logo

Chapter V: And the death comes on paradise

Chapter V: And the death comes on paradise

            Jack Flamento zbierał się właśnie na ćwierćfinałowy mecz, do którego dotarł podczas indywidualnych rozgrywek podczas wodnego turnieju, odbywającego się na Red Isle Point.

            Chłopakowi szło coraz lepiej. Zawdzięczał to między innymi treningom, które odbywały się pod okiem jego ojca – jednego z wybitnych trenerów wodnych pokemonów. Sam Jack nie potrafił jeszcze do końca zrozumieć tego, co usłyszał od ojca o matce, o sobie i Kyle’u, o tych wszystkich dziwnych przypadkach, a co najważniejsze o apokalipsie.


            Zasadniczo wolał o tym nie myśleć. Jak zawsze uzbroił się w cierpliwość, w myśl swojej życiowej filozofii: „po co szukać kłopotów, one same przyjdą”.

            Rzeczywiście, na horyzoncie pojawiał się wróg, którego nikt się nie spodziewał, którego nie powinno być. Zbierał coraz to bardziej wykwalifikowanych trenerów do swojej gwardii, która pomogłaby mu wprowadzić nowy porządek w świecie pokemonów.

            To właśnie na Red Isle Point wśród wiwatującego tłumu, siedziały El i Jo. Dwie niebezpieczne trenerki, które nie zamierzały przebierać w środkach, aby dostać to po co przyszły – krew Aerodactyla.
- Skąd wiesz, że to jest w pucharze? – zapytała Jo, szepcząc do ucha El. Dziewczyna spojrzała na nią swoimi fioletowymi tęczówkami i nie odpowiedziała. – El, proszę.
- Och, domyśl się. Pamiętasz, jak drwił nas z ten staruszek, kiedy go przyszpiliłyśmy? – zadała to pytanie z radością, kiedy widziała staruszka, który zgrywał twardziela, aż do końca ich wizyty.
- Tak, ale ja nie rozumiem – powiedziała, nie mogąc połączyć faktów.
- Nie mów tak kochana. To ty podsunęłaś mi trop.
- Czekaj, że niby to jest sposób, żeby pozbyć się tego z wyspy?
- Dokładnie.
- Wiedział, że Flamento tu będzie i Blueshell. Ale czy to coś zmienia? Myśli, że nie poleciałybyśmy do Kanto, czy Azalea Town?
- Poleciałybyśmy – zgodziła się z nią El – ale to dało im, by wiele czasu. Czasu, którego jak wiesz nie mamy.
- Ciągle nie rozumiem.
- No tak, Chris ci tego nie opowiedział – przypomniała sobie El. – Cóż, czasoprzestrzeń się bardzo szybko zmienia, przeznaczenia, linie czasowe i inne. Za dużo jest w niej ingerencji ostatnimi czasy. Sam Chris doskonale wie, że przesadza z korzystaniem z usług pewnych istot.
- Xatu i Dusknoira?

            El nie odpowiedziała, bo oto zagrzmiał tłum, ciesząc się z powodu wejścia pierwszego z trenerów na zieloną platformę – była to Misty.

            Stała jak zwykle pewna siebie, zaciskając dłońmi swoją ortalionową, żółtą kurtkę i uśmiechając się do tłumu. Po przeciwnej stronie stanął, nie kto inny jak sam Xavier Flamento, który wyglądał na naprawdę wesołego. W zasadzie nie czuł się tak dobrze od dziesięciu lat, wreszcie odzyskał syna i piął się do góry, zbliżając się do uzyskania pucharu. Rzecz jasna teraz miał dość ciężkiego rywala.

            W końcu Misty jest liderką Sali w Cerulean City. On sam kiedyś prawie miał tę posadę, ale zrezygnował, na rzecz jej matki. Czasem tego żałował.

            Dźwięk gwizdka, podniesione chorągiewki i już trenerzy sięgnęli po swoje pokeballe. Z czerwonego światła po stronie Xaviera wyłonił się różowy stworek ze spiralną muszlą na ogonie, zaś po stronie Misty pojawił się olbrzymi, niebieski wąż morski, którego czerwone tęczówki gniewnie patrzyły na oponenta.
- Bardzo mądrze Misty – skomentował Xavier. – Rozumiem, że liczysz na ruchy typu ciemność. – Dziewczyna skinęła jedynie głową.
- Zaczynajcie! – krzyknął arbiter, opuszczając flagi w dół.

            Rudowłosa trenerka nie czekała, pewnie postawiła swoją stopę do przodu i wystawiła przed siebie palec, wydając polecenie:
- Gryzienie!

            Xavier uśmiechnął się delikatnie i wziął wielki haust powietrza.
- Misty, a ty gdzie się spieszysz -  mówił, mimo że jego pokemon był w niebezpieczeństwie. – Konfuzja – powiedział ze stoickim spokojem. Misty nie potrafiła nic na to odpowiedzieć.

            Zamarła.

            Ten spokój, to opanowanie, to sprawiało, że ona traciła kontrole nad grą. Xavier był już doświadczony i to bardzo. Kiedy ocknęła się z transu widziała, jak jej pokemon lewituje nad wodą, otoczony niebieską poświatą.
- Smoczy taniec! – nakazała.
- Sprytnie – pochwalił Xavier. Misty zbladła. On doskonale wiedział, co ona kombinuje.

            Gyarados zaczął się wić, próbując wykonać atak. Jego ciało zaczęło przełamywać niewidzialną barierę. Poruszał się coraz szybciej i silniej. A Slowbro miał coraz większe problemy z utrzymaniem go.
- Ale wiesz, że my mamy swoją technikę! Odrzuć go, a potem lodowy promień! – nakazał.

            Gyarados wylądował na jednej ze ścian powoli osuwając się do wody. Rzecz jasna, kiedy dotknął tylko lustra wody w jego stronę mkną tęczowy promień, który nie tylko zadał obrażenia pokemonowi, ale także unieruchomił go, tworząc taflę lodu.
- Myślisz, że to wystarczy?
- A czy ja tak powiedziałem? – mruknął Xavier, wciąż czując, że kontroluje sytuacje. – No dobra, czas kończyć pokaz. Taran zen!

            Slowbro przesunął swoim pazurem po betonowej platformie po czym ruszył przed siebie, wystawiając czubek swojej głowy, biegnąc coraz szybciej. W końcu oderwał się od jednej platformy, przeskakując na drugą po czym pokrył się malinowym światłem, które zmieniło jego ciało w pocisk.

            - Hydro pompa! – rzuciła w akcie desperacji. Jej podopieczny, odwrócił swój potężny pysk zaryczał i wypuścił potężny strumień wody, który bez problemu trafił w różowo-fioletowy pocisk. Ku zdziwieniu Misty i wielu widzów atak nie był zbytnio skuteczny. Wodny słup został rozerwany na dwie części, a Slowbro wydawał się nie spowalniać.
- Nie powiem, walczysz tak dobrze jak twoja mama. Jestem w stanie powiedzieć, że tak samo jak ona. Kiedyś tą strategią mnie prawie pokonała – przerwał, gdy rozległ się huk – ale jestem trochę starszy. – Gyarados wypłynął brzuchem ku górze, a Slowbro wesoło przemierzał basen, wychylając z wody jedynie swoją różową głowę.

            Xavier rzecz jasna pogratulował Misty, po czym zszedł ze sceny. Był zadowolony z pojedynku, choć wiedział, że wybór Gyaradosa był podyktowany przez matkę Misty. Dla niego był to wielki plus, bo podczas ostatniego takiego pojedynku wiele się nauczył, stąd bardzo łatwo było mu wygrać dzisiejszy mecz.

            Jak się okazało do półfinału przeszedł również młody Flamento, który zawdzięczał awans swojemu nowemu podopiecznemu, którego otrzymał od ojca. Golduck – a więc nowy nabytek Jacka – bardzo dobrze się sprawował. Był energiczny i szybko dostosował się do pomysłowych strategii Jacka.

            Półfinały miał odbyć się po południem.

            Jack korzystając z czasu wolnego postanowił odbyć spacer z Philipem, który nie dotarł nawet do półfinałów. Ich relacja stała się nieco mocniejsza przez ostatni tydzień. Mogli wręcz o sobie powiedzieć, że są przyjaciółmi.
- A więc walczysz z Blueshell? – Jack nie odpowiedział na to pytanie od razu, wziął głęboki oddech i westchnął:
- Niestety tak.
- Niestety?
- Wiesz, wolałem dojść do finału, albo zmierzyć się z moim ojcem w półfinale. Wiesz, że mam całkiem sporo punktów, liczyłem, że może wślizgnę się na podium w ogólnej klasyfikacji – stwierdził, po czym kopnął kamyczek na brukowanej ścieżce w stronę morza.

            Znajdowali się w porcie, przechadzali się wzdłuż linii morza, co ostatnio robili coraz częściej, zapominając już o swawolnych zabawach, które tak wypełniały im noce przed turniejem.
- Chciałeś pojedynkować się z ojcem? – zapytał Philip, nie dowierzając. W sumie nie wiedział co o tym myśleć. – Sądziłem, że między wami jest już okej?
- Bo jest – odparł ze spokojem Jack. – Co nie oznacza, że nie mam ochoty na sprawdzenie swoich umiejętności. A ty nie chciałbyś zawalczyć ze swoim ojcem? Tak dla zwykłego sparingu?

            Blondyn zastanowił się nad tym, nigdy nie żywił jakiś większych uczuć do ojca, poza szacunkiem. Podziwiał go, ale czy go kochał. Czy mógł czuć coś do człowiek, który widział w swoim synu kolejnego mistrza, kolejnego sławnego Axaro?
- Chyba nie – odpowiedział po chwili milczenia.
- Dlaczego?
- Nie dość, że by mnie pokonał, to i by mnie upokorzył. Ech, moja rodzina. Zresztą nie ważne – urwał i ruszył dalej. – Masz jakąś strategię?
- Philip, mnie możesz powiedzieć. Nie powiem nikomu co cie trapi – powiedział, czując, że tak trzeba. – Ja… Możesz mi zaufać.
- Wiem. Rzecz w tym, że nie chcę o tym rozmawiać, ale ciężko jest być Axaro – zaśmiał się.
- Pewnie, tak. Flamento jak ostatnio słyszałeś też nie są normalniejsi – zażartował.

            Pierwszy półfinał przebiegł zgodnie z oczekiwaniami wszystkim. Xavier przy pomocy swojego Quagsire’a bez problemu rozgromił rywala, zapewniając sobie miejsce w finale. Pani Blueshell rzecz jasna wchodząc na scenę, rzuciła wyzywające spojrzenie w stronę Xaviera, który uśmiechał się, siedząc na trybunach.

            Jack nie miał złudzeń. Matka na pewno odegra się za córkę i nie będzie miała problemu z młodszym Flamento.
- Poliwhirl, wybieram cię.
- Dewgong, pokaż się. – Biały stworek poszybował w powietrzu, by wykonać obrót wokół własnej osi, zamiatając powietrze swoimi płetwami i niczym świder wiertarki zanurkował w wodzie.
- Zaczynajcie!

            Macy postanowiła poczekać na ruch Jacka, gdyż sama nie zrobiła nic. Jack zdawał sobie sprawę, że każdy jego ruch doprowadzi do porażki, ale brak działa też nie ułatwi mu uniknięcia upokorzenia.
- Lodowa pięść w wodę!
- Dewgong, wyskocz! – Morski pokemon, poszybował w powietrze, zaś Poliwhril dotknął białą, świecącą pięścią lustra wody, które zaczęło zamarzać. – Świder! – Pokemon posłusznie wykonał rozkaz i jego wirujący biały róg idealnie trafił w sam środek spirali Poliwhrila. Pokemon cofnął się i z trudem wstał.
- Nie damy się tak łatwo – powiedział Jack.
- Na to liczę, a tymczasem pokaże ci, że i bez wody sobie poradzimy! Taran!

            Dewgong z gracją mknął po lodzie w stronę Poliwhirla, który ciężko dyszał przez dwa czarne nozdrza.
- Unik i łamacz murów!

            Jack szybko pożałował poprzedniego ruchu. O ile Dewgong poruszał się, jakby był w swoim żywiole, o tyle Poliwhirl nie potrafił odskoczyć, gdyż się poślizgnął. Oberwał bezpośrednio taranem. Mecz nie trwał długo, kilka celnych ciosów i było po sprawie. Mecz był wielką kompromitacją dla Jacka, ale tego się spodziewał.

            - I to on ma być zagrożeniem? – zdziwiła się El, patrząc się z trybun.
- Forest opowiadał, że jest naprawdę dobrym trenerem, ale kiepsko radzi sobie z wodnymi pokemonami, więc wiesz.
- Dobry trener jest raczej wszechstronny, znaczy w jakimś stopniu, a przynajmniej jeśli bierze udział w takim turnieju.
- Flamento dał popalić Misty, a Blueshell odegrała się na Jacku. Prosta sprawa. Ciekawa jestem kto zgarnie puchar – podnieciła się Jo.
- My – stwierdziła krótko El.
- Tak, ale jestem ciekawa, które zabijemy. Osobiście wyrżnęłabym połowę tego miasta.
- Słodka jesteś, ale zachowaj swoją psychozę dla zwycięscy. Mam ochotę na tortury, a ty się znasz na tym najlepiej – podsumowała, całując swoją miłość. Jacyś kibice skrzywili się, widząc jak dwie kobiety całują się.

            Philip siedział w hotelowym pokoju Jacka. Na jego kolanach leżała zwinięta w kłębek Raichu, która oddawała się słodkiej drzemce, w czasie gdy była przeczesywana przez swojego trenera białą szczotką o drewnianym trzonku.

            Jack chodził nerwowo od ściany do ściany, trzymając kryształową szklankę ze złocistym napojem. Mieszając ją co chwile i biorąc łyka.
- Nie ma co, dała mi popalić – powiedział już po raz kolejny. Philip uśmiechnął się.
- Nie możesz tego przeżyć, co?
- A ty umiałbyś? Upokorzyła mnie. Tu nie chodzi o to, że wygrała, ale sposób jaki to zrobiła – stwierdził.
- Mówisz jak baba – zażartował blondyn. – Nie chodzi o to co powiedziałeś, ale o ton twojej wypowiedzi – przedrzeźniał.
- Ha! Bardzo śmieszne. Tarzam się na podłodze – powiedział szorstko i uśmiechnął się blado.
- Wyluzuj, masz już z głowy ten konkurs. Twój ojciec, albo Blueshell wygra ten mecz i cały turniej, gdybyś z nią wygrał, to cały turniej byłby przesądzony. Zresztą, nie wiem czemu marudzisz. Ty i tak wiedziałeś, że przegrasz…
- Ale miałem nadzieję – burknął, po czym upadł na kanapę, rozkładając na niej dłonie.

            Philip spojrzał jedynie na szklankę, której zawartość nie zmieniła się ani o trochę.
- Jestem pełen podziwu. Nie uroniłeś ani kropelki.
- No wiesz! To jest alkohol. Nie dopuściłbym się takiego marnotrawstwa.
- Dobra, ja będę się zbierał. Chciałbym jutro rano zacząć trening. A skoro turniej dobiegł już końca, to pewnie wieczorem się już pożegnamy.
- Może nie.  Z miłą chęcią potowarzyszyłbym ci w twojej podróży – powiedział odważnie, będąc pod wpływem alkoholu.
- Zastanowimy się nad tym. Tymczasem, na razie – wycedził, machając ręką na pożegnanie.

            Jack siedział jeszcze chwile, wpatrując się w sufit i zastanawiając się, czemu po wyjściu Philipa dopadł go taki ból egzystencjalny. Zastanawiał się nad tym wszystkim. Nad całym swoim życiem. Nad momentem, w którym się znajdował. Czy to co osiągnął go satysfakcjonowało? – Nie. Dlaczego? Tego nie potrafił zrozumieć, lecz w jego głowie wciąż brzęczały słowa ojca: „Kiedy kogoś pokochasz zrozumiesz”.

            W jego oczach ojciec był zawsze potworem, jednakże w świetle nowych faktów, nabierał innych barw. Był raczej strażnikiem, który chronił serce, które było najdroższe. Serce ukochane mu osoby. Więc jak mógł go krytykować? Tyle słyszał o miłości. O zbrodniach z miłości, o samobójstwach z miłości, o wielkich zwycięstwach i nadludzkich poświeceniach z miłości. Miłość łamała wszelkie prawa, topiła każdy lodowiec, wzbogacała i zabierała. Jack nie potrafił jej nigdy pojąć, bo nigdy nikogo nie kochał. Poza swoim bratem. Tylko jego wpuścił do serca i wiedział, że gdyby go stracił, to utraciłby też cząstkę siebie. I tego się obawiał, że to jest jedyna osoba, która jest dla niego tak ważna. Miał przyjaciół, ale takich przelotnych. Jak Forest, z którymi po prostu dobrze mu się podróżowało, ale czy miał szczerych oddanych przyjaciół? Może kiedyś w Azalea Town, a czy kogoś kiedyś pokochał? Nie, to nie była jego bajka. Jedna, góra trzy noce i po sprawie.

            Jack zasnął, nie potrafiąc poradzić sobie ze swoją pustką.

            O poranku miasto tętniło życiem.  Mieszkańcy ekscytowali się finałem, który miał się dzisiaj odbyć. Po dość szybkich półfinałach wielu zagorzałych fanów turnieju miał pewien niedosyt.

            Xavier Flamento rozprostował się na tarasie, spoglądając na miasto, które ciągnęło się aż do morza. Nie mógł przestać się uśmiechać, bo oto miał się zmierzyć ze swoim zagorzałym wrogiem – Macy Blueshell. Czekał na to od około dwudziestu lat i cieszył się, pomimo upokorzenia, jakie otrzymał jego syn.
            Nie tylko Xavier Flamento cieszył się wschodem słońca. El i Jo leżąc w swoich objęciach, spoglądały na siebie, uśmiechając się triumfalnie.
- To już dzisiaj! – uradowała się El. Jej czarne włosy, jak zwykle spływały idealnie prosto po jej nagich plecach. – Dorwiemy wygranego, odbierzemy puchar i uaktywnimy klątwę.
- Którą oni rzecz jasna zatrzymają.
- O, nie Jo! My im pomożemy. Wiesz jak bardzo potrzebujemy Aerodactyla! – poprawiła, po czym ją pocałowała. Ich namiętna, psychopatyczna miłość niszczyła już nie jedno życie. Tym razem miała ucierpieć tylko jedna osoba i jeden pokemon. No może kolejny Latios zginie, ale ta wyspa z tego słynie.

            Rozpoczął się finał. Macy Blueshell wydawała się być wyjątkowo spokojna, podobnie miał Xavier, choć zależało mu na zwycięstwie, bo dla niego była to walka o puchar, o którym już od dawna marzył. Wraz z opadnięciem chorągiewek zaczęła się walka.
- Lapras, smoczy puls!
- Konfuzja – odparł ze spokojem Slowbro. Fioletowa kula napierała w stronę Slowbro, który kiwnął jednym palcem, zmieniając tor ruchu smoczej energii. Kula uderzyła we wschodnią ścianę. Pokemon wydawał się być niewzruszony.
- Jak zwykle sobie pogrywasz – skomentowała Macy. Nie lubiła z nim walczyć, bo Xavier udawał takiego aroganta, że ciężko było się skupić. Ona na całe szczęście już się na to uodporniła.
- Pogrywam, nie pogrywam, ale wygrywam – skwitował. – A teraz pozwolisz, że Slowbro użyje psychiki!
- Lapras, ochrona! – Niebieski promień odbił się od zielonej kuli.

            Mecz był niezwykłym widowiskiem. Można by rzecz, że był to finał na miarę co najmniej Srebrnej Konferencji. Pan Flamento pozostawał niewzruszony, pomimo faktu, iż nie udało mu się wyprowadzić żadnego celnego ataku. Z drugiej strony świetnie szła mu obrona. Cała walka wyglądała niczym niezła partia szachów. Co chwile ktoś atakował, potem obrona i kontratak.

            Xavier Flamento nie zamierzał atakować, bo wiedział, że jest to bezcelowe. Cierpliwie czekał, kiedy nadarzy się na atak, który zmiecie z powierzchni ziemi rywala.
- Lapras, lodowy promień! – nakazała, a tęczowy promień mknął już w  stronę Slowbro.
- Konfuzja! – I wiązka światła zawróciła, tym razem okrywszy się niebieskim blaskiem. Woda wokół Laprasa zamarzła więżąc go w wodzie. – Nie będziemy się bawić! Giga wstrząs! – Tłum na chwile zamarł. Wszyscy oczekiwali co się teraz stanie. Czy Slowbro uderzy? Czy Lapras ucieknie? A może Slowbro nie da rady przemierzyć wody, która dzieliła go od Laprasa.
- Śpiew!

            Slowbro wystartował. Biegł coraz szybciej, przeskakując z jednej na drugą platformę. W końcu nabrał takiej prędkości, że biegł po wodzie, pokrywszy się złoto-fioletowym płaszczem. Mknął niczym pocisk, a Larpas donośnie nucił swoją melodię, która uspokajała tych, którzy ją słyszeli.

            Tak śpiew był dobrym ruchem ze strony Macy. Bo tylko ten ruch mógł zatrzymać w tym momencie Slowbro. Rzecz jasna Slowbro oparł się sile melodii i uderzył Larpasa, który znalazł się po drugiej stronie boiska, uderzając bezwładnie w ścianę, z której po chwili się osunął, będąc już nieprzytomnym.

            Zwycięzcą został Xavier Flamento.

            Tłum mu wiwatował, a El i Jo już zniknęły, wiedząc kto jest ich ofiarą. Jack powitał ojca w holu, gratulując mu zwycięstwa. Philip z Raichu stali nieopodal. Nie mogąc uwierzyć w tak szybką zmianę nastawienia. Może dlatego, że blondyn nie był najlepszy w wybaczaniu innym.

            Philip zaczął się już pakować. Jack siedział u niego w pokoju i pomagał mu co nieco.
- Dokąd teraz? – zapytał Philip.
- Myślałem, że z tobą – ponowił temat.
- Och, dajmy sobie spokój – jęknął, wkładając do plecaka zapas skarpetek.
- Czemu? Ja nie mam na razie co robić, a z miłą chęcią pozwoliłbym sobie na podróż przez Johto. Na pewno Liga ma jakieś zadanie, jakiś turniej, no coś się znajdzie – cedził.
- Jestem typem samotnika -  wyznał Philip. Tak bardzo chciał zacząć wszystko od nowa. Nie lubił się uzależniać od nikogo, a na pewno nie od Jacka. – Nie zrozum tego źle, po prostu to nie jest przyjemne.
- Wiem. Rozumiem. Podróżować z kimś i potem go stracić – przyznał mu rację. – Chodzi o twoją mamę?
- Proszę, nie poruszajmy tego temat – powiedział stanowczo Philip i zabrał się za pakowanie.

            Jack podszedł do niego i mimowolnie uścisnął go. Philip próbował się bronić i odpychał go, napierając nadgarstkami na jego klatkę piersiową. Rzecz jasna próba mu się nie udała.
- Mnie możesz powiedzieć wszystko.
- Ech, ale nie chcę po prostu o tym rozmawiać. Możesz mnie teraz puścić, bo to odrobinę pedalskie.
- Jakby ci się to nie podobało. – Uśmiechnął się triumfalnie, a Philip zamarł na chwile. Czy on wiedział, że jemu to się podoba? Że jemu on się podoba?
- Nie pra… - Nie zdążył już dokończyć, bo Jack uniósł dłonią jego podbródek. Philip usłyszał tylko uderzenie swojego serca i już po chwili zapadła ciemność.

            Po ceremonii wręczenia pucharu Xavier Flamento wypoczywał w swoim mieszkaniu, spędzając czas na medytacji wraz ze swoim Slowbro. Puchar stał na szklanym stoliczku, obok Whisky, którą mężczyzna miał zamiar wypić przy ulubionej książce: „Morskie podboje Dr Anabliusa”.

            Ciszę w pokoju zakłócił dźwięk tłukącego się szkła. Xavier spojrzał za siebie, a tam stały dwie kobiety. Jedna z długimi czarnymi włosami, które świetnie komponowały się  z długim czarnym, jedwabnym płaszczem. Zaś druga z czarnymi kucykami uśmiechała się uroczo.
- Xavier Flamento tegoroczny mistrz turnieju wodnych pokemonów na Red Isle Point – powiedziała El.- Pójdziesz z nami.
- Ha! Dobre. Myślicie, że tak łatwo wam pójdzie?
- Chcesz stawiać opór? – ucieszyła się Jo. – Myślę, że to będzie zabawne.
- Slowbro pokaż jak traktujemy gości, którzy nie wchodzą frontowymi drzwiami – skwitował Xavier. Oczy Slowbro zrobiły się niebieskie.
- Koffing, błotny strzał – nakazała El, a wesoły, lewitujący pokemon wystrzelił zgniłozieloną mazią, które przysłoniły oczy Slowbro. – Bądź sobie mistrzem wodny pokemonów. My jesteśmy mistrzami w morderstwach. – Źrenice Xaviera gwałtownie się rozszerzyły. – O tak umrzesz!

            Minęła sekunda kiedy kobieta do niego podbiegła i znokautowała go, zadając celne uderzenie w kark, pozbawiając go przytomności. Pech chciał, że do pokoju wbiegł Jack, który był świadkiem wydarzenia. Kobiety spojrzały na niego. Jo wyjęła ze swojej czarnej podwiązki sztylet, którym cisnęła w jego stronę. Na całe szczęście Deseon wyskoczył spod nóg Jacka i stalowym ogonem odbił ostrze.
- Mamy czego chcieliśmy. Wracajmy – rzuciła El, widząc kim jest przybysz. Nie wolno jej było go tknąć, ktoś inny miał się nim zająć.

             Jack nie zdążył zareagować. Pokój wypełnił dym, który podrażniał mu oczy. Chłopak wybiegł z pokoju, kiedy było po wszystkim jego ojca już nie było.

            Xavier Flamento wisiał teraz w jakiejś opuszczonej szopie. Jego ręce spętane były przez łańcuchy, które sprawiały, że zwisał bezwładnie na dół, choć nie miał zbyt wielu ruchów, gdyż jego nogi przywiązane były łańcuchem do podłoża. El położyła nóż na dekolcie Jo i delikatnie przejechała ostrzem po jej ciele, po czym namiętnie ją pocałowała.
- Masz ochotę?
- Zamordować go? – Ucieszyła się na myśl o morderstwie. – Jeszcze nigdy mi tego nie pozwoliłaś zrobić.
- Teraz wiem dlaczego – mruknęła ponuro El. – Najpierw tortury, potem odbierasz mu życie. Zabijać trzeba umieć.
- A jeśli nas wytropią?
- Proszę cię. Zadbałam o wszystko – stwierdziła i podeszła do mężczyzny. Przycisnęła ostrze do prawej strony klatki piersiowej i przejechała ostrzem w dół. Rozcinając koszulę, po chwili materiał zabarwił się an czerwono, a gdy dojechała nożem do paska Xavier krzyknął. – Czyżby zabolało? – zapytała słodkim głosikiem.

            Tortury nie trwały długo, do pomieszczenia wbiegł znany już im brunet. Wraz ze swoim Arcaninem.
- Przegrzanie! – rzucił szybko i zanim kobiet zdążyły zareagować, wiązka ognia przetarła drogę między nimi, a Xavierem. – Zostawcie go lepiej!
- Nie gorączkuj się tak – prychnęła El.
- Jak chcesz z tobą też się pobawimy – dodała Jo.
- Nie wiem kim jesteście, ale nie zamierzam tolerować waszych gierek. Arcanine, smoczny puls! -  Z pyska wilczura wystrzeliła fioletowa kula, która została zatrzymana przez czarną, którą stworzył lewitujący poszarpany stworek.
- Och, dziękuję ci Haunter – wymamrotała Jo. – Dobra skończmy to.
- Właśnie tak – poparła ją El, która w tym momencie trzymała puchar. Po chwili rzuciła nim o ziemie, a ten roztrzaskał się. – Nie mamy czasu, musimy dorwać jednego pokemona, a wy tymczasem bawcie się dobrze. Niebawem będzie po was!


            Kobiety zniknęły, a z miasta dobiegały krzyki i dźwięki eksplozji. Jack nie przejmował się tym, przy pomocy Arcanine uwolnił swojego ojca, który z trudem trzymał się na nogach.
- One uwolniły klątwę, ta wyspa. Wyspa zatonie – wydyszał….

______
Witam!
Nowy rok, jak fajnie. Co do opowiadania, walnąłem się widzę w poprzednim wytłumaczeniu. Ale skoro był przebity Metapod, to trochę oczywiste, że musiał się wylęgnąć z niego Butterfree. No dobra zapomniałem tego napisać, a to zostało mi w głowie. 
Miałem bloga zawiesić, w sensie nic nie pisać i pozostawić go bydlacko, ale! Chcę to dokończyć. Rzecz jasna posty będą pojawiały się nieregularnie. Nie wiem czy rzadko, ale na pewno nie tak regularnie. Czasem będzie natłok, a czasem zastój. Mówi się trudno, ale mam dużo ważniejsze sprawy na głowie niż blog i inne ważne opowiadanie, którego nie będę publikował, aż go nie ukończę. 
No i na koniec:
Wszystkiego najlepszego w 2016 roku. Spełnienia wszelkich marzeń, żeby to był pomyślny rok. By nie zabrakło wam weny i motywacji, żeby było dużo radości i miłości. Życzę wam spełnienia wszelkich postanowień i spokoju ducha. Na sam koniec zdrowia, bo ono jest jak się okazuje bardzo ważne(najważniejsze). Najlepszego w tym roku!!!

5 komentarzy:

  1. Przyjemny dla oka rozdział, trochę krótki, ale jak najbardziej warty uwagi. Bardzo podobała mi się finałowa walka, szczególnie ta końcówka, a Jack... no niestety został rozjechany dość brutalnie przez Macy. Te dwie "psycho-dziewczynki" wydają się być interesujące i ich pojawienie troszkę trzyma w napięciu :D No... nie doczekałem się brutalnych tortur, ale mało brakowało. Powiem szczerze, że dopiero po słowach jednej z tych kobiet, że jakiś Latios zginie, zdałem sobie sprawę z tego, że to chyba ta sama wyspa co w piątym filmie, więc pewnie akcja będzie podobna :P.

    Bardzo przykre rzeczy ostatnio wyczytuje na końcu rozdziałów, można wywnioskować, że chcesz te opowiadanie szybko dokończyć i zająć w pełni czymś innym. Szkoda, że właśnie te opowiadanie nie jest tym najważniejszym, bo biorąc pod uwagę magię w początkowych rozdziałach naprawdę mi smutno, zżyłem się z Kyle'm i resztą, szkoda tego toczenia w złym kierunku. Ale może tylko wyolbrzymiam. W każdym bądź razie mam nadzieję, że szybko się nie skończy, również WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwolę sobie zabrać głos od bardzo dawna, bo was zaniedbuję :D
      Też zżyłem się z Kyle'em i tą historią, dlatego już się nie łudzę, że to po prostu rzucę. A posty będą się jeszcze pojawiać i coś czuję, że główna historia będzie miała jeszcze wiele postów. Przynajmniej 20 rozdziałów "Złotego pióra" napiszę na bank! A mini seria faktycznie się skończy i tak nawiązałem do 5 filmu ;)
      Dzięki

      Usuń
  2. A dziękuję serdecznie za życzenia! Tobie również życzę wszystkiego dobrego. Obyś miał zawsze satysfakcję z tego co robisz/tworzysz i żebyś z sukcesem dokończył to, co sobie tam skrobiesz za kulisami ;)
    Przyznam, że ten rozdział był specyficzny. Już pomijam to, że Philip najwyraźniej dostał zawału, kiedy Jack zaczął się do niego dobierać (nie wiem czemu, ale tak mi się zrozumiało po przeczytaniu tego fragmentu ;) to jeszcze te dwie tajemnicze lowelaski. Muszą być jakieś mega mocne i doświadczone, skoro pokonały Xaviera Koffingiem. Przez tę całą krew Aerodactyla przez pół nocy śnił mi się dziwny mix Eragona i Pokemonów z Aerodactylem w roli smoka. Zgroza ;D Też widzę dużo nawiązań do piątego filmu. A jak pojawia się Misty, to zawsze jestem za! Nawet jeśli przegrywa, ale w końcu Jack to nie byle tam trener. Walki zeszły troszkę na dalszy plan, bo przede wszystkim uwagę przyciągają El i Jo. I dobrze. Podoba mi się ten wątek. Potrzebuję ostatnio inspiracji, a myślę, że "Złote Pióro" może mnie w nią zaopatrzyć ;)
    Pozdrawiam cieplutko!

    PS Hej, ja też nie cierpię kawy i nie widzę w tym nic złego. Wręcz przeciwnie, jak można lubić ten okropny smak?... No dobrze, o gustach się nie dyskutuje ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od razu mnie dobij i powiedz jeszcze, że nie oglądałaś i nie lubisz Gwiezdnych Wojen XD.
      Ja to mam strasznie skaczący poziom przy rozdziałach, więc to ja potrzebuję weny :D, ale wasza kolaboracja zachęca do działania ;)

      Usuń
    2. Szczerze? To chyba nie chcesz znać odpowiedzi ;D Ale jeśli jesteś jakimś szczególnym fanen, to na pocieszenie powiem, że nic nie mam do Gwiezdnych Wojen. Nawet wczoraj przy okazji kupowania kebaba przypadkiem widziałam kawałek którejś części i powiem, że może nawet bym przeczytała/obejrzała. Ponoć Paolini w Eragonie strasznie z tego zżynał, więc oryginał też nie może być zły ;) Chociaż tak jakoś smoki bardziej do mnie przemawiają mimo wszystko.

      Usuń

Obserwatorzy