logo

XIII. Golden death

XIII. Golden death
           
            Strumień wody uderzył w twarz Kyle. Chłopak bronił się dłońmi, przed napływającą wodą, jednak nie był w stanie jej zatrzymać. Po chwili szamotaniny wylądował brzuchem na podłodze. Przemoczony posłał groźne spojrzenie w stronę oprawcy.
- Poli, Poli! – Poliwhirl wymachiwał rękoma, co chwilę wskazując na zegarek, który pokazywał parę minut po dziewiątej.
- Spokojnie – powiedział powoli wstając. – O nie! – uświadomił sobie, która wybiła godzina. Na dziesiątą umówiony był na trening z Mikem Avalo. Nie chciał się spóźnić i tak czuł, że ma z nim na pieńku. – Dziękuję – dodał. Poliwhirl skrzyżował jedynie dłonie i potupując stópką czekał na swojego trenera.

            Kyle czuł jeszcze efekt wczorajszej nocy. Jego oczy były nieznacznie przekrwione, cera blada, a włosy suche niczym siano. Wewnątrz też nie czuł się lepiej. Pragnienie jakie mu towarzyszyło utrudniało logiczne myślenie, na domiar złego towarzyszył mu lekki ból głowy. Jednak postanowił zabrać się za przygotowania. Wyciągnął swoje standardowe ubranie, poprawił co nieco włosy i wyszedł z pokoju.

           Tuż po przekroczeniu progu pokoju, od razu zaliczył zderzenie, z rozpędzonym blondynem. Philip też był jeszcze pod wpływem wczorajszej nocy, do tego wstał równie późno co Kyle. Panika w jego oczach mówiła wszystko.
- Uważaj! – jęknął Kyle. Zasadniczo nie czuł, aż tak uderzenia, tyle co ból głowy.
- Przepraszam – powiedział szybko Philip. Kyle przyjrzał się jego fryzurze.
- Co ci się stało? – zapytał widząc panujące tornado na głowie blondyna.
- Pikachu mnie obudził – odpowiedział kierując swój wzrok na uśmiechniętego pokemona. – I co się tak cieszysz – powiedział zirytowany. Pikachu jedynie poprawił łapką swój ogonek i coś zakomunikował nie zwracając uwagi na trenera.
- Spokojnie, mój Poliwhirl też wymierzył mi sprawiedliwość. Chyba już nigdy nie będę się bawić – zaśmiał się.
- Poli, Poli! –warknął pokemon wychodząc z pokoju.
- No już, już. Nie ociągam się – zażartował Kyle. Cieszył się z faktu, że jego pokemon jest tak odpowiedzialny. W sumie tak samo jak i on, no może nie dzisiaj, ale każda reguła ma swój wyjątek.

            Chłopcy pozbierali się i ruszyli w stronę holu centrum pokemon. Philip wyciągnął spod szarej kamizelki swój grzebień w kształcie pioruna i szybkim ruchem doprowadził do porządku swoje blond włosy.
- A więc to tak z twoimi włosami – zauważył Kyle przyglądając się przedmiotowi.
- Jestem facetem, ale mogę o siebie dbać. Nie? – odpowiedział zmieszany.
- No dobra.
- Dobra, dobra samcu alfa. A ta torba to twojej koleżanki – zażartował. Kyle’owi od razu zrzedła mina i przestał komentować cokolwiek. Chłopcy szli coraz szybciej.

            W holu panował jeszcze spokój, kilku trenerów siedziało przy stolikach wymieniając się doświadczeniami na temat podróży. Siostra Joy chodziła za ladą, klikając co chwilę coś w komputerze, potem podawała tackę Chansey itd.. Kyle i Philip podeszli do niej.
- Dzień dobry – odezwali się razem.
- Dzień dobry – powiedziała nie odwracając wzroku od czynności, które wykonywała.
- Czy mógłbym odebrać już pokemony? – zapytał Philip.
- Tak, ależ oczywiście. Już mają się całkiem dobrze. Twój Zubat i Elekid. – Wydała pokeballe i spojrzała na trenerów.
- Dziękuję!
- Macie jeszcze to, proszę. – Podała im gumę do żucia. – Tutaj są młodzi trenerzy, nie chciałabym żebyście ich „wychowali”. A niestety ten rozwój technologii pomaga dzieciakom się „rozwijać” – zaznaczyła. – Za moich czasów… - przeciągnęła, machając ręką.
- Przepraszam – powiedział skruszony Kyle. Naprawdę czuł się zażenowany.
- Nie ma sprawy. Młodzi jesteście, taka wasza natura. Ja jak byłam w waszym wieku – zatrzymała się. – Ale się postarzałam. Mówię tekstami swojej matki – jęknęła i wzięła głęboki wdech.

            W holu pojawiła się znajoma twarz. Kyle oczywiście wlepił swoje ślepia w tę postać. Philip zauważył to i zaczął machać mu dłonią przed twarzą.
- Ziemia, ziemia wzywa – żartował. W tym czasie do lady podeszła Caroline.
- Cześć – powiedziała zmieszana, przypominając sobie wczorajszy wieczór.
- Czeeeść – przeciągnął Kyle.
- A to o to chodzi – zaśmiał się Philip. Kyle zmierzył go tylko wilczym wzrokiem i uderzył go po ramieniu. Caroline nie wiedziała o co chodzi, ale śmieszyła ją cała sytuacja.
- Wyspałeś się? – zapytała.
- Powiedzmy, że tak miałem mocną pobudkę. – Spojrzał się na swojego podopiecznego, który ani przez chwilę nie czuł skruchy. – A ty?
- Ja? Powiedzmy, że nie należę do tych co lubią mało spać – skomentowała.
- Ja niestety należę do tych drugich, co nie lubią marnować czasu na sen – pochwalił się.
- No jasne. W końcu można robić tyle rzeczy kiedy się nie śpi – wtrącił Philip. Kyle po raz kolejny uderzył go w ramię. – Auu, no co można oglądać film w łóżku, można jeść lody w łóżku – nie przestawał się nabijać.
- Układać włosy – odpowiedział Kyle.

            Caroline nie wiedziała dokładnie o co chodzi, a raczej wolała udawać, że nie orientuje się w temacie. Nawet nie znała Philipa, zmierzyła go szybko wzrokiem i ruszyła w stronę lady. Oparła się łokciami o biały blat.
- Dzień dobry – przywitała siostrę.
- Dzień dobry. – Kobieta uśmiechnęła się i podeszła do dziewczyny. – W czym mogę służyć?
- Jeśli mogłaby pani zdeponować tego pokemona, mam już szóstkę – powiedziała podając czerwony pokeball.
- Oddajesz Houndooma? – zapytał się Kyle.
- Tak. Jest świetny, ale na razie mi się nie przyda, a na trening za bardzo nie mam czasu – wytłumaczyła. Kyle odetchnął z ulgą.
- Czy coś mnie wczoraj ominęło? – zapytał się Philip.
- Nie ależ skąd – przeciągnął Kyle, przewracając oczami. Caroline uśmiechnęła się tylko i zajęła się swoim pokeballem.

            Kyle dopiero teraz ocknął się. Przecież Philip i Caroline się nie znali, pasowałoby się ich sobie przedstawić.
- A właśnie, to jest Philip, też pochodzi z Azalea Town – przedstawił Kyle. – A to jest Caroline koordynatorka – zwrócił się do Philipa.
- Philip, miło mi poznać.
- Caroline, mi też jest miło cię poznać. – Uśmiechnęła się.
- Czekajcie – wtrąciła zabiegana siostra Joy. – Czy któreś z was wybiera się dzisiaj na trening z Mike’em Avalo? – zapytała.
- Tak! – odpowiedzieli wszyscy. Kyle posłał pytające spojrzenie w stronę Caroline.
- Ty też? – wydukała.
- Tak, ale co ty? – zdziwił się.
- A co koordynatorka już nie może ćwiczyć pokemonów walczących? – zapytała zdenerwowana.
- Jasne, że może. Balet też dobra rzecz – wypalił Philip.
- Uważaj, żebym ci nie dokopała – skomentowała.
- Dobra, dobra, on ledwo daje radę. – Posłał spojrzenie w stronę Kyle.
- Ludzie skupcie się! – przerwał Kyle. – Siostro Joy, a o co chodzi?
- Wreszcie! – jęknęła. – Powiedział, że o dziesiątej będzie czekał na was pod centrum. Kazał wam się ubrać w miarę wygodnie, bo czeka was dzień wyzwań. Chyba tyle – zastanowiła się.
- Dziękujemy – powiedział Kyle. – Dobra pasowałoby wyjść, bo już za chwilę będzie dziesiąta.

            Na dworze panowała przyjemna aura. Słońce już znajdowało się nad miastem, przyjemny, słaby wiatr dawał orzeźwienie przy dość wysokiej temperaturze. Niebo było błękitne, bez ani jednej chmurki. Zapowiadał się bardzo pogodny dzień. Przed centrum pokemon stała już biała furgonetka, o którą opierał się rudowłosy mężczyzna.
- O jednak się wyrobiliście – skomentował.
- Cześć – powiedzieli jednym głosem.
- Wsiadajcie, nie mamy czasu na grzeczności – powiedział, rozsuwając białe drzwi.
- Czy tylko ja czuję, że skończę z toporem w czaszce? – zapytał się Philip.
- Nie – odpowiedział niepewnie Kyle.

            Wsiedli do samochodu, jak się okazało nie byli oni jedynymi uczniami rudowłosego mężczyzny. Wraz z nimi był jeszcze jakiś szatyn.
- Cześć, jestem Kevin! – Podał dłoń. Wszyscy przedstawili się kolejno. Kevin był całkiem wysokim, wysportowanym chłopakiem, o atletycznej budowie ciała. Jego niebieska grzywka skomponowana z kruczoczarnym włosami, bardzo dobrze podkreślała, jego niebieskie oczy. Był nieco niższy od Kyle. Ubrany jak typowy trener: biały luźny t-shirt, czarna, skórzana kurta, sięgająca na trzy czwarte jego tułowia, z podwiniętymi niebieskimi mankietami. Do jasno brązowych spodni przypięty był pasek z czterema pokeballami.
- Fajnie, że się poznaliście – zakomunikował Mike zapinając pas bezpieczeństwa. – A teraz się trzymajcie. Mamy małe opóźnienie – powiedział, po czym ruszył z piskiem opon.

            Nie minęło dobre dziesięć minut, jak usłyszeli pisk opon. Mike tym razem hamował. Oczywiście cała czwórka wylądowała na przedniej ściance, która oddzielała tył furgonetki od miejsca kierowcy. Nie zdążyli się jeszcze pozbierać, a drzwi już się rozsunęły. Mike zmarszczył brwi.
- Dobra dzieci, a teraz czeka nas spacer – wypalił. Ruszył szybko w stronę plaży. Kyle i Philip spojrzeli po sobie, mieli już dość tej wyprawy. Szczególnie po wczorajszym.

Kiedy tylko opuścili pojazd ich oczom ukazała się plaża Goldenrod City. Była niczym z filmów. Jasnożółty piasek ciągnący się, aż do błękitnego morza, na którego brzegu leżały Staryu wyrzucone przez morskie fale. Po piasku przemieszczały się wesołe Krabby i Corsole.
- Rozumiem, że odpoczywamy – powiedział Philip, licząc że zdąży się poopalać. Mike posłał mu tylko karcące spojrzenie.
- Chyba pomyliły ci się kursy. Czeka was długa podróż – rzekł Mike idąc przed siebie.
- Podróż? – zapytał się Kyle.
- Tak, dzisiaj czeka was wysiłek. Chyba nie myśleliście, że ten kurs spędzicie w Sali walki, gdzie będziecie ćwiczyć siłę i sprawność swoich pokemonów? – spytał.
- Tak? – odpowiedziała niepewnie Caroline.
- W sumie będzie parę takich treningów – podrapał się za głową. – Ale nie liczcie, że będzie tak samo każdego dnia – zaznaczył stanowczo. -  Ten trening ma was też wzmocnić jako trenerów i nauczyć was myśleć. Siła to jedno, ale bez strategii jest bezużyteczna. Nie sztuką jest pokonać Magikarpia Electabuzzem. Ale pokonać Gyardosa Pichu – wytłumaczył.
- A ty to umiesz? – Kyle zadał bezpośrednie pytanie.
- Powiedzmy, że jestem w trakcie nabywania tych umiejętności – wycedził przyspieszając kroku.

            Przemierzyli całą plażę wzdłuż, by znaleźć się tuż na skraju zielonego lasu. Nie był on taki jak las Ilex. Nie było tam drzew iglastych, lecz same liściaste. Pomiędzy nimi rosło dużo krzewów i zarośli, które nadawały dzikości całemu miejscu. Zupełnie jak w makiach.
- Jesteśmy – przedstawił miejsce. – Czas powiedzieć wam co nieco o zadaniu – zaczął. – A więc każdy z was dostanie jednego greatballa i jednego pokeballa. Za pomocą pokeballa macie złapać Mankeya. Każdy z was ma złapać jednego. I pamiętajcie – powtórzył - jednego Mankeya!
- Po co? – przerwał Philip.
- Do naszej szkółki. Dbamy o populację tutejszych Mankeyów, kiedy jest ich za dużo robimy odłów – powiedział od niechcenia. -  Zazwyczaj wystarczy jeden na rok, chociaż zdarza się częściej. My trenujemy Mankeye. Następnie trafią one do naszych absolwentów, albo początkujących trenerów, jako starter - wytłumaczył. – Ale kontynuując mój wywód.
- Starter?- po raz kolejny wtrącił coś Philip.
- Czy ja wyglądam na osobę, której chce się tłumaczyć? -  spojrzał się na niego z politowaniem. Philip zwolnił kroku, aby schować się za resztą podróżników.   

            Mike wciągnął dużą dawkę powietrza i zaczął mówić:
- Dobrze, wracają do meritum. Łapiecie po jednym Mankeyu i jednym pokemonie dla siebie. Dowolnym. Może to być nawet Caterpie jeśli chcecie, a potem…
- Łapanie pokemonów dla łapania? – wtrąciła Caroline. – To jest bezsensu. Łapiesz pokemona jeśli czujesz, że go chcesz. To nie jest sport! – zaprotestowała.
- Serio? – Zmarszczył brwi. – Naprawdę? Ale ty tak naprawdę? – ciągnął dalej sarkastycznym tonem. – Czemu zawsze muszę trafiać na dziewczynę ekologa. Tam są łańcuchy, idź i się przykuj. – Wskazał na jakiegoś dzikiego Primeape.
- Dobra już jestem cicho – mruknęła pod nosem.
- To nie sport. Masz rację, ale od czasu do czasu można sobie złapać pokemona, a to jest część kursu – poprawił się. – Wiem, że część z was jest doświadczonymi trenerami i rozumie, że pokemony to nie zabawki. Ale nowy dziki pokemon ma was nauczyć radzenia sobie z nowościami. Ta podróż ma trwać cały dzień i będzie od was wymagała różnych umiejętności. Od improwizacji, aż po precyzję – wyjawił. Wszyscy jedynie przytaknęli.

            Rudowłosy chłopak zgubił na chwilę wątek, jednak po minucie intensywnego myślenia, przypomniał sobie co też miał zamiar powiedzieć:
- I ostatnie zadanie to zdobyć kamień ewolucyjny. Na końcu trasy, którą będziecie musieli pokonać jest opuszczona kopalnia. Macie tam wejść i przynieść jeden z kamieni. Po powrocie rozegracie mecz złapanym pokemonem, ale tylko jeżeli wrócicie przed końcem czasu, a więc w ciągu 24 godzin. A i najważniejsza zasada. Do tej misji wybieracie tylko dwa pokemony, a resztę zostawiacie –dodał. – Te dwa będą wam towarzyszyć i muszą być na zewnątrz. Kwestia utrudnienia i bezpieczeństwa. Czy to jest jasne?
- Tak – odpowiedzieli. Tak naprawdę nie wiedzieli o co dokładnie zapytać, gdyż zasad było zbyt wiele, więc woleli udawać, że wszystko zrozumieli.

            Kyle nie zastanawiał się długo kogo wybrać. Rzucił przed siebie dwa pokeballe, z których wyłoniły się sylwetki Heracrossa i Sunkerna.
- Przepraszam Poliwhirl – powiedział spoglądając na niebieskiego stworka. – Wykazałeś się ostatnio, aż nadto, a Sunkern nie walczył z nikim prawie – wytłumaczył się. Poliwhirl pokazał tylko łapką w stronę Heracrossa. – On potrafi latać. Nie zgubię się, no i zawsze mogę lecieć na jego grzbiecie – cedził powoli, uważnie przyglądając się reakcji swojego podopiecznego. Poliwhirl tylko machnął łapką i podszedł do Wigglytuff.

            Philip widząc wybór przyjaciela, już miał pewność kogo wybierze. Rzucił pokeball przed siebie.
- Tak Zubat i Pikachu, to dobry wybór. – Uśmiechnął się do siebie.
- A ja wybieram was! – Krzyknął Kevin. Po chwili pojawił się Charmander i Pidgeotto.
- Wow! Czy to jest starter z Kanto? – zapytał się Kyle. Kevin kiwnął jedynie głową przyznając mu rację. Kyle nie czekał, rzadko zdarza się taka okazja. Wyjął pokedex.

Pidgeotto pokemon ptak typu normalnego i lotnego. Wyższa forma Pidgeya. Jest waleczny i bardzo terytorialny. Zamieszkuje głównie lasy. Odżywia się ziarnami zbóż. Choć tak naprawdę jego przysmakiem są Weedle i Caterpie. Pokemony te świetnie radzą sobie z podróżami. Dziennie są w stanie pokonać kilkadziesiąt kilometrów.
- Oj nie o niego mi chodziło – jęknął zdenerwowany i przemieścił pokedex.

Charmander pokemon jaszczurka typu ognistego. Charmander jest najłagodniejszą formą, ze wszystkich w jego linii ewolucyjnej. Płomień na jego ogonie świadczy o sile i zdrowiu. Im jest on większy, tym w lepszej formie jest pokemon. Zamieszkuje głównie tereny górzyste, uwielbia wygasłe wulkany.

Kyle’owi wreszcie udało się namierzyć odpowiedniego pokemona. W między czasie wyboru też dokonała Caroline. Z jej pokeballi wyleciał jeden bardzo dziwny pokemon. Wyglądał jak kangur z zielonym grzybem na głowie.
- Co to jest? – zdziwił się Philip. Nigdy nie widział takiego pokemona. Drugiego jej pokemona rozpoznali bez problemu. Był to pospolity Hoothoot. Kyle skierował pokedex na zielonego stworka.
Brak danych.
- Że co? – zdziwił się Kyle.
- Już pomagam – uspokoiła Caroline, po czym wyciągnęła swój pokedex.

Breloom pokemon kangurzy grzyb typu trawiastego i walczącego. Breloom ma bardzo silne nogi, którymi zadaje silne ciosy oraz sprawne łapki, którymi zadaje szybkie ciosy. Pokemon ten stworzony jest do walk. Jego ogon zakończony jest sporami z trującą substancją. Jej zjedzenie grozi śmiercią.
- On jest z Hoenn? – zapytał się Kyle.
- Tak. Mam go już od dawna – odpowiedziała. – Swoją drogą możesz sobie kupić w markecie aktualizacje pokedexu. Bo chyba zdajesz sobie sprawę, że po Johto chodzą też trenerzy z innych regionów?
- Tak zadaję sobie sprawę – powiedział Kyle, ale tak naprawdę nie był nigdy na to przygotowany. Nie widział sensu w przygotowaniu się na taką ewentualność, w szczególności że liderzy mieli pokemony z regionu Johto, ewentualnie Kanto.
- Dobra dzieci. Rozumiem, że to są wasze ostateczne wybory? – przerwał konwersacje Mike, który marzył już o rozłożeniu się na kocu, który ze sobą zabrał.
- Tak, myślę że tak – odpowiedziała Caroline.
- Jasne, że tak! – powiedział pewnie Kevin. Philip i Kyle skinęli tylko głową.

            Mike słysząc pozytywne odpowiedzi rzucił w powietrze cztery pokeballe z których wyłoniły się cztery Pidgeye.
- Żeby nie było tak niebezpiecznie. Te Pidgeye będą was obserwować, w razie jakby komuś się coś stało powiadomią mnie i na pewno szybko przyjdę wam na ratunek – powiedział. – Dobra zaczynajcie. Macie czas do jutra, do jedenastej. Czas start.
- Dobra Breloom zostawmy ich w tyle – po tych słowach Caroline wskoczyła na grzbiet swojego trawiastego podopiecznego, a Hoothoot wzniósł się w powietrze. – Na razie! – Znikła po chwili.
- Nie będzie tak dobrze. Heracross jesteś w stanie mnie i Sunkerna wziąć na grzbiet? – zapytał Kyle.
- Hera, Hera – pokiwał przytakująco. Kyle nie czekał wziął na ręce Sunkerna i kiedy niebieski insekt rozłożył owadzie skrzydełka, on zajął miejsce na jego pancerzu. Heracross bez trudu odbił się od podłoża i zaczął lecieć.

            Philip popatrzył jedynie bezradnie na swojego Pikachu i po prostu zaczął biec. Może jednak mu się uda wygrać. Za nim oczywiście ruszył Kevin, który był w podobnej sytuacji. Chłopcy mogli liczyć jedynie na swoją sprawność, ale mieli przecież 24 godziny, z pewnością była to wystarczająca ilość czasu.

            Tymczasem Kyle już dawno zgubił Caroline, zupełnie jakby się rozdzielili. Zresztą on szybował nieznacznie ponad koronami drzew. W oddali widział już dziwną, niewielką, łysą górę. Domyślał się, że jest to ta opuszczona kopalnia. Po chwili lotu uświadomił sobie, że nie ma szansy wypełnić dwóch pozostałych zadań, gdyż leci nad lasem, a pokemony są przecież w nim.
- Heracorss musimy wylądować – nakazał. Pokemon bez większego zastanowienia zanurkował w zieloną gęstwinę. I to był błąd. Drzewa porastały różnego rodzaju liany i epifity. Kiedy Heracorss nurkował w zielonej gęstwinie, jego róg zahaczył o jedną z narośli sprawiając, że odwrócił się o 180 stopni, zrzucając z grzbietu swojego opiekuna i małego Sunkerna.

            Na całe szczęście Kyle zatrzymał się tuż przed ziemią na kilku lianach. Odetchnął z ulgą widząc, że brakuje mu jeszcze kilkunastu centymetrów do ziemi. Sunkern bez problemu prześliznął się przez gęstwinę. Kyle próbował się wydostać. Dopiero teraz sobie uświadomił, że to nie było wybawienie, tylko pułapka. Szamotał się coraz silniej z zielonymi sznurami, ale te wydawały się jeszcze mocniej go owijać.
- Heracross łamacz murów! – nakazał, ale jego podopieczny sam miał problem z wydostaniem się z owej pułapki. –No dobra, Sunkern ostry liść! – krzyknął, a pokemon stał i przyglądał się ze zdziwieniem swojemu trenerowi. – No tak, ty nie potrafisz tego ataku. Naprawdę muszę przyłożyć się do twojego treningu. No nic, walczmy tym co mamy. Nasienny pocisk w te liany! – rozkazał. Sunker wypełnił swoje policzki i po chwili z pyszczka wystrzeliła seria nasion, które bez problemu przerwały zielone narośle.

           Kyle upadł na plecy. Zdecydowanie za często zdarzało mu się spadać w czasie tej podróży, a na pewno dzisiaj. Jeszcze zanim zdążył się pozbierać, został przygnieciony ciężarem swojego drugiego pokemona.
- Naprawdę? Czy ja jestem jakimś pechowcem? – rzucił. – No dobra moi drodzy musimy trochę nadrobić ten stracony czas. Poszukajmy Mankeya – powiedział. Stworki przyjeły to do wiadomości i we trójkę ruszyli przed siebie.

            Las przepełniony był Pinap berry i Sitrus berry. Kyle był zdziwiony, ponieważ te rośliny rosną w ciepłym klimacie, a klimat Azalea Town i Goldenrod City nie wiele się różnił. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, że im więcej berry tym więcej pokemonów w okolicy.
- Dobra Heracross, wiem że jesteś łasuchem. Szukaj berry! – nakazał. – Jak znajdziesz ich bardzo dużo, to możesz sobie zjeść kilka. – Heracorss wręcz podskoczył z radości i ruszył przed siebie zupełnie jak opętany. Kyle i Sunkern z trudem nadążali za niebieskim owadem, który bez problemu przemierzał krzewy. Czasem jeśli trzeba było, potraktował jakąś gałąź łamaczem murów.

            Po chwili znaleźli się na niewielkiej polanie, na której znajdowały się różne krzewy berry. Kyle widząc to zaczął rozglądać się po drzewach, które je otaczały. Zdążył się jedynie odwrócić i dostał po twarzy Sitrus berry. Chłopak przetarł twarz, a jego oczom ukazał się dziko skaczący, po gałęzi Mankey.
- Ty tak na serio? – zapytał się poirytowany. Zanim zdążył coś dodać, dostał kolejną porcję, a pokemon skakał jeszcze bardziej szczęśliwy. – To nie – nie zdążył powiedzieć, ponieważ oberwał kolejny raz. Nie czekając na kolejny rzut schował się za drzewo i wychylał się co chwilę, by zobaczyć gdzie jest jego oprawca. Mankey już celował w niego kolejnym owocem.

            Kyle nie zamierzał zmarnować tej okazji. To była jego szansa, żeby zaliczyć jedno z trzech zadań tego wyścigu. Spojrzał się w stronę swoich podopiecznych. Liczył na Heracrossa, ale ten był pochłonięty wyjadaniem berry.
- No dobra. Zaraz ci pokażę! – warknął. – Sunkern słoneczny dzień! – nakazał. Biała kula wystrzelona przez nasionko wzbiła się w górę. Przedarła się przez gęste korony drzew, nie dając żadnego efektu. – Zapomniałem – jękną Kyle. – Więc zacznijmy od zmęczenia go! Ziarno pijawka! – Sunkern nie czekał wystrzelił nasienie w stronę wesołej małpki. Ten jednak użył skrzyżowanego ciosu i bez problemu zniszczył ziarno pijawkę. – Naprawdę długo nie ćwiczyłem z Sunkernem – stwierdził czując, że nie ma żadnej rozsądnej strategii.

            Wyciągnął pokedex, żeby znaleźć jakąś słabość przeciwnika. Może to dałoby mu jakieś szanse na zwycięstwo, ponieważ Sunkern nie miał na tą chwilę żadnych atutów. Kyle mógł polegać tylko i wyłącznie na ziarnie pijawce i nasiennym pocisku.

Mankey pokemon małpa typu walczącego. Pokemony te żyją w stadach, głownie można spotkać je na terenach leśnych u podnóża gór. Jeśli zdenerwuje się jednego, całe stado ruszy mu na pomoc. Pokemony te są niezwykle żywiołowe. Nie należy ich denerwować, ponieważ bez problemu rozprawiają się z intruzami.

- A to miało mnie wystraszyć, czy mi pomóc? – skomentował. – Nie będę się ciebie bał! Sunkern nasienny pocisk. – W stronę białej małpki poleciała seria nasion. Ten bez problemu zdołał uniknąć uderzenia i zaśmiał się z trenera. Po czym ruszył do ataku. – Unik! – Pokemon nasionko bez problemu odskoczyło, a Kyle właśnie wpadł na pomysł. Rozzłoszczony Mankey od razu wymierzył kolejny cios, tym razem był to karate cios. – Unik! – powtórzył Kyle – i ziarno pijawka – dodał. Sunkern bez problemu uskoczył, a w trakcie wykonywania skoku posłał na grzbiet Mankeya brązowe ziarenko, które w ułamku sekundy zarosło całego pokemona.
- Dokładnie tak! – ucieszył się Kyle. – A teraz nasienny pocisk! – Maneky był zbyt zajęty walką z naroślą, żeby zauważyć, że kolejny cios leci w jego stronę. Odleciał na parę metrów uderzając w drzewo. – Doskonale. A teraz słoneczny promień. – Mankey miał już dość, po raz kolejny wykonał krzyżowy cios i dzięki temu wyzwolił się z pułapki. Było już niestety za późno i kiedy zorientował się co dzieje się na polu pochłonęło go białe światło.

            Kyle nie czekał ani chwili wyrzucił przed siebie czerwony przedmiot. Pokeball pokiwał się chwilę i zastygł. Chłopak podbiegł do przedmiotu i podjął go z trawy.
- No to jeden z głowy. Jeszcze tylko dwa zadania i jakaś walka! – Uśmiechnął się triumfalnie. – Spisałeś się Sunkern. Przepraszam, że ostatnimi czasy zaniedbałem trochę twoje walki. Nadrobimy to! – powiedział pewnie. Maluch wskoczył mu tylko na ramiona.

            Po krótkiej przerwie na przekąskę (a w przypadku Heracrossa w przerwie na ucztę), Kyle ruszył dalej. Przemierzał las coraz wolniej. Zmęczenie dawało mu się we znaki. Do tego po upadku strasznie bolała go noga. Trener jednak nie tracił nadziei na zwycięstwo, ponieważ lotem Heracrossa nadrobili znaczną ilość czasu, a kolejnym plusem był fakt wypełnienia jednego z trzech zadań. Kyle otworzył pokedex by sprawdzić która jest godzina. Na jego szczęście minęło dopiero trzy godziny.

            Góra wydawała się być znacznie bliżej. Kyle co pewien czas wznosił się na grzbiecie Heracrossa by zobaczyć jak sytuacja się ma i czy przypadkiem nie zabłądzili. Las wydawał się już kończyć, przez co Kyle przyspieszył. Łudził się, że już jest przy kopalni. Niestety, kiedy tylko wyszedł z gęstwiny, ukazała mu się olbrzymia przepaść, na której dnie płynęła rzeka.
- To nie jest dla nas wyzwanie – uśmiechnął się spoglądając na Heracrossa. Patrząc na swojego podopiecznego wypatrzył niedaleko, sylwetkę chłopca trzymającego się pokemona ptaka. Leciał on nad przepaścią. Kyle szybko skojarzył fakty i był pewien, że to Kevin. Czyli już ich wszyscy go dogonili.

            Chłopak szybko otrzeźwiał i zrozumiał, że jego przewaga została już pomniejszona. Wskoczył na grzbiet swojego podopiecznego i wzbili się w powietrze.
- Heracross musimy tam dolecieć! Dasz radę? – zapytał wskazując na górę, która widniała przed nimi.
- Hera, Hera! – odpowiedział pewnie siebie pokemon.
- To super! Pokaż na co cię stać! – powiedział, a Heracross przyspieszył.

            W niecałe pół godziny znajdowali się już u podnóża góry. Dla Kyle była to świetna wiadomość. Raz bo nadrobił dużą ilość czasu, dwa wreszcie wydostał się z tego buszu. Wylądowali na kamiennym podłożu. Kyle ucieszył się, że udało się im to tak bezproblemowo w porównaniu do poprzedniego razu, który był dla nich bardzo bolesny.

            Zamiast zielonych drzew teraz, były tylko zarośnięte trawą tory, które prowadziły do olbrzymiej jaskini znajdującej się w środku góry. Dookoła groty porastała jedynie skąpa roślinność, a głównie przeważały skały i kamienie.

            Kyle przełkną jedynie ślinę i ruszył przed siebie, chociaż wizja wejścia samotnie do opuszczonej kopalni, nie była tak przyjemna, jak się mu to wydawało. Kiedy przekroczył tylko jej próg poczuł dreszcze. Miał ochotę uciec. Zastanowił się chwile i ruszył dalej.
- Sunkern słoneczny dzień! – Żółta kula oświetliła pomieszczenie. Jego oczom ukazała się kamienna grota. Na niektórych kamieniach Kyle zauważył kaski górników, pozostawione narzędzia, a nawet miejscami skrawki ubrań. Nie chciał wnikać, co też się tutaj stało. Dlatego przyspieszył kroku, by nie podzielić losu nieszczęśników.

            Długo nie musiał szukać. Już po chwili zauważył błyszczący przedmiot w jednej ze ścian. Ruszył przed siebie i zobaczył, że to coś połyskuje.
- No dobra Heracross – przerwał widząc tabliczkę.

Uciekaj zanim dopadnie cię gniew stali.

Kyle jednak nic nie robił sobie z tego ostrzeżenia. Skoro wysłali ich do tej groty, to nie mogło być, aż tak niebezpiecznie.
- No dobrze. Heracross łamacz murów! Wydobądź ten kamień – nakazał. Heracross bez problemu wymierzył celny cios, jednak kryształ ani drgnął. Zamiast tego Kyle usłyszał dziwne ryczenie, a całe pomieszczenie zaczęło się trząść. – Co do…

            Chłopak chciał już uciekać, ale trzęsienie było na tyle silne by wytrącić go z równowagi, kiedy się przewrócił, zobaczył jak sufit powoli zaczyna pękać. Momentalnie oderwał się większy głaz, który pędził w stronę Kyle’a. Ten zdołał jedynie się przeturlać, dzięki czemu uniknął śmierci. Głaz znajdował się parę centymetrów od niego. Trener wykorzystał go, aby podeprzeć się o niego, podczas próby wstawania.
- Co się dzieje? – zapytał się swoich podopiecznych. Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Tuż przed nim wyrósł olbrzymi złoty, metaliczny wąż.

            Kyle odruchowo wyciągnął pokedex nie odrywając wzroku od kolosa.

Steelix pokemon wąż typu stalowego i ziemnego. Steelix żyje w górach, gdzie drąży tunele. Za pomocą swojej silnej szczęki miażdży olbrzymie kamienie. Uwielbia przebywać głęboko pod ziemią. Steelix w większości jego ciało zbudowane jest ze stali, wyjątek stanowi shiny Steelix, jego ciało składa się ze złota.
- No dobra, możemy i ciebie złapać – powiedział Kyle. – Heracross łamacz murów. – Stworek doskoczył swojego rywala, jednak nie udało mu się zadać ciosu. Steelix był szybszy i pochwycił go w swoją szczękę, która zapłonęła. Poszarpał kilka razy swoim przeciwnikiem i wyrzucił go prosto w skałę. Zakończy to stalowym ogonem wbijając Heracorssa w kamienną ścianę. Po chwili pokemon opadł na ziemię nieprzytomny.

            Trener w tym momencie zamarł. Został mu tylko mały bezbronny Sunkern. Na pewno nie miał szans z takim kolosem. Kyle’owi jednak skończyły się już opcję, więc każda deska ratunku była dobra.
- Sunkern unikaj jego ataków i ziarno pijawka! – Sunkern dzięki słonecznemu dniowi bez problemu unikał stalowego ogona przeciwnika. Dodatkowo udało mu się posłać kilka ziaren pijawek na oponenta, co zwiększało jego siłę. – Świetnie – pochwalił Kyle, który odetchnął z ulgą. Myślał, że naprawdę już jest po nim.

            Niespodziewanie zaczął wiać silny wiatr, który zbierał ze sobą odłamki kamieni utrudniając warunki walki. Była to burza piaskowa, którą wywołał Steelix, aby łatwiej poradzić sobie z przeciwnikiem. Sunkern stracił na chwilę orientację. Słoneczny dzień nie był już tak efektywny, co zmniejszało prędkość trawiastego stworka. Steelix tym razem bez problemu wymierzył celny cios stalowym ogonem. Sunkern wyleciał w górę i uderzył prosto w Kyle’a, który przewrócił się łapiąc podopiecznego. Pech chciał, że trafił na jeden z kamieni swoją głową. Jeszcze przez chwilę słyszał jakieś ryki, trzęsienie ziemi, poczuł nawet ciepło, jednak nie wytrzymał i stracił przytomność.

            Czuł ogromny ból, na początku miał ochotę krzyknąć, ale myśl, że czuje ból napawała go spokojem. Żył, a to było najważniejsze. Po chwili zmienił zdanie, wolał jednak, żeby dobił go ten stalowy wąż. Ból który odczuwał był nie do zniesienia. Nagle poczuł coś mokrego na twarzy, zastanawiał się chwilę co też to może być. Aż wreszcie wyczuł, że jest to czyjś język. Chciał odskoczyć, ale zdołał jedynie wzdrygnąć się i otworzyć oczy. A jego oczom ukazał się zielony wesoły pyszczek, który przybierał nieco pomarańczowej barwy od rozpalonego ogniska. Kyle powoli podniósł się i zauważył jak Heracross dokłada trochę drewna do ognia, a Sunkern okładał jakimiś liśćmi jego rany na nogach.
- Co się stało?  -zapytał powoli się podnosząc. Kiedy przybrał pozycję siedzącą skrzywił się z bólu.
- Hera, Hera- zaczął tłumaczyć Heracross za pomocą mimiki. Najpierw uniósł swoje dłonie jakby chciał nastraszyć Kyle, potem przewrócił się i zamkną oczy. Wskazał na nowego towarzysza i zrobił swoimi ustami "o", jakby chciał coś wydmuchać. A potem znowu przybrał tą straszną pozę i zaczął uciekać.
- Chcesz powiedzieć, że Quilava przepędził Steelixa? – spytał się. Heracross pokiwał energicznie rogiem. – Dziękuję – powiedział Kyle. Quilava uśmiechnął się i zaczął się łasić do trenera. Heracross znając swojego trenera wyciągnął z jego torby czerwony przedmiot. Kyle bez problemu otworzył go, by upewnić się w swoim osądzie.

Quilava pokemon łaska typu ognistego. Z natury jest bardzo spokojny, jednak jeśli na jego głowie i grzbiecie pojawią się płomienie oznacza, że jest gotowy do walki. Jego płomienie osiągają nawet kilkaset stopni. Gatunek ten rzadko spotykany jest w dziczy. Pokemon ten głównie towarzyszy trenerom regionu Johto.

            Kyle sięgnął po torbę i wygrzebał resztki poke karmy. Dał ją małemu wybawicielowi, który bez problemu wsunął przysmak. Zaraz po zjedzeniu znowu zbliżył się do trenera, aby obdarować go kolejną porcją czułości i swojej śliny. Kyle pogłaskał go po głowie, delikatnie odsuwając go. Nie miał ochoty być obśliniony.

            Chłopak dopiero teraz zorientował się dlaczego płomień jest rozpalony. Nie byli już w jaskini, raczej na skraju lasu. Panował już zmrok. Czyli musiał bardzo długo leżeć tutaj, skoro wchodził jeszcze za dnia. Stracił bardzo dużo czasu i wciąż nie miał wypełnionych dwóch zadań. Do tego nie był w najlepszej formie. Jego ubranie nadawało się do wyrzucenia. Spodnie były poszarpane, a tam gdzie były dziury znajdowały się też małe zacięcia. Przypomniał sobie też, że upadł na kamień. Odruchowo złapał się za tył głowy. Poczuł ból, a kiedy cofnął rękę do siebie zobaczył nieznaczną ilość krwi. Cieszył się, że przeżył. Z torby wyciągnął podręczną apteczkę i zaczął się bandażować. W torbie zauważył też mały błyszczący przedmiot, był to wodny kamień.
- To wy? – zapytał spoglądając na pokemony, które pokiwały tylko głową. – Dziękuję.

            Zajął się opatrywaniem swych ran. Nie chciał żeby wdała się mu infekcja. Już i tak dużo dzisiaj wycierpiał, a co gorsza czekał go powrót i najlepiej żeby wrócił w przeciągu kilku godzin, bo nie będzie miał szans na zwycięstwo.

            Wiedział, że ma już ograniczone możliwości. Nie mógł forsować Heracorssa, który oberwał dzisiaj już, a on sam nie miał na tę chwilę siły, by przejść taką odległość. Musiał odpocząć i przespać się. Na pokedexie spojrzał się na godzinę. Była dopiero jedenasta w nocy. To nie późno. Mógł spokojnie jeszcze odpoczywać, aby wyruszyć o świcie.
- Dobrze, wyruszymy o piątej. Odpocznijcie sobie trochę, damy radę – powiedział nie do końca wierząc w to, ale co mu pozostało, oprócz ślepej wiary.

            Obudził ich świt, a raczej wyjący Quilava, który jako jedyny wstał bez problemu. Kyle zdziwił się, że maluch ich jeszcze nie opuścił. W końcu jest dzikim pokemonem, powinien wrócić do swojego otoczenia.
- Hej mały, dzięki za pomoc – powiedział Kyle patrząc na czas w pokedexie. – Coś czuję, że ty wcale się nigdzie nie wybierasz? – Stworek pokiwał głową. – Chcesz ze mną podróżować? – zapytał. Quilava jedynie odbiegł od niego i pogrzebał coś w torbie Kyle’a. Wyciągnął niebieski Greatball, który upuścił tuż przed sobą. Po chwili znikł w czerwonym blasku, a niebieski przedmiot, nawet nie drgnął.
- Serio, już to zrobiłeś? – zaśmiał się Kyle. Quilava wydawał się być bardzo towarzyski.

            Skoro poranek nastał Kyle postanowił wyruszyć. Szedł powoli wspierając się na Heracrossie. Było to zdecydowanie zbyt wolne tempo. Kyle nie mógł sobie pozwolić na takie opóźnienie, jeśli chciał się jeszcze liczyć w tym wyzwaniu. Na szczęście bez problemu przemierzyli przepaść. Tym razem nie zauważył nikogo z podróżników. Obawiał się, że im też mogła się przydarzyć taka historia.

            Z godziny na godzinę polepszała mu się kondycja. Coraz szybciej szedł, lecz to nie było wystarczające tempo. Wybiła właśnie godzina dziewiąta, a on był w połowie drogi.
- Heracross jak się czujesz? – zapytał się.
- Hera, Hera – próbował wykrzesać z siebie entuzjastyczny okrzyk, lecz nie wyszło mu to najlepiej.
- Dobrze, przejdziemy się pieszo. I tak zrobiliśmy dużo, wypełniliśmy wszystkie trzy zadania – powiedział usatysfakcjonowany. Heracross opadł z siły, już nie starał się udawać . – Odpocznijmy – wskazał na drzewo. Heracross zaprotestował. Podleciał w górę i zaczął zataczać kółka.
- Myślisz, że dasz radę? – zapytał.
- Hera, Hera! – wykrzesał z siebie okrzyk.
- No to niech ci będzie – mruknął martwiąc się o swojego podopiecznego.

            Szybowali już nad lasem. Kyle czuł, że nadrabia stracony czas. W środku czuł jednak dziwny spokój. Był usatysfakcjonowany, ponieważ dał radę i wykonał zadanie, może czasowo się nie wyrobił, jednakże dał z siebie wszystko dosłownie.

            Tak jak myślał zabrakło mu piętnastu minut. Był już kwadrans po jedenastej, kiedy wylądował niezgrabnie na swoim podopiecznym. Zrobili jeszcze kilka koziołków na ziemi i wreszcie się zatrzymali tuż u stóp Mike’a.
- Witam, witam, spóźniliście się, także no wiecie. A jak zadanie? – Zapytał. Z pokeballa uwolnił się Quilava, który wyciągnął z torby niebieski kamień.
- A tu masz Mankeya – dodał Kyle.
- O zaskoczyłeś mnie. Co ci się stało? – zauważył poszarpane ubranie.
- Ta kopalnia nie jest taka opuszczona. Złoty Steelix mnie zaatakował! – jęknął.
- Złoty? – zdziwił się.
- Tak!
- Następnym razem czytaj tabliczki. To było wejście do przeklętej groty. Miejsca skąd górnicy uciekli po katastrofie sprzed dwudziestu lat. Podobno zaatakował ich złoty Steelix. Ten Steelix jest legendą. Kiedy powstawało Goldenrod City powstała olbrzymia kopalnia złota, dzięki której jej założyciel czerpał środki na rozwój miasta i nie tylko. Nie trwało to długo, bo z głębi ziemi wyłonił się złoty Steelix niszcząc wszystko – tłumaczył. – Rzecz jasna nikt nie traktował tego na serio, stąd zaczęto wydobywać kamienie ewolucyjne, no i to był najgłupszy pomysł. Wiele ludzi straciło życie. To cud, że żyjesz!
- Naprawdę wysłałeś nas w takie miejsce?! – Oburzył się Kevin. – A co jak ja bym tam poszedł.
- Nie spodziewałem się, że jesteście tak zdolni żeby tam trafić. Rzadko komu się udaje tam trafić – wymamrotał.
- Ciekawe gdzie Philip – zauważyła Caroline.

           Blondyn wciąż był nieobecny, a mijały już kolejne minuty. Mike machnął jedynie ręką.
- Spóźni się, w innym przypadku przyleciałby Pidgey – powiedział.
- Tak jasne, bo jak ja straciłem przytomność, to dostałem tak fachową pomoc – wycedził Kyle.
- Straciłeś przytomność? – zmartwiła się Caroline i dopiero teraz zauważyła plaster na tyle głowy. – Powinieneś iść do lekarza.
- Spokojnie, pójdę. Jak miałoby się coś dziać, to już by się mi stało – powiedział.

            Wszyscy oczekiwali na przybycie Philipa, który po godzinie spóźnienia wyłonił się z buszu. Potknął się o jeden z wystających korzeni i wywinął orła. Na początku wszyscy się zmartwili i do niego podbiegli. Kiedy zobaczyli śmiejącego się Pikachu, uspokoili się.
- Nic mi nie jestem – dał znak życia, podnosząc dłoń z ziemi. – A tutaj mam zdobycze! – Pokazał pokeballe i czerwony kamień.
- No to już wiemy wszystko. Caroline i Kevin zmierzą się o Metal Coat. Bo taka jest nagroda. Kamienie ewolucyjne rzecz jasna należą do was – oznajmił.

            Po paru minutach kiedy wszyscy doszli już do siebie, Caroline i Kevin stanęli naprzeciw siebie. Po środku stanął Mike, który następnie odsunął się na bezpieczną odległość. Wszystko obserwował Kyle i Philip, którzy cieszyli się tym, że przeżyli. Philip nie był stworzony do takich przygód.
- Zasada, jeden na jednego. Możecie użyć tylko złapanego pokemona. Powodzenia – powiedział.
- Wybieram ciebie Teddiursa. – Na polu walki pojawił się brązowy miś z żółtym księżycem na głowie.
- Wybieram ciebie Cubone. – Po przeciwnej stronie pojawił się brązowy stworek z czaszką na głowie i kością w ręku.



Cubone pokemon dinozaur typu ziemnego. Na głowie nosi czaszkę i trzyma w łapce kość. Prawdopodobnie ma je po swoim zmarłym rodzicu. Cubone jest bardzo aspołecznym pokemonem i spotkać go można jedynie nocą. Zamieszkuje tereny skalne, gdzie może chować się w małych jaskiniach.
- Teddiursa zaatakuj go urokiem – powiedziała Caroline.
- Nie ma szans! Cubone bumerang! – Pokemon zamachnął się kością i wyrzucił ją, pierwsze uderzenie było celne i zatrzymało na chwilę Teddiursę, który zaczął od początku swój atak.
- Unik! – krzyknęła Caroline, ale kość już zdążyła wrócić.
- To będzie naprawdę szybkie. Taran! – nakazał. A Cubone zaczął biec z największą prędkością, jaką mógł osiągnąć.
- Lizanie! – rozkazała Caroline, widząc że jej pokemon nie jest najszybszy. Teddiura zdołał polizać przeciwnika i go sparaliżować. Niestety sam też oberwał Taranem. – Wykorzystajmy to! Udawany atak!
- Nie ma mowy. Cubone bumerang! – Pokemon nie mógł ruszyć się z miejsca, ale bez problemu rzucił kością i trafił dwa razy celnie. To wystarczyło by powalić pomarańczowego misia. Caroline zdołała do niego podbiec.
- Byłeś świetny – powiedziała uśmiechając się do malucha. – Potrenujemy jeszcze.


            Mike ogłosił wynik. Kevin wygrał całe wyzwanie i otrzymał Metal Coat, plus oczywiście całą resztę. Mike odebrał Mankeye od każdego i pogratulował trenerom za wypełnienie każdego zadania. Odwiózł ich pod szpital, gdzie mogli opatrzyć swoje rany, a potem wszyscy udali się do centrum pokemon, gdzie wreszcie mogli odpocząć.
   ___________
Od Autora:
Dzisiaj będzie pełno błędów, wiem to. Starałem się jak mogłem, ale napisałem tego tak dużo, że ciężko było to jeszcze raz sprawdzić. 12 stron w wordzie. Stąd też taki poślizg czasowy. Zeszło mi się trochę z tym plus brak weny na pisanie czasem. Spisanie reguł Mike'a było naprawdę długie i wciąż jest kiepskie. No ale.

Rozdział mocno przesycony akcją, ale tak miało być. Trochę odskoczni od życiowych tematów. A w następnym rozdziale konkurs koordynatorski. To tyle spoilerów. 

Pozdrawiam!

11 komentarzy:

  1. Nic się nie przejmuj błędami, Nathaly już spieszy z pomocą!
    "- Czy coś mnie wczoraj ominęła? – zapytał się Philip." - ominęło;
    "Ale pokonać Gyardossa Pichu" - O jedno "s" za daleko ;)
    "Te dwa będą wam towarzyszyć i muszę być na zewnątrz" - muszą;
    "Nigdy nie wiedział takiego pokemona. " - widział;
    "Odleciał n a parę metrów uderzając w drzewo." - to daleko musiał odlecieć, skoro aż mu spacja pomiędzy n i a wskoczyła :D
    "Czyli już ich wszyscy go dogonili." - hmm... o co konkretnie chodzi w tym zdaniu?
    " Złoty Steelix mnie zaatakowało!" - a był to Steelix genderowy, dlatego atakował w rodzaju nijakim ;)
    "pierwsze uderzenie był celne i zatrzymało na chwilę Teddiurse" - było. Poza tym zgubił się haczyk od ę na końcu Teddiursy.
    "Kevin wygrał całe wyzwanie i otrzymał Metal Coat, plus oczywiście cała resztę." - całą.
    I tak na koniec - opis Cubone z Pokedexa chyba wskoczył Ci kilka linijek za wcześnie.

    12 stron to całkiem niezły wynik! A jaką czcionką piszesz? Tak z ciekawości pytam. Ja zawsze ustawiam Calibri 10, żeby mieć porównanie z długością rozdziałów. Moje niektóre giganty też miały po 11-12 stron. Teraz w JS staram się raczej trzymać 6 stron na rozdział, ale jak dziś skończyłam pisać kolejny, to już widzę, że musiałam i siódmą stronę pożyczyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A teraz przyjemniejsza część komentowania :) Rozmówki damsko-męskie były fajne, ale zdecydowanie brakowało mi konkretnej akcji. I powiem, że absolutnie zaspokoiłeś mnie tym rozdziałem (tylko bez podtekstów proszę ;)
    Ale nie mów mi, że Kyle i Philip, dwa młode, silne chłopy, mieli kaca-mordercę po jednym winiaczu na ławce w parku? Jakie ta dzisiejsza młodzież ma słabe głowy... Poliwhirl słusznie się tak denerwował o poranku. Ale ale, cóż ja tu widzę? Wodny kamień? Błagam, powiedz, że Kyle zatrzyma go dla swojego startera. Bo jeśli jego niebieski przyjaciel miałby ewoluować w nadpobudliwą ropuchę Politoeda, to ja wysiadam. Taki Poliwrath to już zupełnie co innego.
    Siostra Joy przekracza moje możliwości poznawcze. Jak ona zdołała połączyć "tę dzisiejszą technologię" z negatywnym wpływem starszych kolegów na młodych trenerów? Chyba nigdy tego nie odgadnę. Podobnie jak tego w czym guma do żucia miała chłopakom pomóc na kaca. Są dwie opcje: albo była o smaku wody od kiszonych ogórków (pewnie importowana z Japonii, oni tam mają ponoć wszystkie możliwe smaki 3Bitów. Coś jak te fasolki z Harry'ego Pottera. Więc może z gumą do żucia też to tak działa) albo ktoś tu nie mył rano zębów ;P
    Zanim zapomnę. Dwa momenty, które totalnie zresetowały mi mózg:
    "- No jasne. W końcu można robić tyle rzeczy kiedy się nie śpi – wtrącił Philip. Kyle po raz kolejny uderzył go w ramię. – Auu, no co można oglądać film w łóżku, można jeść lody w łóżku – nie przestawał się nabijać.
    - Układać włosy – odpowiedział Kyle."
    "– Czemu zawsze muszę trafiać na dziewczynę ekologa. Tam są łańcuchy, idź i się przykuj. – Wskazał na jakiegoś dzikiego Primeape. "
    Sama nie wiem, przy którym śmiałam się dłużej. Swoją drogą Kyle jest jeszcze bardziej uzależniony od Pokedexa niż Nathaly. Tyle Pokemonów jednego dnia? Popieram, niech sobie kupi tę aktualizację. I najlepiej dużo, dużo zapasowych baterii. A gdybyś się kiedyś zastanawiał, który z jego Pokemonów będzie moim ulubieńcem, to już nie musisz się zastanawiać. Sama powiem ;) Quilava, najpiękniejsza rzecz (wiem, że Pokemony to nie rzeczy, ale tak się mówi po prostu), która zrodziła się z johtowskiej ziemi. O ile w Kanto nie potrafię wskazać ulubionego stworka, to w Johto już tak. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Kyle będzie miał takiego towarzysza. Kurczę, normalnie aż chce się wrzucić kolejny rozdział. Tym bardziej, że też będzie o Cyndaquillu ;) Mam nadzieję, że pozbierasz jednak niesforną wenę i nie poddasz się na trzynastym rozdziale!
    Pozdrawiam,
    Nath

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawione. Dziękuję jesteś niezastąpiona ;)
      A przyznam, ze pisząc ostatnie strony już czułem jak się mi literki mienią więc sprawdzanie też było kiepskie.

      Piszę 12 Times New Roman.

      Przyznam, że Quilava to też mój ulubieńcem. Nie wiem, jest idealny. Zastanawiałem się co prawda nad Aipomem, ale potrzeba ognistego stworka Kyle'owi, a czemu nie startera :D. Zasadniczo to już wiem, jak będzie wyglądała drużyna Kyle'a, chociaż ja zmieniam zdanie co rozdział(częściej) i akcja początkowa, a akcja którą mamy teraz jest inną historią ;)

      Usuń
    2. To ja mam nieco inaczej. Z góry zakładam skład drużyny Nathaly i innych głównych postaci, a dla reszty wymyślam na bieżąco. Podobnie z najważniejszymi wydarzeniami. Najpierw wymyślam te główne, a potem tylko wypełniam luki pomiędzy nimi. Tak więc team Nathaly na Johto też jest już dawno ustalony ;)
      Mimo wszystko jednak fajnie, że wybrałeś Quilavę. Wiesz, co jak co, ale Aipom liżący Kyle'a po twarzy wyglądałby trochę... no cóż, najlepiej pasuje mi angielskie słowo "awkward", czyli gdzieś pomiędzy dziwnie a niezręcznie ;P

      Usuń
  3. " Pragnienie jakie mu towarzyszyło utrudniało logiczne myślenie, na domiar złego towarzyszył mu lekki ból głowy. " powtórzenie :)
    Ach te poranki szczególnie po nieprzespanej nocy :D Siostrę Joy masz genialną. Haha, u Kyle'a widać świetnie kto rządzi w teamie. Podobnie jak Nathaly zachwycam się nad wymienionymi przez nią fragmentami. Mike strasznie przypomina mi mojego starszego brata, w szczególności w momencie, kiedy nie mógł doczekać się aż odpocznie na kocu :D Fajne te zadania. No i przynajmniej Kyle zdobył nowego podopiecznego. Quilava jest cudowny! Cyndaquil to mój ulubiony starter w Johto i grając w gry o tej generacji to jego zawsze wybieram. Chikorita i Totodile jakoś nigdy nie urzekli mnie swoim wyglądem czy coś. No i plus na to, że Kyle w tym rozdziale jakoś specjalnie nie odczuwał tego swojego bólu egzystencjalnego xD
    Z niecierpliwością czekam na pokazy. Strasznie je lubię, więc mam nadzieję, że wymyśliłeś coś ciekawego ;)
    A jak już o czcionkach mowa, to też się wtrącę. Ja piszę 9 Times New Roman i pomniejszam sobie marginesy :D
    Ah i jeszcze słówko do Nathaly. "Kurczę, normalnie aż chce się wrzucić kolejny rozdział. Tym bardziej, że też będzie o Cyndaquillu ;)"
    No to wrzucaj! Ja się nie obrażę :D

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, Kyle jakby zapominał o cierpieniu istnienia, kiedy w grę wchodzą Pokemony i ich łapanie ;) Nie zwróciłam na to nawet uwagi. To pewnie od tego nadmiaru akcji. To jak, wypadałoby założyć "Quillowy Fanklub" ;D
      Annetti, też mam tendencję do pomniejszania marginesów, ale to głównie jak coś drukuję, żeby wyszło taniej. A jak jesteś ciekawa co z Cyndaquillem, to możesz sobie już zajrzeć ;)
      A, i jeszcze do Kyle'a. Przyszedł mi do głowy fajny pomysł na rysunek. Mam nadzieję, że nie obrazisz się, jeśli pożyczę sobie wizerunek twojej postaci? Zobaczymy, co z tego wyjdzie...

      Usuń
  4. Skoro nie masz nic przeciwko... no dobra, przyznam się. I tak pożyczyłam sobie Kyle'a już wczoraj wieczorem ^^" ale liczę, że mnie za to nie zamordujesz. W końcu i tak się zgodziłeś ;) No i mam szczerą nadzieję, że Alice i Caroline nie przeprowadzą zmasowanego ataku na moją biedną Nathaly przez to, że zrobiła sobie zdjęcie z ich Kyle'm. W końcu to tylko niewinna fotka ;)
    Trochę tym rysunkiem zaspoilowałam swoje opowiadanie, ale Nath i tak ma już Cynaquila, więc to naturalna kolej rzeczy. W każdym razie ja to widzę tak:
    http://orig11.deviantart.net/c24e/f/2015/132/c/b/the_one_that_got_your_back_by_nathalyroot-d8t32ub.jpg
    Hope you like it :) To do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest super! Naprawdę mi się podoba. Fanklub Quilavy :D
    Na pewno dam w nowym poście, a będzie niebawem, bo już coś powoli skrobię

    OdpowiedzUsuń
  6. Co jak co, ale to chyba był najlepszy rozdział u Ciebie (możliwe, że już to pisałem, ale jak widać zmieniłem zdanie :P). Ten początek rozwalający, nie sposób się nie śmiać.
    Że Philip będzie ich tak tyrał w czasie rozmowy to było nie do pomyślenia z mojej strony :D. Oj ten Poliwhril to jest agent xD fajnie sobie te jego wybryki wyobrażać. To nie prawda jak to u mnie pisałeś, że chyba umiesz tworzyć tylko romanse, wychodzą Ci zarąbiste komedie :D. Czytam "Golden Death" i myślę może ktoś pożegna się z życiem, miałem mieszane uczucia co do tego kto może być tym pechowcem, lecz najbardziej stawiałem na Heracrossa. No ale chyba taki klimat Ci nie leży :P. Szkoła życia dla Kyle'a huhu taki shiny Steelix to było coś przez chwilę myślałem, że stanie się towarzyszem Kyle'a ale taki Quilava też jest świetny :P. Bardzo długie swoją drogą, ale przyjemnie się czytało, chyba mój najdłuższy komentarz ever. Pozdrawiam ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, miło słyszeć, że wyszło zabawnie. Co do uśmiercania, to chyba zdecydowanie za wcześnie. Dopiero 13 rozdział. I przyznam myślałem, o Steelixie, ale Quilava jest lepszy :D.

      Usuń
  7. Fajny trening, po którym uczestnicy musieli zostac ugoszczeni w szpitalu :P Ale przynajmniej każdy z nich coś zdobył, szczególnie Kyle wzbogacił się o tak wspaniałego Pokemona, jakim jest Quilava. Dodatkowo poradził sobie z takim koksem jak złoty Steelix! Tylko pozazdrościć.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy