logo

Łan szot?

Everybody loves a winner but loosers have more fun

       U podnóża góry Ice Path, na terenie Lake of Rage, stał jeden z kilku malowniczych, drewnianych domków, które były do wynajęcia. W szczególności wynajmowano je zimą, kiedy szczyty północnych gór Johto pokrywał śnieg. A słynne jezioro, w którym niegdyś znaleziono zmutowanego Gyaradosa, było prawie w całości zamarznięte. Miejsca te stanowiły niebywałe atrakcje dla turystów z całego Johto i nie tylko. W tym chłodnym okresie małe Mahogany Town stawało się oblegane równie bardzo jak metropolia regionu - Goldenrod City.
       Mieszkańcy Mahogany Town, nie widzieli niczego urokliwego w zimie, może dlatego, że tutaj trwała ona ponad cztery miesiące, a temperatura nigdy nie przekraczała dwudziestu kresek. Widok śniegu przyprawiał ich prędzej o bóle żołądka, niż o chęć zabawy. W końcu ktoś musiał odśnieżyć drogi. I choć świat pokemonów, pozwalał korzystać z wyjątkowych stworzeń, które po jednej komendzie mogłyby rozprawić się z nadmiarem śniegu, a niektóre były w stanie sprawić, że nie pojawiłby się w ogóle - to jednak ludzie szanowali na tyle pokemony, by samodzielnie uporać się z problemem.
        W jednym ze wspomnianych, drewnianych domków o spiczastym dachu, siedział blond chłopak, a właściwie już mężczyzna. Szara kamizelka opinała idealnie jego wątłe ciało, przypominające odwrócony trójkąt równoramienny. Niestety, Philip nie należał do najsilniejszych mężczyzn na świecie, lecz jego aerodynamiczna sylwetka, jak ją określał, świetnie sprawdzała się w pływaniu. Bujne blond włosy jak zwykle stały ułożone ku górze, a jego brązowe oczka tliły się bardziej niż drewno w kominku, do którego dołożył kolejny kawałek. Spoglądał w stronę okna, dopiero teraz zauważył, że znowu zaczęło padać. Małe płatki śniegu opadały na szybę, przyklejając się do niej, po czym topiły się i rozpływały, pozostawiając za sobą smugi.
       Rzucił ostatnie drewienko, które przygotował. Rozejrzał się po drewnianych, surowych ścianach, które jeszcze niedawno były rzędem sosen. Przez chwilę zastanowił się kto wpadł na pomysł, by w drewnianym domku ustawić piec wykonany z bazaltu. Całe szczęście, że podłoga też była wykonana z kamiennego surowca, więc mógł czuć się bezpiecznie. Na wszelki wypadek zamknął szybkę i odetchnął z ulgą.
       Pichu - żółty stworek o uszach wielkości drobnego ciała, buszowała po stole w poszukiwaniu jakiś przysmaków.
- Nie znajdziesz tam żadnych berry - powiedział melodyjnym głosem Philip. - Spokojnie, zaraz wróci i przyniesie coś do jedzenia. - Uśmiechnął się delikatnie, choć sam położył dłoń na swoim brzuchu, czując coraz większy głód. A mógł przecież posłuchać się zdrowego rozsądku. Tyle, że nigdy tego nie robił.
       Usiadł na dużym łóżku dla dwóch osób, gdzie na samym środku znajdował się czarny stworek ze złotymi okręgami. Pokemon zwinął się w kulkę, kładąc swój pyszczek na puszystym ogonie, uszy położone miał wzdłuż szyi, co oznaczało, że naprawdę śpi. Philip wyglądając przez okno, które teraz znajdowało się tuż obok niego, pogłaskał swojego podopiecznego. Umbreon nie drgnął, zaś jego złote okręgi zaczęły lśnić.
- Trochę się martwię -  pomyślał, lecz nie powiedział tego na głos. Nie chciał wychodzić w ten chłodny dzień z małą Pichu. Pewnie by się przeziębiła.
        Drzwi otworzyły się z impetem, uderzając pozłacaną klamką o ścianę. Philip odwrócił się gwałtownie, spoglądając w stronę tajemniczego przybysza, który stał teraz w progu. Wyglądał niczym Eskimos, który wrócił z polowania. Z tym, że zamiast obślizgłej ryby trzymał papierową torbę.  Zza niego wyłonił się fioletowy stworek z czerwonym rubinem na czubku,  z gracją przestępując z nogi na nogę.
- Co tak długo? - zapytał Philip, poderwawszy się z łóżka. - I możesz zamknąć te drzwi! Nie po to napaliłem.
- Oj, weź wyluzuj! - syknął mężczyzna w kapturze. Piętą odchylił drzwi, po czym kopnął je, tym samym je zamykając. Następnie niczym neandertalczyk rzucił papierową torbę zakupów na solidny sosnowy stół. - Mam jedzenie - dodał, odchylając kaptur i strzepując z siebie cały śnieg.
- Będę musiał to posprzątać! - jęknął Philip.
- Oj, uspokój się! - Jack wyszczerzył łobuzersko swoje żeby. Z tą zawadiacką minął, wyglądał jak małe dziecko, które właśnie ulepiło z piasku najlepszy fort na świecie. - Kupiłem pączki - dodał i zobaczył zainteresowanie na twarzy swojego kompana.
- Czym są?
- Z miłością - odparł, po czym mina Philipa zrzedła tak szybko, jak się rozpromieniła. 
       Blondyn pokiwał głową z dezaprobatą, choć jego kącik ust drgnął mu nieznacznie ku górze. Szybko ukrył swoją radość i ruszył do stołu, by zobaczyć co dzisiaj jest na kolację. Pichu zdążyła go ubiec i już wsadziła swój niewielki pyszczek do torby. Chciwość ją zgubiła, wpadła do opakowania, wierzgając w powietrzu malusieńkimi, żółtymi stopkami.
- Twój pokemon to straszny łasuch. Ale jaki pokemon taki pan - stwierdził Jack, wciąż się uśmiechając. Philip wziął w ramiona swoją podopieczną, po czym spojrzał na Jacka z nienawiścią. - Nie przywitasz mnie?
- Jeszcze czego - prychnął, odwracając się na pięcie. - Zrobisz kolację, to może pogadamy.
- Nie udawaj focha!
- Nie mam focha.
- Wcale.
- Nie mam - zaznaczył Philip. - Ktoś musi posprzątać ten syf, który zrobiłeś - odparł, wskazując na kałużę, która otaczała teraz Jacka.
       Jack rozsunął swoją czerwoną kurtkę, rzucił ją niedbale na bok. Szczęśliwym trafem wylądowała na brązowej ławeczce z oparciem. Wciąż się uśmiechał, lecz teraz nieco łagodniej. Ruszył w stronę blondyna, wciąż mierząc go swoimi szafirowymi oczyma. Blondyn nie drgnął, choć miał ochotę odskoczyć, tak dla złośliwości. Już po chwili Jack znalazł się przy swoim kompanie, chwycił go za barki i przyciągnął do siebie, po czym wpił się w jego usta, całując go namiętnie. Philipowi na początku się podobał, jednak postanowił go odepchnąć.
- I tak zrobisz kolację - zaznaczył, wygrażając mu palcem.
- Myślisz, że tak mogę cię kupić?
- Nie, ale za jakiegoś homara może ci wybaczę, że zostawiłeś mnie tu głodnego, a po powrocie zrobiłeś syf. Może - dodał.
       Jack pokiwał głową z niedowierzaniem i ruszył w stronę aneksu kuchennego, który od wielkiego salonu oddzielony był kremowym, marmurowym barkiem z czarnym blatem. Rozejrzał się. Za prostokątną lodówką znalazł to czego szukał - mopa. Uniósł go triumfalnie, niczym wojenny łup.
- Ja posprzątam, a ty coś ugotujesz - powiedział do blondyna.
- No chyba cię Arceus opuścił? - Philip skrzyżował ręce na klatce piersiowej i uniósł znacznie brew.
- Proszę.
- Nie! To ty posprzątasz i zrobisz mi jeść.
- Byłem na zakupach!  - jęknął.
- Sam chciałeś się przewietrzyć.
- To niesprawiedliwe!
- Życie. Handluj z tym - odparł po czym wrócił na łóżko, gdzie ułożył się obok wtulonych w siebie Umbreona i Espeona.
       Brunet westchnął i zaczął zmywać podłogę. Pichu dorwała się do fioletowego owocu, który zaczęła pałaszować. Jej różowe policzki stały się wręcz malinowe.
- Zwariuję kiedyś z twoim panem - rzucił do małej Pichu Jack.
- Pi, pi - odparł wesoło pokemon. Jack pogłaskał ją po główce, rozczulając się nawet.
      Rzecz jasna Philip i Jack nie przyjechali do rozkosznego kurortu tylko po to, by spędzić ze sobą romantycznie czas. Ba! W ich przypadku romantyzm był nienaturalny. Ta dwójka nie umiała w prosty sposób opowiedzieć o swoich uczuciach. Takie wyznania przypominały raczej rozmowę dwóch neandertalczyków.
- Bo wiesz, ja cię, no ten - plątał się Jack, kładąc się obok już półsennego Philipa. - no ten - ciągnął i już prawie zerwał się na odwagę.
- No ten ja ciebie też - odparł Philip. - A teraz się kładź, bo mi zimno i spać mi się chcę!
- Jesteś dla mnie bardzo ważny i ten no...
- Ty dla mnie też. No chodźże - ponaglił Philip, czując jak zimno muska jego plecy. Jack posłusznie wskoczył do łóżka, zakrywając szczenie ich obu kołdrą. 
      Zdecydowanie nie był to romantyczny wypad w góry. 
      Zimą, tak jak już było wspomniane, zamarzało Lake of Rage- co prawda nie całe, lecz znaczna jego część. Lance, smoczy mistrz, kiedyś umieścił dwie monumentalne skały, które tworzyły idealne stoiska dla trenerów. Oczywiście, Lance nie stworzył boiska ze swej dobroczynności. Lodowe pole wykorzystywał jako miejsce, gdzie mógł potrenować ze swoimi smoczymi pokemonami. W szczególności, że nie jeden trener chciał go wyzywać i pokonać. Niestety, mało komu się to udawało. 
      Tak też Jack, kiedy jego Charmeleon ewoluował w Charizarda, postanowił wyzwać smoczego lidera, stąd też pojawił się w okolic Mahogany Town, a Philip jako wierny towarzysz od dwóch lat, podążył za nim. Jack wiedział, że potrzebuje trzech pokemonów do tej walki. W swojej drużynie miał jeszcze jednego pokemona, którego chciał przetestować pod względem smoczych umiejętności. Stworek ten widniał na jednej z kamiennych tabliczek z Kanto, tuż obok trzech, legendarnych ptaków. Jednakże ten pokemon nigdy nie został uznany za legendarnego, a więc bardzo wyjątkowego i obdarzonego niezwykłą siłą. 
      Jack położył talerz przekrojonych na pół bułeczek na stół, gdzie już leżał półmisek z wędlinami, otwarty słoik dżemu, masło, kilka owoców i dwa kubki z gorącym kakao.
- Czemu nie kawa? - zapytał zdziwiony Philip, przyglądając się trunkowi.
- Chciałem, żeby było romantycznie - odparł Jack, szczerząc zęby. - A teraz jedz i nie marudź.
- Nie marudzę, po prostu to jak nie ty.
- Chciałem, żeby ci było słodko. No wiesz, chciałem o ciebie zadbać. - Philip zmarszczy brwi i przyglądał się swojemu chłopakowi badawczym spojrzeniem.
- Coś zrobił?
- No nic.
- To znaczy?
- Nic. Czy ja nie mogę zrobić czegoś miłego? - zapytał urażony.
- No właśnie o to chodzi, że nie - powiedział bez większych emocji, po czym chwycił za kubek i upił trochę kakao. - Nie za słodkie?
- Czy ty mógłbyś chociaż raz mnie pochwalić?
- Żeby ci się w dupie poprzewracało? - prychnął Philip.
- Nie zaszkodziłoby mi.
- Pozwolę się sobie nie zgodzić.
      Po chwili zaczęli jeść. Philip tylko tak się przekomarzał. Faktycznie dzisiaj był wyjątkowo markotny, lecz zatrzymywanie się w podróży mu nie służyło. Stawał się poirytowany i leniwy. Na razie były to uszczypliwe teksty, ale lada chwila stanie się złośliwy. Tak bardzo nie lubił stabilizacji.
- To jaką masz strategię? - zapytał, kiedy skończył drugą kanapkę z masłem orzechowym.
- Najpierw Espeon, a potem reszta. Zapewne zacznie od Gyardosa.
- Nie lepiej byłoby, no nie wiem, skorzystać z jakiegoś większego gabarytowo pokemona? - Zanim jeszcze usłyszał odpowiedź, dodał: - Zdaję sobie sprawę, że Espeon jest świetnie wyćwiczony, ale to pole wodno-lodowe. Espeon nie wygra szybkością.
- W mojej strategi nie ma nic z szybkości. Zobaczysz. Możesz mi zaufać.
- Wiesz, że ci ufam, tylko się martwię. Chciałbym, żebyś wygrał, potrzebujesz tego.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Jack, przyglądając się mu badawczo.
- Nic. Po prostu wiem, że jak ci coś nie wychodzi to się upierasz. A to znaczy, że nie odpuścisz sobie dopóki nie wygrasz. Lance nie bez powodu ma taki, a nie inny tytuł - wyjaśnił Philip, starając się ważyć każde słowo. Nie chciał urazić uczuć swojego partnera.
- Będzie dobrze. Obiecuję nie popaść w obsesję.
- Tak, jasne - prychnął Philip, po czym zabrał się za sprzątanie.       Po dwunastej i kilku czułościach, wybrali na umówione z Lancem miejsce. Philip jak zwykle trzymał w swoich objęciach, która wyglądała na nieporadnego pokemona, lecz w rzeczywistości wypuszczona stawała się małym Houndoomem głodny krwi.
      Smoczy król stał na jednym z kamiennych podestów, wpatrywał się w białe pole, spod którego wyłaniały się szkliste fragmenty lodu. Niejeden trener przez przypadek wszedł na sam środek jeziora, szukając go za tym "białym polem", z którego tak pięknie widać było sznur kosodrzewin, wspinających się ku łysym, ostrym szczytom gór północnych Johto. Lance znał to miejsce na tyle, by nie dać się zwieść, że to białe pole pod spodem chowa tysiące hektolitrów wody.
      Nawet mistrza nie oszczędzał czas. Pomimo, że jego granatowy kombinezon idealnie leżał na jego ciele, gdyż jak na mistrza, dbał o swój wygląd, to w jego włosy wdały się już znaki czasu. Po bokach pojawiły się pierwsze szare kosmki, a jego niebieskie oczy, nie były już tak wyraziste, lecz mętne. Dłonie niegdyś delikatne stały się grube i męskie.
      Philip przystanął obok arbitra, stojącego na łódce, który poza standardową żółtą bluzką o długim rękawie, trzymał megafon. Zdecydowanie był to doświadczony sędzie, gdyż nie odezwał się ani słowem, nie spuszczając choćby na sekundę widoku pola. Jack ruszył w stronę swojego miejsca.- Poczekaj - wycedził Philip, zaskakując samego siebie. Upuścił Pichu, która choć wylądowała na dwóch łapkach, nie kryła swojej złości. - Dasz radę - powiedział zbliżając się. Przez chwile mierzyli się spojrzeniami, jakby Philip przesyłał mu pozytywną energię i każdą dobrą myśl, jaką miał o swoim partnerze. - Nie daj się - dodał i poklepał go po ramieniu.
- Tylko tyle? - żachnął się niepocieszony Jack, a pod nosem pojawił złośliwy uśmieszek. Chwycił blondyna za dłoń i przyciągnął gwałtownie. Po czym pocałował go. - No i taki doping mi się podoba.
- Nie musimy się chwalić całemu światu, że... A zresztą. - Machnął ręką.
      Jack odszedł usatysfakcjonowany. Na chwilę w jego klatce piersiowej pojawiło się przyjemne ciepło, choć jego twarz przy tych warunkach niemalże zamarzała. Stawiał ostrożnie kroki po śniegu, po którym znajdował się lód. Im bliżej znajdował się kamiennego podestu, wystającego spod lodowej pokrywy, tym bardziej odczuwał niepokój. Czy aby na pewno był gotowy?
      Tymczasem arbiter spojrzał na Philipa i wskazał dłonią drewnianą, prostą łódź na której stał.
- Zapraszam. - Philip był skonsternowany. Po co miałby wchodzić na łódkę, gdzie lód ma grubość prawie metra, to chyba niemożliwe, żeby się załamał. - Ten mecz jest niebezpieczny. Zobaczysz. Wejdź, proszę.
- Niebezpieczny? - zmartwił się.
- Zobaczy Pan - powiedział arbiter. Philip tak bardzo nie lubił, gdy ktoś mówił do niego pan, lecz miał już tyle lat, że wypadałoby. Nienawidził upływu czasu. Powaga, stabilizacja, odpowiedzialność - blech.
      Lance odwrócił się do swojego oponenta, zupełnie, jakby wyczuł go mentalnie. Faktycznie było coś w tym, że mistrzowie, wybitni trenerzy, czy też co lepsi liderzy, mieli coś z nad ludzi. Taki szósty zmysł, a przynajmniej tak głosiły plotki. Jacka zmroziło samo spojrzenie smoczego mistrza, pewne siebie i chłodne.
- Witam - przywitał się silnym głosem. Szaroniebieska peleryna z postawionym kołnierzem nadawała mu majestatu.
- Witam - odparł Jack z pełnym szacunkiem.
      Arbiter uniósł megafon do góry, przykładając sobie go do ust.
- Zaczynamy oficjalny mecz pomiędzy Jackiem Flamento, a smoczym mistrzem Lancem. - Philip zaczął się zastanawiać, czemu nie wspomniano o nazwisku mistrza. Lecz kiedy jesteś taki wielki, każdy zna twoje imię i nie musisz się powtarzać. Może być tysiąc Lance'ów, ale ten jest jedyny.
- Obowiązują następujące zasady - kontynuował. - Trenerzy mogą użyć trzech pokemonów, żaden z walczących nie może wymienić pokemona. Wycofanie pokemona wiąże się z jego poddaniem. Przegrywa ten, który straci wszystkie pokemony. Mecz może zostać przerwany, kiedy warunki na boisku zaczną zagrażać życiu pokemonów lub trenerów. - Philip wzdrygnął się kiedy usłyszał to ostatnie. Nic nie mówił Jackowi, lecz czytał coś na ten temat. O tragicznym wypadku sprzed miesiąca, gdzie trener omal nie utonął pod lodem. Przycisnął do siebie mocniej Pichu.
- Pi, pi, pi - odparł słodkim tonem pokemon.
- Nie martwię się - odparł bez przekonania.
- Czy wszystko jest jasne? - zapytał arbiter, zaś Lance i Jack zgodnie skinęli głowami, nie odrywając od siebie wzroku. - A więc zaczynamy. Lance ty pierwszy.
      Lance płynnym ruchem wystawił przed siebie niebiesko-biały pokeball - Greatball, z którego wystrzelił czerwony promień. Na śnieżnym folu uformowała się czerwona sylwetka, morskiego węża, który uniósł swój potężny pysk do góry i zaryczał wściekle. Fioletowe tęczówki wypełnione były żądzą mordu. Jack chcąc, nie chcąc odczuł lęk przed monumentalnym stworzeniem.
      Jack odchylił swoją czerwoną pikowaną kurtkę, sięgając po jeden z pokeballi przymocowanych do skórzanego paska. Dłoń, którą zacisnął na białą-czerwonej kuli, drgnęła mu nieznacznie. Odczepił ja i chwycił pewniej. Starał się pokonać lęk, który zaczął gdzieś w środku kiełkować. Przełkną ślinę i zaprezentował swój wybór.
- Espeon, wybieram ciebie!
- Ciekawy wybór - skomentował Lance, uśmiechając się tajemniczo. - Spodziewałem się smoka, albo elektrycznego pokemona, ale cóż może być i psychiczny. Na niego też coś mamy, co Gyarados? - Stwór zaryczał. - No dobra, zacznijmy! Gryzienie!
- Toksyczność!
       Gyarados bez problemu sunął po śniegu, rozpraszając go, pozosawiając po sobie lodowy sznur. Espeon niechętnie, wykonał polecenia swojego trenera. Z jego fioletowego futerka zaczęła wyciekać fioletowa maź. Wodny pokemon bez problemu pochwycił w swoje szczęki psychicznego pokemona, który jęknął, kiedy poczuł zęby, a co gorsza ślinę. Gyarados szybko pożałował jednak tego ataku. Poczuł smak trucizny, jego ciało przeszły dreszcze, a na pysku pojawiły się krople potu.
- Konfuzja! - zalecił Jack. Czerwony rubin Espeona pokrył się niebieską poświatą, podobnie jak ciało Gyaradosa. Wodny smok uniósł się ku górze, po czym opadł karkiem, uderzając z impetem w lód, który pękł. Uścisk szczęk się zwolnił, a Espeon uskoczył, zanim sam znalazłby się w lodowatej wodzie.
       Fioletowy stworek znowu użył konfuzji.
- To ma być strategia. Ten przerośnięty jaszczur właśnie mnie ugryzł. Fuj! Jego ślina jest na moim futerku - wzdrygnął się, przekazując myśl swojemu trenerowi.
- Oj, już nie bądź taki delikatny - odparł Jack.
- Poczekaj aż skończę tę walkę, wykąpię cię w tym jeziorze.
- Skup się!
       Gyarados wciąż się nie wynurzał, natomiast Lance uśmiechnął się pod nosem.
- Dziękuję - powiedział tajemniczo.
- Za co? - zapytał nieco zdziwiony. Lance spojrzał na lodowisko, pod który widać był czerwonego węża wijącego się pod wodą. - I tak musisz się wynurzyć.
- Nie koniecznie.
- Mogłeś mnie nie nauczyć jakiegoś ataku do przewidywania posunięcia, ale nie - marudził telepatycznie Esepon.
- Nie bez powodu go zatrułem. Musimy się skupić! - skomentował Jack, zaciskając pięści. Obawiał się tylko jednego ataku, lecz zdawał sobie sprawę, że Lance skorzysta z niego w ostateczności, każdy trener tak by postąpił.
- Gyarados, Twister!
       Czerwony stwór wyłonił się z przerębli, a wokół jego ciała zaczął tworzyć się potężny wir, który wznosił się coraz wyżej do nieba, a przy tym zaczął mieć coraz większy zasięg. Bladoniebieska peleryna Lance'a zaczęła powiewać niczym flaga na maszcie w wietrzny dzień. Nawet jego włosy bujne włosy zaczęły się mierzwić, choć on sam wydawał się niewzruszony. Jack również poczuł się ataku, a także Philip z arbitrem. Dopiero teraz dotarło do blondyna, jak wielkie siły są wstanie wygenerować pokemony smoczego mistrza.
- Wiatr powiadasz? - zakpił Jack, uśmiechając się łobuzersko. - A co gdyby tak zaatakować cię zamiecią?
- Espeon nie zna takiego posunięcia - powiedział pewnie Lance.
- No może nie zna, ale lodu tu nie brakuje, a skoro mamy już tornado. Espeon, konfuzja!
      Odłamki lodu, które powstały w wyniku roztrzaskania pokrywy lodowej, pokryły się niebieskim blaskiem, uniosły się i ruszyły w tornado, które uprzednio stworzył Gyarados. Lance zagryzł wargę. Wiedział co go czeka. Pomimo, że Gyarados był wodnym pokemonem, odpornym na lodowe ataki, to z podtypu był powietrznym pokemonem - wrażliwym na lodowy atak. Odłamki lodu zaczęły krążyć w powietrznym wirze, co chwile uderzając w czerwone łuski, wywołując ból u kolosa. Pokemon zaryczał to jeden, to drugi raz.
- Pod wodę! - polecił błyskawicznie Lance. Sytuacja jego pokemona była coraz gorsza. I pomimo, że  na początku zadał efektywne uderzenie swojemu oponentowi, to był pod wpływem toksyn, które z sekundy na sekundę go osłabiały. Nie wspominając już o dwóch udanych atakach Espeona. Czas zdecydowanie działał na jego niekorzyść. Lance zrozumiał, że im szybciej skończy to starcie, nie ważne jakim kosztem, tym lepiej.
- Hiperpromień! - polecił. Jacka nie zdziwiło takie posunięcie.
- Espeon, bądź czujny!
- Łatwo ci powiedzieć - odparł telepatycznie fioletowy stworek, niepewnie stając na czterech łapkach.
      Stworek rozstawił szeroko swoje nogi, szykują się do szybkiego uniku. Obserwował przy tym swoimi błękitnymi oczyma taflę lodu, lecz pod grubą warstwą nie mógł dostrzec czerwonego rywala. Zapewne był na tyle głęboko, że wypatrywanie nie miał sensu. Czekanie na atak też nie było najmądrzejsze. Ciągły ruch był najmniej ryzykowny.
      Zanim jednak ta myśl dotarła do Espeona złoty blask oświetlił jego podbrzusze. Trzask pękającego lodu to ostatnie co zanotował, zanim poczuł ciepłe uderzenie, które wbiło się mu w brzuch. Powędrował ku górze, a energia, którą oberwał zadawała mu dodatkowe obrażenia. W końcu zwinął się w kulkę, poczuł, że nic go już nie unosi i zanim pisnął, już spadał na dół. Ból jaki czuł w trzewiach zamroczył mu trzeźwe myślenie. Uderzył o lód. Próbował wstać, lecz było mu wyjątkowo ciężko.
      Gyarados wykonawszy hiperpromień był unieruchomiony. Kropelki potu pojawiły się na ego pysku i spływały po podłużnym ciele. Jego czerwone łuski stawały się coraz bardziej purpurowe, a oczy mętne.
- Gryzienie! - polecił Lance, czekając aż jego pokemon, będzie gotowy do ataku.
- Esepon, dasz radę! Otrząśnij się. Wystarczy, że unikniesz ataku! - krzyczał Jack.
Nadaremnie.
      Espeon drugi raz doświadczył jakże nieprzyjemnego dla niego gryzienia. Czerwony wąż splunął jedynie fioletowym lisem, który podobijał się od lodu jak szmacianka lalka. Arbiter uniósł zieloną flagę.
- Esepon jest niezdolny do walki.
      Jack niechętnie podniósł swój pokeball i wycofał swojego druha. Miał trochę inne oczekiwania do pierwszej rudny. Drugą już wygrał, to było bardziej niż pewne. Nie miał wątpliwości kogo wybrać, pozwolił sobie jedynie spojrzeć na kamienną twarz Lance'a i dyszącego purpurowego już Gyaradosa.
- Arcanine, wybieram cię!
- Co? - zdziwił się Lance. - Przeciwko wodnemu wystawiasz ognistego?
- A no tak - odparł spokojnie Jack i tym razem nie udawał.
      Runda skończyła się równie szybko, co zaczęła. Lance już uniósł dłoń, pełen entuzjazmu by wydać komendę Hydropompy, lecz zanim wydał z siebie jakikolwiek dźwięk, Gyarados zachwiał się, po czym runął nieprzytomny. Arbiter uniósł czerwoną flagę. Lance wycofał swojego pokemona.
- No cóż, mogłem to przewidzieć - stwierdził Lance, sięgając po kolejnego podopiecznego.
- Mogłeś - odparł Jack. Powinien się martwić następnym wyborem. Smoczy mistrz na pewno dopasuje coś do Arcanine'a, jednak miał nadzieję, że Lance nie weźmie pod uwagę atutów ognistego psa.
- Wybieram Aerodactyla! - Na boisku pojawił się szary pokemon, przypominający dinozaura ze skrzydłami.
- To on ma Aerodactyla? - zapytał zaskoczony Philip, który omal się nie zakrztusił.
- Mistrz Lance ma różne pokemony przypominające smoki, nawet te antyczne - przypomniał mu arbiter. - Myślę, że twój kolega ma poważny problem, biorąc pod uwagę, że walczy ognistym pokemonem.
- To tyle po jego strategi - westchnął Philip, zaciskając mocniej Pichu.
      Jack nie czuł takiej presji jakby mogło się wydawać. Spodziewał się Dragonite'a, również powietrznego pokemona, zatem Aerodactyl niewiele wnosił do tej walki, dlatego, że Arcanine był jego asem w rękawie. Lance przyglądał mu się niewzruszony. Nie uśmiechał się pomimo, że miał przewagę. Czuł, że coś jest nie tak, bo jego rywal ani drgnął. Latające pokemony mają przewagę nad lądowymi, do tego kamień bije ogień, więc co sprawiało, że Jack w ogóle się nie stresował. Lance był zbyt doświadczony, żeby od tak zaczął atakować.
- Na co czekasz? - zapytał Lance.
- Myślałem, że ty chcesz zacząć - odparł lekceważącym tonem Jack. Powinien to ostrożnie rozegrać, wyprostował palce u dłoni. - Arcanine, miotacz płomieni!
- Unikaj! I stalowe skrzydło.
      Philip uważnie obserwował boisko, nie rozumiejąc co też jego partner wyprawia. Aerodactyl bez trudu uniknął miotacza płomieni i pomknął w stronę ognistego pokemona, który równie zwinnie uskoczył przed atakiem.
- Wilk północy - mruknął pod nosem Lance. - Zapomniałem, że Arcanine tak dobrze radzi sobie na lodowym podłożu. Ale to nie wystarczy.
- No nie wystarczy - przyznał Jack, uśmiechając się.
- Aerodactyl, kamienny ślizg! - Kamienie pojawiły się wokół szarego pokemona i pomknęły z zawrotną prędkością w stronę Arcanine.
- Czas pokazać na co nas stać. Ekstremalna prędkość, smoczy puls!
      Arcanine bez problemu uniknął zderzenia ze skałami, które uderzyły w lód, pozostawiły po sobie wgłębienia. Sam zaś zniknął i pojawiał się z miejsca na miejsce, zupełnie jakby umiał się teleportować. W jego pysku zaczęła formować się fioletowa kula, która otoczyła jego ciało. Pokemon skoczył i niczym meteor uderzył w skołowanego Aerodactyla. Pokemonowy dinozaur zaryczał i pod wpływem ciężaru i pędu Arcanine'a, upadł na lód, sunąć po nim aż pod skalny podest. Lance nie wyglądał na zadowolonego.
- Mam jeszcze kilka asów w rękawie, chcesz się przekonać? - syknął Jack. Lance udawał niewzruszonego. Tak naprawdę kalkulował co powinien zrobić.
- To nie wystarczy, żeby nas pokonać.
- No ja myślę.
- Aerodactyl, Przyspieszenie i Elektryczny ząb!
- Powtórz Ekstremalną prędkość i Smoczy puls!
      Ciało Aerodactyla zamigało, po czym stwór wzbił się w powietrze, nabierając imponującej prędkości. Po białych, ostrych niczym brzytwy zębach zaczęły przeskakiwać iskry elektryczności. Zielone oczy wpatrzone były w ofiarę. Arcanine bez problemu odskoczył i również nabrał prędkości. Tym razem Aerodactyl nie ustąpił, goniąc swoją ofiarę. Tymczasem Arcanine znowu pokrył się aurą Smoczego pulsu, zamieniając się w fioletową kometę. Nie ważne jak szybki był Aerodacty, wciąż tracił do swojego rywala. Kiedy Arcanine zyskał odpowiedni dystans, zawrócił i ruszył w pędzącego w niego kamiennego Pokemona. Aerodactyl nie zdążył ani wyhamować, ani uniknąć zderzenia. Po raz kolejny oberwał i wylądował na lodzie.
- W powietrzu nas nie dostaniecie! - stwierdził Lance. - Aerodactyl, wzbij się wysoko!
- I na to znajdzie się sposób. - Jack machnął na to ręką. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w tym momencie obydwa pokemony mają taką samą szansę na trafienie. Jedynym sposobem na wygranie tej bitwy jest zbliżyć się do przeciwnika tak blisko, by zadać mu znaczące uderzenie.
      Jack nie mając wyjścia, postanowił zaczekać, myśląc o nowej strategii. Tymczasem Lance podjął już decyzję, przełknął ślinę i po raz kolejny postanowił zagrać o wszystko.
- Giga Impakt!
- Po co tak ryzykować? - wypalił mimowolnie Philip, nie rozumiejąc tej decyzji.
- Niech pan teraz trzyma się łodzi - rzucił tajemniczo arbiter.
      Tymczasem Aerodactyl zanurkował w powietrzu, obracając się wokół własnej osi. Najpierw otoczył go fioletowy kolor, potem zielony,a  na koniec pomarańczowy. Trzy kolory zaczęły się ze sobą mieszać. Pokemonowy pocisk zbliżał się do tafli lodu. A Jack nie potrafił zrozumieć jaki to ma sens. Aerodactyl osłabi się tym ataki i z pewnością wpadnie do wody, a to dla kamiennego pokemona oznacza koniec walki.
- Arcaninie, uciekaj jak najdalej! - krzyknął Jack, lecz za późno połapał się w strategii rywala.
      Uderzenie było tak potężne, że lód na większości jeziora zaczął pękać, od miejsca uderzenia biały pył zaczął nieubłaganie pędzić. Jack zakrył sobie twarz łokciem, zaś Lance do tego użył swojego płaszcza. Philip usiadł na łódce, którą zatrzęsło, a kiedy wszystko ustało, ona wciąż się bujała.
      Białe, lądowe pole zastąpione było przez wzburzoną wodę, która niebezpiecznie falowała, wynosząc na jedną z dryfujących lodowych ikr niezdolnego do walki Aerodactyla. Arcanine unosił się wciąż na wodzie. Jego grzywa była przemoczona. Masywny pokemon, wyglądał teraz jak mały kundelek. Pomimo, że Arcanine umiał pływać jako tako, to lodowata woda wdawała mu się we znaki. Starał się tego nie pokazywać, jednak jego organizm stawał się coraz słabszy.
      Jack nie musiał tego robić, lecz byłby sadystą, gdyby pozostawił swojego podopiecznego w tej wodzie. Nawet gdyby udało mu się wdrapać na jedną z lodowych tafli, to niewiele by to dało. Kolejną rundę musiał przegrać. Jack niechętnie podniósł biało-czerwoną kulę i wycofał swojego towarzysza. Podobnie zrobił Lance.
Arbiter uniósł obie flagi.
      Lance spojrzał z trwogą na pokeballa, w którym uprzednio schował pokonanego Aerodactyla.
- Dziękuję, zrobiłeś dużo dobrego, przepraszam, że znowu to zrobiłem - powiedział ze skruchą. Nie przepadała za tą strategią, lecz lepsze to niż przegrać.
- Dlaczego? - Philip zadał to pytanie do arbitra, analizując całą sytuację. Mężczyzna wydawał się nie słyszeć jego pytania, wciąż uważnie wpatrywał się w pole walki.
- Czasem warto poświęcić jedną rundę, żeby wygrać mecz.
- Ale Arcanine... - jęknął Philip, wciąż nie czując, że to usprawiedliwia Lance do poświęcenia pokemona.
- Arcanine był szybki - urwał arbiter. - A to jest atutem Dragonite'a. Główny atutem. Lance doskonale wie, że ludzie, którzy przychodzą go wyzwać mają silnego, smoczego pokemona. Przeważnie drugiego Dragonite albo Charizarda. - Philip przełknął ślinę, kiedy to usłyszał. - Lecz żaden z nich nie dorównuje mu szybkością - kontynuował mężczyzna. - Arcaninie był szybki i znał smoczy atak, więc potencjalnie był groźnym rywalem. Lance nie potrzebuje spektakularnych zwycięstw. Jest strategiem, który nigdy nie daje się ponieść swojej sławie.
- Myślałem, że człowiek z jego reputacją raczej jest pewny siebie.
- Gdyby był pyszałkowatym królem smoków, już po pierwszym sezonie straciłby swój tytuł. Ten człowiek wie czym jest pokora. Gorzej z twoim przyjacielem, gdyby tak bardzo nie skupił się na obranej wcześniej strategii... - urwał. Philip też znał końcówkę tego zdania.
- A więc Lance doskonale wie, że następny będzie Charizard lub Dragonite.
Arbiter skinął głową.
      Wzburzona woda zaczęła się uspokajać, fale nie uderzały w skalne podesty, zaś tafle lodu zaczęły formować się w małe, niepewne tratwy na wodzie. Lance na nowo spoważniał. Jego twarz nie wyrażała żadnych większych emocji. Jack wciąż zachodził w głowę, dlaczego Lance pomimo przewagi typu zdecydował się na takie zagranie. Z drugiej strony, nie powinien się dziwić Lance od początku grał va banque.
      Jack chwycił po trzeci i ostatnio pokeball, który przygotował na tę rozgrywkę, wystawił przed siebie dłoń z nim. Z kuli wydobyło się czerwone światło, które uformowało się w potężnego, pomarańczowego smoka. Z płomieniem na ogonie i dwoma rogami na czubku głowy. Pokemon machał masywnymi skrzydłami, rozdmuchując wodę i eksponując swoją siłę.
      Charizard ewoluował miesiąc temu z Charmeleona. Co prawda, Jack kochał najbardziej drugie stadium ewolucyjne Charmandera, to Charizardem nie pogardził. Tak potężny pokemon w jego drużynie dawał mu nowe możliwości. Za pierwszy cel obrał sobie pokonanie Lance'a, na co Charizard zareagował entuzjastycznie. Obydwaj trenowali dniami i nocami. Wszystko dla tego jednego dnia. Dla tej jednej walki. Charizard kontra Dragonite.
      Teraz marzenie stało się prawdą, bo oto na przeciw ognistego smoka, pojawił się pomarańczowy Dragonite. Unosił się nad wodą. Uśmiechał się nieznacznie, w jego oczach widniała pewność siebie. Charizard zmrużył oczy i zacisnął pazury. Żądza walki przejęła nad nim kontrolę, pompując w jego ciało adrenalinę. Płomień na jego ogonie stał się nieco większy. Na Dragonicie nie zrobiło to większego wrażenia.
- Może zacznijmy od wymiany uderzeń? - zaproponował Lance, uśmiechając się enigmatycznie.
- Niech będzie - odparł chłodno Jack.
- Miotacz płomieni! - krzyknęli obaj, jak gdyby mieli walczyć ze sobą na gołe pięści.
         Charizard wystrzelił słup ognia, który mknął, aż natrafił na nieco jaśniejszy, bardziej żółtawy płomień wytworzony przez jego oponenta. Przez chwilę przesunął się w powietrzu, lecz opanował sytuację i zaczął dociskać swojego rywala, który początkowo miał podobny problem. Żaden nie mógł zdobyć wyraźnej przewagi, za to dystans między nimi się powiększał. W powietrzu znacznie trudniej było utrzymać jednakową pozycję. W końcu nadmiar energii spowodował eksplozję, która poza wywołaniem niewielkiej fali wodnej, nie wyrządziła nikomu obrażeń.
- Całkiem, całkiem - rzucił Lance. - Czas zaczął prawdziwy mecz - prychnął z pogardą.
- No ja myślę - odparł z entuzjazmem Jack. Trochę martwił go fakt, że miotacz płomieni nie był silniejszy. Pocieszał się faktem, że i w tej rundzie ma asa w rękawie.
- Elektryczna pięść! - nakazał Lance.
          I już po chwili Dragonite rozpędził się, szybując nisko nad wodą, pozostawiając po sobie dwie równolegle rozchodzące się fale. Cofnął do tyłu pięść, po której przeskakiwał ładunek elektryczny.
- Charizard, Smoczy ogon! - Źrenice Lance poszerzyły się nieznacznie.
- Unik! I kontynuuj! - polecił wciąż spokojnym tonem. Ogon Charizarda pokrył się zieloną poświatą. Stworek uniósł go ku górze, a potem opuścił niczym ostrze gilotyny. Dragonite bez problemu skręcił w prawo, unikając uderzenia, po czym wzbił się w powietrze. Charizard stracił na chwilę kontrolę w powietrzu.
- Uważaj! - krzyknął Jack, lecz Dragonite był już za Charizardem. Zamachnął się. Uderzył pięścią w sam środek pleców. Charizard zaryczał i wygiął się w łuk. Elektryczność przepłynęła po jego ciele, na kilka sekund stracił orientację i zaczął spadać. W ostatniej chwili odbił się od tafli wody, zamachując skrzydłami.
         Jack zagryzł wargę, nie wiedział, że jego rywal będzie taki silny. Spodziewał się siły. Hydropompy. Ale nie spodziewał się, że Dragonite będzie nieuchwytny.
- Charizard, jeszcze raz!
- Niczego się nie uczysz - zadrwił Lance, kiwając głową z dezaprobatą. Dragonite bez problemu uniknął uderzenia. Charizard za nim popędził, lecz i tym razem nie trafił. Dragonite zaczął się z nim bawić, nie kryjąc swojego rozbawienia, co doprowadzało do szału Charizarda. - Elektryczna pieść!
          Charizard pomylił się tylko o kilka centymetrów i kiedy tylko się wyprostował, dostał cios w szczękę od dołu. Dragonite czuł się bardzo pewnie, podobnie jak Lance. Natomiast Jack i Charizard coraz bardziej gubili się. Przez chwilę ognisty smok spojrzał bezradnie w stronę swojego trenera. Jack stał jak sparaliżowany, próbując ocenić obiektywnie sytuację. Pierwsze krople potu pojawiły się na jego czole.
- Co dalej - myślał nerwowo.
-  Dobra, kończymy ten teatrzyk! - Wypalił Lance. - Dragonite, Elektryczna pięść!
- Przegrzanie!  - rzucił Jack w akcie desperacji. Ciało Charizarda zaczęło robić się intensywnie czerwone, po czym zaczęła od niego odchodzić pomarańczowa sfera. Dragonite wpadł w nią. Zagryzł wargę, kiedy na swojej skórze poczuł żar, próbował się przedrzeć przez atak i uderzyć, lecz szło mu to opornie.
      Jack postanowił skorzystać z okazji, że udało mu się zwolnić pomarańczowego smoka.
- Miotacz płomieni!- Słup ognia trafił w cel. Dragonite odleciał na parę metrów. Potrząsnął głową i szybko odzyskał ogląd sytuacji.
- Co on robi? - zastanowił się Philip. - Czy on nie wie, że Przegrzanie osłabia jego specjalne ataki. Miotacz płomieni był słabszy, a do tego na smocze pokemony, ogniste ataki nie robią większego wrażenia. Po jakiego?
      Lance wydawał się niewzruszony sytuacją. Choć zaimponowała mu ta kombinacja.
- Całkiem ładnie - pochwalił wroga. - Przydałoby ci się to na pokazach, ale tutaj nic nie wskórasz tą kombinacją.
- Założymy się? - odparł dziarsko Jack, odzyskując pewność siebie.
- Dragonite, spróbuj jeszcze raz.
- Charizard, ponów Przegrzanie, a potem Miotacz płomieni.
      Sytuacja się powtórzyła. Dragonite znowu wylądował parę metrów dalej. Znowu nie zrobiło na nim to większego wrażenia. O dziwo, znowu uderzył w ten sam sposób i prawie musnął skóry Charizarda, lecz temu udało się go odepchnąć dzięki ognistemu atakowi. Po trzecim takim starciu oba smoki unosiły się nad wodą, ciężko dysząc.
- Jack ogarnij się!  - krzyknął Philip. - Następny atak mu się uda, a wtedy twój Charizard przegra.
- Zaufaj mi - powiedział Jack. Stał dumnie i prosto. Tak, zdawał sobie sprawę, że w teorii następny atak Dragonite przebije się przez ognistą sferę. W praktyce jednak będzie inaczej, gdyż Charizard jest już tak zmęczony, że niebawem uaktywni się jego wyjątkowa zdolność, a więc Pożar. Dzięki temu jego moc, która osłabła wzrośnie dwukrotnie, a to mu wystarczy, by wykończyć smoczego rywala.
       Lance przyglądał się swojemu zmęczonemu Dragonitowi bez większych emocji. Zupełnie jak zwyrodniały ojciec, któremu los jego dzieci jest zupełnie obojętny. Chłód i opanowanie, to dwie najważniejsze cechy, jakich nauczył się podczas potyczek pokemonów. Owszem, zdawał sobie sprawę, że kolejne uderzenie może wykończyć jego pokemona. I tak, chciał je powtórzyć.
- Gniazdowanie!
       Dragonite zatrzepotał skrzydłami, z który posypały się błękitne pióra. Wzniosły się w górę, tworząc wokół niego okrąg, po czym uderzyły w niego, rozpływając się po całym ciele w postaci niebieskiej poświaty. Dragonite od razu się wyprostował, napinając swoje muskuły.
- Nie tylko ty masz asy w rękawie - odparł Lance.  - Mam nadzieję, że masz coś lepszego niż Pożar, bo i z tym sobie poradzę. - Jack nie potrafił się poruszyć, ani tym bardziej wydać z siebie jakiejkolwiek komendy. - Oszczędzę ci wstydu - powiedział z pogardą Lance. - Hydropompa!
- Charizard, Miotacz płomieni!
        Wynik był już przesądzony. Desperacka komenda Jacka pogorszyła tylko sytuację. Woda bez problemu przedarła się przez płomień i strąciła Charizarda prosto do lodowatej wody.
         Pokemon zniknął pod wodą, pozostawiając po sobie pojedyncze bańki wody. Jego płomień w błyskawicznym tempie zanikał. Jack, kiedy tylko oprzytomniał rzucił się za nim pod wodę, nie bacząc na konsekwencje. Dzięki adrenalinie nie poczuł jak bardzo zimna była woda. Udało mu się wycelować pokeball i zamknąć  w nim rannego pokemona.
         Dopiero teraz, kiedy zaczął racjonalnie myśleć, a nie tylko instynktownie działać, poczuł zimno. Mrowienie pojawiło się w prawej łydce, a on czuł się coraz cięższy. Był świadom, że musiał jak najszybciej wypłynąć na powierzchnie. Powietrza było coraz mniej, próbował wstrzymać oddech. Byle tylko nie wpuścić lodowatej wody do płuc. Światło przedzierało się przez szarą taflę wody, był coraz bliżej. Noga zaczęła go niemiłosiernie boleć. Zacisnął zęby i starał się nie skupić na tym rwącym bólu, a tym bardziej nie otwierać ust.
         Poczuł ciepło, mięśnie stały się wiotkie, nagle zrobiło mu się tak przyjemnie i wtedy uderzyło go światło dnia. Wyłonił się, jego twarz spotkała się z chłodnym powietrzem. Wziął potężny haust powietrza, podpłynął do kamiennego podestu. Wsparł się ramionami i spazmatycznie oddychał.
- Dragonite zabierz ich to centrum pokemon w Mahogany - polecił, jednak pokemon spojrzał na niego niepewnie. - Ja sobie poradzę. - Dragonite posłusznie wykonał polecenie. Objął chłopaka w pasie i niczym odrzutowiec wystrzelił w powietrze, kierując się na południe od jeziora.
         Arbiter zabrał Lance z wysepki i wraz z Philipem oraz Pichu dobili lichą łódką do brzegu. Philip nie miał tyle szczęścia, by zostać przetransportowany do Mahogany Town, więc musiał maszerować dwie godziny.
         Jego twarz wydawała się nie wyrażać żadnych emocji. Pustka. Obejmował silnie Pichu, która od czas do czasu domagała się wolności, lecz ten nie chciał zwolnić swojego uścisku.
- Pi, pi - zaczął pokemon, kiedy minęli północą granicę miasta. - Pi, pi?
- Martwię się - przyznał. Pichu spojrzał na niego z uwagą. - Nie, nie martwię się, że coś mu się stało. Zagrzeje się i będzie wszystko dobrze. Ale wiesz jaki jest Jack. Lepiej, żeby złamał nogę, niż dumę.
- Pi - syknął pokemon, zwieszając ucho.  - Pi, pi, pi.
- Gdyby tego uparciucha dało się tak łatwo pocieszyć - żachnął się. Pichu wystawił przed siebie obie łapki,a  potem zaczął energicznie poruszać swoim ciałem do tyłu i do przodu.  - Jesteś jeszcze dzieckiem! Wstydź się! Za dużo przebywasz z Espeonem. Jak Arceusa kocham ten pokemon potrafi każdego zdemoralizować.
       Philip po odwiedzeniu niewielkiego centrum pokemon w Mahogany Town, dowiedział się od siostry Joy, że Jack leży obecnie w miejscowym szpitalu. Niebieskowłosa siostra Joy wyjaśniła, że nie powinna zajmować się ludźmi, stąd też wolała go umieścić w placówce do tego przeznaczonej. Pożaliła się również na destrukcyjny wpływ farby, które musiała użyć ze względu na politykę miasta - wszystko ma wyglądać jak z krainy lodu. Wszędzie tylko lód, lód, lód.
       Jack leżał w białym, metalowym łóżku po środku sali. Miał szczęście, że nie musiał jej z nikim dzielić. Sezon dopiero zaczął się w Mahogany Town  stąd też lokalny szpital świecił jeszcze pustkami. Za około dwa tygodnie będzie brakować miejsca dla niedoświadczonych narciarzy, którzy nie boją się niczego. 
       Philip przyglądał mu się, lekko wychylając się zza drzwi. Pichu ciągnął go za nogawkę. Chłopak odwórcil się do podopiecznego.
-  Zaraz wejdę - powiedział szeptem i dalej wrócił do obserwacji. Powinien po prostu wejść
, z drugiej strony wypadałoby mieć też coś do powiedzenia. Stał i oglądał plecy swojego chłopaka. Jack wpatrywał się w okno, obserwując uliczne światła. Poczucie winy zabijało go od środka. Co on sobie właściwie myślał? Że od tak pokona Lance? Ma miesiąc smoczego pokemona i już jest królem smoków? Przecież ma już dwadzieścia osiem lat, a wciąż w środku ma entuzjazm dziesięciolatka, który dostaje swojego pierwszego Charmandera, czując się mistrzem każdej ligi. Bo kto jak nie my?
      Blondyn wziął głęboki wdech i otworzył drzwi. Jack zignorował dźwięk skrzypiących drzwi. Podświadomie czuł, że to Philip. W końcu już dawno było po obiedzie, a szkoda.
- Jack? - zaczął niepewnie, utrzymując pewien dystans. Zupełnie jakby podchodził do dzikiego Growlithe, którego trzeba oswoić.
- Tak? - odparł, nie odwracając się. Blondyn przysiadł się do niego, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Wszystko w porządku?
- Nie bardzo. Ale nie chcę o tym rozmawiać - przyznał.
- To nie twoja wina.
- Philip proszę - powiedział błagalnie. Blondyn poczuł to ukłucie serca. Zamilkł i po prostu położył się obok niego i objął go, nic nie mówiąc. - Czy ja kiedyś dorosnę? - zaczął po chwili. - To było takie dziecinne. Co ja sobie myślałem?
- Taki już jesteś i za to cię lubię - odparł Philip. - Takie duże z nas dzieci,lubimy porywać się z motyką na słońce.
- Ale Charizard... Prawie go straciłem.
- Tu akurat winiłbym Lance'a. Był bezwzględny. Jedno wygrać, drugie zepchnąć pokemona na pewną śmierć.
- Chciał mi dać nauczkę.
       Philip chciał zaprzeczyć, jednak byłoby to nieszczere. Tak, Lance chciał dać mu nauczkę, ponieważ Jack nie był pierwszym trenerem, który go wyzwał po nabyciu smoczego pokemona. Mistrza musiało to denerwować. Zresztą kogo by to nie denerwowało?
- No i ci dał. I co?
- Lubię twoją szczerość - zaśmiał się pod nosem. - A odpowiadając na twoje pytanie: nic. Jak zwykle wezmę się w garść i wyruszę w kolejną podróż. To co? Gdzie teraz? Masz pomysł. - Philip parsknął śmiechem. - No co?
- Nie, nic. Mógłbyś trochę dłużej się poużalać.
- Poużalam się w łóżku, w naszym domku z mapą Johto. Obiecuję...
____________________

Witajcie
Taki tam łan szocik. Trochę wybiegłem w przyszłość i trochę tak wyszło pedalsko, ale cóż. Taki mam klimat dla was XD.
U mnie się dzieje jak zwykle, ale broń Arceusie, nie porzuciłem blogowania.
Możecie mnie znaleźć
http://www.niebieski-buntownik.blogspot.com
Gdzie znajdziecie wszystkie moje opowiadania. W tym jedno główne "Lodowy Filar". Takie fantasy. 

A co do pokemonowej twórczości, to możecie oddać głos na to opowiadanie w ankiecie, która będzie poniżej. Jeśli będzie spore zainteresowanie, to napiszę mini serię o Jacku i Philipie, coś na ten deseń. Oczywiście, opowiadanie będzie pojawiać się na moim, hmm, bardziej autorskim blogu.
>Oddaj głos<
Pozdrawiam

11 komentarzy:

  1. Zgodnie ze starą, dobrą zasadą, że im rzadziej notki, tym dłuższe moje komentarze, ten będzie dość obszerny. A że pamięć ostatnio mam słabą, pozwoliłam sobie notować w trakcie czytania i zrobić to w formie takiej trochę niby-analizy. Enjoy!

    "Następnie niczym neandertalczyk rzucił papierową torbę zakupów na solidny sosnowy stół." - *myśli... myśli...* jak tu połączyć rzucanie zakupami na stół z Neandertalczykiem?... Chyba ktoś tu oglądał "Rrr" ;)

    "- Kupiłem pączki.
    - Czym są?
    - Z miłością."
    Pączki są miłością? Chyba zjadło jedno "z" gdzieś tam na początku, co nie zmienia faktu, że motto "Pączki są miłością" zostanie ze mną na długo. Gdybym jeszcze mogła jeść słodycze jak dawniej T^T

    "Philipowi na początku się podobał, jednak postanowił go odepchnąć." - albo miało być "podobało", albo z dłuższego związku nici. Sorry Jack, ale podobałeś mu się tylko na początku. Swoją drogą, to chyba właśnie musi być początek ich bliższej znajomości, albo ja jestem zupełnie nieromantyczna (obstawiałabym raczej tę drugą opcję) ale serio? Serio, takie powitania po zwyczajnym wyjściu do sklepu? No, chyba, że panowała śnieżyca stulecia, a najbliższe Tesco było 50 km dalej, to wtedy jeszcze jestem w stanie zrozumieć ;D

    "- Ja posprzątam, a ty coś ugotujesz - powiedział do blondyna.
    - No chyba cię Arceus opuścił? - Philip skrzyżował ręce na klatce piersiowej i uniósł znacznie brew."
    Zupełnie jak u mnie w domu :D :D Rozumiem cię, Philip, też nie cierpię gotować.

    "Rzecz jasna Philip i Jack nie przyjechali do rozkosznego kurortu tylko po to, by spędzić ze sobą romantycznie czas. Ba! W ich przypadku romantyzm był nienaturalny." - Taa, jak na razie to totalnie to widać ;) - "Takie wyznania przypominały raczej rozmowę dwóch neandertalczyków." - Ale się na tych jaskiniowców uparłeś.

    "ciągnął i już prawie zerwał się na odwagę." - Nic dziwnego. Jak się tak ciągnie i ciągnie, to w końcu musi się zerwać, nie ma bata! Wiem, to tylko literówka, ale przyznaj, że fajnie wyszło.

    "- Czemu nie kawa? - zapytał zdziwiony Philip, przyglądając się trunkowi.
    - Chciałem, żeby było romantycznie"
    Faktycznie, zero romantyzmu. Dobrze im idzie. Ale... czy oni przed chwilą nie kładli się przypadkiem już spać? Bo trochę się pogubiłam. Chyba, że to już śniadanie, a ja nie nadążam za fabułą.

    "Philip jak zwykle trzymał w swoich objęciach, która wyglądała na nieporadnego pokemona, lecz w rzeczywistości wypuszczona stawała się małym Houndoomem głodny krwi." - Chyba chodziło o Pichu, ale czytam trzy razy i coś w tym zdaniu nie styka...

    "Niejeden trener przez przypadek wszedł na sam środek jeziora, szukając go za tym "białym polem", z którego tak pięknie widać było sznur kosodrzewin, wspinających się ku łysym, ostrym szczytom gór północnych Johto." - Nie, żeby coś tu było nie tak. Wręcz przeciwnie. Jakoś tak bardzo podoba mi się to zdanie, że aż pozwoliłam sobie na nie zwrócić uwagę.

    "Pomimo, że jego granatowy kombinezon idealnie leżał na jego ciele, gdyż jak na mistrza, dbał o swój wygląd, to w jego włosy wdały się już znaki czasu. Po bokach pojawiły się pierwsze szare kosmki, a jego niebieskie oczy, nie były już tak wyraziste, lecz mętne." - Jeśli mogę coś doradzić, bo widzę, że często masz takie tendencje - przy opisie postaci warto odpuścić sobie (albo chociaż ograniczyć) te zaimki dzierżawcze. Chodzi mi o to, że opisujesz Lance'a i czytelnik raczej wie, że to jest JEGO kombinezon, JEGO włosy i JEGO oczy. Wiem, że w wielu książkach dominują takie "dzierżawcze" opisy, ale w dużej mierze wynika to stąd, że są to książki anglojęzycznych autorów, a w języku angielskim his eyes, his siut, his hair są na porządku dziennym. A to tylko kalka tłumaczeniowa. Po polsku już brzmi troszkę ładniej, jak tego unikniemy.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Zdecydowanie był to doświadczony sędzie, gdyż nie odezwał się ani słowem, nie spuszczając choćby na sekundę widoku pola." - "sędzia" - literówka. I chyba nie wiem, jak można spuszczać widok pola?

    "Stawiał ostrożnie kroki po śniegu, po którym znajdował się lód" - "pod".

    "Philip tak bardzo nie lubił, gdy ktoś mówił do niego pan, lecz miał już tyle lat, że wypadałoby. Nienawidził upływu czasu. Powaga, stabilizacja, odpowiedzialność - blech." - Ech... tak bardzo znam ten ból.

    "Taki szósty zmysł" - Ok, wiem, że to takie powiedzenie jest, ale teoretycznie każdy człowiek ma sześć zmysłów, więc... może Lance zapachem ich wyczuwa. Bo po smaku to chyba nie? ;P

    "Lecz kiedy jesteś taki wielki, każdy zna twoje imię i nie musisz się powtarzać." - He he, coś w tym jest. Nigdy nie słyszałam, żeby któryś z tych olbrzymów uprawiających wrestling musiał się powtarzać. A może po prostu nikt jeszcze nie odważył się poprosić... ;)

    "Obowiązują następujące zasady - kontynuował. - Trenerzy mogą użyć trzech pokemonów," - Tu ciekawa sprawa gramatyczna. Chyba jest dobrze tak, jak jest, ale zastanawiam się, czy taka opcja też byłaby ok: " Obowiązują następujące zasady: - kontynuował - trenerzy mogą użyć trzech pokemonów,". Nie wiem, więc się nie wypowiem. Po prostu ta gramatyka to straszna baba jest i tak ją czasem ciężko rozkminić.

    "Na śnieżnym folu uformowała się czerwona sylwetka" - Na śnieżnym... czym?

    "Dłoń, którą zacisnął na białą-czerwonej kuli, drgnęła mu nieznacznie. Odczepił ja i chwycił pewniej." - O święty Arceusie, Jack sobie dłoń odczepił?! No to to musiało zrobić na Lance'u wrażenie.

    "Gyarados bez problemu sunął po śniegu, rozpraszając go, pozosawiając po sobie lodowy sznur." - Czy tylko mnie Gyarados skojarzył się tu z bazyliszkiem?

    "- To ma być strategia. Ten przerośnięty jaszczur właśnie mnie ugryzł. Fuj! Jego ślina jest na moim futerku" - O tak, Espeon po raz kolejny wygrywa mój dzień! Co prawda średnio lubię jak Pokemony gadają, ale ten to za każdym razem jak pysk (umysł?) otworzy, to taka petarda leci, że klękajcie narody.

    "Nawet jego włosy bujne włosy zaczęły się mierzwić" - jakkolwiek to nie zabrzmi, o jedne włosy za dużo ;)

    "Jack również poczuł się ataku, a także Philip z arbitrem." - Że co się stało?

    "- No może nie zna, ale lodu tu nie brakuje, a skoro mamy już tornado. Espeon, konfuzja!" - Ha, genialne posunięcie! Psychiczne ataki dają pole do popisu, nikt mi nie powie, że nie!

    "Kropelki potu pojawiły się na ego pysku i spływały po podłużnym ciele." - I tak zgłodniał podczas tego pojedynku, że aż "j" połknął, skubany.

    "Czerwony wąż splunął jedynie fioletowym lisem, który podobijał się od lodu jak szmacianka lalka." - Po chwili zakumałam o co chodzi, ale zanim zakumałam, próba wyobrażenia sobie tego opisu wyszła mi przekomicznie ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. "- Esepon jest niezdolny do walki." - Hmm... wiem, że to Lance, "miszczu" i w ogóle, ale jakoś tak mi przykro, bo czuję, że Espeonowi przynajmniej remis się należał. Może nie, żeby od razu wygrał (w końcu - heloł, Lance!) ale remisik chociaż...

    "Lance już uniósł dłoń, pełen entuzjazmu by wydać komendę Hydropompy, lecz zanim wydał z siebie jakikolwiek dźwięk, Gyarados zachwiał się, po czym runął nieprzytomny. Arbiter uniósł czerwoną flagę. Lance wycofał swojego pokemona." - Ha. Ha ha. Ha ha ha. Walka stulecia! :D

    "- To on ma Aerodactyla?" - Good point, Philip. Dokładnie to samo pomyślałam. Dokładnie.

    "Nie uśmiechał się pomimo, że miał przewagę." - Oj, nie... "Pomimo że" nigdy nie rozdzielamy przecinkiem.

    "Pokemonowy dinozaur zaryczał i pod wpływem ciężaru i pędu Arcanine'a, upadł na lód, sunąć po nim aż pod skalny podest." - "sunąc" chyba miało być. A, i tak w ramach ciekawostki - jeśli Aerodactyl to taki pokemonowy pterodaktyl, to z systematycznego punktu widzenia nie był dinozaurem, tylko pterozaurem. Dinozaury NIGDY nie latały. Ale to tak tylko piszę, jakbyś kiedyś w "Jeden z dziesięciu" startował i trafił na takie pytanie ;)

    "- To nie wystarczy, żeby nas pokonać." - Oj, lepiej to faktycznie wygraj, Lance. Bo jeśli nie, to wyjdziesz na aroganckiego, zbyt pewnego siebie dupka.

    "- Niech pan teraz trzyma się łodzi - rzucił tajemniczo arbiter." - Czyli, że Aerodactyl rozwali lodowe "boisko" i pośle pieska pływać, mam rację?

    "Jego grzywa była przemoczona. Masywny pokemon, wyglądał teraz jak mały kundelek." - Nie cierpię tego mówić, ale... a nie mówiłam? ;) No i teraz przynajmniej wiemy, że 90% majestatyczności Arcanine'a, to dobrze ułożona fryzura.

    "Główny atutem." - Głównym. "M" zjadło.

    "Lance doskonale wie, że ludzie, którzy przychodzą go wyzwać mają silnego, smoczego pokemona. Przeważnie drugiego Dragonite albo Charizarda." - W tej chwili zaczęłam kibicować Lance'owi. Serio. Lubię strategów.

    "Za pierwszy cel obrał sobie pokonanie Lance'a, na co Charizard zareagował entuzjastycznie." - No, to skromne ma wymagania, miesiąc po ewolucji... Obstawiam, że Cynthia będzie następna?

    OdpowiedzUsuń
  4. "Unosił się nad wodą. Uśmiechał się nieznacznie, w jego oczach widniała pewność siebie." - Nie wiem dlaczego, ale Dragonite od zawsze kojarzył mi się z takim puszystym miśkiem. Jakoś mi do jego wyglądu nie pasuje ta cała siła, którą dysponuje. Już od dzieciaka, już po pierwszym jego wejściu w anime, takie wrażenie się u mnie wykształciło. Pewnie za bardzo przypomina muminka (Brrr... nie cierpię muminków!)

    "Pichu wystawił przed siebie obie łapki,a potem zaczął energicznie poruszać swoim ciałem do tyłu i do przodu. - Jesteś jeszcze dzieckiem! Wstydź się!" - Co tu się odpichudala? O.O Chociaż, z drugiej strony... Pichu już trochę latek ma i chyba przestał już wierzyć, że Poke-jajka biorą się z samej miłości.

    "Niebieskowłosa siostra Joy wyjaśniła, że nie powinna zajmować się ludźmi, stąd też wolała go umieścić w placówce do tego przeznaczonej." - Dlatego Lance wysłał ich do Centrum, a nie od razu do szpitala. Logiczne ;)

    "Co on sobie właściwie myślał? Że od tak pokona Lance? Ma miesiąc smoczego pokemona i już jest królem smoków? Przecież ma już dwadzieścia osiem lat, a wciąż w środku ma entuzjazm dziesięciolatka," - W końcu dotarło! Muszę się zgodzić, że liczenie na sam pożar było dość ryzykowne/nierozsądne/głupie (niewłaściwe skreślić). Poza tym Lance to jednak mistrz i fajnie jest z nim walczyć, ale żeby zaraz taka deprecha po przegranej? Jack chyba serio za dużo sobie wyobrażał. Ale, z drugiej strony, jestem od niego tylko o rok młodsza, a entuzjazm dziesięciolatka jeszcze nawet nie zaczął się we mnie wypalać, więc...

    "To co? Gdzie teraz? Masz pomysł." - Mówiłam? Cynthia będzie następna!

    Reasumując: chociaż przez pierwszą część opowiadania w głowie grało mi niezatapialne "Last Christmas" (serio, taki klimat u mnie zbudowałeś) to w końcu doczekałam się swojej epickiej walki. Wynik mnie raczej nie zdziwił. Jack radził sobie dobrze, dopóki nie skopał sprawy, chcąc się pochwalić swoim miesięcznym Charizardem. Espeon i tak dla mnie wygrała, a Aerodactyle uwielbiam, nawet gdyby miały mutować w dinozaury-nieloty ;)
    Co do drugiego (trzeciego?) bloga, właśnie w tym tygodniu go wyczaiłam i zaczęłam czytać "Lodowy Filar". Wpływy "Charmed" pozostały Ci we krwi, jak widzę. Szkoda, że wcześniej nie wpadłam na pomysł, żeby odwiedzić Twoje konto Google - serio, ja tam prawie nie zaglądam. A na obu Twoich "starych" blogach nie było nic nowego, więc myślałam, że nie publikujesz. Pamiętam, że kiedyś miałeś jeszcze jeden blog, taki z poezją. Nie wiem, czy to ten sam adres, czy już inny. W każdym razie poczytam, na pewno "Lodowy Filar" do końca, bo to fantastyka, a drugie opowiadanie, to się zobaczy. Gdzieś po drodze odpisałam też na któryś z Twoich komentarzy na PKA, ale za wszystkie bardzo dziękuję. A skoro masz nastrój na "łanszoty", to może jakiś specjalny, świąteczny? Może collab? ;)
    Pozdrawiam i powodzenia (blogowego i tak ogólnie, w życiu),
    Nathaly

    OdpowiedzUsuń
  5. Jej, ty to masz wprawne oko. Dzięki za literówki 😉, chociaż to "pomimo że" sprawiło, że się palę że wstydu, bo niby znam tę zasadę.
    A co do jednego zdania i doszukiwania się gramatyki, to z tym zawsze dużo jest zachodu i tak wychodzi, że każdy coś tam piszę. Choć przez Ciebie mam zagwostke. A co do "jego", to ja ogólnie u siebie zauważyłem tendencje do nadużywania pewnych słów. I utartych wprowadzeń, bynajmniej to nie jest brak słownictwa. Tylko przyzwyczajenia.
    A collab czemu nie. Ale najpierw chcę post u Ciebie poczytać 😊
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja teraz piszę dużo częściej, niż ostatnimi czasy. Wszystko przez to, że strasznie mi się nudzi to siedzenie w domu... Chociaż chorobowe to taki urlop wypoczynkowy, tyle, że do lekarzy trzeba się nalatać ;)
      Gdybyś miał jakiś pomysł na wspólne opowiadanie świąteczne (nie musi być pokemonowe) odezwij się do mnie na maila. Masz go chyba tam gdzieś, co?

      Usuń
    2. No właśnie nie znalazłem :[, a że ostatnio jestem zabiegany inżynierem to tak jest XD, że czasem znikam i się po czasie odzywam

      Usuń
    3. jak coś mój adramatoze@gmail.com

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Miło przeczytać coś u Ciebie po dłuższej przerwie.

    Niezła walka, podobnie jak sama otoczka wokół niej, w sumie nawet szczególnie ona. Naprawdę fajnie to sobie wymyśliłeś. Jeśli miałbym coś powiedzieć o relacji Philip'a z Jack'iem to ogólnie jest całkiem całkiem, ale momentami według mnie zawiało trochę cringe'm.

    Rozdział mi się podobał.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy