logo

5. Cisza przed burzą

V. Cisza przed burzą

Kyle uśmiechnął się, pociągając kolejny łyk piwa. Wlepił swoje spojrzenie w rozgwieżdżone niebo i odetchnął z ulgą, kiedy po jego skórze przepłyną prąd chłodnego powietrza.
- Czyli ostatecznie, ale to ostatecznie zamierzasz jutro powiedzieć wszystko tacie? – Ciszę przerwał Kasper, po czym łykną trochę piwa. Kyle skinął głową. – A ja mam w to wierzyć?
- Mógłbyś mnie wspierać – przyznał - to nie jest najłatwiejsze.
- A powinno być.
- Co masz na myśli?
- A co mam mieć na myśli. – Kasper wzruszył ramionami. – Nic czego już ode mnie nie wiesz. Dalej uważam, że podejmujesz tę decyzję pochopnie. Powinieneś to trochę przemyśleć, dać sobie nieco czasu.


            Kyle nie odpowiedział od razu, poczuł ukłucie, które zignorował jak zawsze, bo kiełkując w nim, wzburzało falę gniewu. Wypuścił ciężko powietrze.
- Chcę spróbować, a co będzie, to będzie – odparł zrezygnowany.
- Warto jednak wiedzieć czemu? I czy to ma jakiś sens? – pociągnął Kasper, dla niego świat musiał działać według schematu „przyczyna i reakcja”. A działanie musiało wynikać z konkretnych zamierzeń, myśli.
- Są rzeczy, których próbujemy, żeby zobaczyć czy nam się podobają i tyle – cała filozofia. Wystarczy ci taki powód? – Kasper przewrócił oczami i głośno mlasną. Chyba nie miał już siły na dalsze pytania.
- Może, sam nie wiem – przyznał, czując się zepchnięty do defensywy. – Mówisz o tym, jakby to było wypróbowanie nowego smaku napoju, albo zapalenie papierosa.
- Możliwe. – Zamyślił się Kyle, a Kasper wybałuszył oczy, słysząc tę odpowiedź.
- Serio? Stary, to nie jest to samo. Chcesz iść w podróż. Chyba wiesz z czym się to wiąże? Nie ma czasem odwrotów, w szczególności w twoim życiu. – Kyle kolejny raz poczuł to ukłucie.
- To jest mini podróż – poprawił go Kyle. – Skończą się wakacje, wrócę na zajęcia. Zero konsekwencji.
- Mimo wszystko, wiesz jak twoi starzy zareagują. Zdajesz sobie sprawę, że kosztuje cię to sporo energii? Oni od tak ci nie pozwolą, nie po tym co odwalił Jack. Nie zaufają ci – cedził Kasper, próbując dotrzeć do resztek rozsądku Kyle’a. Chłopak był jednak niewzruszony. – Jesteś inteligentny, obrałeś dobry kierunek i wszystko ci się układa. Czego ty człowieku chcesz więcej? – Kyle znowu milczał.

            Spoglądał przed siebie, jak Poliwhirl i Croconaw ganiali się pomiędzy drzewami, które ograniczały polane, na której się teraz znajdował wraz z Kasprem. Nie zastanawiał się nad wszystkim, nie dopuszczał do siebie pewnych rzeczy i może dlatego nie umiał się uporać z tym pytaniem: „Czego ty człowieku chcesz więcej?”.

            Zawsze kiedy chciał pogadać ze swoim ojcem, czuł jak dziwne uczucie wypełnia jego ciało. Z ulgą patrzył jak ojciec pośpiesznie wychodził do pracy, a on miał kolejny pretekst, by nie poruszyć tego tematu. Choć to przyprawiało go o bezsenne noce i poczucie winy, to łatwiej jest trwać w tym stanie odrętwienia, który ciągnie się już za nim od pół roku.
- Swoją drogą – zaczął Kasper, zmieniając swój ton na nieco łagodniejszy -  jak tam rozprawa?
- Jaka rozprawa? – zdziwił się Kyle, unosząc brwi ku górze. Jego przyjaciel pokiwał z niedowierzaniem głową.
- Przecież twój ojciec walczy teraz o rozszerzenie terenu rezerwatu Slowepoków – przypomniał. – Jeśli mu się nie uda tego zrobić, niebawem na obrzeżach Azalea Town pojawi się kopalnia Wodnego kamienia.

Kyle dopiero sobie przypomniał o wydarzeniach sprzed kilku dni, kiedy to Zespół R, wdarł się do studni Slowepoka, by wykraść niedawno odkryte złoża Wondego kamienia, rozpoczął niezbyt przyjemny spór w Azalea Town: między potencjalnymi inwestorami, a wierzącymi w opaczność Slowepoków – mieszkańcami.

            Dla Xaviera Flamento - wodnego badacza - było oczywiste, że należy rozszerzyć granicę rezerwatu i pozostawić w spokoju panujący tam ekosystem. Niekoniecznie było to jasne dla wielkich korporacji i jak się okazało dla Burmistrza, i niektórych mieszkańców Azalea Town. Stąd Xavier przerwał swoje badania i stawia się na rozprawach. Kyle dzięki temu ma więcej czas na ćwiczenia ze swoimi pokemonami, no i życie towarzyskie.
- No więc? – ponaglił Kasper.
- W sumie, to nie wiem. Naprawdę – przyznał nieznacznie zawstydzony. – Wiem, że powinienem wiedzieć, ale mój ojciec nie mówi za wiele. Jeśli wpada, to je z nami zazwyczaj jakiś posiłek wraz ze stertą dokumentów. Dawno tak nie pracował – mówił z pewną troską w głosie.
- To by nawet wyjaśniało, czemu z nim nie rozmawiałeś.
- Tak, teraz to skomplikowane – odparł Kyle bez większego przekonania.

            Posiedzieli jeszcze chwilę, porozmawiali o pewnych sprawach, które tyczyły się Azalea Town i rozstali się. Kyle wracał wraz z Poliwhirlem. Ostatnie latarnie już zgasły, na całe szczęście księżyc był w trzeciej fazie i wciąż dobrze oświetlał nocny obraz. Chłopak przemierzał brukowany chodnik, którego kamienie odbijały srebrzysty blask. Kopnął jeden z kamyczków, walający się po drodze.
- Myślisz, że nie jestem w stanie mu tego powiedzieć – zastanowił się przez chwilę. Poliwhirl odwrócił się ku niemu. Jego oczy były niepewne.
- Poli, Poli – westchnął.
- Też tak myślałem – powiedział z rezygnacją w głosie. Nawet jego pokemon nie umiał go okłamać, choć chyba próbował.

            Stanął przed domem, westchnął, dostrzegł palące się światło w jednym z okien, znajdującym się na pierwszym piętrze.
- O! Emily jeszcze nie śpi. Czyli nie jest tak późno – stwierdził.
- Poli, Poli – odparł pokemon, posyłając mu spojrzenie pełne zażenowania. Kyle spojrzał na czarny zegarek na dłoni. Dochodziła północ.
- Czego ja się po niej spodziewałem.

            Wszedł do środka, oparł dłoń na komodzie w przedpokoju i powoli zdejmował obuwie. Nagle usłyszał dziwny hałas. Spojrzał w górę – na sufit, bo właśnie tam słychać było charakterystyczne dudnienie. Tupot stópek, które milkły na parę sekund, by potem ponownie dać o sobie znać. Usłyszał także dźwięk pryskającego szkła, ale nie szklanki, a raczej bombki z choinki. Podobny dźwięk - tłukących się bombek - słyszał podczas wykonywania ruchu Prędkość, kiedy to złote gwiazdki rozbijały się o swój cel. Ale przecież jego Quilava jest w pokeballu i nie umie wykonywać Prędkości.

            Przypomniał sobie, że obecnie nad nim znajduje się pokój Emily. 
- Pewnie znowu dorwała się do mojej konsoli i gra w jakieś swoje pokazowe gierki –
pomyślał uspakajając się. Ruszył w stronę kuchni, wyciągnął różowy karton z twarzą Miltanka i wpił nieco mleka, żeby wreszcie zaznać kojącego snu. Skrzywił się po pierwszym łyku, kiedy przypomniał sobie, że dopiero co pił piwo i wciąż czuł jego posmak.

            Zbliżało się południe. Rzecz jasna Kyle’owi znowu nie udało się poruszyć wątku swojej podróży ze swoim ojcem. Czuł narastającą w nim bezsilności, która obezwładniała jego ciało. Mimo wszystko, postanowił nie spędzać tego dnia w łóżku czy na zgłębianiu kolejnej książki, ani też fantazjowaniu o lepszym życiu. Wraz z Poliwhirlem udał się do centrum pokemon, gdzie zasiadł przy jednym z PCetów przeznaczonych do rozmów i transferu pokemonów. Na ekranie pojawił się starszy człowiek z łysinką i kępką siwych włosów, pozostałych po bokach, powieki opadały mu mimowolnie na oczy, zaś cała twarz pokryta była zmarszczkami. Jednakże wiek mu nie doskwierał, bo był wciąż pogodnym człowiekiem.
- Jesteś tego pewien? – zapytał starszy pan. – On nie był u nas tak długo. – Machnął ręką. - Co prawda spełnił nasze oczekiwania, ale nie jest dla nas problemem trzymać go w naszym Day Care.
- Wiem. – Skinął głową Kyle. – Ale to już czas, nie widziałem się z nim prawie miesiąc. Nie mówiąc o tym, że od pół roku jest u was.
- Rozumiem. – Staruszek na chwilę zniknął z ekranu. – Mam – powiedział, kiedy wrócił. W dłoni trzymał zielono-białą kulę z kilkoma pomarańczowymi kamieniami ponad przyciskiem wyzwalającym. – Przesyłam.
Zielono-biała kula wysunęła się z metalowego rękawa, wprost na tackę ze specjalnym wgłębieniem. Kyle pochwycił kulę i przyjrzał się jej.
- Dziękuję – rzucił. – Do widzenia.
- Ja też dziękuję. Do widzenia.

            Chłopak rozłączył się, po czym spojrzał w kierunku Poliwhirila. Pokemon już od jakiejś chwili mu się przypatrywał.
- No co? Będziemy potrzebować wszystkich naszych przyjaciół – stwierdził Kyle. – Nawet jego, a może zwłaszcza jego.
- Poli, Poli – żachnął się stworek. Trener zorientował się o co może chodzić, nie był z tego powodu zadowolony.
- Zawsze jakiś krok do przodu, co nie?
- Poli, Poli, Poli – mamrotał bez przekonania.
- Wiem, że zawalam – wyznał Kyle, jego mina zrzedła, nie udawał już entuzjazmu. – Ale pogadam z nim. – Poliwhirl uniósł do góry powieki. – Pogadam!

            Kyle udał się na polanę tuż za miastem. Nie chciał tracić czasu na użalanie się nad sobą – kolejny raz. Trening był najlepszym wyjściem. Ostatnimi dniami to właśnie na ćwiczenia swoich trenerskich umiejętności poświęcał najwięcej czasu. Starał się jak najlepiej przygotować do swojej podróży. W szczególności po tym jak przegrał z Philipem i zobaczył zdolności swojego ojca. Te dwie walki wpędziły go w niemałe kompleksy.
- Wychodźcie – powiedział i podrzucił trzy pokeballe do góry.

            Szybko pożałował swojej decyzji. Z trzech kul wystrzeliły czerwone promienie, z których wyłoniły się kolejno: Quilava, Sunkern, no i Phanpy, którego to Kyle odzyskał z Day Care. Pokeballe opadły na trawę, a Kyle musiał je pozbierać, bo w przeciwieństw do filmów nie były one sprzątane poza kadrem. Phanpy i Quilava rzuciły się biegiem do niego. Kiedy ognisty stworek dostrzegł bladoniebieskiego słonika, biegnącego w tym samym kierunku co on, strzelił przed nim miotaczem płomieni. Phanpy potknął się od dołek, który wyżłobił ognisty atak i przekoziołkował, upadając na swoją trąbę.

            Pozbierał się niezwykle szybko i susem znalazł się przy ognistym stworku, wymierzając w jego brzuch uderzenie głową. Po chwili stworki przepychały się głową. Kyle podrapał się po głowie.
- A oni znowu – zwrócił się do Poliwhirla. – No cóż, pewne rzeczy się nie zmienią.
- Poli, Poli. – Stworek tę uwagę skierował w stronę chłopaka.
- Nawet teraz? – syknął Kyle, po czym podszedł do swoim podopiecznych. – No już – uspokoił ich, kładąc dłonie na ich główkach. – Mam dwie ręce, myślę, że sobie poradzimy.

            Przykucnął, a na jego nogi wskoczyły niedopieszczone pokemony. Sunkern stał nieruchomo i pognał za Poliwhirlem, żeby ten polał ją odrobiną wody, by ona w tym czasie absorbowała promienie świetlne.

            Alice wracała do miasta drogą 33. Dostrzegła Kyle’a, który trenował ze swoimi podopiecznymi.
- O odzyskałeś Phanpy’ego – rzuciła, podchodząc do chłopaka. – Myślałam, że go oddałeś.
- Czemu miałbym go oddać? – zapytał zdziwiony, po czym rzucił czerwonym dyskiem, za którym rzucił się Quilava.
- No wiesz – zaczęła niepewnie, próbując dobre słowa – Jack – wypaliła.
- No i?
- Myślałam, że skoro Jack się do ciebie nie odzywa, a ty czujesz się przez to dotknięty…
- Oddałbym pokemona, żeby pozbyć się złych wspomnień? – Alice skinęła głową, zaś Kyle wytrzeszczył oczy. – Myślisz, że za czyjeś błędy karałbym pokemona?
- Sama nie wiem – stwierdziła, pocierając dłonią łokieć. – Dotknęło cię to, unikasz jego tematu, a kiedy nie zauważyłam Phanpy’ego podczas twoich treningów.
- Mogłaś zapytać.
- Wolałam nie – przyznała niechętnie. – Są rzeczy, o których człowiek czasem nie ma ochoty mówić.
- Rozumiem – odparł Kyle. Wziął z pyska Quilavy dysk i ponownie go wyrzucił. Przyjrzał się Phanpy’emu, który toczył się i biegł na zmianę. – Nie zostawiłem go nawet na chwilę, przynajmniej nie bez opieki – dodał. – Byłem winny panu Muramiemu pewną przysługę, a że potrzebował Phanpy’ego do Day Care, nie odmówiłem – wyjaśnił.
- Czyli powinnam jednak zapytać?– No cóż, może jednak przyjmiesz ode mnie zaproszenie. – Chłopak został zbity z tropu, rzucił jej pytające spojrzenie. – Na moją imprezę. Wiesz zbliża się weekend, są wakacje – ciągnęła, a Kyle ruchem dłoni ponaglił ją. – Mam ochotę uczcić moje zwycięstwo. Ciebie zapraszam równo na dziewiętnastą.
- No tak – jęknął Kyle, drapiąc się po głowie. – Na dobrą sprawę, jeszcze ci nie pogratulowałem.
- Ale sporo przepraszałeś.
- To prawda. – W końcu musiał przeprosić Alice za to, że tuż po jej zwycięstwie wybiegł, żeby ratować Studnię Slowepoków przed Zespołem R. Dla koordynatorki nie był to wystarczający powód.
- Ale ci wybaczyłam – odparła z niesmakiem. – W końcu to błahostka.
- Przyjdę wcześniej – urwał jej, czując, że zbliża się kolejna fala gniewu. – Co mam przynieść.
- Zaskocz mnie.

            Odwróciła się na pięcie, już miała iść, wtem zatrzymała się. Przez głowę przeszła jej kusząca myśl. Zacmokała ustami.
- Tak szybko się nie pozbędziesz. – Kyle odwrócił się w jej stronę. – Co ty na mały sparing?
- Jak mały?
- Jeden na jednego – odparła.
- Myślę, że to dobry pomysł – zawahał się. – Nawet wiem z kim chciałbym poćwiczyć. Pha… - zatrzymał się, kiedy zobaczył wściekłe spojrzenie Poliwhirla. – Z nim dawno nie ćwiczyłem, dajże spokój! – jęknął. Pokemon przewrócił oczami. – Phanpy, co ty na pojedynek.
- Fan, fan, fanpi – krzyknął radośnie pokemon, wachlując swoimi uszami.
- Znasz mój wybór – rzucił do Alice, która właśnie spojrzała na Marilla.
- Ty ostatnio pokazałaś na co cię stać – wycedziła do niebieskiego stworka. – Myślę, że czas na Chikoritę.

            Rozeszli się po brzegach łąki. Poliwhirl, Quilava, Sunkern, no i Marill odeszli na brzeg, by obserwować walkę. Poliwhirl siedział nadąsany ze skrzyżowanymi łapkami, Quilava udawał niezainteresowanego walką, jedynie Sunkern i Marill wspierały swoich trenerów.

            Kyle korzystając z chwili zeskanował swojego podopiecznego pokedexem, jak się spodziewał nauczył się nowego ataku. Kąciki ust chłopaka drgnęły nieco ku górze.
- Z czego się tak cieszysz – syknęła Alice, naśladując trenerskie sprzeczki.
- Zobaczysz. Pozwolę ci zacząć.
- O dziękuję łaskawcze. – Uśmiechnęła się, po czym odrzuciła dłonią kosmyk swoich blond włosów. – Chikorita, Ostry liść!
- Toczenie!

            Pierwsze komendy wprawiły w ruch pokemony. Chikorita zamachnęła się listkiem na swojej głowie, obracając go niczym śmigło helikoptera. Listek rozmnożył się i kilkanaście kręcących się liści o nienaturalnie, ostrych brzegach. Po czym ruszyły w stronę Phanpy’ego, który już zaczął się toczyć, zamieniając się w idealny walec. Liście zetknęły się z toczącym się walcem. Straciły swój pęd i padły na ziemię. Phanpy bez problemu dotarł do Chikority, uderzając ją.

            Kyle zatarł już dłonie, licząc na kolejne uderzenie, w końcu Toczenie jest silniejsze z każdą chwilą, ale jego pokemon przestał wirować. Stanął na czterech łapkach i przygryzł wargę.
- Phanpy – jęknął Kyle, a na ustach Alice zagościł uśmiech, choć jej pokemon też oberwał w po tej wymianie komend.
- Jesteśmy nieco ostrzejsze niż myślisz. Chikorita, ponów atak.
- Uniknij przy pomocy Toczenia.
Phanpy błyskawicznie zwinął się w szaroniebieski walec i pozostawiając za sobą kurz ruszył w lewo. Liście Chikority przecięły powietrze, nie trafiając w swój cel. Niebieski słonik zaczął przyspieszać.
- Poczekaj i uderz! – nakazała Alice. Chikorita uspokoiła się i wyczekiwała uderzenia. Jej oczy wodziły za toczącym się walcem. W końcu Phanpy zdecydował się uderzyć. Chirkorita zamachnęła się i oddała strzał. Liście zderzyły się z toczącym Phanpy, który jak poprzednio nie zaprzestał ataku i uderzył w trawiastego pokemona.

            Chikorita nieznacznie ucierpiała. Ku jej zdziwieniu, a także jej trenerki, Phanpy wciąż się toczył.
- A jednak nie wyszliśmy z wprawy – mruknął zadowolony Kyle.
- Nie ciesz się tak prędko – wypaliła. – Chikorita, Naturalny dar! Skieruj moc w pole.
- Ciekawe co tam trzymasz? – zastanowił się Kyle, nie zważając na komendę, którą wydała przed chwilą Alice. Różowa energia wystrzeliła z łodygi liścia Chikority. Kyle zdał sobie sprawę, że Chikorita musi posiadać przy sobie, albo Kee berry, albo Roselia berry, które sprawiają, że Naturalny dar ma moc wróżkowego typu. Energia ataku uformowała się w wielką fontannę, której strumienie zaczęły uderzać w pole. Phanpy skutecznie omijał kolejnych pocisków, które spadały z nieba. Pole stawało się coraz mniej przejrzyste. Kurz pokrył boisko. Z pyłu wyleciała Chikorita, a za nią toczący się Phanpy.
- Spudłowałaś – ucieszył się Kyle.
- Na razie.
Phanpy dalej toczył się. Chikorita pozbierała się, choć było jej już trudniej niż poprzednio, przygryzła wargę, na jej czole pojawiła się kropla potu.
- Nie damy się – rzuciła dla otuchy Alice. – Ostry liść!
- A ty znowu swoje. – Kyle przewrócił oczami.

            Phanpy zatoczył koło i znowu zaczął swój szturm. Ku jego zdziwieniu zatrzymał go jeden z dołków stworzony przez magiczną energię, którą wydobyła z siebie Chikorita. Liście zderzyły się z ziemnym stworkiem.
- Phanpy, przestań wirować!
- Szybko, ponów atak!
- Uciekaj!
Kyle zbyt późno wydał tę komendę, jego pokemon oberwał ostrymi jak brzytwa liśćmi. Trawiaste ruchy były niezwykle efektywne przeciwko ziemnym pokemonem, to też Phanpy miał problem z pozbieraniem się.
- Spudłowałam? – Posłała mu wyzywające spojrzenie. Chłopak prychnął pod nosem.
- To jeszcze nie koniec. Phanpy, ponów Toczenie, ale tym razem, kiedy wpadniesz, biegnij i wracaj do Toczenia.
- Ciekawe – stwierdziła Alice. – Tak czy owak, Ostry liść!
- A znasz coś innego?
- A ty?
Ostre liście pomknęły w kierunku Phanpy’ego, który dzięki Toczeniu umknął przed atakiem. Oczywiście nie można wygrać samą obroną, Kyle zdawał sobie z tego sprawę. Słonik ruszył w stronę Chikority, ale był zdecydowanie zbyt wolny, by mógł jej dosięgnąć. Zanim zdołał się do niej zbliżyć, ta już była znacznie dalej.
- Mamy jeszcze inne ataki – pochwalił się Kyle.
- Na to liczę, bo następny Ostry liść przesądzi ten mecz – skwitowała Alice.
- Niedoczekanie.
- Patrz! – rzuciła mu wyzwanie. – Ostry liść!
- Naturalny dar!
- Ty też – jęknęła Alice. Kyle uśmiechnął się łobuzersko.

            Zielone listki pędziły w stronę Phanp’yego, z którego to trąby wydobył się ognisty podmuch, palący trawiasty atak. Chikorita z trudem uskoczyła.
- I masz przez cały czas ten atak, a dopiero teraz atakujesz? – zdziwiła się.
- Ostatnio nauczyłem się, że asy zostawia się na sam koniec. Coś czuję, że masz coś jeszcze w zanadrzu – powiedział już poważniej. – W końcu ktoś wygrał ostatnio konkurs.
- No może. Dobra, dowalimy ci! Chikorita, Dzikie pnącze!
- Toczenie!
Phanpy bez trudu przyjął na siebie atak lian, które uderzały go niczym baty. Po ataku przestał się obracać, gdyż i tak nie mógł wyprowadzić skutecznego ataku przez dziury na łące.

            Alice zacisnęła pięści, Kyle wyczekiwał na jej komendę, za równo Phanpy, jak i Chikorita ciężko dyszeli, obserwując się uważnie.
- Synteza – nakazała Alice.
Złote kule pojawiły się wokół Chikority, które jej ciało absorbowało. Po chwili pokryła ją zielona poświata, która pęka niczym bańka pozostawiając pokemona w doskonałej formie.
- Super, a my takiego czegoś nie mamy. No cóż, nie pozostaje nam nic innego, jak atakować. Naturalny dar.
- Chikorita, użyj swojego Naturalnego daru.
Różowa energia i ognisty strumień zetknęły się ze sobą, siłując się przez chwilę. Niestety, ogień miał przewagę nad wróżkowym typem. To sprawiło, że atak Phanpy’ego przedarł się przez różowy strumień i uderzył Chikoritę. Dla niej był to niezwykle potężny cios.
- Chikorita? Trzymasz się? – zmartwiła się Alice.
- Ponów atak.
- Unik – krzyknęła pospiesznie.
Udało się. Słup ognia przemknął obok niej. Chikorita stała gotowa do akcji.

            Alice odsłoniła swojego kolejnego asa, którym była Synteza. Powtórka nie wchodziła w grę. Kyle tym razem nie byłby zaskoczony i zdołał wyprowadzić atak przed uleczeniem.
- Chikorita, Ostry liść.
- Naturalny dar.
Strumień ognia spalił liście i uderzył w Chikoritę drugi raz. Trawiasty stworek upadł na trawę, spojrzał na swojego rywala i spróbował się poderwać na cztery łapki.
- Akcja – rzucił pospiesznie Kyle, a Phanypy ruszył z miejsca.

            Jego natarcie nie trwało długo, a celnie wymierzony atak przesądził o rozgrywce. Chikorita leżała nieprzytomna. Alice podbiegła do rannego pokemona, wzięła ją w swoje objęcia.
- Byłaś dzielna – powiedziała uśmiechając się. – Odpoczniesz sobie. W pokazach jesteś o niebo lepsza.
- Chiko, Chiko – odparł niemrawo stworek.
- No widzę, że całodniowe treningi coś Ci dały, mimo wszystko następnym razem…
- Następnym razem wygrasz, wiem – odparł spokojnie Kyle, wręczając uradowanemu Phanpy’emu pokechrupkę.
- No pewnie. A ty wpadniesz dzisiaj?
- No jasne – odparł Kyle, uśmiechając się lekko.

            Mówi się, że najciszej jest przed burzą i już tylko jeden dzień dzielił Jacka przed Azalea Town. Nie wiedział na co się nastawia, kogo lub czego szuka. Wybaczenia? Zrozumienia? Chwały? Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale coś mu mówiło, że czas wrócić. To ten moment, kiedy trzeba dorosnąć, zakopać topór wojenny, zapiąć ostatni guzik białej koszuli i siąść za biurkiem korporacji. Koniec dzikiego życia, taką miał nadzieję. Nie wiedział, że w Azalea Town jest jeszcze jedna niespokojna dusza, która dopiero teraz 


______________

Cześć,
A więc - nie zaczyna się tak zdania - wróciłem
! Z tym, że nigdzie nie odchodziłem. Potrzebowałem czasu na inne projekty, sprawy, walki ze sobą etc. Już dawno nie żyję dla statystyk, więc nie mam parcia na pisanie rozdziałów. Patrząc na rok , to mógł być epicki blog, no ale cóż, on od początku był moim eksperymentem, który różnie wychodził. 

Teraz jednak jestem z nowym wyglądem, nowym rozdziałem - choć wiem, że paru blogerów mnie uśmierciło na swoich blogach - jestem. 

Czemu tak długo? Zakochałem się w książkach, czytam bardzo dużo, w moim życiu też dzieje się dużo, głównie złego, są i piękne chwile. Drugim, albo już trzecim powodem jest pisanie trzech wersji po osiem stron tego rozdziału, a sumą sumarów i tak wybrałem tę wersję, której miałem nie publikować. No cóż, następny rozdział będzie krótki i treściwszy. Powiem tak na zakończenie, że pisząc[na sweeku, swoją książkę], czytając zrozumiałem, że lubię krótsze rozdziały, a z sensem, może mniej epickie. No nic zobaczymy, co z tego wyjdzie. 

Chaotycznie, ale to ja.
Pozdrawiam,
niesmutajcie
Peace out! 

3 komentarze:

  1. aaa ktos tu wrocil 8)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle mnie nie zawodzisz, powrót króla ;). Świetny rozdział przepełniony widocznymi emocjami i dobrymi dialogami. Uwielbiam to :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy