logo

7. Nie liczy się wielkość, ale jakość!

7. Nie liczy się wielkość, ale jakość! 

            Kyle był już spakowany, siedział na ławeczce, przed domem i czekał na swoją młodszą siostrę, która miała udać się do New Bark Town, żeby odebrać swojego startera.
- Wreszcie – jęknął Kyle, widząc jak drzwi się otwierają. Ku jego niezadowoleniu wyszła jego mama.
- Zapomniałeś – powiedziała, wręczając mu srebrne zawiniątko.
- Dawałaś mi już kanapki.
- Ale te są na jutro, na śniadanie.
- Ale ja już nie mam, gdzie tego włożyć! – zaprotestował.
- Ja już je zrobiłam – powiedziała, próbując wzbudzić współczucie u swojego syna.

            Kyle wziął głęboki oddech i posłusznie wziął kanapki, które umieścił w już i tak pękającym w szwach plecaku.
- No szybciej! – krzyknął za siostrą.
- Ładnie to tak bez pożegnania? – Kyle zesztywniał, kiedy usłyszał głos za sobą. Pomyślał tylko o jednej osobie, dopiero kiedy jeszcze raz ocenił sytuację.
- Nie skradaj się! – rzucił do Kaspra, który szczerzył się do przyjaciela. – Myślałem, że to Alice. Po wczorajszym to wiesz.
- Nie, nie wiem. – Zgrywał głupka. Kyle nie odpowiedział. Zdawał sobie, że jego przyjaciel nie raz poruszy ten temat w czasie podróży.
            Tak, Kasper również idzie z nimi do New Bark Town, żeby zostać z profesorem Elmem na wakacyjnych praktykach. Kyle, kiedy to usłyszał obrócił oczami, ale sam nie był w lepszej sytuacji i też powinien odbyć swoje praktyki. Mógł zostać w Azalea i praktykować w domu, albo z Bugsym, albo udać się do Celadon City. Mógł też, co wybrał, nie odbyć praktyk i poprosić mamę o podpis. Co prawda, pani Flamento jeszcze nie wiedziała o planach syna.
Spojrzał na Poliwhirla, który dzisiaj był nadzwyczaj spokojny.
- Wreszcie ruszamy – powiedział do pokemona, który miał dziwny wyraz twarzy, o ile Poliwhirl może ją mieć.
- Poli, Poli – rzucił ze stoickim spokojem.
- Zatruł się? – spytał Kasper. – Jakiś taki niemrawy, jak nie… - Nie dokończył, bo dostał strumieniem chłodnej wody w prawy policzek. Przewrócił się. – Za co? Ja się tylko martwię – jękną.
- Jestem, jestem! – krzyczała Emily. – A jemu co? Już jesteś mokry na mój widok?
- Emily! – warknął Kyle.
- No co?
- Masz dziesięć lat, zachowuj się – powiedział, choć był już przyzwyczajony, że jego siostra zbyt dużo wiedziała na temat Butterfree i Vileplume’ów.
- Dobrze, świętoszku.
Kyle pomógł wstać Kasperowi i wyruszyli w drogę.
***
W innej części miasteczka Philip właśnie skończył swój trening. Lubił zrywać się o poranku, kiedy był w tak podłym nastroju i wyruszał ćwiczyć. Zazwyczaj, po takim treningu całe zło świata przechodziło mu; zazwyczaj, ale nie dzisiaj.
Zaczął medytacje, chciał odnaleźć spokój. To jedna z tych rzeczy, której nauczył się podczas podróży: co nagle to po diable. Warto więc czasem zaczekać, odpocząć i zdystansować się do problemu.
Tylko jak się zdystansować do problemu, który tkwi w nas? Od powrotu był otwarty, nie miał dokąd uciekać, nie miał z kim o tym porozmawiać, bo z kim. Jedyna osoba, z którą czuł, że powinien porozmawiać była gdzieś w świecie, a on potrzebował teraz dobrej rady.
Siedział, wdychał powietrze i powoli je wypuszczał. Pichu biegała wokół niego, ćwicząc swoją prędkość, nie była cierpliwa. Kiedy tylko zobaczyła Butterfree zaczęła za nim biec.
Philip pogrążył się tak w medytacji, że nie zauważył zbliżającego się nieznajomego. Bruneta o zbójeckiej brodzie i postawnej sylwetce. Miał na sobie ortalionową, czerwono-czarną kurtkę i ten głupi uśmieszek.
- Ej! Ty, damo z Pichu – rzucił do Philipa, który otworzył oczy. Wciąż był poirytowany, a kiedy zobaczył kolejnego ignoranta, poczuł napływ krwi do mózgu. Zmiesza go z błotem!
- Co dzikusie? – odparł.
- Tutejszy jesteś czy zbłądziłeś? Bo mnisi to chyba w Violet City, nie?
- Tak, mieszkam tu – odparł protekcjonalnie, podniósł się i strzepał trawę, która znalazła się na jego spodniach.
- Ja też jestem stąd – powiedział już nie tak pewnie. – Nie wiesz, może, czy Kyle Flamento jest w mieście?
- A po co Ci on? – zdziwił się. Co taki prostak, trener, mógłby chcieć od spokojnego Kyle’a.
- Chciałem odwiedzić brata, albo i nie…
Philip zamarł, czuł się jak bohater greckiej tragedii. Szukał właśnie Jacka Flamento, z którym mógłby pogadać o swoim problemie, a on przyszedł do niego.
- Jeszcze wczoraj był – stwierdził.
- To dobrze – odparł Jack i już miał ruszyć. – A ty jak się nazywasz?
- Philip… Philip Axaro – uściślił.
- Nawet o tym nie myśl. – Czerwony Rubin Espeona zalśnił.
- Ale o co chodzi? – jęknął Jack.
- On jest słodki, ty jesteś… jesteś Jackiem, resztę sobie dopisz. – Przekazał mu telepatycznie.
- A czy u mnie wszystko musi się kręcić wokół…
- Tak.
- Hej, to niesprawiedliwe!
- Dorośnij!
- Sama dorośnij!
Philip stał w konsternacji. Nie wiedział, co powinien zrobić, nie rozumiał, dlaczego Jack mówi do milczącego pokemona, jakby prowadził z nim dialog, który przecież był monologiem.
- Ekhm… wezwać może lekarza? – wtrącił. – Może kaftanik?
- A co, potrzebujesz? – odszczekał się Jack, wyprostowują się i wypinając swoja klatkę jak dorodny Pidgey.
- Dla ciebie, a i owszem.
- O jaki cięty ten mnich. Znaczy, nieudany Axaro, oddali cię do zakonu? – Philip zmrużył oczy, nienawidził Jacka tak bardzo i tak bardzo mu się to podobało!
- O proszę cię, ja nieudany? A ty co, facetów zabrakło na świecie?
- Dobre – stwierdził Jack, uśmiechając się łobuzersko.
Stali tak przez chwilę, wpatrując się w siebie z zaciśniętymi pięściami. Wiatr przeczesał trawę, Esepon machał ogonem, Pichu poruszyła uszkami, jakby czegoś nasłuchiwała.
- Dobra, najpierw spuszczę ci manto, a potem odwiedzę rodzinę.
- Wrócisz do rodziny z podwiniętym ogonem – odparł Philip.
- To co, jeden na jednego?
- Bo więcej pokemonów nie masz?
- Ej! Co za dużo, to niezdrowo. Starczy tych lamerskich tekstów – powiedział Jack z grymasem na twarzy. – Jeden na jednego i tyle.
- Niech będzie…
Rozeszli się na odległość około dziesięciu metrów. Stali wpatrując się w siebie, wiatr znowu dmuchnął, porywając ze sobą, skrywające się w trawie Hoppipy.
- Pichu…
- Espeon. – Pokemony wyszły przed swoich trenerów. Ogon Espeon miotał się na wszystkie strony, niczym bicz. Przez policzki Pichu przepłynęła elektryczność.
- Urok! – rozpoczął Philip. Pichu zrobiła wielkie oczka i stanęła na jednej łapce. Słodkie serduszka, z których sypał się diamentowy pył, mknęły w stronę niewzruszonej Espeon.
- Ekhm… to że ja tak lubię, nie znaczy, że i mój pokemon jest lesbijką – zaznaczył Jack.
- Ty jesteś przecież gejem.
- Blondyn! – powiedział Jack, szczerząc się. – A teraz Konfuzja!
Pichu pokryła się niebieską poświatą. Nagle jej ciało zaczęło się unosić, a ona przebierała nóżkami w powietrzu.
- Spokojnie – mruknął Philip. -  Fala elektryczności!
- Esepeon, ekran! – Niebieska, elektryczna fala rozeszła się dookoła, niestety, szklany ekrany, który Esepon wytworzył przed sobą, zatrzymał atak. – Serio?
- Od czegoś trzeba zacząć. – Wzruszył ramionami Philip.
- Pokaż mu naszą psychiczną siłę.
- Moją – wtrącił urażony Esepeon, po czym rzuciła Pichu o ziemię. Elektryczny pokemon przekoziołkował kilka razy.
- Swoją drogą – zaczął Jack. – Od kiedy to Axaro używa słodkich pokemonów. Wy zawsze macie jakieś wyexpione w kosmos pokemony na sterydach, a ty?
- A wy nie jesteście tą słodką, idealną rodzinką z obrazka? No wiesz dziadkowie, bracia, żony, rodzice, dzieci? Wykruszyłeś się, nieładnie. – Philip pokiwał palcem.
- Słusznie – przyznał Jack. – Aż szkoda, że muszę ci dowalić. Esepeon, Konfuzja!
Pichu znowu unosiła się w powietrzu. Philip myślał. Wiedział, że walka dopiero się zaczyna, tak naprawdę czekał. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej o Espeonie, więc dawkował swoje posunięcia. Choć, fakt, nie powinien narażać swojej Pichu na niepotrzebne zranienia.
- Piorun kulisty! – Pomarańczowa kula elektryczności wystrzeliła niczym kometa w stronę Esepona. Pokemon nie drgnął, był pewien, że szklany ekran wytrzyma. Elektryczny atak zetknął się ze szkłem. Trzask! Odłamki szkła zaczęły się sypać i zanikać. Źrenice Espeona zwęziły się, tuż przed tym jak oberwała elektrycznością, prosto w swój czerwony klejnot. Elektryczność rozeszła się po jego ciele.
- Esp, Espoen! – zawył.
- A tak, ten słodki maluszek mógłby ładować elektrownie w Goldenrod City, to tak na marginesie – powiedział złośliwie Philip. Jack uśmiechnął się.
- Mniszek ma kopa, lubię to!
- Ale ja nie! – zaprotestowała Esepon. – Zaproś go na kawę czy coś? Czy ja musze zawsze przecierpieć twoje zauroczenia?
- To nie jest… - powstrzymał się, kiedy spojrzał na Philipa. – Dobra, walczymy z nimi, a nie między sobą. Stalowy ogon!
- Stalowy ogon!
Esepon rozpędził się, jej ogon zesztywniał, pokrył się metalicznym połyskiem. Pichu również ruszyła. Obie odskoczyły w jednej chwili. Pichu zrobiła obrót w powietrzu, starając się jak najmocniej uderzyć swoim ogonkiem. Esepon w porę zablokowała uderzenie. Opadły na ziemię, wciąż mierząc się ogonami. Przeciągały je niczym miecze, słyszalny był charakterystyczny zgrzyt. W końcu obie pociągnęły ogony w swoją stronę. Wystrzeliły iskry.
- No, mały, ale całkiem sprawny – skomentował Jack.
- Nie liczy się wielkość, ale jakość.
- Mądry jesteś mnichu – rzucił, a Philip nie wiedział, czy się śmiać, czy się bać, a może płakać?
- Piorun kulisty!
- Szybki atak!
Elektryczny pocisk sunął w stronę Esepona, która zaparła się na swoich łapkach, a następnie odskoczyła w ostatniej chwili. Elektryczność musnęła jej bladofioletową sierść, lecz nie wyrządziła jej żadnych szkód. Już po chwili była przy Pichu i wymierzyła celny cios swoim czołem. Żółty stworek znowu poturlał się. Pichu zagryzła wargę, teraz jej sierść była pokryta grudkami ziemi.
- Piaskowy atak!
- Ochrona!
Esepon przebierał łapkami w podłożu, drobinki piasku ruszyły niczym morska fala w stronę Pichu, niestety, nie dosięgły swojego celu. Zielona, energetyczna ściana zatrzymała uderzenie. Piaskowy atak przepłynął po zielonej sferze.
- Piorun kulisty!
- Szybki Atak!
- Fala elektryczności! – Esepon rozpędził się, elektryczny pocisk, oczywiście, nie trafił. Po kolejnej komendzie Pichu nadęła się, a potem uwolniła niebieską falę, która rozchodziła się po całym boisku.
- Ekran! – Esepon zatrzymał się w porę, pojawiła się przed nim szklana zapora, która zatrzymała elektryczny atak.
- Piorun kulisty! – ponaglił Philip. Elektryczny strzał znowu przebił szklany ekran, dotarł do fioletowego stworka, który wygiął się pod wpływem elektryczności, przepływającej przez jej ciało.
- Szlag! – zaklął Jack. – Konfuzja!
Psychiczny lis ledwie się pozbierał, a jego rubin już pokrył się niebieską poświatą. Pichu odleciała w powietrze, jakby została czymś uderzona. Wylądowała na ziemi i przekoziołkowała. Esepon była poirytowana.
- No dalej, bo sama ją załatwię! – krzyknęła w myślach Jacka.
- Myślę.
- Zginiemy – skwitowała.
Pichu udało się pozbierać. Ładowała swoją elektryczność, pomimo, że jej trener nic nie mówił.
- Konfuzja!
- Piorun!
- Szybki atak, a potem Konfuzja!
Esepon już skupiała swoją energię, kiedy jej klejnot zgasł, ruszyła przed siebie, choć uderzenie błyskawicy, która spadła z nieba, po tym jak Pichu ją tam posłała, była tak potężna, że pole, na którym walczył zaczęło pękać. Odłamki ziemi unosiły się ku górze, piorun żłobił dziurę na środku łąki. Odnogi elektrycznego ataku, uderzały w boisko sporadycznie, uderzając również w biegnącego Espeona. Na całe szczęście nie był to tak potężny ładunek, by wyrządzić krzywdę Esponowi.
Atak ustał, a zmęczona Pichu zajaśniała na niebiesko.
- Przykro mi!  - rzucił Jack, czując się, jak egzekutor.
- Czemu?
-Bo to był tak dobry pojedynek, ale widać, kto jest gwiazdą. Espeon…
- Magnetyczny wzrost!
- Co? – jęknął Jack. Pichu jeszcze intensywniej pokryła się niebieskim kolorem. Espeon zamachnęła łebkiem, Pichu poszybowała w stronę ziemi, lecz o nią nie uderzyła.
- Coś się stało? – zakpił Philip, widząc zdziwioną minę Jacka. – Skup się, bo oberwiesz.
W tej chwili elektryczna kometa uderzyła w Espeona, która znowu upadła na ziemie, rażona elektrycznością. Pozbierała się, przygryzając wargę. Pichu ciężko dyszała. Kombinacja ataków, plus poprzednie zranienia dawały o sobie znać.
- Kończymy! – rzucił Jack, a Philip skinął głową. Skończą to jak honorowi trenerzy, bez kombinacji, bez sztuczek. Silniejszy wygra!
- Piorun!
- Psychopromień!
Tęczowa wiązka zmierzyła się z elektrycznym smokiem, którego wytworzyła Pichu. Na początku smok połykał tęczowy słup, lecz po chwili stanął i zaczął przesuwać się w stronę małego potworka. Potem jednak jakby urósł i rozpoczął ponownie swoje natarcie.
Philip nie chciał tego przegrać, nie mógł, był najlepszy w Azalea. Jack nie wątpił w swoją wygraną, czuł, że ma godnego przeciwnika, jednakże był pewien swoich umiejętności. Był starszy, bardziej doświadczony, był twardszy.
Stało się. Smok zniknął, zgasł, a tęczowy filar uderzył w bezbronną Pichu. Blondyn podbiegł do swojej podopiecznej, która leżała nieprzytomnie. Pogłaskał ją po główce.
- Dałaś z siebie wszystko, dziękuję!
Espeon wzniosła swój pyszczek i czekała na zasłużone podziękowania.
- No na co czekasz? – przekazała mu telepatycznie, wciąż stojąc dostojnie. – Głaszcz niewolniku!
- No masz. – Podszedł i ją pogłaskał. – Lepiej?
- Nie zapomniałeś o czymś?
- Dziękuję. Dziękuję, że jesteś tak wspaniałym i wyjątkowym pokemonem, co ja bym bez ciebie zrobił – mówił teatralnie, jakby przejadła mu się ta formułka. Potem uściskał ją spontanicznie.
- No weź, wystarczy! – jęknęła, choć jej się to podobało.
Philip wziął Pichu na ramiona, utulił ją niczym małe dzieciątko i spoglądał na kłótnię Jacka i Espeona.
- Okej, muszę spytać… Czy ty się z nią jakoś porozumiewasz telepatycznie, czy co? Bo przerażasz mnie. – Jack spojrzał na niego zdziwiony, potem na swojego pokemona, potem jeszcze raz na chłopaka.
- A tak! – Przypomniał sobie. – Mało osób ogarnia naszą relację. – Uśmiechnął się łobuzersko i wskazał na jej czerwony rubin, pokryty niebieskim blaskiem. – Konfuzja pomaga psychicznym pokemonom porozumiewać się ze swoimi trenerami, albo ogólnie ludzi.
- Bo trener to nie człowiek – wtrącił żartobliwie Philip. Jack skrzywił się, lecz kontynuował:
- Nie każdy pokemon to potrafi na szcz… na nieszczęście, ta tutaj to potrafi. – Uśmiechnął się blado do swojego pokemona, który zaczął się łasić wokół niego.
- Ciekawe, chciałbym, żeby moja Pichu tak umiała – stwierdził Philip.
- Nie, nie chciałbyś. Czasami lepiej nie wiedzieć, co im chodzi po głowie.
- Źle ci – rzucił Espeon.
- Mi?
- Tak tobie?
- Jakby mogło mi być źle, mogę pogadać z tak wspaniałym, tak inteligentnym… - Espeon strzelił go niewielką wiązką Psychopromienia.
- Nie pozwalaj sobie, niewolniku! – prychnęła i zadarła głowę.
- Czemu ja cię ewoluowałem?
***

Tymczasem w domu Flamento, gdzie już przed samym południem nikogo nie było; mężczyzna w czarnym meloniku, spod którego wystawały niebieskie włosy położył list oraz czerwoną różę. Towarzyszył mu przyjaciel - karzeł. Który ledwie sięgał mu do pasa. Również ubrany był w czarny płaszcz, melonik i okulary przeciwsłoneczne. Jakieś dziwne kosmki włosów wystawały mu po bokach twarzy. Były cienkie i sztywne, niczym struny skrzypiec.
- Myślisz, że zmieni zdanie?
- Powinien – odparł niebiesko włosy. – Potrzebujemy tej kopalni.
- Giovanni powinien sam to zrobić – stwierdził ze złością karzeł.
- Może i powinien, ale nawet jeśli to zrobi, to sępy się rzucą. Jego czas się kończy, a w jego królestwie szarańczy nie brakuje.
- Boję się tylko jej.
- Ona dawno odeszła. Teraz jest dobrą kobietą, a nawet matką, wspaniałą koordynatorką… nie zaszkodzi nam...
____

Rozdział na zakończenie tego poje****** ***** **** *** ******* roku :D
Taki dla odmiany z akcją. W sumie jej teraz dużo będzie, skoro już sobie Kyle poszedł, zostawił Alice, rodzinę, to powinien skupić się na sobie, nie?

A tak przy okazji

Wszystkiego najlepszego w nadchodzącym roku, dużo weny, dużo moich rozdziałów, dużo energii, pieniędzy, radości, miłości i pogody na wakacje. Najlepszego w 2018

3 komentarze:

  1. Jak przeczytałam, że Pichu próbowała na Espeon Uroku i o tym, jak Jack zareagował, to prawie pękłam. I przyznam się, że cały czas kibicowałam Philipowi. Moim zdaniem to jemu należało się zwycięstwo. Powód? Hm, w sumie żaden, ale hej, jest się w końcu kobietą. "Bez powodu" to nasze drugie imię ;p Tak czy inaczej, skoro Philip przegrał, to w razie by przyszło co do czego, wiadomo już, kto tu będzie seme... Ok, ok, odpuśćmy sobie. Ale ciągle nie mogę otrząsnąć się z poprzedniej wersji opowiadania. Ciągle coś przywołuję i porównuję, także tego...
    Jacka przedstawiłeś trochę jako takiego drwala. https://ladyciezkibucik.files.wordpress.com/2015/03/drwal.jpg Sorki, tak mi się skojarzyło ^^" Ciekawe, czy zdąży się jeszcze z bratem spotkać, zanim ten wyruszy. A może złapią się gdzieś po drodze? Kurczę, ta jego Espeon jest bardziej zawzięta na swatanie Jacka, niż Abby na swatanie Nathaly. Faktycznie, trzeba było zostawić sobie Eevee. Albo niech ją do hodowli odda, skoro taka niewyżyta...
    Najlepsze jednak na końcu. Czyżbyś przywołał stary, dobry Zespół R i zrobił z Meowth karła? ;D Ciekawa jestem, jak by to skomentował. I coś mi się zdaję, że nie tylko mamusia Sama narozrabiała w młodości.

    Oczywiście odwzajemniam życzenia noworoczne i trzymam kciuki za Twoją wenę w 2018.

    PS. Jak przeczytałam o tym króliczku wielkanocnym, to mi wróciły mroczne wspomnienia sprzed dwóch lat, kiedy musiałam go cosplayować w pracy ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka
    Chciałam już dawno napisać ale wcześniej nie mogłam. Czytam twoje opowiadanie od dawna i bardzo mi się spodobało. Niedawno założyłam bloga z opowiadaniami więc jak będziesz chciał możesz go sprawdzić i napisać komentarz z radami dotyczących dalszego pisania.
    ( Twoje opowiadanie było pierwszym jakim przeczytałam na blogu i dzięki tobie chciało mi się założyć☺ ) Powodzenia w dalszym pisaniu.
    - Avery ❤ wychodzi z biura

    OdpowiedzUsuń
  3. Espeon wygrywa ten rozdział :D. Bez wchodzenia w szczegóły powiem, że tekst bardzo mi się podobał ;)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy