V. I should be so lucky!
- Co? – zapytała zdziwiona koordynatorka, słysząc komunikat
siostry Joy. –To taka wiocha, a organizują tutaj pokazy? – Wciąż nie mogła
wyjść z podziwu. Kyle udzielił jej sójki w bok, aby uważała na to, co mówi. –
No co?! – Spojrzała na niego nerwowo.
- Grzecznie – dodał, symulując chrypkę.
- Ty miastowa – rzucił w ich stronę mężczyzna, wychylając głowę
nad gazetkę, którą czytał - i tak nie masz szans na wstążkę – skomentował.
Był
to starszy mężczyzna – po pięćdziesiątce. Jego zielone oczy - podkreślone przez
krawat tego samego koloru - lustrowały Alice. Jego brązowy, tweedowy garnitur
świetnie komponował się z jego siwizną na głowie. Zaś zielony krawat Siwe włosy
nadawały mu mądrości. Na jego twarzy gościł grymas, zmarszczki zaś mówiły, że
nie uśmiechał się zbyt wiele przez całej swoje życie.
- Przepraszam, czasami za dużo mówię – odparła uśmiechają się do
niego. Po czym odwróciła się i spochmurniała.
- Może i to jest mała wioska, ale są tutaj światowej sławy
koordynatorzy - dodał, nie dając za wygraną.
- Zdaje sobie z tego sprawę, proszę pana – odparła od niechcenia.
Wszystko tylko nie wdać się z nim w dyskusję. - Chciałabym teraz skupić się na
doborze pokemona i jakiś szczegółach – udzieliła tej odpowiedzi
najłagodniejszym tonem na jaki było ją stać.
- Proszę bardzo, ignoruj starego sędziego. Na pewno spojrzę na
ciebie przychylnie – wypalił.
Dziewczyna
myślała, że zapadnie się pod ziemie. Właśnie pogrzebała swoje szanse na
przejście etapu pokazowego. W jednej chwili zraziła do siebie dwóch sędziów,
zarówno siostrę Joy jak i starszego mężczyznę, którego nazwiska nie znała.
- Nie martw się. Pan Martinson często lubi straszyć młode
koordynatorki – wyjawiła siostra Joy, czując że musi uspokoić zestresowaną
koordynatorkę. Pielęgniarka popatrzyła się z pogardą w stronę starszego
mężczyzny. Nienawidziła jego usposobienia, chociaż musiała go szanować. Pomimo
swojej odpychającej osobowości, był świetnym burmistrzem.
- Przepraszam, ta miejscowość jest mała, a ja czasami, mówię co
myślę – starała się załagodzić całą sytuację. Kyle zaczął się śmiać, widząc
desperację w oczach. Alice. Dziewczyna posłała mu groźne spojrzenie, które
miało go uspokoić. Ten jednak parsknął głośniej.
- Jesteś koordynatorką, masz mieć grację. Podejrzewam, że nawet
ten bez stylu ubrany chłopak miałby szansę wygrać contest. – Wskazał na Kyle’a.
Brunet automatycznie przestał się śmiać, a Alice zaczęła zasłaniać usta dłonią,
żeby nie zauważyli jej radości.
- Widzisz nawet ja jestem lepszy – dodał, próbując wybrnąć z całej
sytuacji.
- Dlatego ja mam trzy pokemony, a ty jednego? – spytała,
przeciągając ostatnią część zdania.
- Dumna koordynatorka, dostała łupnia w walce pokazowej od
trenera.
- Lidera – poprawiła.
Wszystkiemu przyglądał się Poliwag, znowu nie mógł znieść tych bezsensownych
kłótni, tym razem zamierzał poradzić sobie inaczej z dziećmi. Doskoczył do
dwójki i zadał im celne ciosy ogonem.
- Au! Poliwag, spokój! – krzyknął niezadowolony trener.
- Przepraszam blondynka jest lepsza, przynajmniej panuje nad
pokemonami. – dodał pan Martinson i oddał się lekturze.
Kyle miał ochotę udusić go gołymi rękoma. Alice z pewnością by mu pomogła.
Miała dość uwag starszego pana, który cały czas krytykował przybyszów.
- Proszę pana! – upomniała siostra Joy. – Mógłby być pan chociaż
raz miły? – W głębi poczuła wstyd za zachowanie starszego mężczyzny. Był on w
końcu reprezentacją miasta.
- Jestem miły. To oni są niekompetentni – odpowiedział, nie czując
winy. Takt nie należał do jego mocnych stron, chyba że chodziło o interesy.
Wtedy dyplomacja grała u niego pierwsze skrzypce.
- Nie przejmujcie się nim. On już tak ma. Pokazy odbędą się za
trzy dni, na spokojnie możecie zatrzymać się w centrum pokemon jeśli chcecie –
powiedziała przyjaźnie, kończąc temat starszego pana.
- Super. Jeśli możemy, to chętnie skorzystamy – odparł uradowany
Kyle. Co prawda nie planowali zatrzymywać się w Floruse Village, aż cztery dni,
ale skoro jest okazja zdobycia wstążki, to dlaczego by z niej nie skorzystać. Dla
Kyle była to świetna okazja, aby schwytać nowego pokemona. W końcu nieopodal
miasta ciągnęły się piękne, zielone łany, na których aż roiła się od
trawiastych stworków. No i oczywiście las Ilex, w którym znajdowały się
specyficzne gatunki. Może udałoby mu się złapać wymarzonego Bellsprouta.
Alice i Kyle udali się do swojego pokoju, które znajdowało się aż na poddaszu.
Pomieszczenie było nie duże z jednym oknem wystającym na miasto, łóżkiem
piętrowym na pół pokoju, małą nocną szafką z czerwonym zegarkiem na niej.
Przyjaciele szybko położyli się spać. Kyle’owi zależało na tym, żeby jak
najszybciej wyruszyć w podróż, a Alice musiała przyłożyć się do treningu.
Koordynatorka miała już trzy pokemony, lecz żaden nie był jeszcze dobrze
trenowany, po za Staryu, którego trenowała jeszcze przed ukończeniem szkoły.
Dziewczyna świadoma była, że nie może liczyć tylko na Staryu. A zwłaszcza na
Staryu. Floruse Village to miejsce pełne trawiastych pokemonów, więc
prawdopodobieństwo walki z jednym ze stworków tego typu było całkiem spore.
Tuż po godzinie szóstej Kyle zerwał się na równe nogi. Był pełen entuzjazmu,
zszedł do stołówki centrum pokemon, gdzie posłusznie zjadł swoją porcję
owsianki z dodatkiem suszonych owoców. Przejrzał jeszcze raz uważnie mapę i
odebrał swojego podopiecznego od siostry Joy, która była zdziwiona
zdyscyplinowaniem chłopaka.
Trener doskonale zdawał sobie sprawę, że jego pokemon potrzebuje wzmocnić swoje
ataki. To całkiem dobrze, że poznał nowe, ale ich siła i celność pozostawiała
wiele do życzenia. Zdecydowanie musiał poćwiczyć nad kondycją swego
podopiecznego. Rozpoczął od wspólnego biegu, po czym Kyle rzucał w powietrze
frisbee, które Poliwag miał strącić za pomocą wodnej broni. Potem pokemon
uderzał w kamień, który miał za zadanie przesunąć. Na początku szło bardzo
opornie, lecz z czasem udało się i kamień przesuwał się po każdym ataku.
Oczywiście trener nie zapomniał o rozwoju innych ataków. Ćwiczyli naprawdę
ostro, aż do południa.
Tymczasem Alice wstała dopiero o godzinie jedenastej, na stołówce spotkała
Brad’a, który jeszcze nie opuścił miasta. Postanowiła się do niego przysiąść.
- Co tutaj jeszcze robisz? – zagadnęła, próbując wyciągnąć od
niego trochę informacji.
- Jem śniadanie – odpowiedział krótko. – A ty już jesteś po?
- Nie i nie o to mi chodziło. Co robisz jeszcze w tej wiosce? –
Przysiadła się ze swoją porcją sałatki owocowej.
- Szczerze powiedziawszy sam nie wiem. Chciałem zobaczyć jak
sobie poradzisz i tak nie mam co robić, a mam ochotę poćwiczyć jeszcze z moim
Bellsproutem, czuję że niebawem ewoluuje – wytłumaczył przyglądając się
dziewczynie, która od razu się zawstydziła.
- To wszystko dla mnie? – zapytała ciągnąc temat. Tak naprawdę
podobał się jej podryw, który Brad stosował na niej. Nie miała ochoty ani na
chwilę rezygnować z dobrej zabawy i odtrącić go.
- Nie, moja droga ten świat jest pełen tego kwiatu. – Uśmiechnął
się łobuzersko. On też miał swój honor. Tak naprawdę był tu dla niej, lecz nie
potrafił tego przyznać.
- Kolejny rycerz na ośle. – skomentowała.
Alice czuła się przy nim nieswojo. Towarzyszyło jej dziwne uczucie, jakby
magnetyzm. Cały czas chciała więcej Brad’a, ale z drugiej strony nie chciała
iść o krok do przodu. W zwyczaju Brad’a nie było przejmowanie się jedną
kobietą. Tutaj jednak był w stanie stracić swój cenny czas. Alice znowu
uwielbiała być adrowana, chociaż czasami czuła, że to wcale nie potrzeba bycia
pożądanym nią kierowała, a strach przed odrzuceniem.
- Może i tak, ale świat jest brutalny – westchnął przypatrując się
jej oczom.
- To jak postrzegasz świat zależy od ciebie – zripostowała.
- I dlatego ty siedzisz tutaj zamiast trenować? – zarzucił.
- Nie rozumiem – zdziwiła się.
- Znam to, śpisz prawie do południa, bo nie chcesz wziąć się, za
konkretny trening. W sumie nic dziwnego. Też chowałem głowę w piasek jak ktoś
mnie skrytykował. Albo jak byłem na straconej pozycji – wyjawił dziewczynie.
Alice najpierw nieznacznie drgnęła, potem zmieszana starał się coś wyjaśnić,
jednakże nie przychodziła jej żadna dobra odpowiedź
- To, to wcale…
- To właśnie tak jest, nie wierzysz w siebie – dodał pewnie wciąż
ją obserwując.
- Wydaje ci się dzieciaku – wyśmiała go licząc, że odstąpi od jej
tematu. Wierzyła w siebie, nie potrafiła po prostu odnaleźć się w nowej roli.
To wszystko było naprawdę ekscytujące, lecz nowa sytuacja, stworzyła wiele
wątpliwości.
- Jak tam wolisz, ja mogę potrenować z tobą mojego Bellsprouta –
zaproponował. – Znam kilka dobrych ataków i znam się na pokemonach. Już raz
przemierzyłem całe Johto.
- I myślisz, że wszystko wiesz? – odpowiedziała chłodno.
- Więcej niż ty, ale skoro zamierzasz udawać twardą to sobie bądź.
– Wraz z tymi słowami koordynatorka doznała duszności w klatce piersiowej. Nie
chciała żeby odchodził. Właściwie to miała ochotę rzucić się na kolana i błagać
go o pomoc.
- Ok, możemy razem trenować – powiedziała z niechęcią. Czuła, że
nie ma innej opcji. W tym wszystkim była prawda, potrzebowała kogoś
doświadczonego. Była zielona w tym wszystkim. Co innego rozmowy teoretyczne,
oglądanie pokazów, a co innego trenowanie własnych pokemonów.
W tym czasie Kyle postanowił wyruszyć w podróż. Nie zamierzał nic mówić Alice,
aby jej nie rozpraszać, a co gorsze żeby z nim nie poszła. Przy niej nie miał
szans na pochwycenie nowego pokemona. Ta dziewczyna przynosiła mu
najzwyczajniej pecha.
Przemierzał łąkę, jednak nie znalazł niczego dla siebie, kiedy wreszcie
wyłaniał się jakiś stworek, to błyskawicznie uciekał. Kyle tracił cierpliwość.
Pech poganiał pech, żadnego pokemona. Poliwag posmutniał czując, że to jego
wina, że jest za słaby, aby jego trener mół coś złapać.
- Spokojnie. Na pewno coś złapiemy – powiedział Kyle bez
przekonania, zaczął zastanawiać się czy w ogóle nadaje się na trenera pokemon.
Spędził trzy godziny, na łące pełnej trawiastych stworków i ani jednego nie udało
mu się złowić.
Nagle panującą ciszę przerwał szelest trawy. Oczywiście Kyle nie omieszkał
sprawdzić co też w „trawie piszczy”. Za kilkoma listkami dostrzegł żółto-czarne
nasionko, które spotkał już wcześniej. Był to mały Sunkern. Stworek był tak
wystraszony, że szybko skoczył chłopakowi w ręce.
- Hej maluchu, co się stało? – spytał. Pokemon tylko pojęczał i
wtulił się mocniej w ramiona trenera. – Zgubiłeś swoje stado, mamę? – Wciąż
próbował się dowiedzieć. Pokemon pokręcił tylko przecząco wystającymi listkami.
Kyle interesował się trawiastymi pokemonami i wiedział o wielu dość sporo.
Przypomniał sobie, że Sunkern po wykluci musi radzić sobie sam, bo rzadko
pokemony trawiaste wykazywały opiekę nad swoim potomstwem. Najczęściej już od
małego musiały sobie radzić same, co nie było takie straszne. Pokemony
trawiaste w większości zamieszkują łąki, które są stosunkowo bezpieczne i
dzięki światłu słonecznemu szybko dorastają. Zupełnie jak rośliny.
- Spokojnie, jestem z tobą. Wezmę cie ze sobą. Zobaczy trochę
świata i może będziesz odważniejszy. – Uśmiechnął się do malucha, po czym na
chwilę odstawił go na ziemię. W duży czarnych oczach zakręciła się łezka. – Nie
martw się. – uspokoił Kyle. – Mam coś dla ciebie. – Wyciągnął kilka chrupek, a
maluch szybko spożył znaczną ich ilość. Oczywiście Poliwag nie mógł tego
znieść, więc odepchnął malucha i sam zaczął wydajać. – Zazdrośniku, podziel
się!
Poliwag odszedł, a Kyle wziął trawiastego stworka na ręce i ruszyli dalej w
podróż w stronę lasu. Chłopakowi nie uśmiechało się być nianią malucha, z
drugiej strony uwielbiał trawiaste pokemony. Problem polegał na tym, że nie
mógł z malcem stoczyć walki, więc nie mógł go złapać. Teoretycznie mógł, ale
byłoby to bestialskie z jego strony.
Zbliżała się godzina czwarta. Kyle zgłodniał, postanowił schronić się w cieniu
drzew i przekąsić prowizoryczny obiad. Tymczasem z listków pokemona zaczął
wydobywać się różowy pyłek, który unosił się w stronę lasu. Kyle nie zauważył
tego faktu, ponieważ zajęty był studiowaniem pokedexu. Zastanawiał się jakich
ataków nauczyć swojego pupila i postanowił skupić się na lesie Ilex, może też
mógł złapać Caterpie, to jednak coś.
Różowy pyłek powędrował w stronę lasu. Kiedy Kyle spojrzał się na Sunkerna nic
nie zauważył.
- Dlaczego pokemony trawiaste są takie urocze. Oczywiście ty
Poliwag jesteś też bardzo ładny. – dodał starając zmniejszyć się rywalizację.
- Poli, Poli. – Malec zaprotestował i odwrócił się. Kyle pogłaskał
go po idealnej główce i spryskał aerozolem, aby jego skóra była idealnie
gładka. Pokemon ucieszył się i od razu wybaczył trenerowi brak miłości.
Nieświadomy działań nowego pokemona Kyle siedział w spokoju, tymczasem słodki
zapach - bo tak nazywał się ten atak – zwabiał leśne pokemony. Za
zapachem ciągnął zielony insekt, o twardym chitynowym pancerzy i olbrzymim
rogu. Stworek był naprawdę głodny, na zapach praktycznie się ślinił. Wychylił
się powoli zza drzewa i zobaczył piknik. Potem spojrzał na pokemona, który
wydobywał z siebie ten smaczny zapach, nie zamierzał się zatrzymać, choć nie
miał zamiaru zwracać na siebie uwagi.
Zakradł się powoli zmieniając krzew po krzewie. Aż w końcu miał stworka na
wyciągnięcie ręki.
- Słyszałeś coś? – Zaniepokojony chłopak spytał swojego
podopiecznego. Poliwag jednak pokręcił przecząco ciałem. – Chyba jestem
przewrażliwiony. - Wraz z tymi słowami, niechciany gość poczuł się komfortowo.
Wychylił swoją łapkę i sięgnął po pokemona nasienie. Pech chciał, że wyciągając
dłoń po zdobycz stracił równowagę i runął tuż przed trenerem. Kyle podskoczył
jak poparzony i wyciągnął pokedex.
Heracross pokemon typu robak i walka.
Pokemon przypomina żuka, ma twardy, niebieski, chitynowy pancerz, który chroni
go przed uderzeniami. Do obrony służy mu także duży róg, zadający często
poważne rany. Po rogu można odróżnić samca od samicy. Pokemon ten spotykany
jest w lasach, żyje w symbiozie z Butterfree. Ulubionym pokarmem jej miód.
Heracross znany jest jako łakomczuch. Zazwyczaj spokojne, atakują w
ostateczności.
Oczy Kyle’a wręcz zapłonęły ze szczęścia. To była jego unikatowa szansa na
złapanie pierwszego pokemona podczas swojej podróży.
- Dobra Poliwag to twoja walka – powiedział. W tym czasie
Heracross stanął na równe nogi, ale zanim zdążył uciec drogę zagrodził mu
Sunkern. – Chcesz walczyć mały? – zapytał zaskoczony trener. Pokemon kiwnął
głową. – No dobrze. – Kyle nie wiedział czego się spodziewać, ale czemu nie
spróbować. Fakt mógł stracić Heracrossa, który był jednym z rzadkich pokemonów
i do tego jednym z ulubionych Kyle’a.
Heracross przestał być taki łagodny, jego pazury lśniły na ciemnobrązowy kolor,
po chwili zamachnął się, by zadać cięcie maluchowi. Ten tylko uskoczył.
- Sunkern, słoneczny dzień. – polecił Kyle, nie będąc przekonany
czy stworek jest w stanie wykonać jego zalecenie. Ten tylko podskoczył i
wystrzelił błyszczącą kulę pod korony drzew. Może nie był to silny atak,
jednakże dodawał szybkości i efektywności Sunkernowi. Oponent nawet na chwilę
nie zamierzał się poddać. Odwrócił się i otworzył swój pancerz, spod którego
wyłoniły się owadzie skrzydła. Wzniósł się ponad powierzchnię i znowu zaczął
szturmować, tym razem jego dłonie były błękitne. – Unik! – krzyknął.
Sunkern dzięki sprzyjającym warunkom bez problemu uniknął ataku, wykonując
salto nad insektem, kiedy się obracał, wysłał brązowe nasionko na przeciwnika.
Nasienie błyskawicznie wykiełkowało. Z brązowego nasienia wydobył się zielony
bluszcz, który szybko obrósł całego pokemona. Po chwili zaczął lśnić, był to
znak, że wysysa energię z Heracrossa.
- Brawo! – pochwalił Kyle. Nie spodziewał się po malcu takich
zdolności. Heracross próbował uwolnić się z porastającej go byliny, jednak nie
szło mu to najlepiej. W tym czasie Sunkern otworzył pyszczek i wystrzelił
dziesiątkami zielonych nasionek. Następnie stanął i przyglądał się szamoczącemu
się rywalowi. Jego dwa listki zaczęły świecić na jasno.
- Czy to jest słoneczny promień? – Zauważył z niedowierzaniem
Kyle. Promień poszybował szybko w stronę motającego się jeszcze Heracross.
Oczywiście nie zdołał on zareagować na niebezpieczeństwo. Kyle nie czekał ani
chwili. Rzucił balem przed siebie.
Biało czerwona kula wahała się przez chwilę, aby potem zastygnąć. Kyle podbiegł
do pokeball i podskoczył z radości, uścisnął małego Sunkerna i Poliwaga, który
był zirytowany faktem, że to nie jego walka. Postanowił wyciągnąć kolejny
pokeball.
- To co mały? Masz ochotę dołączyć do mojej drużyny? – zapytał.
Sunkern podskoczył ze szczęścia. Kyle posłał kolejną kulkę, która od razu
wydała charakterystyczny dźwięk. – Wreszcie. – odetchnął z ulgą. Nadrobił
ostatnie dni.
Teraz postanowił wrócić do wioski, stwierdził że na dzisiaj wystarczy. Po za
tym Alice na pewno się o niego martwiła. Bez słowa ją zostawił, chociaż
wiedział, że tak będzie lepiej, bo pewnie spędza czas z Bradem, który właśnie
podbija do niej. Trener nie miał jakoś ochoty przyglądania się ich amorom,
chociaż nie omieszkał skorzystać z okazji i pochwalić się swoimi zdobyczami.
Tak jak się spodziewał na placu, za centrum pokemon Alice ćwiczyła ze
wszystkimi swoimi trzema pokemonami. Dziewczyna stała obok Brada, który cały
czas udzielał jej rad. Alice uśmiechała się widząc efekty jej pracy. Naprawdę
dobrze współpracowało się jej z trenerem. Kyle postanowił przerwać tę chwilę.
- Cześć! – zagadnął.
- Cześć! – rzuciła się mu na szyję Alice. – Gdzie byłeś? Martwiłam
się – powiedziała uderzając go w ramię. Brad stał z boku i nie podzielał
entuzjazmu dziewczyny.
- Powiedzmy, że musiałem ci dorównać. – Uśmiechnął się łobuzersko.
Wreszcie czuł się dowartościowany. Myśl, że byłby gorszy przerażała go.
- Naprawdę nie mogłeś przeżyć, tego że mam już trzy pokemony? –
spytała zaskoczona.
- Nie o to chodziło, po prostu niebawem następna sala, a ja
chciałbym jednak nie łapać przed wejściem do niej jakiegoś pokemona –
wytłumaczył się. Czuł się teraz naprawdę głupio. Cała jego radość zniknęło, bo
poczuł się jak małe dziecko, które chce mieć taką samą zabawkę jak kolega.
- Ta jasne. I pierwsza zdobędę wstążkę, a potem komplet –
przedrzeźniła chłopaka. Kyle zacisnął tylko pięść i wziął głęboki oddech. Nie
miał ochoty wdawać się w kolejną sprzeczkę
- To chyba oczywiste. Wielki finał jest przed rozpoczęciem Ligii,
byłoby trochę słabo gdybyś – zripostował.
Dziewczyna miała powiedzieć jeszcze coś błyskotliwego, lecz zbyt bardzo się
cieszyła, że jej przyjaciel wreszcie się odnalazł. To było dla niej największe
szczęście.
- Grunt, że przyszedłeś. Ja już prawie mam strategię na
nadchodzące pokazy – pochwaliła się.
- Cieszę się. A ja złapałem te dwa maluchy. – Wyrzucił w powietrze
pokeballe, z których wyłoniły się dwie postacie. Heracross poczuł słodki zapach
Bellossom i zaczął go ganiać, myśląc że to wspaniały posiłek.
- Co Twój pokemon robi?- zapytała zdziwiona.
- Chyba ma ochotę na trochę miodu.
- Wara od mojego pokemona. – Złapała Bellossoma na ręce. Heracross
zatrzymał się i popatrzył ze smutną miną jak jego kolacja właśnie mu cieka.
- Chcesz jeść, dam ci trochę miodu. Na pewno mają tu w sklepie.
Więc jeśli poczekasz, to za niedługo dostaniesz. – Pokemon od razu rozpogodził
się i doskoczył do swojego trenera, mocno go obejmując.
- Wow, ale z niego łasuch, chyba większy niż ty – wytknęła
przyjacielowi. Kyle nawet nie zamierzał tego komentować.
Wyruszył jedynie po obiecany słoik miodu. Alice i Brad wybrali się do centrum
pokemon, bo naprawdę się już ściemniało, a dziewczyna miała wielkie plany jeśli
chodzi o jutrzejszy trening. Zapowiadał się bardzo pracowity dzień.
Coś czuję, że ten stary facet nauczy czegoś Alice. Hmmm amory Brada, 2 nowe pokemony Kyle'a , teraz tylko czekać na walkę o pierwszą odznakę :D. Wydaje mi się, że ten rozdział podbił trochę poziomem, pozdrawiam :P
OdpowiedzUsuńKyle chciał do Pokemona i go nie złapał, a jak Pokemony chciały do Kyle'a, to zaraz poszło jak z górki. Drużyna chłopaka jest moją ulubioną, jak na razie. Nie spodziewałam się po tym małym, wystraszonym Sunkernie takiej świetnej walki. Najwyraźniej fakt, że to Pokemon z najniższymi statystykami w grach, nie miał tu większego znaczenia ;)
OdpowiedzUsuńAlice dalej mnie drażni, ale chyba taka jej rola. Przynajmniej Brad nie dał jej się znowu oczarować... aż tak bardzo.