logo

0. Alternative story(Let's get it started)

Cześć!
Dzisiaj zaczniemy od mojej paplaniny. Nie jest to nowy rozdział, ale pierwsza wersja mojego opowiadania, która powstała jeszcze w 2014 roku. Mniej więcej tak to miało być.

Zanim przejdę do konkretów, to opowiem trochę o swoim uwstecznieniu. Przepraszam za słabej jakości rozdziały(chodzi mi o liczne błędy i co gorsza brak jak dla mnie ładu i składu). Piszę, bo to mnie odpręża, ale ostatnio mój mózg jest przeciążony. W tym tygodniu spałem 3-4h od poniedziałku zaczynając i szczerze jakieś dołki się zdarzają, stąd przyznam, że i z koncentracją krucho. Sam to zauważyłem. W szczególności, że ostatnio coraz częściej zastanawiam się nad pisownią prostych słów, to oznacza u mnie przepojenie wiedzą. Dzisiaj robię sobie chill dzień, bo potem znowu mnie czeka, eh... Ogólnie mam po 3 kolokwia w tygodniu na które obowiązuje po 50 stron, z tym że dużo jest łaciny etc. A poza błędami, przyznam że też mam humorki i to straszne więc i komunikatywność jest średnia :P

Konkrety. Rozdział jest alternatywną wersją, zarysem jakby całej historii. było kilka wersji, zanim postanowiłem opublikować tą właściwą. Przy tym rozdziale nie musicie poprawiać błędów, jest ich od groma i na pewno będzie gorszy jakościowo. Jest to tylko szkic.

Publikuję go dla tych, którzy mają ochotę coś przeczytać i tak, żeby dać coś nowego. 

Co do nowego rozdziału powinien pojawić się na weekendzie. Napisałem ze 3 strony w przerwie, jak już naprawdę nie miałem siły. Więc może uda mi się naszkicować jeszcze 5, albo więcej. Ewentualnie w poniedziałek się opublikuje. Mam 120 stron umieć na blachę więc nie gwarantuję nic. Idę dalej odpoczywać i pobiegać. Na razie! ;)

Zapraszam do czytania(dzisiaj mija 3 miesiąc bloga).

____________

I. Let’s get it started .

Słońce wzeszło na skraju zielonego lasu, które odgradzało niewielkie miasteczko, od reszty świata. Poranna jutrzenka dawała się we znaki mieszkańcom, powoli budząc ich do życia. W Azalea Town ( bo tak nazywała się ta malownicza miejscowość) jak co roku miało wydarzyć się coś szczególnego. To właśnie w ten ciepły letni dzień, jak co roku dochodziło do uroczystego wręczenie dyplomów ukończenia miejscowej szkoły. Ceremonia kończyła okres dziecięcy, a otwierała bardziej dojrzały czas dla tegorocznych uczestników.

Patrick już od godziny piątej nie spał i zaczynał się szykować na oficjalne rozdanie dyplomów. Właściwie mógłby sobie jeszcze, pospać jednak natłok myśli nie pozwalał mu już śnić, gdyż zaczął odczuwać presję wyborów, jakie przyjdzie mu podjąć w najbliższym czasie. Przeżywał wewnętrzny konflikt pomiędzy tym co powinien zrobić i co byłoby jak najbardziej rozsądne, a tym czego sam pragnął. Zdobywanie nowej wiedzy i kształcenie się szło mu bardzo gładko, lecz czuł się już tym przytłoczony. Z drugiej strony było to bardziej bezpieczne zajęcie, a także spotkało się z aprobatą rodziców. Podróż, w którą chciał wyruszyć, wiązała się nie tylko z niebezpieczeństwem, ale również z większą szansą na brak sukcesu.

Wprawdzie już miał pierwsze sukcesy jako trener, jednakże nie było to coś znaczącego. Było to zaledwie kilka batalii stoczonych w miasteczku z podróżnymi trenerami. Fakt Poliwhirl był w naprawdę dobrej formie, lecz aby uzyskać jakikolwiek poziom w lidze potrzeba o wiele większej ilości pokemonów.

Wreszcie kiedy ubrał już czarny garnitur i poprawił czerwoną muszkę, ruszył w stronę lustra, na pięknej mahoniowej szafie spojrzał w lusterko, by jeszcze raz się sobie przyjrzeć. W jego niebieskich oczach widniał lęk. Wiedział, co  gra mu w duszy i doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji swoich wyborów. Jego czarne włosy, jak zwykle układały się do góry w charakterystyczny trójkąt, dodając mu kilka centymetrów wzrostu, chociaż jemu zdecydowanie było to nie potrzebne, gdyż mierzył ponad metr osiemdziesiąt. Uśmiechnął się do siebie zaciskając pięści był gotowy, by wyjść i zacząć kolejny etap w życiu.

Drzwi do pokoju delikatnie się uchyliły, a zza ciemnobrązowych drzwi wyłonił się niebieski stworek, sięgający oczami do niebieskiej klamki. Miał nieco ponad metr, duże, okrągłe, niebieskie ciało, z którego wystawały dwie regularne stópki i ręce, na których znajdowały się białe rękawice. Ponad ciało wystawała też duża, czarna para oczu, a jego biały brzuch miał charakterystyczną czarną spiralę, kończącą się dokładnie na środku ciała. .

Stworek zamachał dłońmi, próbując zaprowadzić gdzieś swojego pana.
- Już idę. – Powiedział niechętnie Patrick i ruszył w stronę wyjścia. Błyskawicznie znalazł się na niższym piętrze, gdzie pokonał korytarz i znalazł się w dużym pomieszczeniu z żółtymi ścianami.

Duże okno rozświetlało całą przestrzeń, a szczególności stół stojący po środku przyjemnego pokoju. Na stole na znajdowało się wystawne śniadanie, a tuż przy nim siedziała  rudowłosa dziewczynka w kwiatowej sukience. Miała może z dziesięć lat. Na chwilę przestała połykać kanapkę za kanapką i posłała swojemu bratu złośliwy uśmieszek. W innej części pomieszczenia, przy jednym z kremowych blatów krzątała się ich mama. Miała tak samo intensywne, rude włosy jak jej córka i czarne oczy zupełnie jak jej syn. Uśmiechała się przygotowując kolejne porcje śniadania. Fartuch był już delikatnie poplamiony, przykrywał on żółtą, w kształcie dzwonu sukienkę, kobieta miała już ponad czterdzieści lat, a mimo to wciąż tryskała energią.
- Jak się czujesz kochanie? – Spytała z troską zabierając się za kolejne obowiązki domowe.
- Naprawdę dobrze. – Odpowiedział dość niepewnie.
- Ale jesteś stary! Przynajmniej wreszcie wyjedziesz z miasta i będę miała rodziców tylko dla siebie – przedrzeźniał dziewczynka po czym chwyciła łapczywie ryżową kulkę.
- Saro! Bądź miła dla brata, dzisiaj ma swój wielki dzień. – Skarciła córkę, po czym przysiadła się do stołu, nie spuszczając z oka syna i jego podopiecznego.

Poliwhirl oczywiście podszedł do stołu na którym znajdował się specjalna miseczka dla niego zawierający brązowe chrupki, które błyskawicznie zaczął pochłaniać, a na jego oczach pojawiła się radość. Patrick też próbował pochłonąć kolejne porcje kanapek, żeby poczuć się trochę lepiej. Jednak z jego twarzy wciąż nie znikał niepokój, który bardzo łatwo odczytała jego mama. Kobieta też posiadała obawy związane z dzisiejszym dniem, znała pragnienia syna, lecz nie chciała by syn tak skończył, gdyż ona wiele straciła podejmując takie wybory.

Radio rozbrzmiewało w całym pomieszczeniu, umilając czas podczas spożycia posiłku. Na chwilę przerwano muzykę, by podać ważny komunikat : „Już dzisiaj profesor Oak wraz z profesorem Elm’em odwiedzą nasze ukochane miasto! Naukowcy planują odwiedzić jaskinię Slowpoke, aby przeprowadzić badania na populacji naszych ukochanych stworków. Jest to niebywała okazja, dla każdego kto myśli o starcie w lidze Johto. Dzisiaj możecie otrzymać swojego startera i zapisać się do Ligii bez maszerowania do New Bark Town. Nie przegap tego!”

W pomieszczeniu mimo muzyki, zapanowała nieprzyjemna chwila. Kobieta wciąż obserwowała swego syna, który właśnie przestał spożywać posiłek, jakby coś go zraziło.
- Patrick wiem, że ci na tym zależy, ale wiesz, że więcej osiągniesz idąc na studia. Możesz tak wiele osiągnąć, a jeśli chcesz damy Ci pokeball’e Twojego młodszego brata, złapiesz sobie kolejne pokemony. Uważam, że nie powinieneś tracić czasu jak Andy, stracił bardzo wiele na tym wyborze, po raz drugi startuje w lidze Jotho, po nieudanym występie dwa lata temu i rok temu w Kanto. Ty możesz sobie oszczędzić – tłumaczyła, jednak jedno spojrzenia chłopaka, dało jej do zrozumienia, że nie ma na co liczyć.
- Dziękuję – odparł, po czym wstał. Uwagę matki puścił mimo uszu i odszedł, jakby nic się nie stało.

Szczerze powiedziawszy był już zmęczony przedstawieniem swoich argumentów, wiedział, że musi to zrobić, chociaż rodzice wymagali zawsze od niego czegoś innego. Właściwie matka tak robiła, ojciec już dawno chciał go wysłać w podróż, gdyż sam kiedyś podróżował przez wysypy pomarańczowe i region Kanto. W Johto osiadł dopiero, kiedy zakochał się w Slowpok’ach. Matka nigdy nie przepadała za ideą podróżowania, gdyż twierdziła, że lepiej zdobywać jasne określone umiejętności, które dają jakiś oczywisty status społeczny.

Patrick powrócił do pokoju, spojrzał się na swoje niepościelone łóżko stojące po środku pomieszczenia. Chłopak nabrał powietrza w płuca i wypuścił przy tym opuszczając lekko ramiona. Zmęczyła go ta cała sytuacja, a widok pokoju, który wymagał porządku nie ułatwiała mu zadania.

Poliwhirl podszedł do niego i lekko pomasował jego rękę, jakby chciał wspomóc swojego kompana. Na twarzy Patricka szybko pojawił się uśmiech.
- Dziękuję Poliwhirl – powiedział łagodnym tonem. Po czym przykucnął tak, że był na równi z oczami swojego kompana. – Dzisiaj nasz wielki dzień. Opuszczamy to miasto, czas wyruszyć w naszą własną podróż, wiele lat trenowaliśmy i czas zdobyć nowych przyjaciół – opowiedział. Tak naprawdę przerażała go ta myśl, ale próbował przekonać swojego towarzysza, żeby wmówić sobie, że nie ma odwrotów.
- Poli, Poli! – ucieszył się pokemon unosząc swoje piąstki do góry i wesoło skacząc.

Po chwili obaj wzięli się za porządkowanie. Poliwhirl łagodnym ruchem zaścielał łóżko błękitnym kocykiem, a Patrick zabrał się za porządki na biurku, wyjął także czarny plecak i wyjął dwie niebieskie kulki. Były to netball’e, które otrzymał od Kurta, słynnego mistrza wytwarzania pokeball’i z apricorn’ów, których nie brakowało w okolicy. Patrickowi zdarzało się pomagać czasem przy zbiorach kiedy miał ochotę odpocząć. Rok temu Kurt wykonał dla niego cztery ball’e w podzięce. W tym dwa wspomniane oraz dwa nestball’e.

Właśnie wybiła godzina ósma, Patrick dopiął ostatnie elementy, plecak schował w szafie po czym opuścił swój pokój. Rozdanie odbywało się pod gołym niebem, gdyż był to przyjemny letni dzień, idealny by celebrować wydarzenie na dworze. Drewniane podium znajdował się po środku olbrzymiego placu, będącego się w centrum miasta, w oddali widać było nawet napis „Azalea GYM”. Naprzeciwko sceny znajdowały się rozłożone drewniane krzesełka, podzielone dwie grupy, pomiędzy którymi biegła ścieżka, którą mieli iść absolwencie, aby odebrać swój dyplom. Miejsc nie było za dużo. W regionie Kanto i Johto nie wiele osób dochodzi do tego momentu edukacji. Większość osiemnastolatków, albo odnosi sukces w mistrzostwach, albo zajmuje się już hodowlą, albo zaczyna edukację w zupełnie nowym kierunku, po skończonej podróży.

Wreszcie zjawiła się rada szkoły, każdy z członków, ubrany elegancko, w czarne suknie i garnitury, równie gustownie ubrana była też publika, która obserwowała wydarzenie. W lewym skrzydle, w samym środku siedział Poliwhirl wraz z mamą Patrick’a, obok niej siedział mężczyzna o czarnych włosach, lekko opadniętych, zasłaniających czoło i odstających po bokach. Jego błękitne oczy nakryte były okrągłymi okularami. Był to ojciec Patrick’a. Rozpierała go właśnie duma, spodziewał się, że jego syn wyruszy w podróż. Właściwie to tego chciał, lecz nie mógł się przyznać przed żoną, iż popiera tą ideę. Sara oczywiście była czymś zajęta i udawała, że cała uroczystość jej nie obchodzi.
-Patrick Blueshine – wyczytał nauczyciel. Chłopak wyszedł z drugiego rzędu prawego skrzydła na ścieżkę, by wreszcie zakończyć swoje stare życie. Poliwhirl od razu się ucieszył, a pani Blueshine zaczęła płakać, przez co mąż złapał ją za dłoń. Patrick podszedł otrzymał dyplom po czym uścisnął dłoń dyrektorowi i zszedł ze sceny.
-„To już koniec” – pomyślał w duchu. – „ Jestem wolny, wreszcie. Jestem gotowy by wyruszyć w podróż. Tyle lat treningu w tej miejscowości na pewno się przyda, razem z Poliwhirl’em jesteśmy w stanie zdobyć mistrzostwo, dziesięć lat treningu nie poszło na zmarnowanie” – Powtarzał sobie w myślach, wciąż napawając się słodką wolnością.

Zaraz po otrzymaniu dyplomu pan Blushine wstał i opuścił ceremonie. Wiedział, że musi załatwić pewne sprawy zanim jego syn opuści miasto. Zdawał sobie sprawę, że jego syn postawi i tak na swoim, a opór jest najgłupszą formą zaradzenia „problemowi”. Dla niego nie był to kłopot, wręcz cieszył się wyprawą syna. Podczas swojej podróży wiele się nauczył, a dzięki nabytym możliwością, może brać udział w opiece na Slopoke’ami. Wiedział, że żona tego nie rozumie, gdyż swoją podróż zakończyła po dwóch salach, gdyż nie czuła potrzeby odkrywać nowych horyzontów.

Przed panem Blushine pojawił się niebieski budynek z dziwnym niebieskim pokeball’em nad wejściem. Na drewnianych drzwiach znajdowała się urocza kładka Machamp’a unoszącego okrągły pierścień, którym też zapukał do drzwi.
- Mark miło Cię widzieć – uśmiechnął się podkulony starzec, z lekką łysiną na czubku i bujnymi siwymi włosami po bokach.
- Ciebie też Kurt. Mam małą sprawę, mógłbym Cię o coś prosić? – zapytał.
- Jasne nie ma problemu – odrzekł mężczyzna, po czym ruszył w stronę dużego salonu.
- Widzisz Patrick – nie dokończył, gdyż Kurt zatrzymał się niespodziewanie i lekko obrócił głowę w stronę swojego rozmówcy.
- Chce wyruszyć w podróż? – spytał jakby o wszystkim wiedział.
- Tak…
- I chciałbyś, żebym pomógł mu w tym, tak żeby Meredith niczego się nie domyśliła? – Kontynuował wywód.
- Dokładnie.
- Wiesz, że i tak z nią powinieneś porozmawiać. Patrick to utalentowany chłopak, na pewno przez te lata zdobył dużą wiedzę o stworkach naszego świata, ale wiedza praktyczna będzie mu niezbędna. Wiele jeszcze musi się nauczyć. Jako trener Poliwhirl’a jest naprawdę dobry, ale podejrzewam, że z innymi pokemonami będzie miał trochę trudności. Jak każdy początkujący trener – wyłożył mu uśmiechając się.
- Wiem, dlatego chcę, żeby wyruszył w podróż, pamiętam dzisiaj, jak wybrałem swojego pierwszego pokemona ile radości mi to przyniosło, choć dzisiaj korzystam tylko ze Slowbro i Crobata, ale to czego nauczyła mnie podróż. To było to – westchnął.
- Pogadaj z Meredith i tak, powinna zrozumieć to. A Patrick z pewnością przyjdzie do mnie tuż przed opuszczeniem z miasta. Właściwie to mam dla niego zadanie, myślę, że to będzie dobry ruch. Ma wakacje, więc przyślij go zaraz do mnie. Powiedz, że mam sprawę, a ja się już nim zajmę.

Nieświadomy niczego Patrick wrócił do domu i szybko zaczął się przebierać. Poliwhirl przyglądał się wszystkiemu siedząc na łóżku z lekko zwisającymi stópkami, którymi energicznie machał.
- Poli, Poli. – Wskazał dłonią na komodę, gdzie leżała paczuszka z przysmakiem pokemona.
- Dziękuję, że mi przypomniałeś. – Uśmiechnął się Patrick. Czuł jak w jego żyłach pulsuje adrenalina, jak wszystko się w nim gotuje, to ten czas, kiedy wyjdzie i będzie mógł zrealizować swoje marzenia.

Wtem w pokoju rozległ się dźwięk pukania.
- Proszę. – W pokoju pojawił się jego ojciec, który uśmiechnął się widząc jak czarne ramiączko wystaje zza idealnie pościelonego łóżka.
- Kurt prosił mnie, żebym ci przekazał, że cię bardzo potrzebuje. Myślę, że powinieneś się do niego udać – zakomunikował swojemu dziecku w duchu ciesząc się, że staje się on taki niezależny.
- Dobrze wstąpię do niego, muszę tylko jeszcze nawilżyć Poliwhirl’a, ten upał naprawdę daje się jego naskórkowi we znaki – skłamał. Tak naprawdę chciał zyskać czas by się wymknąć.
- Jasne, myślę, że nie ma z tym najmniejszego problemu. – Odpowiedział, po czym opuścił pomieszczenie.

Po godzinie Patrick stał już poza ścianami swego rodzinnego domu. Spoglądał się na duży ogródek, ogrodzony przez biały płot. Wiedział, że już nie będzie wracał tutaj po szkole, że nie będzie widział tych żółtych ścian, czterech okien na parterze i dużego balkonu ze szklanymi drzwiami nad wejściem, ani pięknego czerwonego, wyłożonymi dachówkami dachem. To wszystko będzie tylko wspomnieniem, do którego może powróci jeszcze w tym roku.

Coś ścisnęło go w klatce, poczuł już tęsknotę, chociaż, jeszcze nie opuścił swojego domu. Zacisnął pięść i z gracją obrócił się na pięcie. Opuścił wzrok spoglądając się na skołowanego Poliwhirl’a
- To nasz czas – powiedział. Niebieski stworek nie zareagował na to, gdyż sam też czuł się tak niepewnie jak i jego właściciel. Patrick wiedział, że tego chce, jednak był to bardzo duży krok, który przybliżał go do dorosłości, czas kiedy musiał wreszcie nauczyć się dbać o samego siebie.

Wreszcie dotarł do niebieskiego domku. Coś mówiło mu, że najpierw powinien odwiedzić Kurt’a. Ten z pewnością miał mu coś ważnego do powiedzenia, poza tym chciał się z nim podzielić tym, że wyrusza w swoją pierwszą podróż. Drzwi otworzyły się same, a na ganku wyłonił się starzec na lasce, który uśmiechnął się na widok chłopaka.
- Patrick dobrze, że już jesteś, nie wiesz kto też tu jest. Chodź śmiało!
- Dzień dobry! – powiedział z grzeczności prędko.

Patrick posłusznie wszedł do budynku po czym został poprowadzony do olbrzymiego salonu. Na jasnych kremowych panelach znajdował się okrągły kolorowy dywan, trochę dalej znajdował się kominek, przy którym radośnie podskakiwał Magby. Na dużej czarnej sofie siedziało dwóch mężczyzn w białych kitlach.

Jeden z nich z siwymi, bujnymi włosami trzymał w ręku czerwone płaskie pudełeczko. Było to jakieś urządzenie. Natomiast drugi trochę młodszy z czarnymi, skąpymi włosami miał przy sobie pokeball.
- Dzień dobry – powiedział zaskoczony Patrick. Wiedział, że o wszystko zadbał Kurt. Sprowadził dla niego profesora Elm’a i Oak’a. – Dziękuję – szepnął do Kurta delikatnie odchylając się w lewą stronę.
- Witaj Patricku! – zakomunikował starszy z naukowców, po czym wstał i podszedł do chłopaka. Poliwhirl schował się za prawą nogą chłopaka, delikatnie wychylając swoje oczka. – Widzę, że masz już pokemona, wygląda naprawdę dobrze, widać, że o niego dbasz. Myślę, że jesteś gotowy na podróż pokemon.
- On jest zdecydowanie gotowy – dodał Kurt. – Szkoda, że tak późno wyruszasz tą podróż, ale jak to się mówi. Lepiej późno niż wcale. To znaczy, mam dla Ciebie parę zajęć i jeśli mógłbyś mi jeszcze miesiąc pomóc, oczywiście nie bez żadnych korzyści. Jako, że w Azalea Town znajduje się sala pokemon, myślę że mógłbyś od niej zacząć. W tym celu potrzebujesz posiadać przynajmniej trzy pokemony, inaczej nie możesz wyzwać lidera stadionu. A ja mam parę zadań dla ciebie w okolicy naszego miasteczka. Myślę, że przy okazji łapania nowych stworków, mógłbyś mi też pomóc. – Opowiedział o swoim sprytnym planie.
- Właściwie, to musisz załapać tylko jednego pokemona – wtrącił Elm. – Jako, że ja jestem odpowiedzialny za rejestrowanie nowych trenerów w lidze Johto przysługuje Ci starter, gdyż nie brałeś udziału w żadnej z lig.

Patrick przez chwilę stał jak marmurowy posąg. W jego głowie, wciąż trwała analiza danych. Wszystko brzmiało tak fantastycznie. Już miał się ucieszyć, kiedy przypomniała mu się jego matka.
- Ale mama, jeśli dowie się, że zacząłem, a ja zostanę w mieście, nie pozwoli mi potem wyruszyć – westchnął do Kurt’a.
- Myślę, że pozwoli Ci, jeśli uda Ci się zdobyć odznakę i trochę doświadczenia. Jestem o tym przekonany, jeśli opuścisz miasto bez odznaki i tak będziesz musiał tu po nią wrócisz, a konsekwencje tego mogą być zupełnie inne – wytłumaczył. Patrick skinął głową.

Profesor Oak zbliżył się do chłopaka, wyciągając przed siebie czerwone urządzenie.
- Proszę. O to Pokedex. Jest to elektroniczna encyklopedia, dzięki której możesz zbierać informację o pokemonach, które spotykasz. Wystarczy, że go otworzysz i wskażesz na pokemona, on automatycznie go rozpozna i udzieli Ci potrzebnych informacji. – Wręczył mu przedmiot. Patrick bez zastanowienia skierował go na Poliwhirl’a.



Pokemon ten może żyć zarówno w zbiorniku wodnym, jak i poza nim. Jeżeli jednak stąpa on po lądzie (gdzie czeka na niego więcej zagrożeń, nieustannie wydziela on z siebie pot, który zapewnia mu odpowiednie nawilżenie jego ciała. Dzięki temu może on też wyślizgnąć się z wielu nieprzyjemnych sytuacji. Jeżeli zostanie zaatakowany, używa on spirali na swoim brzuchu do uśpienia napastnika, a następnie po cichu wymyka się spod jego szponów. Charakterystyczną cechą jego brzucha jest to, że skóra tam pozostaje sucha i gładka w dotyku.

            Doktor Elm, również podszedł z czerwony pokeball’em w ręku, aby wręczyć startera trenerowi.
- Przepraszam, ale nie starczyło mi starterów, gdyż wszyscy rzucili się na mnie jak szaleni. Jesteś już piątym trenerem, który dostanie zupełnie innego pokemona niż obejmuje pakiet starterów, no i też nie masz możliwości wyboru. Mam nadzieje, że będzie Ci służył. – Podał mu uśmiechając się.
- Myślę, że nie będzie mi potrzebny – odmówił. – Mam Poliwhril’a, a podróż będzie ciekawsze jeśli będę mógł sam złapać sobie odpowiedniego pokemona – skwitował.
- Wolałbym jednak, gdybyś przyjął ten prezent, który Ci się należy. – Nalegał młodszy z profesorów. Patrick przyjął posłusznie pokeball. Po czym otworzył go, a z środka wydobył się czerwony blask, który uformował sylwetkę stworka.

            Mała owieczka zaryczała wesoło. Spod jej gęstej białej wełny wydostawały się małe niebieskie łapki, a jej czerwony ogonek zaczął migać. Pokemon energicznie potrząsł swoimi pasiastymi rogami, z których wydobyły się pojedyncze iskry. Patrick pomyłkowo wciąż trzymał otworzony pokedex, który skierowany był w stronę owieczki.

Jego puszysta wełna zwiększa objętość dwukrotnie, kiedy ładuje się statyczna elektryczność Mareepa. Im więcej naładowanej energii, tym jaśniej świeci żarówka na końcu jego ogona. Dotknięcie tego Pokemona może się skończyć porażeniem prądem. Mareep zrzuca wełnę w lecie, jednak odrasta ona wtedy po tygodniu. Przechowuje w niej dużą ilość powietrza, co pozwala mu na utrzymanie ciepła zimą i niskiej temperatury latem.

            Mareep szybko znalazł się tu przy nodze właściciela wypierając niebieskiego stworka. Poliwhirl nadął się i ruszył w stronę swojego trenera, by pokazać kto jest ulubieńcem.
- Spokojnie. Poliwhirl! – zareagował błyskawicznie Patrick.
- Ten Mareep to straszny pieszczoch niedawno co wykluł się z jajka, właściwie ma dopiero miesiąc. Strasznie lubi się przytulać – zaśmiał się profesor Elm. – Oficjalnie już jesteś w lidze. Myślę, że z profesorem Oak’em zabierzemy się za nasze badania, a Tobie życzymy udanej podróży.
- Dziękuję – odpowiedział, po czym panowie wyszli z salonu.

            Został tylko Kurt, który cieszył się, że chłopak wreszcie zaczyna swoją podróż. Podszedł on do brązowej szkatułki, stojącej obok dużej lampy, umieszczonej na zabytkowym, orzechowym stoliczku. Otworzył skrzypiące wieczko i wyciągnął rulon papieru.
- Oto mapa Johto. – Wręczył. – Myślę, ba jestem przekonany, że Ci się przyda, nie jest to podstawowa mapa, zawiera kilka ciekawych miejsc, do których powinieneś się wybrać. Pierwszym miejscem, jakie chciałbym, abyś odwiedził jest moja plantacja apricorn’ów. Widzisz… coś niszczy moje drzewka, które graniczą z lasem Ilex, podejrzewam, że to jakiś robak, prosiłem już lidera Sali, żeby zajął się tym, jednak on nie ma czasu. Podejrzewam, że jest to mała grupka pokemonów, które oddaliły się od swojego siedliska. Jakimś sposobem musisz je zawrócić, gdyż obawiam się, że mogą się rozmnożyć, a wtedy będzie ciężko sobie z nimi poradzić – wytłumaczył. – Powinieneś wyruszyć już dzisiaj, ja powiadomię Twoich rodziców o całym zajściu.
- Dobrze – przytaknął.

Patrick wreszcie opuścił dom Kurt’a wraz z nowym towarzyszem, którego zamknął w pokeball. Z Poliwhirl’em nie chciał tego robić, gdyż był przywiązany do niego tak bardzo, miał go już dziesięć lat. Chował go od jajka to byłoby coś dziwnego, gdyby tamten nie towarzyszył mu w każdej chwili. Chłopak wybrał się do marketu, żeby zrobić jeszcze małe zakupy, po czym wybrał się w stronę swojego celu.

Na jego drodze pojawił się czerwono włosy chłopak z trójkątną, ostro zakończoną grzywką zaczesaną na lewo. Jego czarne oczy wypełnione były gniewem. Ubrany w siwą bluzę z czerwonym, poprzecznym paskiem po środku i luźnymi szarawymi dżinsami. Był to Samuel, zaciekły wróg Patricka od czasów piaskownicy. Również posiadał swojego pokemona od pięciu lat, ale nigdy nie odważył się wyruszyć z miasta, gdyż chciał najpierw ukończyć szkołę. Zdobywał jak najlepsze oceny i dużą wiedzę, żeby być dobrze przygotowanym. Teraz również jak rywal był przekonany, iż nadszedł właściwy czas.
- Cześć! Masz czas? – rzucił tajemniczo. Chociaż Patrick doskonale wiedział co się szykuje.
- Cześć, zawsze. – Odpowiedział z zacięciem. Czekał an ten dzień, kiedy znowu stanął na boisku, żeby rozegrać mecz.
- A więc wyzywam Cię na pojedynek dwa na dwa! – Krzyknął przepełniony energią. Przekonany był, że ten męcz będzie szybki.
- Zgoda! – odparł bez zastanowienia. Patrick szybko domyślił się, że tamten też otrzymał swojego startera. Stąd też dwa pokemony.

Chłopcy odeszli trochę by udać się w miejsce wolne od przechodniów. Zatrzymali się tuż przy sadzie apricorn’ów. Patrick był podekscytowany, była to jego pierwsza walka odkąd został oficjalnym trenerem, była to też pierwsza walka od pół roku, gdyż ostatnimi czasy rzadko, który trener pojawiał się w mieście.
- Wybieram cię Elekid. – Z czerwonej smugi wydostał się żółto czarny stworek. Patrick szybko wyciągnął swój pokedex, by zaczerpnąć informacji.

Obraca swoje ramiona, aby wytworzyć energię elektryczną. Łatwo się męczy, więc ładuje ją tylko przez chwilę i gdy jest to konieczne, np. kiedy przypadkowo dotknie metalu, przez co traci przechowywaną energię. Podczas ładowania przestrzeń między jego rogami migocze niebieskawo-białym kolorem. Elekid magazynuje elektryczność w swoim ciele, jednak nie tę którą sam wytworzył. Uwielbia gwałtowne burze. Nawet w czasie najgroźniejszej burzy, gdy dudnią pioruny, Pokemon ten radośnie się bawi. Między jego rogami płynie słaby prąd elektryczny, jeśli włożymy tam rękę możemy zostać porażeni.

- Jak Ci się podoba mój starter – uśmiechnął się, czuł, że ma przewagę nad trenerem, który zawsze używał wodnego pokemona. Patrick nie wzruszony rzucił przed siebie pokeball i na boisko trafił Mareep, który energicznie podskoczył, po czym ustawił się w pozycję bojową, wystawiając swoje rogi przed siebie. – Zaczynamy. Elekid szybki atak – wydał komendę, pokemon pomknął z dużą prędkością uderzając w oponenta, ten jednak zamortyzował uderzenie sierścią, przez co uderzenie nie było tak efektywne.
- Świetnie Mareep, a teraz elektro wstrząs – polecił stworkowi. Sierść Mareep’a urosła po czym iskra popędziła do jego rogów z których wydobyła się błyskawica pędząca w stronę Elekid’a.

            Elekid widząc co się dzieje, energicznie zaczął machać dłońmi tworząc okręgi. Błyskawica zetknęła się z jego ciałem nie wyrządzając mu najmniejszej krzywdy. Wręcz przeciwnie stworek wydawał się zadowolony gdyż między jego rogami przeskakiwała elektryczna iskra.
- Naprawdę? Zastosowałeś atak elektryczny przeciwko Elekid ’owi. Wiesz, że on ładuje energię w trakcie ataku? – dopiero teraz Patrick zdał sobie sprawę z nieopatrzności swojego ruchu. – Elekid uderz elektro wstrząsem, traf w głowę!
- Mareep unik i uderzenie. – Owca odskoczyła w ostatniej chwili, jednak uderzenie błyskawicy o ziemie zachwiało jej równowagą, w wyniku czego nie była w stanie kontrować.
- Elekid szybki atak. – Pokemon szybkim susem uderzył Mareep ’a, który dopiero co złapał równowagę. Zarówno upadek jak i cios nie były aż tak efektywne, dzięki wełnianej powłoczce ochronnej.

            Mareep szybko się otrząsnął i wstał. Nerwowo przesuwał raciczką po podłożu, a jego nozdrza wyraźnie się rozszerzyły. Nie czekając na polecenie uderzył w swojego przeciwnika, zadając celny cios w sam środek. Elekid na nieszczęście zatrzymał się na najbliższym kamieniu. Równie szybko wstał.
- Ty też go uderz – warknął Samuel.
- Unik i kontratakuj.
- Użyj elektrowstrząsu – zareagował błyskawicznie. Mareep ominął atak, jednak frontalny atak skończył się źle, gdyż został on porażony dużą dawką elektryczności. Mareep mimo wszystko trzymał się całkiem dobrze, a Elekid znowu powędrował na ziemię.

            Patrick widział, że jego pokemon jest już zmęczony całą sytuacją i ta strategia nie ma najmniejszego sensu. Jednakże tak młody pokemon z pewnością nie znał wielu ataków, stąd możliwości były ograniczone. Samuel też miał ten sam problem. Ataki fizyczne zawodziły, a elektryczne nie były zbytnio skuteczne. Patrick miał przewagę, gdyż jego atak był skuteczny, ale brakowało mu prędkości i sprawności by wyprowadzić naprawdę skuteczny szybki atak.

            Trener zrozumiał, że musi pozbawić równowagi Elekid’a, wtedy atak fizyczny będzie skuteczny. Teraz wystarczyło tylko czekać, aż oponent zaatakuje.
- Elekid szybki atak – nakazał, a pokemon ruszył jak szalony.
- Mareep elektrowstrząs, ale uderz w pole przed nim – polecił a pokemon szybko zorientował się o co chodzi i czerwony klejnot błysną, po czym z rogów wydobyły się dwie mniejszy błyskawice, formujące się w większą uderzające tuż przed trasą jej rywala. Elekid został odrzucony. Mareep nie czekając na komendę zaatakował uderzając żółtego stworka, tak że ten znalazł się w powietrzu, następnie odbijając się od pobliskich skałek wzbił się ponad Elekid’a i uderzył go od góry, wbijając go w sam środek pola i nie dając mu szansy na wytrwanie tego uderzenia. Sam odskoczył w stosownym momencie i z gracją wylądował na czterech łapkach.

            Elekid leżał już nieprzytomny. Samuela zacisnął tylko swój pokeball i wymierzył go w stronę swojego stworka.
- Byłeś świetny – szepnął do biało-czerwonej kuli. Wyciągnął kolejną. Tym razem Patrick wiedział co to będzie za pokemon, więc już czuł się pewniej, chociaż widział, że Mareep bierze coraz głębsze oddechy, gdyż była już osłabiona tą walką.

Toksyczny proszek, który okrywa skrzydła tego Pokemona, posiada ostrzegawczy kolor, dzięki czemu łatwiej jest określić, jakiej trucizny Venomoth używa. Łuski te są niemożliwe do usunięcia lub zmycia i wyzwalają się one przy każdym ruchu tego Stworka. W czasie walki macha on skrzydłami z zawrotną szybkością, uwalniając swój proszek do otoczenia. Ten Pok prowadzi nocny tryb życia i wtedy też poluje na mniejsze od siebie insekty.

            Fioletowa ćma szybko poruszała swoimi skrzydełkami, miała naprawdę imponujące rozmiary. Samuel dostał go od lidera stadionu kiedy był jeszcze Venonat ’em. Samuel, uczęszczał do szkółki Bugsy’ego, to dało mu dodatkowej wiedzy i umiejętności, dzięki którym zamierzał wygrać ten pojedynek.
- Mareep elektrowstrząs – polecił Patrick nie czekając, chciał żeby mecz szybko się skończył, gdyż widział kondycję swojego podopiecznego.
- Venomoth wzbij się. – Insekt uniósł się jeszcze wyżej, a niebieska błyskawica wystrzelona w jego stronę rozpłynęła się zanim go dosięgła. Patrick dopiero teraz zrozumiał jak jego pokemon jest zmęczony. Jedynym wyjściem było odczekanie, aż nastąpi bezpośredni atak, może wtedy uda się uderzyć.
- Atakuj srebrnym wiatrem. – Zanim jednak cokolwiek udało się zrobić Mareep ’owi w jego stronę poleciały srebrne okruszki uderzając w niego i powalając go błyskawicznie.

            Patrick wycofał swojego pokemona.  Był naprawdę szczęśliwy z niego, że ten wytrwał tak długo w walce i potrafił już tak wiele.
- Dziękuję, byłeś wspaniały. No dobra Poliwhirl teraz twoja kolej wiem, że dasz radę.
- Poli, Poli. – Wyskoczył z pełną energią.
- Teraz dopiero zacznie się bitwa – skomentował to Samuel, liczył na tą walkę, chociaż głęboko wierzył, że może wygrać we wcześniejszych ruchach. – Venomoth podmuch. – Fioletowe skrzydła zostały wprawione w ruch, a od pokemona zaczął kształtować się silny podmuch, lecący bezpośrednio w Poliwhirl ’a.
- Ładnie, ale to nie wystarczy. Poliwhirl użyj hydro pompy – nakazał. Czarna pętla szybko pokryła się wodą, a z białej tarczki znajdującej się na brzuchu pokemona wysunął się gruby strumień wody, efektywnie rozbijając wiązkę powietrza, jednak cios nie był na tyle efektywny by przedrzeć się do samego pokemona.

            Chłopak zrozumiał, że wodne ataki nawet silne nie będą tak skuteczne dopóki robak znajduje się tak wysoko, trzeba sprowadzić go na ziemię, gdyż Poliwhirl nie miał szans w podniebnych starciach. Wtem wpadł na pewien pomysł.
- Venomoth, spróbuj srebrnego wiatru – wydał rozkaz. Srebrny pyłek mkną szybko w stronę konkurencji.
- Poliwhirl bąbelkowy promień. – Atak skutecznie rozbił srebrny pyłek i przy tym przebił się zadając pierwsze rany fioletowemu pokemonowi. Venomoth jednak nie odczuł siły ataku tak bardzo.

            Samuel dostrzegł, że każdy jego atak spotka się z kontrą i walka na odległość nie przyniesie mu upragnionego efektu, musi sprawić by rywal był w ruchu wtedy uda się wykorzystać jakiś atak i dokończyć to serią kolejnych.
- Venomoth trujący kieł. – Patrick nie zareagował na to, ale czekał. Pokemon zbliżał się zmniejszając dystans, a jego małe kły wydłużyły się i promieniowały fioletowym odcieniem. Odległość była coraz mniejsza, a prędkość stworka coraz większa.
- Poliwhirl lodowa pięść. – Na sekundę przed uderzeniem Poliwhirl uskoczył w górę, a jego pięść zajaśniała na blady niebieski kolor, po czym uderzyła w tył Venomoth’a. Pokemon runął na ziemie, a na jego skrzydłach pojawiły się małe lodowe kryształki, utrudniające mu ruch.
- Venomoth psycho promień – rozkazał. Samuel znalazł się w trudnej sytuacji, tylko szybki i mocny atak mógł dać mu przewagę.
- Poliwhirl unik i błotny strzał. – Stworek odskoczył tak szybko jak było to możliwe i obracając się w powietrzu wystrzelił ze środka swojej spirali błotnym strumieniem, który efektywnie trafił w oczy Venomoth’a oślepiając go i zadając mu poważne obrażenia.
- Venomoth podmuch. – Stworek mimo licznych obrażeń wywołał szybki strumień wiatru, który uderzył skutecznie w Poliwhirl’a.
- Wszystko dobrze? – zapytał z troską Patrick. Obawiał się, że silny podmuch mógł wyrządzić wiele złego.
- Poli Poli. – odpowiedział otrząsając się po uderzeniu. Dobra uderz go bąbelkowym promieniem.
- Venomoth wzbij się. – Samuel zapomniał o lodowych kryształkach. Ćma wzniosła się nieznacznie nad boisko i dostała strumieniem pękających bąbelek. Po chwili upadł na boisko i było oczywiste jaki jest wynik tego meczu. – Wracaj, dobrze się spisałeś.

            Patrick podbiegł do Poliwhirl’a i przybił z nim piątkę, po czym wspólnie cieszyli się z wygranej. Samuel podszedł bliżej zwycięzców, aby pogratulować im techniki.
- I tak pokonam cię następnym razem. Miałeś niebywałe szczęście podczas pierwszej rundy. W drugiej to ja popełniłem dziecinny błąd. Mimo to gratuluje techniki. Przyłóż się, bo następnym razem, nawet fart Ci nie pomoże – zakończył chłodno podając dłoń. Patrick sam nie wiedział co powiedzieć, miało to być miłe? Czy miało być upokarzające. Kultura wymagała podania dłoni, dlatego też tak postąpił. – Do zobaczenia. Do następnego razu – rzucił odchodząc.

            Miasto zaczął ogarniać półmrok. Wyruszenie do sadu apricorn’ów było bezcelowe dlatego też Patrick wraz ze swoimi podopiecznymi udał się do centrum pokemon by mogli zregenerować siły przed podróżą, która jutro miała się rozpocząć.

4 komentarze:

  1. Biedaczysko :( Trzymam za ciebie kciuki, żebyś sobie ze wszystkim poradził ;)
    Najpierw cofnę się do poprzedniego rozdziału. Uwielbiam konkursy pokemon. Szkoda, ze Caroline przegrała, ale w sumie jak się dowiedzialam, że ma już cztery wstążki, to doszłam do wniosku, że jednak należało jej się. Ach, i ustawione zawody, haha. Nie ma to jak wprowadzać różne malwersacje do świata pokemon, świetny pomysł :D Jestem też ciekawa jak to będzie dalej z tą zgodą Kyle i Alice. Coś czuję, że w przyszłości może dojść do wielu nieporozumień ;)
    Fajnie, że pokazałeś pierwszą wersję opowiadania :> Bardzo ciekawie wyglądała ta współpraca z Kurtem. Interesująco wygląda również rodzina Patricka. O ile dobrze pamiętam, Kyle to jedynak, nie? Ojeeeej, Mareep to taki pieszczoch! Pomysł z rozpoczęciem podróży też bardzo mi się spodobał. Trzeba przyznać, że dość niekonwencjonalny ;) No i Samuel, piękne imię, mam ostatnimi czasy do niego wyjątkową słabość. Podobała mi się ta walka :> I miło, że Mareep się sprawdził ;)
    Fajnie było się odprężyć przy ciekawym rozdziale ;) Czekam na ciąg dalszy i życzę powodzenia w walce z nauką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jedynak ;)

      A kiedy ty coś opublikujesz? Czekam ;)

      Usuń
  2. Gdybyś skupił się na tej historii ona też by trzymała poziom. Gdy przeczytałem o tym czerwonowłosym to wiadomo z kim z gier drugiej generacji mi się skojarzyło :P. Walka też niczego sobie, ogólnie dobrze to wyszło. Z okazji 2 miesiąca bloga życzę Ci mniej
    nauki, więcej wolnego czasu i oczywiście weny! Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział przygód Kyle'a :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy