logo

6. Chwytać Taurosa za rogi

VI. Chwytać Taurosa za rogi

            Na chwilę przed pierwszymi gośćmi Alice siedziała w swoim pokoju. Wpatrywała się w swoje odbicie, zastanawiając się nad sobą. Czy jest wystarczająco piękna, by można było ją kochać? Czy ma jakiegoś pech? Przyłożyła dłoń do piersi. Jej niebieskie oczy świetnie kontrastowały z krwistymi, błyszczącymi ustami. Włosy miała rozpuszczone, nieco porozrzucane. Czuła się kobieco, silnie i zarazem niepewnie.

            Pół godziny później nie była już tą samą osobą. Uśmiech nie znikał z jej porcelanowej twarzy lalki. Witała gości, śmiejąc się z co głupszych żartów, przyjmowała alkohol, który Marill odkładała do lodówki i wciąż wyczekiwała najważniejszego gościa – dla niej.


            Nie czekała długo, brunet szedł ścieżką przez jej ogród wraz ze swoim pokemonem oraz przyjacielem. Jej serce szybciej zabiło, poczuła ciepło, jednakże szybko się opanowała. Oparła się ręką o futrynę drewnianych drzwi, uśmiechając się.
- Kyle, czy na ciebie zawsze trzeba czekać? – rzuciła pewnie, jakby mówiła do swojego nierozgarniętego brata, którego notabene nie miała.
- Jakie czekać? – prychnął rozbawiony i teatralnie obrócił lewą ręką, gdzie powinien mieć zegarek. – Jestem o czasie. – Spojrzał na ilość gości w środku. – Prawda?
- Tak – zaśmiała się. – Wchodź!
-  Dzięki. Trzymaj. – Podał jej zawiniętą w papierową torebkę butelkę.
- Tylko jedna?
- Ta… - Podrapał się po potylicy. – Jutro tak jakby muszę rano wstać.
- Tak jakby? – syknął Kasper. – Nie tak jakby, tylko musisz być. Czy ty niczego nie umiesz powiedzieć wprost?
- A muszę, mając takiego rzecznika prasowego?
- Kiedyś mnie stracisz – odciął się Kasper.

            Weszli do środka, Alice nie zdążyła dopytać się, o co chodzi, jednak czuła, że nadarzy się ku temu jeszcze okazja.

            W centrum domu znajdował się salon, z którego można było dostać się na pierwsze piętro schodami, do kuchni, do jadalni, a także do tylnego wyjścia. Dzisiaj salon, jednak nie był tylko pokojem , w którym cała rodzina Green wypoczywała. Dzisiaj to pomieszczenie było parkietem tanecznym.

            W samym środku tuż pod sufitem unosiła się kula, iluminująca różnymi kolorami. Był to efekt połączenia Słonecznego dnia i Promienia Aurory. Po podłodze wiła się mgła, wytworzona przez Dewgonga starszej siostry Alice.   

            Ludzie jednak nie krzepili się do tańca, pomimo muzyki. Woleli podpierać ściany i rozmawiać ze sobą, popijając drinki ze sowim plastikowych, często czerwonych, kubeczków. Ci, którzy nie przebywali  w salonie, znajdowali się w jadalni, do której przeniesiona została sofa, a także fotele. Na stole stały różnego rodzaju napoje, alkohole, a także śmieciowe przekąski. Największą popularnością cieszyły się chipsy, które wędrowały pomiędzy "kanapowiczami".

            Alice pilnowała wszystkiego, jak tylko umiała, choć już po dwudziestej jej dom stał się otwarty dla każdego - przestała kontrolować kto przychodzi. Sama też nie musiała się martwić o jedzenie, bo goście poczuli się niezwykle swojo na tej imprezie i nie mieli problemu z samoobsługą. Dlatego też miała czas, by poszukać Kyle’a.  

            Philip też znalazł się na tej imprezie, choć nie powinien, po ostatnich przejściach z Kyle’em, który był przecież najlepszym przyjacielem Alice. Nie chciał tu przychodzić, jednak Matthew, jego przyjaciel, przyciągnął go tutaj, ponieważ szalał za Alice i jak to ujął: „ Jak wreszcie ją odrzuci, będzie moja, zobaczysz. Będę ramieniem na złamane serce. To zawsze działa”. Philip zignorował tę wypowiedź. O ile znał Alice, wiedział, że nie jest słabą kobietą, która sama nie potrafi sobie poradzić, ale co poradzić, kiedy rozmawia się z człowiekiem, dla którego muzyka taneczna to kwint esencja sztuki.
- Cześć – rzuciła Kate, jedna z koleżanek Alice.
- Cześć – odparł, wykrzesując z siebie uśmiech.
- Co ty tu robisz? – zapytała.
- A co? Nie powinienem tu być? – zadał to pytanie szczerze.
- Nie, ale myślałam, że nie przepadasz za Kyle’em i Alice, no i Kasprem.
- Czemu?
- No wiesz – rzuciła, jakby to było oczywiste. Philip spojrzał na nią swoimi bursztynowymi oczyma. Kate miała rude, krótkie włosy, przypominała gwiazdę rocka. Koszulka bez ramiączek, na to zarzucona siatka, podarte dżinsy i tatuaż Dragonaira na prawej ręce.
- Nie, nie wiem – powiedział nieco poirytowany. – Naprawdę nie wiem.
- Spokojnie – rzuciła, opierając się o jego ramię. Philip wzdrygnął się, wiedział o co jej chodzi. Przeraziło go to na chwilę, a nie powinno chyba, kiedyś nie tak by zareagował.
- Wiesz, poszukam Matthew i Jamesa. Miałem z nimi strzelić kolejkę – powiedział nieco zmieszany.
- A mogę napić się z wami?

            Philip był pewny tego co teraz się dzieje. Jeśli nie chce, by do niego się przystawiała, musi wymyślić sensowną wymówkę, bo co jeśli ktoś go o coś zacznie podejrzewać. Jakby to było, gdyby odmówił? Czy to coś oznacza? Są ludzie – jak Kyle – którzy przecież nie zwracają uwagi na amory, a nikt ich od razu nie podejrzewa o jakieś odchylenia, których on zresztą nie był pewien.
- To jak?
- Tak – odparł, czując się przyparty do muru.
- To super – krzyknęła i znowu się o niego oparła, tym razem przywarła do jego ramienia swoim ciałem. Poczuł jej delikatną cerę, jej słodki zapach, już nie tak samo kuszący jak kiedyś.

            Alice wreszcie namierzyła Kyle’a i podeszła do niego, zgarnęła go, chwytając go za łokieć i odciągnęła od tłumu na schody.
- Alice, co ci – mówił, śmiejąc się. Był już po kilku głębszych. – Za dużo już wypiłem? – Nie mógł przestać się uśmiechać, był w szampańskim nastroju.
- Nic, chciałam z tobą porozmawiać. – Poczuła bicie serca, bo zabrakło jej motywów. – Nie powiedziałeś czemu wstajesz jutro rano? – Odetchnęła z ulgą, kiedy znalazła sensowny temat, teraz tylko…
- Bo tak jakby. Znaczy -  poprawił swój ton na bardziej pewny – wyruszam w podróż. – Alice wybałuszyła oczy.
- Ale jak to?
- Bo widzisz… - Uciszyła go palcem.
- Chodź na górę, tam będzie ciszej – szepnęła mu do ucha – a tutaj ledwo cię słyszę - dodała.
- Czy ty chcesz mnie uwieść? – zażartował. Alice udała, że tego nie słyszała, chwyciła go za dłoń i poszli na górę.
            W tym samym momencie Philip wszedł do salonu i zauważył wychodzących Alice i Kyle’a. Podszedł do stojącego przy ścianie Matta.
- No i widzisz, chyba jednak przegrałeś – rzucił.
- Może jest impotentem – powiedział z przekąsem Matt, po czym przechylił swój czerwony kubeczek i wypił swojego drinka.
- Spokojnie, mieliśmy razem wypić. – Poklepał go po ramieniu.
- A ja z wami – Kate przypomniała o swojej obecności.

            Alice wraz z Kyle’em wparowali do jej pokoju, usiedli, niby to „przypadkiem” na brzegu łóżka.
- Alice, coś się stało? – Kyle nieco spoważniał.
- Nie, chciała tylko na chwilę odpocząć – zapewniła go.
- Co, każdy chce z tobą wypić?
- Mniej więcej – odparła, ciągle grając zmęczona. Położyła się na łóżku i wzięła głęboki wdech, po czym wypuściła powietrze, wlepiając swój wzrok w sufit.
- Biedna jesteś, każą ci pić. Jak ty sobie poradzisz dzisiaj wieczorem?
- Liczę, że mi pomożesz.
- A rozumiem – rzucił, Alice wzdrygnęła się, zastanawiając się co będzie dalej – zaciągnęłaś mnie tu, licząc, że teraz wszyscy myślą, że mamy te intymne chwile.
- Tak dokładnie to – jęknęła. – Czyli nic z tego nie będzie – pomyślała zawiedziona.
- Ale nie mam się na ciebie rzucać czy coś, tak jak wtedy?
- To ty to jeszcze pamiętasz? – Ożywiła się nieco, czując, że rozmowa zbacza na dobry temat.
- Ciężko zapomnieć coś, co wydarzyło się raptem dwa miesiące temu. Wiesz, że…
- Nie, no właśnie nie wiem – powiedziała.

            Kyle na sekundę wytrzeźwiła, świeża krew napłynęła do jego mózgu, zabierając resztki alkoholu i głupoty ze sobą.
- Miałem ci opowiedzieć o mojej podróży – rzucił, ratując się w ostatniej chwili. Alice krzyknęła w myślach, ale postanowiła być cierpliwa, jeszcze przynajmniej te pięć minut.
- To też – wypaliła, nie kryjąc złości. Kyle to zignorował.
- W sumie nie dużo jest do opowiadania – stwierdził.
- Skoro już zacząłeś. – Teraz był już pewien, że Alice zaciągnęła go tu w zupełnie innym celu niż przyjacielska pogadanka.
- Emily kończy jutro dziesięć lat i koniecznie chce odebrać swojego startera i pokedex. Choć to oczywiste, że rodzice nie pozwolą jej podróżować, jak mnie i Jackowi. Co nie zmienia faktu, że jej się to należy jak Growlithe’owi buda.
- I jako kochający, starszy brat, sam ją tam zaprowadzisz – szydziła.
- Tak i przy okazji, że tak powiem zaliczę swoją małą podróż, bo rzecz jasna moja podróż nie skończy się na Pallet Town.

            Alice nie odzywała się, czekała, aż Kyle wreszcie coś powie. Jeśli nie zaprosi ją w tę podróż, to będzie oczywiste, że nic więcej z tego nie będzie, bo jak ma być z kimś, kto stara się przed nią uciec?
- Alice?
- Tak?
- Jesteś zła za tamto?
- Czyli za co? – Podniosła się i spojrzała mu prosto w oczy. Zastanawiała się czy jest jeszcze nadzieja. Ich usta dzieliło dwadzieścia centymetrów.
- Za ten pocałunek. Nie chciałem, żebyś to opacznie zrozumiała, a właściwie, to nie wiem, jakbym chciał, żeby to wyglądało.
- Mówisz jak potłuczony.
- Alice, no bo mi na tobie zależy, naprawdę, ale.
- Ale? – pociągnęła temat, choć miała ochotę już wybiec. Zna to „ale”, sama często je mówiła chłopakom i wiedziała, że następna część boli.
- Nie wiem czego ja nawet chcę. Chciałbym, może chciałbym – poprawił się – być z tobą, albo żeby to było coś poważniejszego – gubił się w słowach. – Ale teraz to wszystko jest takie pomieszane, nie wiem czy jestem gotów na coś poważnego, na coś tak poważnego.
- No tak, bo Kyle Flamento to największy ogier w mieście, każda jego.
- Muszę się skupić na sobie – palnął nieopacznie.
- Bardziej serialowych odzywek już nie masz?

            Pocałował ją, sam nie wiedział czego to zrobił, chyba z litości, albo z lęku, że ją straci. Pocałował i podobało mu się to. Czuł ogień, który go wypalał, bo tak nie powinien, ale jak odmówić i stracić kogoś tak ważnego, kiedy wie się, że coś jest na rzeczy, ale. W tym rzecz, jest przecież jakieś "ale".

            Alice nie protestowała, jej dłonie szybko oplotły szyję chłopaka, czuła się tak przyjemnie jak wtedy. Przez chwilę zapomniała o całej rozmowie, o zdrowym rozsądku i cieszyła się tą chwilą.

            Kyle w końcu przerwał namiętny pocałunek, miał ochotę na więcej, jednakże poczuł ból, jakiego jeszcze nie czuł, obrzydzenie do samego siebie. Zrobił coś złego, byle tylko zatrzymać ją przy sobie, pozwolił sobie na tak nieroztropny ruch. Czy ją kochał? A jeśli tak, to czy w taki sposób jak ona jego? Czemu to jest takie skomplikowane.
- Alice, przepraszam, naprawdę jesteś dla mnie ważna – ważył słowa. – Tyle, że ja muszę udać się w tę podróż, to jest priorytet, potrzebuję trochę czasu, ale wrócę, obiecuję – powiedział szczerze.
- Wrócisz do mnie?
- Wrócę z odpowiedziami – przyznał.
- Kyle, nie będę czekała wiecznie – stwierdziła, choć sama słyszała jak nieszczerze to brzmi. Po tym pocałunku mogła czekać jeszcze pięć lat, licząc, że on sobie to poukłada. – A może uciekniemy?
- Że co?
- Chcesz podróży, to chodź! Rzuć to wszystko, poukładajmy to sobie w podróży, co masz się cackać?
- Alice – Kyle nieco uśmiechnął się na tę propozycję. – Czy ty mnie w ogóle znasz?
- Tak – stwierdziła ze smutkiem.
- No właśnie, ja tak nie potrafię. Za bardzo się boję, gdybym to potrafił, nie miałbym takich rozterek, jak teraz, nie siedziałbym z tobą jako przyjaciel, ale może jako chłopak, a może by nas nie było. Lubię utrzymywać to w takim stanie.
- Stanie zawieszenia.  – Skinął głową.

            Wtulili się w siebie, potrzebowali wzajemnego wsparcia. Tym razem nie był to alkoholowy wyskok, no może alkohol im pomógł w tej rozmowie, jednak coś zostało wyjaśnione, pewne wątki zostały poruszone i teraz może wiedzieli na czym stoją, a raczej byli pewni, że otworzyli tę puszkę Pandory i żeby ją zamknąć, trzeba pozbierać wszystkie nieszczęścia, zanim ruszą do przodu.

            Tuż po północy Philipowi udało się uwolnić od natrętnej koleżanki, którą udało mu się upić i 
zostawić w łazience. Nie był dumny z siebie, ale wszystko byleby zachować reputację, a każdy wiedział co się kroi. Wyszedł niepostrzeżenie z imprezy i udał się na mały spacer wraz ze swoją Pichu.

Szedł powoli, nie zwracając na drogę, wciąż patrzył na swoje czerwone tenisówki, zastanawiając się co dalej.
- A muszę coś robił? – wymsknęło mu się na głos.
- Pi, pi?
- Nic Pichu, nic – uspokoił ją. – Ostatnio mam trochę na głowie, chodzi o jedną sprawę i chyba powinienem to olać.  Jak zawsze – dodał w myślach.
- Pi, pi. – Pokemon podskoczył i wskoczył na jego ramie, po czym zaczął tarmosić jego blond włosy.
- Hej, przestań! – Zaczął się śmiać. Pichu biegała po jego głowie, przeskakiwała na ramię, w końcu wskoczyła mu pod jego białą koszulę i polizała go w policzek. – Wariatka – stwierdził, opadając na ziemie.

Poczuł mokrą trawę, chłodne powietrze i na chwilę zachwycił się piękną, bezchmurną nocą. Spokój, to właśnie tego mu brakowało najbardziej, dlatego przecież wrócił do domu, żeby na te pięć minut zatrzymać się, zacząć szukać się od tego miejsca.

Tak bardzo skupił się na gwiazdozbiorach, że nawet nie zauważył bruneta, który również wracał z przyjęcia.
- Philip?
- K… Kyle? – wykrzesał z siebie, zaskoczony. – To ty nie z Alice? Czy wy już… - zatrzymał się, to pytanie było nie na miejscu. Kyle rzucił mu badawcze spojrzenie.
- Nie z Alice, a co my już?
- Widziałem was razem, idących na górę – przyznał.
- Jeśli ty to widziałeś... - Kyle przerwał sobie. - W ogóle przyszedłeś?
- No tak – odparł. – Wiem, że nie widzieliśmy się, ale też byłem na tej imprezie. Matthew mnie przyciągnął. Wiesz, on liczył, że uda mu się podbić do Alice. Tymczasem…
- Może byłoby lepiej, gdyby to on był pierwszy.

Philip miał już coś powiedzieć, jednak dotarło do niego, jak wiele znaczeń może mieć ten „pierwszy”, dlatego teraz musiał ważyć słowa uważnie, by nie wypalić czegoś głupiego.
- To znaczy?
- Znaczy, gdyby pierwszy do niej zagadał – sprecyzował. – Nie, do niczego między nami. Prawie – poprawił się – nie doszło.
- Może to nie moja sprawa, ale skoro już tu siedzimy i rozmawiamy. – Obydwaj byli zdziwieni, że potrafią ze sobą tak normalnie rozmawiać. Ponoć po alkoholu każdy potrafi. – To może opowiesz mi, co jest między wami?

Kyle przewrócił oczami wziął głębszy oddech i przysiadł się na trawie do Philipa.
- Sam nie wiem – wyznał. – Masz czasem tak, że już sam nie wiesz czego od życia chcesz, nic cię nie cieszy? Nie wiem, jak to powiedzieć. Czujesz się tak, jakbyś całe swoje życie spał i nagle pojawia się myśl, a ty zdajesz sobie sprawę, że to wszystko było iluzją. – Spojrzał na Philipa. – Skąd ty masz wiedzieć. - Machnął ręką. - Zawsze wiesz dokąd się udać. – To prawda chłopak wiedział dokąd się udać, ale tak wielu rzeczy nie potrafił wyjaśnić, bo będąc tyle lat w podróży, nie miał czasu się zastanowić, czy jest gotowy na życie trenera całe swoje życie.
- Nie znasz mnie – powiedział ze spokojem Philip. – Nie jest tak kolorowo jak wygląda. I wiem, jak to jest. Dlatego tutaj wróciłem, żeby zacząć szukać odpowiedzi. Zawsze wiedziałem gdzie iść, bo wiedziałem, że tylko podróż może pomóc ci odnaleźć odpowiedzi.
- Myślisz?
- Myśleć myślę – przyznał zdziwiony Philip – ale podróż nie jest odpowiedzią na wszystko.
- To twój narkotyk, co? – zapytał Kyle, lecz zamiast odpowiedzi uzyskał jedynie pytające spojrzenie. – No wiesz, bierzesz go, żeby poczuć się lepiej i zapomnieć o tym, co jest źle.
- Tak, to mój narkotyk. Wróciłem tu i dalej nie mam odpowiedzi.
- A jak brzmi pytanie?
- Aż tak pijany nie jestem. Jeszcze – dodał Philip, mając nadzieję na jeszcze jedną butelkę, może wtedy wyznałby wszystko, co mu leży na wątrobie?

Kyle zaśmiał się. Nie powinien pytać, sam nie był pewien, czy chciałby opowiedzieć to właśnie Philipowi, komuś kto dopiero co go upokorzył, no i nie ma co ukrywać, kogoś kogo nawet nie lubił.
- Ale ja jestem – powiedział dziarsko. – Wiesz, zawsze zastanawiałem się nad podróżowaniem. Tylko… - nabrał powietrza. – Wybrałem tę bezpieczniejszą drogę.
- Bezpieczniejszą? Ja na wykładach umarłbym z nudów, a jakoś w czasie podróży jeszcze nie otarłem się o śmierć. – Razem wybuchli śmiechem.
- No dobra, dla mnie bezpieczniejszą – sprecyzował. – Wszystko jest proste poukładane. Idziesz na studia, kończysz, idziesz do pracy, zakładasz rodzinę, no i bum.
- Bum?
- Umierasz.
- Ale nie każdy umiera od eksplozji? Czy czegoś nie wiem? - dopytał Philip.
- Serio? Będziesz mnie łapał za słówka. - Kyle nie krył swojego poirytowania, choć wiedział, że to tylko żarty. Polubił to nawet.
- Tak trochę, bo łatwo mówić okrężnie, ale nie nazywać rzeczy po imieniu. – Philip poczuł się tak, jakby sam sobie wymierzył policzek.
- W każdym razie – Kyle przywrócił poprzedni tor tej rozmowy. – Nie jestem gotowy na takie poukładane życie. Chciałbym tyle zobaczyć, podróżować, spełnić się w inny niż ten „robotyczny” sposób.
- „Robotyczny” sposób – Philip wybuchł śmiechem.
- Na Arceusa, czy ty w ogóle wiesz o czym mówię?
- Tak, ale robisz to w taki sposób. Po prostu nie chcesz być jak twój ojciec. Łapię.
- No nie, znaczy tak, ale nie do końca.
- Kyle, załapałem – powiedział, zanim Kyle znowu zaczął swoją przemowę.

Milczeli. Kyle zgubił wątek, a kiedy już sobie przypomniał, nie wiedział jak ubrać to we słowa, a Philip zastanawiał się czy sam powinien się z czegoś zwierzyć.
- W ogóle jak sprawa z Jackiem? – zapytał Philip.
- Z Jackiem? – Kyle nie krył zdziwienia.
- No twoim bratem.
- No wiem, że moim – rzucił złośliwie. – Mimo wszystko, to dziwne pytanie.
- Chodzi mi o to, czy masz z nim kontakt? Mimo wszystko jego upodobania narobiły trochę szumu w Azalea. Nawet ja to pamiętam po trzech latach.
- Rodzice nigdy się go nie wyrzekli, dla jasności – stwierdził, czując do czego pije. – Ale nie mam z nim kontaktu. I nie myśl, że jego odmienność na tym zaważyła. Potrzebowałem go ostatnio, wciąż go potrzebuję. To starszy brat, wiesz jak to jest?
- Nie – odparł smutny.
- Przecież masz brata.
- No mam – przyznał Philip. – Do tego starszego, ale co z tego? Myślisz, że rozmawiamy? Myślisz, że mając takiego ojca mieliśmy czas być braćmi od zwierzeń?
- A no tak, nie tylko mój ojciec uważa, że jego droga jest jedynie słuszną - prychnął z niesmakiem Kyle.
- U nas w domu liczą się osiągnięcia. Jesteś mężczyzną, masz być silny, masz być filarem, masz być pewny siebie. Nie ma czas na wątpliwości.
- Źle to brzmi.
- I tak też wygląda – skwitował Philip. – Sam nie wiem dokąd teraz zmierzam. Podróż była jedynym sposobem, żeby uciec. Ojciec krytykował moje posunięcia na każdym kroku, a kiedy dałem swojej Pichu Ever Stone. Ha! Wtedy rozpętało się piekło. Zawsze byłem tym gorszym.
- A ja tym rozsądnym i uwierz mi to też nie popłaca. W pewnym momencie stajesz się więźniem samego siebie.
- No tak. Nie płaczę za pochwałami. Płaczę za tym, że tak ciężko mi jest walczyć o swoje. Za każdym razem kiedy coś robię na czym mi zależy, co jest moje, muszę zostawać z tym sam.
- Ale przynajmniej robisz – stwierdził Kyle, czując ukłucie w klatce piersiowej.

Czemu on nigdy nie był tak pewny siebie? Czemu siedział w swojej bezpiecznej skorupce, która chroniła go przed zewnętrznym światem? Czemu nie potrafił powiedzieć tego, co w nim siedzi, a godzić się na kompromisy.
- Bo jak już mówiłem od dziecka uczono mnie, że jestem mężczyzną z jajami, kompromis nie wchodzi w grę – stwierdził ze złością.
- Ale z ciebie twardziel. – Kyle uderzył Philipa w ramię piąstką. – Nie do pokonania.
- Już nie bądź taki mądry, ciapo – syknął i pokręcił głową w geście niedowierzania.
- Zrobimy coś z tym? – zastanowił się Kyle, po chwili milczenia.
- Z czym, z naszym życiem?
- Ta…
- Pewnie tak, czasu nie zatrzymasz, jak nie my, to ono coś zrobi z nami – przyznał niechętnie Philip.
- Czyli trzeba chwycić Taurosa za rogi?
- Niestety tak – powiedział, po czym ukrył swoją głowę w kolanach, chciał przez chwilę się ukryć.

Kyle położył mu swoją dłoń na plecach i poklepał, po czym pomasował w okolicy łopatek. Philip zesztywniał, przeraziła go myśl, wizja, którą też miał w głowie. Wytrzeźwiał, musiał, bo wiedział, że pożałowałby. Przez dłuższą chwilę nie reagował.
- Dobra, będzie dobrze, a przynajmniej w to trzeba wierzyć – powiedział Kyle, wstając. – Idę do domu, jutro wyruszam w małą podróż, może coś zmienię w swoim życiu, może w te wakacje się odnajdę?
- Oby, trzymaj się – wydukał przerażony Philip. Kyle zlekceważył minę i ton swojego rozmówcy. Uśmiechnął się serdecznie.
- Ty też się trzymaj i powodzenia we wdrażaniu siebie w swoje życie. A tak swoją drogą, kiedy nie jesteś kozakiem, to jesteś całkiem spoko.
- Ty też, jak nie jesteś ciapowaty.
- Na razie – rzucił Kyle.
- No, cześć.

Alice, Kyle, Philip tego wieczoru, choć w różnych miejscach, wpatrywali się w niebo, czekając na jakiś znak, który im powie co dalej z ich życiem. Czy powinni trwać w tym co jest? Czy powinni ruszyć do przodu? A może powinni uciec?
Na pewno takich dylematów nie miał Jack, opuszczając Goldenrod City. Espeon nie kryła swojego niezadowolenia z powodu nocnej tułaczki po Ilex Forest, ale nie miał zbyt wiele do gadania, kiedy Jack stwierdził, że bez niego też sobie poradzi, a nikt nie zechce tak pyskatego pokemona. Dla jasności, żaden z tych argumentów nie przemówił do psychicznego pokemona. Espeon naprawdę martwiła się o swojego trenera, który musi się wpakować w jakieś kłopoty, podkraść miód Ursaringowi, dźgnąć kijkiem Nidokinga czy coś…

  _________


 O taki tam bum, kolejny rozdział. Miało być krótko, ale nic mi ostatnio nie wychodzi. Nic tylko skoczyć do basenu.

Do następnego, coś czuję, że niebawem [ za pół roku - żart, a może nie].

6 komentarzy:

  1. Jak dla mnie ambitnie, naprawdę ambitnie. Relacja bohaterów, ich konwersacja tak bardzo mi się podoba. Jak to jest, że robisz coś co tak bardzo do mnie trafia?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm... wiesz, że jestem typem przygodowym i psychodramy mnie męczą. Aaale, usiadłam sobie na spokojnie tego pięknego, świątecznego wieczoru, wycedziłam piwko, potem drugie i nawet się wczułam w atmosferę ;) Nie to, żebym miała skargi i zażalenia - oboje jesteśmy "pisakami" już na tyle długo, że mniej więcej wiemy, że jakiś tam gramatyczno-stylistyczny poziom już sobą reprezentujemy i nad tym nie ma co się rozwodzisz. Że dobrze piszesz, to już wiesz. Ujmuje mnie "dorosłość" Twoich postaci (taa... jak parę lat temu Ben się dorwał do taurosówki to wiadomo jak to się skończyło. A u Ciebie co chwila drinkują i nic). Tylko, kurczę, wciąż mam nadzieję, że pójdziesz trochę w przygodę. Bo chociaż fajnie się czyta o tyh wszystkich rozterkach, to jednak w studni Slowpoke'ów też było przyjemnie ;) Dodatkowo wciąż patrzę przez pryzmat starej wersji opowiadania i chwilami trochę mi się samo spoileruje. Mam nadzieję, że uda mi się spojrzeć na nową wersję z dystansem. No i oby to pół roku szybko zleciało ;D
    Pozdrówki,
    Nath

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *tych, oczywiście... nie ma to, jak pisać z telefonu, bez możliwości normalnego podglądu, czy dobrze się wklikało...

      Usuń
    2. Kobieto, jakie ty to piwko wypiłaś? "[...] i nad tym nie ma co się rozwodzisz. Że dobrze piszesz, to już wiesz.", bo musi być mocne i dobre. Po dwóch mieć taką fazę, chcę tak XD

      Usuń
  3. Ha ha ha... Pratauros ;p Nie no, serio, jak piszę z telefonu, to widzę praktycznie tylko cztery ostatnie słowa i często nie trafiam w litery. A cofnąć kursor to już masakra... Najczęściej piszę różne dziwne słowa przez samo h, bo zawsze zamiast w c trafiam w spacje :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja o treści, nie błędach :D
      Ale pamiętać: Żubr trzepie :P

      Usuń

Obserwatorzy