logo

01. Something about Sandstorm boy


               Morska woda obmyła mu stopy. Philip stał już od jakiegoś czasu na plaży Olivine City, przyglądając się statkom, które poruszały się na tle szarego horyzontu. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo szary. Chmury na niebie wydawały się być jednolitą formą, z której od czasu do czasu wyrywały się jakieś ciemniejsze kosmki, które niby chwytały, właśnie, co? Być może wiatr, który dzisiaj wyjątkowo mocno zawiewał od północnej strony, co Philip mógł odczuć po swojej jasnoniebieskiej koszuli, której postawiony kołnierz poruszał się niczym flaga na wietrze.
               - Pi, pi? – zapytał żółty stworek, nie rozumiejąc co tak magicznego może być w szarym krajobrazie.
- Co jest mały?
- Pi, pi?
- Ze mną wszystko okej. Po prostu dawno nie spędzałem tak czasu, jestem przecież ciągle w podróży. Wiesz, miło jest poczuć mokry piasek pod stopami i morskie fale. Czasem niewiele potrzeba do szczęścia. – Uśmiechnął się melancholijnie. Rozpływał się w tej chwili.
Nie musiał być i to było takie przyjemne. Po prostu trwał w tym momencie. Chłodny wiatr muskał jego jasną skórę, spieniona woda obmywała jego nogi, zaś stopy grzęzły w mule, po którym gdzieś za nim dreptały Krabby niosące jakieś berry. Ten poranek był dla niego piękny.
- E, pan romantyk – rzucił chłopak z krótkimi ,brązowymi włosami, ubrany w czerwono-czarną ortalionową kurtkę bez rękawów. – Pan zamierza coś jeść czy wystarczy morska bryza?
- Jack nie wszyscy żyją jedzeniem! – żachnął się, czując, że właśnie jego pięć minut spokoju minęło.

- A właśnie, że żyją – stwierdził pewnie, uśmiechając się łobuzersko. – A ty Pichu, skusisz się na małe co nieco?
- Pi, pi! – zapiszczał radośnie i poleciał w stronę Jacka.
- Widzisz, nawet twój pokemon…
- Dobra już idę! – burknął.
- To te dni?
- Żadne dni – oburzył się Philip. – Po prostu podziwiam morze.
- Co tu podziwiać, szaro, buro, byle jak – stwierdził Jack. – Lepiej w domu leżeć, najlepiej pod kołdrą, z ciepłą kawą.
- Od kiedy to wybierasz kawę. A nie whisky?
- Hej, nie rób ze mnie alkoholika!
- Chyba nie muszę – zaoponował Philip. Jack zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
- Ktoś chce dzisiaj spać na podłodze.
- Obiecujesz mi czy grozisz sobie?
Jack zachował spokój, jednak szybko uśmiechnął się, po czym pokiwał głową z dezaprobatą.
Z jednej strony byli do siebie tak podobni a z drugiej tak różni. Philip był szczupłym, pełnym energii młodym trenerem, do tego blondynem o niebieskich oczach, przechodzących w odcień szarości. Był  słodkim typem nastoletniego gwiazdora, choć na koncie miał już dwadzieścia cztery lata, to wciąż miał w sobie coś z zawadiackiego rozrabiaki.
Jack zaś miał ciemnoniebieskie oczy. Często Philip mówił mu, że kiedy spogląda w jego oczy widzi szalejący sztorm nad Whirl Island. Bo takie były oczy Jacka z jednej strony dzikie, z drugiej strony piękne i ciepłe, a tak naprawdę wydawały się zgubne. I Jack też taki jest. Przypomina trochę ciepłego gościa, takiego, który ma żonę, syna i potrafi o wszystko zadbać. Lecz też jest coś w nim pełnego pasji i spokoju, takiego radosnego spokoju – optymizmu, który wypełnia pokój, w którym się znajduje.
Od Philipa czuć styl i chłód, a od Jacka pewność siebie i ciepło. Są przeciwieństwami, które się przyciągają, podobnie jak pokemony, które posiadają Pichu - typ elektryczny i Deseon – typ ziemny.
Philip usiadł przy stole, przyglądał się Deseonowi, który drzemał obok niebieskiej miski, na jasnobrązowym pyszczku miał okruszki karmy. Pichu dorwała się do  Coba Berry, których turkusowy odcień świetnie komponował się z jej jasnożółtym futerkiem. Pokemon wydawał się być wniebowzięty, pochłaniając owoc.
- To gdzie dalej? – zapytał Philip, trzymając w dłoni trójkątną kanapkę. Jack zrobił ją tak, jak lubił – bez skórki.
- Jak to gdzie? Na Whirl Island – odparł z emfazą. – W końcu chciałbym wesprzeć Kyle’a w tych jego walkach.
- Pomyśleć, że skończył jak wasz ojciec.
- No cóż. – Jack wzruszył ramionami. – To było jakoś do przewidzenia. On zawsze był tym poukładanym, nie nadawał się na trenera aka podróżnika.
- A my nadajemy się?
- A czujesz, że gdzieś pasujesz?
O tym nigdy nie myślał. Może właśnie dlatego czuł się tak swobodnie w towarzystwie Jacka, bo obaj byli samotnymi podróżnikami, jakoś tak nie pasując nigdzie? Philip dziwnie poczuł się z tą świadomością.
Przypomniał sobie dzień, kiedy się poznali, a potem gdy wszystko potoczyło się jakoś tak, że zrozumieli potrzebę wspólnej podróży. Bo tylko Jack go rozumiał, tylko on wiedział, że za tą pewnością siebie, może i nonszalancją, humorem, luźnym stylem bycia, jest dużo czegoś więcej.
- Nie myśl tak dużo, jedz! – napomniał go Jack. – Musimy zdążyć na jakiś statek, a z twoim tempem to może być trudne.
- Mamy cały dzień przecież.
- Nie wiem czy doba wystarczy ci na śniadanie. Co ty taki jesteś? Jak jakaś laska z okresem – stwierdził grubiańsko Jack. – Paczysz się w morze jak poeta, potem jesz, jakieś takie ambitne rozmowy.
- Okej neandertalczyku. Zaraz zjem tę kanapkę połykając ją, bo gryzienie jest mało męskie i normalnie wybiegnę na jakiś statek. Albo lepiej, sam popłynę na Whirl Island.
- Wreszcie mówisz jak człowiek!
Philip pokiwał z dezaprobatą.
- Co ja mówiłem! – warknął Jack. – Jedz.
Blondyn ugryzł kęs.
Dwie godziny później szli już drewnianym molem, na łódkę, która na nich czekała. Zabierała ze sobą około dziesięciu osób, stąd też nie cumowała do portu – nie była duża. Deseon jak zwykle szedł z przymkniętymi oczami, nasłuchując tego co dzieje się w okolicy, a Pichu radośnie podskakiwała w rytm uderzających fal o skały.
Jack nie potrafił pozbyć się dziwnego uczucia, że jest obserwowany. Spojrzał na Deseona, który jak zwykle nie wyrażał za wiele emocji. Wyglądał czasem, jakby cały czas spał. Faktycznie rzadko widział dwa jego czarne węgliki. Deseon otwierał w pełni oczy tylko w czasie walki, za dnia nie wytężał swojego wzroku.

Według Pokededexu jest to zupełnie naturalne. Deseon, a więc ziemna ewolucja Eeveego, ma często zmrużone oczy, ponieważ służył jako przewodnik dla podróżników podczas przeprawy przez pustynie. Bardziej polega na swoim znakomitym słuchu i instynkcie niż wzroku.
Podobnie jak Deseon, Jack uwielbiał spać, więc pod tym względem się świetnie dogadywali. Nie lubią się przemęczać i starają się zużywać jak najmniej energii, jeśli to nie jest konieczne. Oczywiście do czasu, bo kiedy obydwaj się przebudzą są nie do powstrzymania.
- Czujesz się obserwowany? – zapytał Jack. Philip spojrzał na niego podejrzliwie.
- Nie, a myślisz, że ktoś nas śledzi?
- Chyba tak – przyznał Jack, rozglądając się po molo, ale poza kilkoma palami i drewnianymi deskami, nikogo ani niczego nie zauważył.  – Deseon też jest dziwnie niespokojny – zauważył. Philip spojrzał na ziemnego pokemona. Faktycznie jego uszy stały poziomo, jakby starały się wychwycić coś z otoczenia.
- I to ja jestem przewrażliwiony – rzucił Philip i ruszył przed siebie, jednak jego drogę zastąpiły dwie postaci.
Kobieta była szczupła i wysoka o wściekle żółtych włosach, przypominających sierść Pikachu. Jej oczy zasłonięte były przez czarne okrągłe okulary. I nie tylko one były ekstrawagancje, bo jej talie opinał kremowy gorset uwydatniający jej smukłą sylwetkę, zaś jej nogi były częściowo zasłonięte przez czarną spódnicę. Philip spostrzegł jej czarne usta.
Mężczyzna natomiast ubrany był w chyba wszystkie kolory tęczy. Jego brokatowa bluzka z dużym dekoltem zniesmaczyła Philipa. Jack był już przyzwyczajony do tej dwójki. Nie trawił mężczyzny o wściekle czerwonych włosach i bladej cerze. Był dla niego zbyt kobiecy, jak na faceta.
- Czego chcecie? – zapytał poirytowany Jack.
- Jak to czego? – prychnęła kobieta. – Twojego Deseona, jak zawsze – odparła pewnie.
- Słodziaku oddaj go po dobroci, a nic nikomu się nie stanie – powiedział piskliwym głosikiem czerwonowłosy mężczyzna. Jack wywrócił oczami.
- Dobra, załatwmy to jak zawsze. Deseon. – Pokemon wyskoczył przed niego. Sierść zjeżyła się mu na karku. Wreszcie otworzył oczy, odsłaniając bursztynowe tęczówki.
- Jack, co się dzieje? – Philip zadał to pytanie, rozumiejąc jedynie, że ta trójka się zna, lecz nigdy nie słyszał od swojego towarzysza o dość specyficznej parze.
Jack postanowił go jednak zignorować.
- Piaskowa burza! – nakazał Jack. Deseon wzniósł pyszczek do góry, po czym zaczął potrząsać energicznie ciałem, wytrząsając z siebie piasek, który unosił się  w górę wirując wokół niego.
- Widzę, że nawet nie poczekasz – mruknęła kobieta. – Vipid, wybieram cię.
               Z czerwono-białego Pokeballa wyłonił się dziwny stworek, przypominający węża. Całe ciało było pokryte naprzemiennymi paskami fioletu i różu, zaś jego ogon zakończony był strzałą z serduszkiem.
               Philip nie widział jeszcze takiego pokemona. Szybko domyślił się, że pokemon musiał pochodzić z tego samego regionu co Deseon. W końcu Jack znacznie dłużej od niego podróżował, widział o wiele więcej. Czy tych dwoje było czymś w rodzaju zespołu R, tylko w innym regionie. Philip nie potrafił tego ustalić, ale korzystając z chwili wyciągnął Pokedex.

               Vipid pokemon wąż typu wróżkowego. Ukłucie ostrym ogonem powoduje u ofiary stan miłosnego uniesienia, dzięki czemu ofiara staje się bezbronna na jego atak. Legenda głosi, że spotkanie go o zmroku przyniesie nieszczęśliwą miłość.
               - Ej, ale to, że go spotkaliśmy teraz, to nie znaczy, że mamy pecha? – zapytał Philip.
               - Na serio? Teraz? – zdziwił się Jack.
               - No co, i tak sobie z nim poradzisz, a mnie bardziej obchodzę ja, ewentualnie my, ale to w ostateczności.
               - Vipid, Słodki pocałunek?
               Wężowaty pokemon napiął się niczym sprężyna i odbił się, lecąc prosto na Deseona, będącego w centrum piaskowej burzy.
               - Unik! A potem Błotna bomba.
               Deseon na sekundę przed uderzeniem odskoczył, zaś Vipid oberał. Poturlał się do tyłu, zataczając okręgi swoim ciałem, by na końcu runąć wzdłuż. Deseon w tym czasie wylądował delikatnie na deskach i ponowił atak, wystrzelając z pyszczka ciemną breję, która sunęła w stronę bezbronnego Vipida.
               - Weezing, Bajkowy wiatr! – krzyknął facet z czerwonymi włosami. Słodki, różowy podmuch, migoczących drobinek uderzył w błotny pocisk skutecznie zmieniając jego trajektorię wprost do morza.
               Philip znowu był zaskoczony. Nie takiego Weezinga pamiętał. Ten wygląda, no cóż, dostojnie. Dwie głowy zaopatrzone były w kapelusze, przypominające kominy fabryk, zaś nad ustami jawiły się dymne wąsy. Philip nie widział jeszcze takiego pokemona, ale słyszał, że w niektórych regionach pokemony różnią się od swoich form podstawowych.
               - Weezing, Smog!
               - Nie doczekanie – powiedział pewnie Philip, sięgając po Pokeball przypięty do szarych, dżinsowych spodni. – Skarmory, Podmuch!
               - O tak musiałeś się pochwalić dużym ptakiem – skomentował Jack. Philip posłał mu mordercze spojrzenie, na co Jack wzruszył ramionami. W tym czasie Weezing zaczął wypuszczać fioletowy dym, który szybko został zmieciony dzięki wiatrowi, powstałego pod wpływem ruchu skrzydeł Skarmory.
               - Vipid, Trujące kolce.
               - I po co nawet próbujecie. Deseon, unik,  Błotna bomba.
               Różowo-fioletowy stworek otworzył pyszczek, z którego wystrzelił fioletowe kolce. Zanim jednak dotarły do celu, Deseon odskoczył, zaś kolorowe kolce rozbiły się o drewno, pozostawiając małe drobinki w powietrzu. Deseon tym razem odpuścił sobie lądowanie i jeszcze będąc w powietrzy, oddał atak.
               - Weezing…
               - Nie tym razem. Skarmory, Stalowe skrzydło – rozkazał szybko Philip. Jego powietrzny pokemon ruszył niczym odrzutowiec. Skrzydła pojaśniały, jednym ciosem wprawił w obroty wokół własnej osi Weezinga, który ewidentnie odczuł moc uderzenia.
               W tym czasie Vipid otrzymał obrażenia od błotnego ataku. Co gorsza błoto przykleiło się do jego oczu, ograniczając widoczność.
               - Deseon, Akcja!
               - Skarmory, Stalowa głowa!
               Pokemony ruszyły niemal w jednej sekundzie, nie pozostawiając przeciwnikom szansy na unik. Najpierw Deseon uderzył barkiem w Vipida, kładąc go ostatecznie na drewniane podłoże. W tym czasie Skarmory uderzył połyskującą metalicznie głową, nokautując Weezinga.
               - Macie coś jeszcze do dodania? – zapytał Jack. – Czy mamy to skończyć jak zawsze?
               - Nie tym razem – powiedziała kobieta, rzucając różową kulą przed nogi Jacka. Kiedy zetknęła się z deskami, eksplodowała, pozostawiając słodki, różowy dym. Gdy opadł ekscentrycznych ludzi już nie było.
               - Jednak skończyli, jak zawsze – mruknął Jack.
               Philip nie zadawał pytań, wycofał swojego pokemona i postanowił poczekać na wyjaśnienia. Być może na statku Jack miał go oświecić kim byli ci ludzie i skąd pochodzą te pokemony. Blond włosy trener był trochę pod wrażeniem wiedzy Jacka.
               Płynęli.
               Jack wspierał się o białe balustrady swoimi łokciami, podziwiał piękno morza i od czasu do czasu mijane Tentacule, choć nie był ich fanem, to dzisiaj wszystko było dla niego kojące. Niebo nieco się rozpogodziło i słońce tylko od czasu do czasu przysłaniała jakaś biało-szara chmura.
               Philip w tym czasie postanowił napić się świeżego soku z mango, które, jak się dowiedział, uprawiał Kapitan statku. Zamienił z kim kilka zdań, wydawał się być wesołym, starszym mężczyzną, który tak jak on, kochał podróże. Ale on kochał jeszcze coś, a raczej kogoś.
               - Opowiesz mi o nich, czy cały dzień będziesz się dąsać jak Deseon? – zapytał Philip, kładąc dłoń na ramieniu Jacka.
               - Starzy znajomi.
               - Ej, ale spokojnie, po kolei. Nie musisz, aż tyle faktów na raz zarzucać – odparł uszczypliwie.
               - Mam trochę większy staż, jeżeli chodzi o podróże.
               - No i? – pociągnął Philip.
               - Dużo podróżowałem. Chyba nigdy długo nie potrafiłem usiedzieć w jednym miejscu. To, że z tobą wciąż podróżuję po trzech, czterech tych samych regionach, jest trochę dla mnie nowością. – Philip przełknął ślinę. – Ale nie jest mi z tym źle – poprawił się Jack, widząc nietęgą minę partnera. – Poznałem wiele osób, podpadłem wielu, myliłem się kilka razy. Jak w tym przypadku. Powiedzmy, że mam na koncie bardzo dziwny związek, z bardzo dziwnym człowiekiem. Nie złym, ale człowiekiem, który chce nieść rewolucję miłosną na swój własny chory osób.
               - Co w tym złego? – zapytał Philip, nie rozumiejąc, co może być złego w poszerzaniu horyzontów.
               - Nie każdy jest taki sam w miłości. Niektórzy potrzebują stałych związków, inni potrzebują jedynie bliskości, nigdy tak naprawdę się zatrzymują, znowu kolejni potrzebują kompana na całe życie, nie oczekując niczego więcej. Chodzi o to, że każdy ma prawo się wyrażać i nie ma lepszej i gorszej drogi. Choć świat tak działa. Dzieli się na tych wyzwolonych i konserwatywnych. To smutne, że nie można być po środku.
               Philip pogłaskał Jacka po plecach.
               - Rozumiem, że dołączyłeś do nich.
               - Nie tyle dołączyłem, co spotykałem się z ich szefem. Wielu rzeczy żałuję z tamtego okresu. Ci dewianci, siali postrach w regionie Eson, gdzie walczą dwa oddzielne gangi.
               - Dziwne, w większości regionów te „mafie”, mają jakiś wyższy cel, albo są po prostu rabusiami. A oni?
               - Oni też mają wyższy cel, sianie zamętu. Po prostu to ludzie, którzy nie mogli się wpasować, więc chcą za wszelką cenę zniszczyć istniejący porządek.
               - Nie wiem, czy powinienem, ale możemy się tam wybrać?
               - Dlaczego? – zapytał skonsternowany Jack.
               - Chcę zobaczyć to co ty. Chcę cię lepiej poznać, nigdy o tym nie wspominałeś, a ja…
               - Bo nie ma o czym mówić – uciął krótko.
               - Zrobisz to dla mnie?
               - A mam wyjście? – Jack spojrzał na niego błagalnie.
               - No nie – stwierdził Philip, uśmiechając się łobuzersko. – Serio chcę cię poznać. Może dowiem się, że byłeś tym złym gostkiem.
               - Dobra, dobra, nie nakręcaj się tak!
               - Ej, ale to fajne, chodzę z człowiekiem mafii – ucieszył się Philip, a Jack pokiwał jedynie z dezaprobatą.
               Na horyzoncie wyłoniły się pierwsze góry, należące do wysp archipelagu Whirl Island. Im bliżej byli pierwszej wyspy, tym więcej pojawiało się statków, obładowanych wyczekującymi trenerami. W końcu już jutro miał się odbyć wodny

***
Witajcie!
Nie wiem czy to powrót, od razu was uspokoję. Chociaż przypomniało mi się, że rok temu, właśnie miałem wrócić :D. Przypadek? Trochę tak, a trochę chyba nie. 

Stęskniłem się, jakoś za tym miejscem, niebawem stuknie 30 k, więc i na to coś tam pojawi się na blogu. Przyznam, że miałem ochotę na jakieś Yaoi, a jakoś polubiłem wątek Jacka i Philipa, który tym razem poprowadziłem z główną historią. Bo jak pamiętacie w poprzednim "łan szocie", pojawił się Espeon jako pokemon Jacka. Tu wracamy do korzeni, bo jest wasz Deseon.

Co u mnie dalej tworzę, wiem, że ch**owo piszę, nie raz otrzymałem taką wypowiedź, nawet na innych blogach świecę jako zły przykład. I cóż? Czy ja mówiłem, że dobrze piszę kiedyś? No nie, zawsze się uczyłem i jeszcze sporo pracy przede mną. Ale piszę, bo mogę! Tworzy też Mróz i jakoś żyje, i zarabia! A nawet Zenek tworzy i co, można, można! Chociaż mam nadzieję, że nie jestem aż tak tandetny? Okej, poniosło mnie hahaha.
Rozdział jeszcze bez korekty, niestety, walentynki, zrozumcie.

Co do dalszych części, nie wiem czy coś będzie. Może jak zrobicie fale, albo coś to pomyślę. Jakoś tęskni mi się za pisaniem poke opowiadań. Są świetną odskocznią od codziennego szarego życia. I tak jakoś można powspominać swoje dzieciństwo. Przyznam, że zawsze wychodziłem z szablonu, robiłem coś nietuzinkowego i trochę za tym tęsknię, za pisaniem, zabawą tekstem, eksperymentowaniem, co robiłem w sumie przez całą działalność jd :D. Cóż... może...

P.S. Wiem, że was nie zaskoczyłem, bo już od miesiąca trąbię na blogach, że wracam i tego... :D

5 komentarzy:

  1. Taa... Ogłaszać wielki blogowy powrót w Walentynki i wstawiać rozdział w Walentynki... rok później. To chyba trochę w Twoim stylu, o ile Cię znam (a znam Cię w sumie tylko wirtualnie, więc...) ;) W każdym razie, zostałam ostrzeżona o braku korekty, więc puszczam mimo uszu - konkretniej, mimo oczu - te kilka literówek. Przy okazji życzę udanej randki. Sama, jako istota na wskroś nieromantyczna, nigdy na takiej nie byłam, ale rozumiem, że dla niektórych jest to pewna forma przyjemnego spędzania czasu. Tak więc obyś faktycznie spędził ten czas przyjemnie :)
    Do rzeczy. Serio na jakichś blogach figurujesz jako przykład nie-pisania? Gdzież to te blogi? Aż mnie ciekawi, gdzie to się takie rzeczy wyprawiają? Aż mi się przypomniało, jak parę lat temu doczekałam się oceny na Opieprzu. Pojechali mi, że na blogu praktycznie są same dialogi bez opisów, a ja jestem antytalenciem graficznym. Ocenę przyjęłam z pokorą, pracuję nad czym się da, tyle, że Opieprz upadł, a mój blog ma się całkiem nieźle, także tego.
    A co do treści. Chłopaki, zejdźcie z kobiet w trakcie okresu, serio. Na prawdę, nie sypią się wtedy gromy, a my nie spoglądamy melancholijnie w morze z czekoladą w ręku. Btw, czy już kiedyś nie dostało Ci się ode mnie po uszach za te miesiączkowe wycieczki w opowiadaniu? ;) Ale tak gwoli poinformowania męskiej części czytelników dodam, że po porodzie i połogu przysięgam już nigdy w życiu nie narzekać na stary, dobry okres. Wy też byście nie narzekali, serio. Dobra, dosyć o pierdołach, wróćmy do Pokemonów. Vipid, czymkolwiek jest, idealnie wstrzelił się w moment, żeby objawić się światu akurat w Walentynki. Rozumiem, że Jack złamał kiedyś serduszko nie temu, komu trzeba i teraz cały gang powziął sobie za punkt honoru zatruć mu życie? Ech, no tak, trzeba jednak uważać, z kim się człowiek zadaje. A Philip, jak widzę, dysponuje ptakiem nie tylko dużym, ale i twardym jak stal. Normalnie aż szkoda, że facet zajęty!
    Na koniec, mam nadzieję, że popiszesz trochę dłużej, niż przysłowiowe trzy rozdziały na krzyż. Trochę się już czuję samotna w tym blogowaniu. Wszyscy tylko obiecują...
    Pozdrawiam walentynkowo,
    Doświadczona Pisarka Nathaly (serio, rozwaliłeś mnie tym komentarzem na amen :D).

    OdpowiedzUsuń
  2. A, zapomniałam dodać. Tak się składa, że Nathaly też w najbliższym czasie będzie na trasie Wyspy Wirowe - Olivine City. Aż mi tu zapachniało małym collabem ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie że się chwalę, ale się pochwalę - uchwyciłam okrąglutkie trzydzieści koła.
    https://tinypic.pl/a7553238roym
    Żebym w Lotku miała takie szczęście... Teraz pora na Twój ruch ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, zatrzymałem się na 4 stronie i utkwiłem, ale postaram się coś w maju naskrobać

    OdpowiedzUsuń
  5. To co z tą notką? Maj już minął...

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy