedłeś eliminację – zdziwił się Mike.
- Aha – pokiwał posłusznie głową.
- Naprawdę czynię cuda – skomentował. Philip czuł się zażenowany. Dostrzegał te spojrzenia, te uśmieszki, które wręcz krzyczały: ”Poddaj się, przynajmniej zachowasz honor”. Blondyn miał już zrezygnować, jednakże było już za późno.
- Krzyżowy cios! Zmieć tę miernotę! – nakazał gniewnie Greg!
- Elekid unik! – Żółty stworek w ostatniej chwili odskoczył przed ciosem. W przeciwieństwie do swojego trenera czuł się pewnie. Był zdeterminowany żeby wygrać, odczuwał silną motywację, mając tak trudnego przeciwnika.
- Długo tak nie pociągniesz –wytknął Philipowi. – Dynamiczna pięść.

            Machamp rozpędził się w stronę Elekida, żeby zadać mu cios pięścią. Stworek nie zamierzał się ruszać. Philip szybko analizował sytuację i wpadł na pomysł.
- Mega kop, ale w nogi. – Elekid jednym zwinnym ruchem skoczył w stronę przeciwnika, po czym ślizgiem pokonał dzielącą ich odległość. Tym uderzeniem powalił Machampa unikając jakiegokolwiek uderzenia. – Świetnie, a teraz łamacz murów! – zawołał ochoczo. Elekid wyprostował się i wciąż na ślizgu uderzył w gumowe barierki, odbijając się do nich i uderzył łamaczem murów podnoszącego się kolosa.

            Machamp zdołał jedynie zaryczeć i znowu padł, tym razem podpierał się swoimi rękoma. Odczekał chwilę i odbił się na nich, jak na sprężynie. Nie wykazywał on oznak zmęczenia, wyglądał na zirytowanego całą walką. Philip zdawał sobie sprawę, że jego ataki są nieskuteczne i słabe.
- Machamp walka wręcz! Niech posmakuje twojej siły!
- Unik! – Machamp znowu nie zdołał wyprowadzić skutecznego ataku.
- To nie może tak wyglądać. Krzyżowy cios, aż do skutku!
- Unikaj szybkim atakiem. – Walczący pokemon uderzał serią kolejnych ciosów, jednak bezskutecznie, gdyż Elekid za każdym razem znikał, pozostawiając za sobą białą smugę.

            Widownia była niezwykle skupiona na całym meczu. Rozgrywka wydawała się być przesądzona, jednakże strategia Philipa okazała się być fenomenalna. Nikt nie oczekiwał, że ten mały, żółty stworek, będzie stawiał aż tak długo opór. Wielu zaczęło wierzyć, że blondyn jest wstanie dokonać cudu.
- Teraz szybki atak i mega kop! – Elekid zniknął w białej smudze i zadał cios znowu w nogi kolosa, który upadł z rykiem na matę. – Kontynuuj łamaczem! – rzucił Philip korzystając z sytuacji. Machamp zdołał się jednak podnieść i cios Elekida został złapany w jedną z dłoni.
- Pokaż mu sejsmiczny rzut! – Machamp uniósł dłoń z elektrycznym pokemonem i rzucił nim bezlitośnie o boisko. Stworek leżał na macie i próbował się podnieść. Machamp czekał, aby zadać kolejny cios.

            Publiczność wstrzymała oddech, naprawdę przez chwilę wszyscy uwierzyli, że ten maluch może dać radę temu kolosowi. Ich nadzieja zniknęła wraz z tym ciosem. Jasnym było, że Philip popełni prędzej czy później błąd, a Greg bez trudu wykorzysta przewagę jaką miał od początku meczu. Mike miał już ogłosić werdykt, kiedy Elekid zajaśniał na biało. Po chwili był to Electabuzz. Tym razem to Philip wyciągnął pokedex, aby zeskanować swojego nowego podopiecznego.


Electabuzz pokemon humanoidalny typu elektrycznego. Electabuzz gromadzi wewnątrz swojego organizmu olbrzymie pokłady energii elektrycznej. Ładują ją przy pomocy błyskawic powstających w czasie burzy. Pokemony tego gatunku są niezwykle energiczne, przy tym bardzo agresywne. Często spotykane przy elektrowniach, z których kradną energię elektryczną.

- Mega kop! – Philip nie czekał. Electabuzz za pomocą swoich nóg odsunął przeciwnika od siebie. – A teraz szybki atak i – dopiero teraz Philip zauważył w swoim pokedexie nowy atak. – Skupiona pięść!

            Żółty stworek zniknął w białej smudze i pojawił się koło swojego rywala, zadając mu potężny cios. Szary pokemon odleciał na drugi koniec ringu. Tym razem odczuł uderzenie.
- Jeszcze raz szybki atak, tylko tym razem łamacz murów. – Szybki cios w plecy i Machamp leżał już na boisku.
- Machamp niezdolny do walki. Wygrywa Philip Axaro. – Publiczność zafundowała zwycięscy owacje na stojąco. Chuck uważnie przyglądał się młodemu trenerowi. Podobała się mu jego styl walki, szybkością nadrobił siłę.

            Philip szedł w stronę korytarza. Po drodze mijał Caroline, która miała stoczyć następną walkę.
- Powodzenia – szepnął.
- Dzięki, nie będzie mi potrzebne – odpowiedziała pewnie i ruszyła na ring, na którym już czekał jej rywal.

            Po krótki przedstawieniu zawodników, rozpoczął się drugi półfinał. Caroline wystawiła Brelooma, a Samuel Poliwratha.
- Poliwrath skręto cios – rozkazał długowłosy blondyn. Niebieski stworek uderzył Brelooma.
- Dynamiczna pięść!  - Caroline na to czekała. Jej pokemon uderzył serią ciosów wodnego stworka odpychając go na znaczną odległość. – To jeszcze nie koniec. Taran, a potem sejsmiczny rzut! – nakazał.

            Breloom rozpędził się w stronę Poliwratha. Wybił go w powietrze zadając uderzenie głową, następnie wyskoczył. Kiedy był na tej samej wysokości co Poliwrath chwycił go i wykonał kilka obrotów, by bezlitośnie rzucić nim o pole. Breloom z gracją wylądował na swoich stópkach, a Poliwrath starał się podnieść, lecz ostatni cios osłabił jego morale.
- Nie damy się tak łatwo! – skomentował Samuel.
- Zobaczymy. Dynamiczna pięść!
- Skupiona pięść! – Breloom dobiegł do wodnego pokemona i zadał mu szybkie ciosy, tamten też zdołał wyprowadzić skuteczny cios i podopieczny Caroline uderzył o jeden z rogów, osuwając się na ziemię.

            Po chwili jednak podniósł się, podobnie też zrobił Poliwrath. Pokemon Samuela nie wytrzymał. Opadł na ziemie, ostatecznie konając.
- Wygrywa Caroline Mclone. – Publiczność wręcz oszalała. Jeszcze nigdy w historii turnieju w finale nie było dziewczyny. Caroline zawdzięczała swój sukces wczorajszej porażce, która na nowo ją zmotywowała do dawania z siebie jak najwięcej.

            Przed finałem odbyła się jeszcze jedna przerwa, aby uczestnicy mogli odpocząć. To było oczywiste, że użyją innych pokemonów. Tak też nakazywał regulamin turnieju, który mówił, że trener musiał posiadać dwa pokemony, które zamierzał wystawić do walk.
- Cześć, jesteś gotowa? – zapytał Philip.
- Jasne! Pokażemy ci prawdziwą walkę – odparła Caroline.
- Wiedz, że jak ci dokopię – zaczął.
- To nic między nami nie zmieni. Jesteś świetnym przyjacielem, też się tego boję – wypaliła patrząc mu w oczy.
- Jesteśmy zbyt ambitni na boisku – zaśmiał się Philip. – Ale może zakończymy ten pojedynek na starciu naszych pokemonów?
- Oczywiście, że tak, nie chciałabym cię upokorzyć przed publicznością – zażartowała, po czym wystawiła język.
- Ha! Dobre dziewczynko – mruknął.
- Ta dziewczynka może ci skręcić kark jak nie przestaniesz – zagroziła, odsłaniają swoje białe kły.
- To prawda, że rudzi ludzie nie mają duszy – skwitował zrezygnowany. Wybuchli śmiechem i ruszyli na stadion.

            Publiczność powitała ich dzikim krzykami. To był jeden z najbardziej emocjonujących i kontrowersyjnych finałów turnieju Goldenrod City. Kobieta w finale i genialny strateg. Dla dziewczyn był to symbol równouprawnienia, dlatego wydzierały się wniebogłosy widząc rudowłosą koordynatorkę. Niektóre z dziewcząt wiwatowały Philipowi licząc na spotkanie po meczu.
- Witam was w finale! Cóż za niezwykły dzień. To pierwsza dziewczyna w naszym finale – skomentował Mike. – Jak widać nie tylko facet umie przyłożyć, ale także nasza Caroline – przedstawił. - Po drugiej stronie staje nie wiele gorszy Philip, który używa ponoć najsilniejszego mięśnia ciała. Mózgu! – zaprezentował. – Zobaczmy kto wygra! – Publiczność oszalała.
- Graveler wybieram cię! – Na polu walki pojawił się już dobrze znany skalny pokemon.
- Pokaż na co cię stać Teddiursa! – Naprzeciw stanął brązowy miś. Publiczność zamilkła na chwilę. Nikt nie spodziewał się tak irracjonalnego wyboru. Caroline jednak miała asa w rękawie.
- Zaczynajmy – powiedział niepewnie Mike spoglądając na Teddiursę.

            Philip nie zdążył wydać nawet jednej komendy, kiedy mały niedźwiadek zajaśniał na biało.
- Wiedziałam! – krzyknęła triumfalnie Caroline. Z małego słodkiego misia uformował się olbrzymi groźny niedźwiedź.
- Ale skąd, ale jak? – zapytał zrezygnowany Philip.
- Jak podróżujesz osiem lat, to już wiesz kiedy nadchodzi ten czas – wyjaśniła.
- Nadal mam przewagę, jakąś – bąknął pod nosem.
- Ursaring młotoramię! – nakazała.
- Że co? Znaczy ty też Graveler! – poprawił się.

            Ataki zetknęły się ze sobą, blokując się wzajemnie. Caroline nie zamierzała czekać na powtórkę meczu Kyle’a z Philipem.
- Ursaring wzmocniona pięść. – Czerwona pięść uderzyła skalnego stworka odrzucając go na nieznaczną odległość.
- Nie damy się. Pokaż mu kamieniołamacz! – rzucił blondyn.
- Unik, a potem młotoramię! – Ursaring bez problemu wyminął atak przeciwnika i zaatakował go rozpędzoną ręką. Graveler padł na deski.
- Czy to już koniec? – Czekał z werdyktem Mike. Graveler podniósł się i był gotowy do następnego ataku.
- Teraz ty młotoramię!
- Ursaring ty też! –nakazała. Ataki zetknęły się ze sobą.
- Skupiona pięść!
- Wzmocniona pięść! – Posunięcia zablokowały się wzajemnie. Po chwili jednak oba pokemony przemknęły obok siebie. Było jasne, że któryś z nich oberwało efektywnym ciosem.

            Graveler tym razem nie wytrzymał i osunął się na ziemie. Zwycięzcą została Caroline.
- Po raz pierwszy w naszym konkursie wygrywa kobieta. Brawa dla Caroline Mclone. Gratulujemy zwycięstwa – powiedział Mike. Po ogłoszeniu werdyktu zjawił się sam Chuck, a u jego boku bracia Avalo. W ręku niósł złoty puchar, przedstawiający Machampa unoszącego olbrzymi pokeball. Podszedł do Caroline i wręczył jej złoty przedmiot.
- Gratuluję, jesteś utalentowaną trenerką! – Pochwalił ją. – Może chciałabyś zostać u mnie w sali, widzę dla ciebie przyszłość, może zostałabyś moim następcą – zaproponował.
- Eee – zawahała się. – Proszę się nie obrazić, ale to nie moja bajka, te walki. Chciałam po prostu poćwiczyć, dobrze się bawić – odpowiedziała pewniej.
- Szkoda – westchnął. - Takich uczennic mi trzeba – powiedział zawiedziony.
- Zawsze ma pan Philipa – wycedziła, wskazując na przyjaciela.
- O tak, co do niego też mam plany. – Spojrzał się w stronę blondyna, który schodził już z boiska. – Znasz go?
- Tak, razem będziemy teraz podróżować – wytłumaczyła.
- A gdzie się wybieracie?
- Szczerze mówiąc, wybieramy się po twoją odznakę – odparła.
- To świetnie, będę na niego czekał. – Uśmiechnął się i odszedł.

            Wieczorem Kyle, Philip, Caroline i Alice wyruszyli na miasto. Mieli ochotę spędzić czas poza centrum pokemon, zjeść zupełnie coś innego i odetchnąć trochę od trenerskiego świata. W centrum Goldenrod City znaleźli małą knajpkę z pizzą, do której też wstąpili.
- Wreszcie opuszczamy Goldenrod City – odetchnął z ulgą Kyle.
- Czemu się, aż tak cieszysz? – zapytała Caroline.
- To chyba nie mój świat. Chodzi o to, że nie lubię takich metropolii. Jestem raczej typem gościa, który woli małe miejscowości, dużo zielonej przestrzeni – odpowiedział.
- Staruszek – skomentował Philip wychylając się zza brązowej karty menu. Kyle posłał mu jedynie groźne spojrzenie.

            Caroline spojrzała się w stronę Philipa, po czym odchrząknęła dwa razy, jakby chciała mu coś przekazać. Alice i Kyle nic nie zauważyli, ponieważ pochłonięci byli przeglądaniem karty dań.
- A właśnie o co chodzi z wami? – Philip zadał to pytanie licząc, że czegoś się dowie.
- Z wami? To znaczy? – spytał niepewnie Kyle.
- No wiesz z tobą, no i z Alice – wypalił.
- Ty tak na serio? – zdziwiła się Alice, słysząc to bezpośrednie pytanie.
- Jesteśmy po prostu przyjaciółmi, nic więcej – odpowiedział Kyle ignorując Alice. – Pogodziliśmy się, nic więcej – powtórzył.
- Ile razy zamierzasz powiedzieć: ”nic więcej”? – warknęła z pretensjami Alice.
- Oj nie to, że. – Podrapał się dłonią po głowie. – A zresztą, zmieńmy temat. Co robimy po Cianwood City?
- Nie wiem – odpowiedział Philip.
- Dobra możemy im powiedzieć – wtrąciła Caroline.
- O czym? –zapytał przerażony Kyle. Alice wysłał mu pytające spojrzenie.
- Wybieram się razem w podróż po Johto! – ogłosiła Caroline.
- Myślałem, że teraz będziemy podróżować razem? We czwórkę – zdziwił się Kyle.
- Nie obraź się, ale dwóch trenerów i dwie koordynatorki? Nie wiem jak sobie to wyobrażasz. W każdej Sali będziemy dwa razy dłużej, ogólnie to będzie kłopotliwe. Tylko teraz ruszymy razem, bo teraz dość szybko będziemy się przemieszczać – odpowiedział Philip.

            Kyle nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Spoglądał a to na Philipa, a to na Caroline. Czuł dziwne ukłucie w sercu, ale nie chciał o tym mówić. Nie wiedział do końca kogo bardziej bał się stracić. Philipa, czy Caroline? Wiedział jedno, tęsknota miała być bolesna.
- Swoją drogą dawno nie widziałam Brada –wspomniała Alice.
- Jeszcze o nim myślisz? – Kyle odłożył swoją kartę i zwrócił się do przyjaciółki.
- Może nie, że myślę, brakuje mi adoratora – zaśmiała się.
- Syndrom księżniczki – podsumowała Caroline.
- Od razu księżniczki. – Machnęła ręką. – Swoją drogą- przerwała. - Znam specjalizację Kyle i Philipa, jeśli chodzi o pokemony. Ty też podobno skończyłaś szkołę. Jakie dwa typy wybrałaś? – dociekała Alice.
- Moje dwa ukochane typ normalny i trawiasty – odpowiedziała uśmiechając się.
- Trawiasty, pasowałabyś z Kyle’em – wypaliła. Caroline i Kyle powrócili do czytania swoich kart ukrywając rumieńce, które zagościły na ich policzkach. – Ale ten typ normalny, to nie w jego stylu chyba – poprawiła się.
- I to ja podobno jestem niestosowny – skomentował Philip.

            Kelnerka podeszła i zebrała zamówienia od paczki przyjaciół. Przez chwilę nastała niezręczna cisza, aż wreszcie rozmowę zaczął Philip.
- Swoją drogą długo byliśmy w Goldenrod City.
- Ponad dwa tygodnie – podsumował Kyle.
- Naprawdę dobrze wspominam ten czas – powiedziała Caroline. – Nie wiem czemu, ale spodobało mi się tutaj, było tak jak na wakacjach.
- Dużo się działo – westchnął Kyle spoglądając na Alice.
- Aż tak dużo nie, chociaż mam pierwszą wstążkę! – podkreśliła z entuzjazmem.
- Pierwsza jest zawsze najważniejsza – dodała Caroline.
- Ja mam tylko jedną odznakę, a minął już ponad miesiąc – zasmucił się Kyle. – Ale zaraz to nadrobimy. – Uśmiechnął się.
- Na pewno – zapewnił Philip.
- Szkoda, że  nie będziemy podróżować razem – westchnął Kyle.
- Tak będzie lepiej – powiedział blondyn. Nikt nie czuł, że tak będzie, jednakże to było praktyczne wyjście. Trzeba było skupić się na celu, po lidze będzie czas na przyjaźni.

            Po dwóch godzinach opuścili lokal i udali się do centrum pokemon, gdzie ruszyli do swoich pokojów. Mieli ochotę wyjść jeszcze się pobawić, ale następnego dnia o godzinie dziewiątej rano mieli prom, dlatego nie mogli sobie pozwolić na zarwaną noc. Kyle wyjął swój zeszycik, nie miał go w rękach już tak dawno, chyba najzwyczajniej w świecie nie odczuwał potrzeby dzielenia się swoimi emocjami. Miał przyjaciół wokół siebie i mógł z nimi debatować na każdy temat, lecz teraz czując silny skurcz w klatce piersiowej, musiał napisać co nieco w swoim dzienniku.

Tak trudno jest mi opuścić Goldenrod City, czuję jakbym był tu kilka miesięcy, a nie dni. Tak wiele się wydarzyło, tak dużo doświadczenia zyskałem, tylu ludzi poznałem. Brakowało mi wolności, a tutaj ją dostałem. Czuję się znacznie silniejszy. Każdemu wyzwaniu, jakie zostało mi rzucone, dałem radę. Nie poddałem się i o to jestem.

To wspaniałe uczucie, kiedy kontrolujesz swoje życie, kiedy wiesz, że sobie poradzisz. To miasto dało mi ten stan. Otarłem się o śmierć dwa razy ,a mimo to żyję. Zyskałem nowych przyjaciół i zyskałem chyba miłość. Chyba po raz pierwszy się zakochałem, a myślałem, że jestem człowiekiem niezdolnym do prawdziwej miłości. A może mi się tylko wydaje. Nie chcę na razie o tym myśleć.



Jestem gotowy na kolejne wyzwania, jestem gotowy stanąć na wysokości zadania. Whirl Islands uważajcie, nadchodzę!
______
Od autora:
A jednak dostałem weny i dokończyłem kolejny rozdział. Znaczy się napisałem od początku. Nauka wchodzi mi strasznie opornie, chyba musiałem się wypisać. Myślę, że ten rozdział jest znacznie lepszy i jest dużo akcji. Na koniec próbowałem upchnąć wątki bohaterów, ale średnio mi to wyszło. 

Ten miesiąc mimo wielu innych spraw, był chyba najbardziej owocny. Powstało, aż pięć rozdziałów. Ten pewnie pojawiłby się jutro rano, ale złapała mnie bezsenność. W sumie dobrze, u mnie bezsenność to oznaka rozładowywania stresu :D. 

Następny rozdział w następny weekend, wstępnie.

Pozdrawiam!

Obserwatorzy