logo

4. Tytani

IV. Tytani

            Warczenie silnika, odgłosy walki, eksplozja, pracujące wiertło i cisza. Cisza taka sama, która pojawia się na chwilę przed burzą, by rozpętało się piekło. Xavier zdawał sobie z tego sprawę, że Studnia Slowepoków jest zagrożona. Zespół R nie należał do organizacji przyjaznym pokemonom, ani komukolwiek.


            Nie tracąc czasu Xavier ruszył biegiem poprzez las, próbując pokonać dzielący go dystans tak szybko, jak było to możliwe. Przy okazji starał się zgubić depczących mu po piętach nastolatków. I nie tylko dlatego, że nie miał ochoty na konfrontację ze swoim synem, ale również z uwagi o ich bezpieczeństwo. Może i Philip, jako doświadczony trener, miał szansę z zespołem R, lecz Kasper i Kyle byliby tylko zbędnym balastem.

            Przez las przedzierało się światło, które zmieniało swój kąt padania, co było widać po konarach drzew. Ogień, to musiał być ogień. Czy ktoś ucierpiał? Czy oficer Jenny żyła? Xavier nie mógł odpowiedzieć sobie na te pytania, przyspieszył.

            Analiza i niepokojąca cisza działały jak mediatory, które aktywowały nieskończone pokłady energii u Xaviera Flamento. Mężczyzna, choć w średnim wieku, wciąż był krzepki. Zawdzięczał to codziennym ćwiczeniom, które stały się jego rutyną, gdy tylko zaczęły doskwierać mu przeróżne dolegliwości związane z procesem starzenia się.

            Biegł, nie przestawał i choć czuł ukłucie na wysokości lewego łuku żebrowego, to nie przestawał. Jeszcze minuta, jeszcze parę sekund - powtarzał sobie. Jego oddech stał się głęboki i niemiarowy, pojawiły się okresy bezdechu. Słyszał to, bo nic innego nie mógł usłyszeć, no może poza chrzęstem łamiących się pod nimi gałązkami.

            Wyskoczył z lasu.

            Wywrócona ciężarówka zespołu R płonęła, tuż nad wyrwą w ziemi, do której prowadziły ślady opon, nieopodal stał pozostawiony motocykl oficer Jenny. Nawet jeśli przegrała, to z pewnością nie poddała się bez walki - dobrej walki.   

            Musiał działać szybko, w innym razie mogli na tym ucierpieć inni, w tym jego syn.
- Tato! – krzyknął głos za nim. Xavier spojrzał za siebie, odetchnął widząc mur drzew. Jeszcze się nie przedostali. Ruszył szybkim krokiem w kierunku dziury w ziemi, przygotowując w lewej ręce pokeball na wypadek, gdyby zespół R przygotował się na intruzów. - Tato! – Usłyszał ponownie, tym razem zignorował nawoływania i zmierzał ku ciemnemu tunelowi.

            Kyle nie rozumiał, jak to się stało, że stracił kontakt ze swoim ojcem. Biegł tuż za nim, lecz po serii zwodniczych ruchów, zgubił go. Więc zamiast szukać swojego ojca, postanowił kierować się ku światłu. Musiał ocalić Studnię Slowepoków, tak jak planował. O niczym innym teraz nie myślał, a może jednak stracił nad sobą kontrolę? Czuł złość i zarazem żal. Ta wybuchowa mieszanka dawała mu siły, która go rozpierała, a nawet wyniszczała. Musiał dać jej ujście.

            Kasper i Philip podążali za brunetem, nie byli do końca świadomi tego co robią. Obydwaj próbowali nadążyć za biegiem wydarzeń, nie zastanawiając się nad słusznością swoich poczynań, w końcu powinni pomóc.

            Kyle dobiegł do końca lasu, zauważył przewróconą ciężarówkę. Nigdzie nie widział swojego taty. Zorientował się, że musiał już być w tunelu, który widział u wylotu dziury w ziemi. Żółty błysk utwierdził go w tym.

            Xavier spokojnie przechodził przez tunel, pokonując kolejno członków zespołów R, ku jego zdziwieniu każdy był zaopatrzony w Magnemite’a, jakby wiedzieli, że on przyjdzie. Na całe szczęście miał przy sobie Quagsire, tajną broń na elektryczne pokemony, jeden błotny pocisk powalał bez problemu elektryczno-stalowe stworki.

            Przez chwilę poczuł się jak heros, powalając kolejnych członków zespołu R, tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz odwiedził Azalea Town, podczas jego podróży tuż przed studiami. Nie opowiadał nigdy tego swoim dzieciom, nie chciał, żeby i one wybrały się w podróż, dlatego że jego historia nie skończyła się szczęśliwie. Jednakże nie zamierzał wracać do tych wspomnień. Teraz musiał ocalić jaskinie.
- Przestań! – Usłyszał kobiecy głos z tunelu, do którego teraz zmierzał. W tunelu panowała nieprzenikniona ciemność, ledwie mógł dostrzec kontury wystających kamieni. Nie zamierzał ryzykować. Wycofał swojego Quagsire i wybrał kolejnego podopiecznego.

            Specjalizował się w wodnych pokemona, dlatego nie było w tym nic dziwnego, że posiadał w swojej drużynie Chinchou. Mały niebieski pokemon z czarnymi krzyżykami zamiast źrenic i dwiema żółtymi diodami na czułkach rozświetlił pomieszczenie.

            Teraz Xavier bez problemu mógł poruszać się po tunelu, jednakże stał się widoczny dla zespołu R, a więc nie mógł liczyć na element zaskoczenia. Modlił się tylko do Serebiego, aby i kolejni członkowie zespołu R posiadali Magnemity, a co najwyżej Magnetony, bo jeśli pośród nich jest jakiś boss zespołu R, to miał spore kłopoty.

            Tymczasem Kyle wraz ze swoją „ekipą ratunkową” wchodzili do tunelu, prowadzącego do jeziora Slowepoków.
- Nie wiem czy to dobry pomysł – stwierdził Kasper, wahając się przed wejściem do tunelu. Kyle przystanął.
- Musimy to zrobić, to jest naszym obowiązkiem – powiedział pewnie.
- Naszym obowiązkiem jest wezwać kogoś kompetentnego. To jest misja samobójcza. Żaden z nas nie jest trenerem pokemon. – Philip chrząknął. – No może poza nim.
- Kasper, nie mam czasu – jęknął Kyle i ruszył.
- Kyle.
- Rusz się sieroto! – warknął Philip. – Nie ma czasu na odwrót, chociaż – zastanowił się – jeśli chcesz to powiadom posterunek oficer Jenny. Ktoś i tak tam musi pójść, bo sam pan Flamento też nie wytrzyma długo. Policja pewnie nie zdąży na czas. Znam zespół R, nie raz na nich natrafiłem, oni zawsze mają plan.
- Idę! – rzucił na odchodne i ruszył ku wyjściu.

            Na nieszczęście Kaspra, w czasie kłótni umykająca benzyna z jednego zbiorników, dopłynęła do ognia. Płomień szybko podążył czarnym szlakiem, aż do jego źródła. Eksplozja była tak silna, że momentalnie cofnęła Kaspra z powrotem do tunelu, a nawet na samo jego dno. Ciało leciało bezwładnie, upadł na piaszczystą glebę. Wygiął się w łuk, czując ból w kręgosłupie.

            Również Kyle i Philip odczuli skutki eksplozji, ponieważ upadli przodem na ziemię. Kyle odchylił głowę, spojrzał przed siebie, w olbrzymiej grocie zauważył wijącego się z bólu przyjaciela.
- Kasper! – krzyknął i ruszył w stronę swojego przyjaciela. Ledwie złapał równowagę, a znowu upadłby, kiedy jego nogi grzęzły w piaskowym podłożu.

            Kasper poza osmoloną twarzą i kilkoma otarciami nie doznał innych widocznych urazów. Kyle przykucnął przy nim.
- Co cię boli? – zapytał, bacznie przyglądając się przyjacielowi, który chwytał się za część lędźwiową, kołysząc swoje ciało to w prawo, to w lewo.
- Au, moje plecy, kręgosłup – jęczał. Kyle spojrzał na jego nogi, poruszały się, odetchnął z ulgą.
- Spokojnie, połóż się na brzuchu – powiedział.
- Łatwo ci mówić, to nie ciebie boli – ryknął, biorąc potężny oddech, w jego oczach pojawiły się łzy, ból był nie do zniesienia.
- Sunkern, wybieram cię. – Stworek pojawił się przy Kyle’u. – Usypiający proszek – nakazał.
- Co, nie, poczeee… - Nie dokończył zielony pyłek zaczął działać, Kasper odpłynął wraz z Morfeuszem. Przynajmniej przestał odczuwać ból.
- Poliwhirl, ty też chodź. – Niebieski stworek rozprostował się i przygotował do walki.

            W między czasie do Kyle’a dołączył Philip, nie wiedząc co robić. Wszystko działo się tak szybko, a że nie był związany z żadnym z chłopaków, nie odczuwał takiej presji, by myśleć szybko, raczej spokojnie analizował, starając się nadążać za akcją.
- Pomożesz mi go przenieść. Ułożymy go w bezpiecznym miejscu – wytłumaczył mu Kyle. Philip nie krył zdziwienia.
- Chcesz… – Odchrząknął. – Chcesz go tutaj zostawić?
- Tak, nie mamy teraz innej opcji.
- A jeśli ma krwotok wewnętrzny, albo coś innego – powiedział nie do końca przekonany Philip. Jego wiedza medyczna była bardzo ograniczona, wiedział co robić przy skaleczeniu palca, ale niekoniecznie radził sobie przy udzielaniu pierwszej pomocy, co w przypadku trenera było niezbędne.
- Mamy czas. Poza tym Poliwhirl i Sunkern się nim zajmą. Na tyle, na ile mogą. My musimy pomóc mojemu tacie, bo jeśli… - kontynuował, lecz Philip się wyłączył.

            Po kiego licha Kyle tak walczy za swojego ojca? No może ja swojego, aż tak nie nienawidzę, ale po tym wszystkim? Na pewno słyszał naszą rozmowę, musiał. Ja ratowałbym swojego przyjaciela, zresztą pan Flamento da sobie z nimi radę. Widziałem co potrafi, to prędzej my jesteśmy w tarapatach niż on.

            Tymczasem Xavier zauważył światło, które z każdym krokiem stawało się coraz silniejsze. Wyglądał powoli zza każdego zakrętu, jakby za kolejnym rogiem miał spodziewać się towarzystwa.
- Chinchou zgaś czułki – polecił. Liczył, że go jeszcze nie zauważyli, jeśli najpierw zobaczyłby z kim ma do czynienia, mógłby przygotować odpowiednią strategię i pozbyć się kłopotów, zanim te pozbyłyby się jego.

            Jaskinia, którą opisał mu wczoraj Kyle była piękna. Po środku stał potężny kamień z kolcami utworzonymi z Wodnego kamienia. Kopuła, która tworzyła sklepienie groty była popękana. Wśród szczelin dało się dostrzec migoczące, szafirowe kamienie. Xavier zrozumiał, że ta część Studni Slowepoka jest bogata w szlachetny Wodny Kamień. Zastanowił się, jak dużo znajduje się tego surowca.

            Gangsterzy w czarnych strojach z różową literą R pakowali niebieskie kamienie do drewnianych skrzyń, wypełnionych sianem. Xavier starał się nie wychylać za bardzo. Próbował zliczyć rzezimieszków i być może zobaczyć jego przywódcę. Obserwacje utrudniała mu ciężarówka i dziwna maszyna z wiertłem.

            Teraz albo nigdy - stwierdził  w myślach, przełykając ślinę i stawiając pierwszy krok. 

            Wyszedł z ukrycia. Już miał wydać komendę Chinchou, kiedy poczuł silny uścisk łamiący jego kości. Ktoś, albo coś ściskało go w swoich siwych, silnych rękach. Na plecach czuł muskularne ciało, przylegające coraz mocniej do niego.
- Chinchou, Iskra – polecił, krzywiąc się z bólu. Nie mógł złapać tchu. Niebieski stworek wpatrywał się błagalnie w swojego trenera, znajdującego się w objęciach czterorękiego potwora. Xavier nie był w stanie wykrzesać z siebie głosu, poruszał jedynie ustami, próbując wydać komendę.

            Chinchou przemógł się. Jego diody wytworzyły całkiem sporą iskrę, która jak kometa popędziła w stronę napastnika. Elektryczność przepłynęła przez ciało Machampa i Xaviera. Uścisk zwolnił się. Mężczyzna upadł na kolana, ledwie zdołał odbić się na palcach i wystrzelił jak z pracy przed siebie, kiedy uznał, że jest w odpowiedniej odległości, obrócił się na pięcie. Mimowolnie wziął głęboki wdech i spojrzał na swojego napastnika, który wpatrywał się w niego łakomym wzorkiem.
- Pan Flamento, jak mniemam? – powiedział mężczyzna zza Machampa. Xavier dostrzegł tylko jego muskularną sylwetkę, twarz była ukryta w cieniu.
- Zależy kto pyta – odparł z nonszalancją, jednak nie zabrzmiał poważnie, gdyż jego głos nie powrócił do poprzedniego stanu.
- Nie pana interes – bąknął i wyłonił się z ciemności. Czarne oczy błyszczały niczym dwa rozżarzone węgliki, wyszczerzył swoje zęby niczym Meowth, który zapędził Rattatę w kozi róg. – A już myślałem, że będę się nudził.
- Oficer Jenny nie zapewniła ci rozrywki? – zapytał, sięgając po kolejny pokeball.
- O tak – odparł. – Myślę, że przed nią jeszcze długa noc.
- Slowbro, Psychika! – nakazał, kiedy poczuł, że nie ma już siły słuchać rywala. 

            Różowy stworek ze spiralną muszelką na ogonie pojawił się na piaskowym podłożu. 
Machnął dłonią - pokrytą niebieską łuną - przed siebie, posyłając masywnego pokemona na jeden z wystających głazów.
- O, naukowiec się zdenerwował – drwił członek zespołu R. – Myślę, że zapowiada się ciekawa walka.
- Myślę, że nie będziesz miał czasu na nią. Psychika.

            Machamp ledwie pozbierał się po uderzeniu, a już zmierzał ku bocznej ścianie. Uderzył tak mocno, że pozostawił po swoim ciele pęknięcie. Upadł na kolana. Xavier szykował już kolejną komendę, kiedy Machamp uniósł wszystkie dłonie, przypominając nieco pająka, potem klasnął dłońmi, a energia, którą wytworzył stworzyła falę dźwiękową, powstałą na skutek przemiany energii kinetycznej. Widoczne fale rozchodziły się koncentrycznie, odsłaniając skałę pod piaskiem i łamiąc pomniejsze skały.

            Slowbro oberwał centrum tego ataku. Xavier domyślił się, że był to Mega podmuch, jeden z najsilniejszych ataków typu walczącego.
- Mój pokemon też potrafi myśleć. Co za ironia. Naukowiec kontra kulturysta. Pokemon psychiczny kontra walczący – śmiał się mężczyzna.
- Mam przewagę – odparł chłodno Xavier. – Leczniczy puls.
- Dynamiczna pięść!
- Wodny puls!

            Po salwie komend, przyszło czas na wymianę ataków. Slowbro odzyskał siły, dzięki kojącej melodii, zaś Machamp ciężko dyszał, zamiast atakować. Mega podmuch jest bardzo silnym atakiem, ale także szkodliwym dla pokemona. Mięśnie Machampa potrzebowały chwili regeneracji. Na całe szczęście ruszył, zanim dostał niebieską kulą, którą zdołał rozbić dynamicznymi uderzeniami czterech rąk. Woda rozprysła się, tworząc sztuczny deszcz.
- Całkiem nieźle staruszku – przyznał bandyta.
- To jeszcze nie wszystko, co potrafię. Uspokojenie!
- Napinanie!

            Slowbro zamknął oczy, pogrążając się w medytacji. Oczami wyobraźni widział nieprzeniknioną ciemność. Zniknęły wszelkie myśli, wszelkie zagadki, które temu z pozoru tępemu pokemonowi nie dawały spokoju. Machamp naprężył swoje mięśnie, uwydatniając każdy pojedynczy pęk włókien i n splot naczyń krwionośnych. Wydawał się być twardy jak kamień, a nawet diament.
- Następny poziom – skomentował złoczyńca. – A tak poza tym na imię mi Andrew. Chyba zasłużyłeś sobie.
- Ależ jestem ci wdzięczny – prychnął Xavier. – Sprawdźmy kto jest lepszy.
- Proszę bardzo. Machamp, Cios karate!
- Slowbro, Psychika! – Może i cios Machamp byłby dotkliwy, gdyby jego ciało nie pokryło się niebieskim światłem. Psychika zaczęła działać i zanim zdołał zareagować, leciał już na kamienną ścianę.
- Myślisz, że dasz mi radę tanimi sztuczkami? Machamp, Mega podmuch!
- Taran Zen! – Machamp klasnął dłońmi, w tym czasie Slowbro rozbiegł się, nadstawiając swoją głowę, które w mgnieniu oka pokryła się fioletowym światłem, tworzącym coś na kształt parasola. Centrum Mega podmuchu zderzyło się z głową Slowbro. Różowy pokemon przez chwilę walczył z nadciągającą falą, po chwili jego stopy zaczęły ślizgać się po kamiennym podłożu, milimetr po milimetrze posuwał się ku tyłowi.

            Poddał się!

            Mega podmuch odrzucił go na znaczną odległość, na całe szczęście, nie uderzył o żadną skałę, zanim zdołał cokolwiek zrobić Machamp już biegł na niego po komendzie Andrew.
- Psychika! – Tylko to pozostało Xavierowi, żadna inna strategia, nie była tak skuteczna, jak psychiczny atak. Musiał trzymać go na dystans.

            Machamp po raz kolejny poszybował w powietrze.

            Andrew wziął głęboki wdech. Zaczęła go irytować ta sytuacja. Musiał przełamać jakoś tę „tanią sztuczkę”, jak to określił.
- Trzęsienie Ziemi! – polecił. Machamp wciąż leżąc na plecach, uniósł dłonie ku górze, a potem opuścił niczym gilotynę. Uderzenie zaczęło się rozchodzić po półokręgu. Wyrzucając w powietrze ostatnie ziarenka piasku. Ściany jaskini zaczęły pękać, z sufitu sypała się ziemia.
- Lodowy promień! – Tęczowy wiązka światła wystrzeliła w stronę siłowego pokemona. Machamp pokrył się oładkami lodu, zaś Slowbro przewrócił się pod wpływem siły Trzęsienia ziemi, przekoziołkował jeszcze parę razy. Poobijany Slowbro ledwie podniósł się.
- Leczniczy puls!
- Napinanie! – Odłamki lodu na ciele Machampa pękły, zmieniając się w biały pył, opadający na kamienne podłoże. Slowbro po raz kolejny oddał się dźwiękowej terapii. Jego futerko znowu było błyszczące.
- No, no, jesteś coraz lepszy – wypalił Xavier.
- Muszę przyznać, że jesteś moją wisienką na torcie. Zbyt łatwo nam szło, lubię rozwalać dobrych rywali.

            W czasie wymiany kolejnych komentarzy Kyle i Philip wreszcie dotarli na miejsce zdarzenia. Stanęli za Andrew, który wydał im się kolosalny. Mina Xaviera zrzedła, kiedy zobaczył swojego syna za plecami psychopaty.
- Co jest staruszku? – rzucił pogardliwie Andrew.
- Nic. Slowbro, Psychika! – Był zdesperowany, chciał jak najszybciej to skończyć, jego serce przyspieszyło. Miał mniej czasu niż mu się wydawało.

            Tym razem stało się coś zaskakującego. Owszem, ciało Machampa pokryło się niebieskim blaskiem, ale pokemon napiął się tak, że otaczająca go łuna pękła i zniknęła.
- Myślałeś, że wygrasz tą tanią sztuczką? Czas ci pokazać prawdziwą moc. Mam nadzieję, że masz jeszcze jakieś asy w rękawie, bo inaczej to twój koniec
- Uspokojenie!
- Na nic lepszego cię nie stać? No cóż, Dynamiczna pięść!
- Wodny puls.

            Ponownie niebieska kula roztrysnęła się, zatrzymując pędzącego Machampa.
- Długo się nie będziesz bronić. Trzęsienie ziemi. – Xavier przełknął ślinę, kątem oka spojrzał na przemykających po bocznej ścianie Philipa i Kyle’a, którzy po usłyszeniu komendy ruszyli przed siebie jak poparzeni.
- Uspokojenie! – nakazał Xavier, wiedząc, że nie ma lepszego asa w rękawie. Pozostało mu tylko czekać i obserwować wydarzenia.

            Niestety Philip i Kyle odczuli atak. Przewrócili się pod wpływem drgań i zostali zauważeni przez Andrew.
- To są twoje posiłki? – zaśmiał się. – No cóż, dzisiaj zabiję trzech trenerów. Dziękuję!
- Nie waż się ! – warknął Xavier, w tym samym momencie Slowbro upadł na ziemie, pod wpływem Trzęsienia ziemi. - Psychika! – wykrzyczał.

            Oczy Slowbro zaświeciły się, machnął dłonią, wciąż leżąc, niczym leżący czarodziej, broniący się swoją różdżką. Machamp zgiął się w pół i odleciał do tyłu, koziołkując po kamiennej już grocie.
- O, pokemon na dopalaczach – prychnął Andrew. – No cóż, to jeszcze nie koniec. – Tak jak myślał Machamp podniósł się, choć stał niepewnie, ciężko dyszał, patrząc się na Slowbro. – Dobra, chrzanić to. Zespole R do ataku.

            Gromadka Magnemitów pojawiła się za Xavierem poraziła go elektrycznością, mężczyzna upadł na kolana, czuł jak tysiące Voltów przeszywają jego ciało.
- Nie! – krzyknął rozpaczliwie Kyle.
- Nokaut! – Machamp pędził z dłonią pokrytą czernią, uderzył Slowbro, wyprowadzając cios od dołu prosto w szczękę wodnego pokemona. Na Slowbro to poskutkowało, pokemona ledwie wstał. Elektryczny atak ustał.
- Tak nie można – warknął Kyle.
- Nie ty dyktujesz zasady, ale skoro i tak mam was pozabijać, to zrobię to teraz. Dynamiczna pięść!
- Psychika! – Xavier zareagował w ostatniej chwili. Machamp został odrzucony w bok zanim jeszcze zdołał zaatakować chłopaków.
- Kyle, idziemy. Zajmiemy się zespołem R, żeby nie przeszkadzali w tym pojedynku – powiedział Philip, widząc co się dzieje. Kyle ani drgnął. – No już – powtórzył, lecz bez rezultatu. Szarpnął go za ramię i pociągnął za sobą.

            Zarówno Machamp jak i Slowbro byli wykończeni pojedynkiem. Zapewne zaraz nastąpi decydujące starcie. W tym czasie Kyle chwycił za pokeball, dopiero teraz przypomniał sobie, że ma tylko jednego pokemona, gdyż Sunkern i Poliwhirl pilnują Kaspra. W podobnej sytuacji był Philip.
- Quilava! Crobat! Pokaż się! – krzyknęli niemal jednocześnie.

            Z pewnością trujący pokemon nie miał żadnych szans w starciu z pokemonem stalowym, jednakże na Philipa przystało, zawsze miał asa w rękawie.
- Kyle, pozwól mi pierwszemu zaatakować. Możemy ich pokonać w dwóch posunięciach. Zaufaj mi. – Kyle niechętnie skinął głową. Obydwaj nie dowierzali, że ze sobą współpracują. Obydwaj byli co prawda silni, ale na dwa różne sposoby. - Ultradźwięki!

            Chmura Magnemitów pędziła prosto w pułapkę, dźwięki sprawiły, że pokemony straciły zmysły. Latały chaotycznie, w nieładzie, odbijając się od siebie, a co ważniejsze blisko siebie.
- Miotacz płomieni! – Kyle bez problemu zrozumiał plan, miał jedno posunięcie. Strumień ognia pochłonął gromadkę Magnemitów, które niczym deszcz meteorytów, zaczęły spadać na ziemię.

            W międzyczasie toczył się kluczowy pojedynek dla całej akcji, jeśli Xavier wygra, to zespół R pozostanie z niczym, jeśli przegra, to życie całej trójki będzie zależne od Kyle’a i Philipa, których pokemony z pewnością nie dorównywały Machampowi.
- Nokaut!
- Lodowy promień!

            Machamp biegł ku Slowbro, który wypuścił tęczowy promień. Czarna dłoń zderzyła się z lodowym atakiem, rozbijając go na dwie odnogi. Pokemon pędził, nie tracąc energii. Choć, gdy był już naprawdę blisko zwolnił, poczuł chłód. Lód zaczął go oplatać, w końcu stanął kiedy lód rozchodził się po jego ciele.
- Napinanie!
- Psychika! – Machamp zaczął się prężyć, lód zaczął pękać, lecz zanim rozleciał się w drobny mak, pokrył się niebieską poświatą. – Zen taran! – powiedział bez emocji Xavier.

            Slowbro uderzył z całej siły w nieruchomego Machampa, który upadł i pomimo, że próbował jeszcze wstać, to już nie miał siły.
- To jeszcze nie koniec – odgryzł się Andrew.
- Przeciwnie – powiedział Kyle, wskazując na pokonane Magnemity. W trójkę stanęli naprzeciwko Andrew.
- Może i was nie dostanę, ale kamienie zabiorę.
- Powodzenia – prychnął pogardliwie Philip.
- Houndoom, zasłona dymna! – Z pokeballa, którego wyrzucił Andrew, wyłonił się psowaty pokemon. Z jego pyska zaczął lecieć dym, który wypełnił całą grotę.

            Xavier, Philip i Kyle odruchowo zakryli sobie usta dłońmi, nie zdążyli zareagował. Usłyszeli jedynie silnik, dźwięk wiertła i po chwili było po wszystkim. Ciemny dym ulotnił się nowym tunelem. Na miejscu nie było już ciężarówki, wraz z częścią wodnych kamieni, które udało się wydobyć zespołowi R. Jedyne co pozostawili po sobie to skrępowaną i poobijaną oficer Jenny.

            Nazajutrz tuż przed południem Kyle siedział przy łóżku szpitalnym, na którym leżał pobijany Kasper. Kyle opierał się o niezbyt wygodne, bladozielone krzesło i zaczytywał się w teoriach ewolucji.

            W rzeczywistości tkwił wciąż na tej samej stronie. Myślami błądził po swoim umyśle, poszukując odpowiedzi na pytanie: „kim tak naprawdę jest”, choć myślał też o tym co czuje. W końcu porzucił swojego przyjaciela, żeby wypełnić misję, czy nie było to bezduszne, a może kłótnia z ojcem wyprowadziła go na tyle z równowagi, by podejmować nierozsądne, emocjonalne decyzje?

            To nie miało znaczenia. Postąpił źle i nic go nie usprawiedliwiało, na całe szczęście, dla Kaspra, skończyło się tylko na złamaniu paru żeber i mocnym poobijaniu.
- Cześć – powiedział słabym głosem Kasper, kiedy otworzył oczy. – Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
- Niby czemu – zdziwił się Kyle.
- Bo lubisz mnie zostawiać samego – wypalił, uśmiechając się. Jego cera wciąż była blada, a on sam czuł się, jakby miał naprawdę ciężką noc.
- Nawet w takich chwilach potrafisz być złośliwy.
- No ba! Nie jestem babą, to tylko – urwał, kiedy zorientował się, że nie za bardzo wie co dokładnie się stało. Pamiętał tylko opadający zielony proszek i tańczące Oddishe, choć Oddishy w pobliżu nie było. – Właściwie to co się stało?
- Pamiętasz tę część z eksplozją?
- Eksplozją? – zdziwił się. – Pamiętam tylko jak leżałem na ziemi, a ty bezprawnie uśpiłeś mnie, wbrew mojej woli.
- Czepiasz się, wolałeś się wić z bólu?
- No nie, ale... zasady są zasadami – powiedział, poruszając charakterystycznie brwiami, jakby triumfował.
- Ty to umiesz się przywalić. W każdy razie – Kyle zmienił płynnie temat – ciężarówka eksplodowała, upadłeś, poobijałeś sobie, a i złamałeś dwa żebra.
- Tylko dwa? I to tak kur… kurczęco boli – poprawił się, widząc jak pielęgniarka spisująca coś z jego karty, obdarowała go srogim spojrzeniem. – Nie chcę nigdy połamać więcej niż dwóch.
- Jesteś delikatny jak Skiploom na wietrze – skwitował Kyle.


            Niebawem przyszła Alice ze szklanką zimnego soku dla Kaspra. We trójkę rozmawiali jak za dawnych lat, trochę żartując, trochę dzieląc się swoimi wspomnieniami. Kyle odetchnął, przynajmniej na chwilę. Wszystko było po staremu. I mogło tak zostać, gdyby nie fakt, że nie był szczęśliwy. Przestał odnajdywać się w tej rzeczywistości, musiał spróbować czegoś nowego. I choć myśl o nadchodzących zmianach sprawiała, że brakowało mu powietrza w płucach, to wiedział, iż jest to nieuniknione.
*****
Próbowałem odpowiedniej muzyki, potem filmów, rysowania, wszystkiego i nic. Dopiero zacząłem czytać "Władce pierścienia" i bum jest rozdział. Przyznam, że brakowało mi stylu, bo akcję przygotowałem już miesiąc temu, ale nie umiałem się zabrać za to, a druga sprawa, to moja choroba, ale o tym innym razem. Dobra, a teraz tylko edycja podstron XD
A to tak, a propos rozdziału :D

Edit: ciągle poprawiam błędy, bo wstawiłem nieobrobioną wersję, nie pytajcie -_-

16 komentarzy:

  1. Juz sie bałam, ze nie dodasz nowego rozdziału :D Seans Wspomnień już przeczytany, dzis nadrobie resztę. Na cale szczęście nie poszłam dziś do szkoły ze względu na lekarza(astma i regularne wizyty u pulmologa). Trzymaj się tam i niech wena bedzie z Tobą!(sorki jak nie lubisz Star Warsowych żartów XD) ps. Pisałam to juz pod trzecim rozdziałem ale czemu nie da sie kliknąć w strony bohaterów? Robisz je jeszcze?

    OdpowiedzUsuń
  2. No i cały blog nadrobiony. Standardowo od małych literówek, a raczej literówki bo znalazłam tylko jedną.
    ,,Mina Jacka zrzedła, kiedy zobaczył swojego syna za plecami psychopaty'' z tego co wiem ojciec Kyle'a nazywa się Xaviera ;) Ale spoko każdemu się zdarza. Zresztą sam napisałeś, że wstawiłeś niepoprawioną wersję tak więc takich błędów jest pewnie więcej :)
    Rozdział bardzo dobry. Wszystko ładnie opisane. Tak jak obiecałeś pod trzecim rozdziałem bardzo dynamicznie jednak. Walka Mchamp kontra Slowbro moim zdaniem była przedłuzana na siłę i po jakimś czasie zaczęłam się w niej gubić. Meczyło mnie to nie powiem.
    I przyczepię się jeszcze do końcówki. Houndoom użył zasłony dymnej. A kogo miał Philip? Crobata! A co ma Crobat? Skrzydła. A do czego można użyć skrzydeł? o rozpędzenia dymu. Ja wiem, że on nie miał jak wydawać polecenia ale pokemony też myślą i Crobat mógł to wykorzystać ale dobra. Taki mały szczególik.
    Wciągnęłam się w to opowiadanie i ze zniecierpliwieniem czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tam nie wiem, czy Kyle słusznie ma takie wyrzuty sumienia. Misja misją, ale mnie się coś zdaje, że on jednak bardziej pobiegł do Studni Slowpoke'ów, żeby pomóc ojcu. Niby go nienawidzi, niby jest na niego wiecznie wkuty (nie do końca wiem o co, ale ok), ale to jednak ojciec. Moim zdaniem Kasper nie powinien mieć o to pretensji. Kyle zrobił najrozsądniejszą rzecz w tej sytuacji, usypiając go.
    Obiecałeś porządne walczenie i dotrzymałeś słowa! Slowbro i Machamp trzymali poziom. Ciekawe, dlaczego Xavier nie użył Slowkinga. Domyślam się, że to jego najbardziej doświadczony Pokemon? Trochę śmiechłam, kiedy rocketsowy boss w połowie ciężkiego pojedynku wypalił "cześć, jestem Andrew" ;) No i faktycznie, raz pomyliłeś Xaviera z Jackiem, ale ostatecznie i tak zostało w rodzinie ;D O błędy kazałeś nie pytać - nie pytam. Ciekawe jakież to poważne zmiany Kyle szykuje w swoim życiu. Przyznam się, że przez chwilę myślałam, że uśmiercisz biednego Xaviera, a resztę fabuły poświęcisz na jakże widowiskową wendettę Kyle'a na Zespole R. Dobra, pomarzyć można. I tak już ustaliłeś z Xavierem, że synek go nienawidzi, więc pewnie nie traciłby energii na zemstę ;) Mam nadzieję, że wkrótce się dowiem, jakie to nieuniknione zmiany Kyle miał na myśli.
    Powodzenia z niesforną weną i do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E, tam! Jak widzisz błąd to śmiało pisz, wczoraj było jeszcze gorzej, ale nie przejrzałem całości, bo robię milion rzeczy i w sumie nic. Do tego mam jeszcze jakieś tam życie :P

      Usuń
    2. A tak btw. Kyle nienawidzi Xaviera za "Zniewolenie". Kyle był grzecznym chłopcem, który nigdy się nie buntował, tylko robił to czego od niego oczekiwano. Więc teraz szuka winnego za to, że jest nieszczęśliwy

      Usuń
    3. Kurczę, właśnie mi uświadomiłeś, że nienawidzę swoich rodziców :P Ej, nie, chwila. Ja nie jestem nieszczęśliwa, bo piszę opowiadania ^^ I w sumie "grzecznym chłopcem" też nigdy nie byłam, najwyżej grzeczną dziewczynką...

      Usuń
    4. Ja nigdy nie byłem grzecznym chłopcem, raczej wilkiem w owczej skórze :D. A ja lubię tematy psychologiczne, choć hmm nienawiść w tym temacie, to może za mocne słowo, ale no :P, niebawem Jack się pojawi i będzie to bardziej jasne.

      Usuń
    5. A tak przy okazji, mogę mieć pytanie? Bo widzę, że masz ładnie wyśrodkowany licznik odwiedzin na pasku bocznym. Jak go wyśrodkować? Pewnie trzeba coś pogrzebać w html, ale nie mogę znaleźć tego miejsca, gdzie edytuje się html dla licznika... Podpowiesz?

      Usuń
  4. Powiem więcej: Kakuna nie może nauczyć się Ochrony, a Wooper nie może nauczyć się Łaskotania. Ale skoro imperatyw fabułowy im kazał, to co miały zrobić, biedaczki? ;)
    He he, widziałam już ten filmik, jak i kilka innych, traktujących o wielogodzinnym pojedynku "twardzieli". Też zawsze mnie to bawiło.
    Co do liczby rozdziałów - sam przyznaj, w porównaniu do 110 kantowskich, 22 to nie tak dużo ;) Plus Nathaly jest już w połowie drogi, więc w 50. się pewnie zamknę. Jak dla mnie to nie tak dużo, no ale każdy ma w oczach własną miarkę, jak to mawiał mój chemik z liceum.

    Tak dla ścisłości - nie lubię Fanty, więc jeśli już chcesz iść w topówkę, to wybierz proszę jakiś inny towar ;D Nie no, właśnie o to chodziło, żeby zwrócić uwagę - w końcu post był czysto "informacyjny", miał dotrzeć do czytelnika. Tak przy okazji, nie żebym była wścibska czy coś, ale tyle razy wpominałeś już o tych swoich problemach zdrowotnych, że serio zaczynam się martwić...

    Troszkę pamiętam te czasy, kiedy liczba komentarzy sprawiała, że byłeś kimś. Ja niestety nie miałam okazji zacząć blogowania tak wcześnie, bo Internet dotarł do mnie dopiero w połowie liceum, kiedy w sumie byłam już pełnoletnią babą, więc na słodkie wypierdziny merysujkowatych piętnastek było już ciutkę za późno. No, ale wielkie zazdro! Zawsze wiedziałam, że mam do czynienia z profesjonalistą ;P Charmed - lubiłam ten serial. Nie jakoś nałogowo, ale miło go wspominam. Przynajmniej do czasu, aż nie uśmiercili najstarszej z sióstr. Doczytałam gdzieś potem, że musiała odejść z serialu, bo obsada nie mogła się między sobą dogadać. A później na siłę wcisnęli do fabuły tę nową i magia prysła :/

    No i przede wszystkim ogromniaste dzięki, że wyłożyłeś mi tego CSS'a jak prawdziwej blondynce - jak widać, udało mi się ogarnąć temat pi razy oko. Z tego poradnika na YT to nawet już korzystałam, ale bardziej z części dotyczącej tworzenia szablonu, niż CSS. Teraz jeszcze tylko ogarnę jak okiełznać wcięcia akapitów (ło Arceucie, już o tym czytałam, masakra...) i może kiedyś blog będzie miał ręce i nogi.
    Jeszcze raz dzięki ogromne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja tajemnica, to pisanie w Wordzie i tam robię tabem akapity, a potem kopiuj wklej do blogger XD

      Usuń
  5. Też tak robię i każdy inny :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział jest jedną wielką akcją i właśnie dlatego iż jest w nim praktycznie tylko to wypadł genialnie. Bardzo dobrze się czytało, było dynamicznie i ciągnęło mnie od razu z jednej linijki na drugą. Walka była równie świetna, choć można było odnieść wrażenie, że Slowking i Machamp mają nieco przesadzoną odporność na ruchy przeciwnika, szczególnie podopieczny pana Xaviera (ale tylko trochę, więc chill). Nie licząc tego drobnego aspektu pojedynek zrobił na mnie duże wrażenie, był bardzo intensywny. Widać, że wszystko zostało domknięte niemal na ostatni guzik, bo nawet, że tak powiem "poboczne" sytuację były porządnie przedstawione. Choć już czwarty rozdział dzieje się w Azalea to nie mam nic przeciwko, a nawet ucieszyłbym się gdyby akcja przedłużyła się na kolejne kilka rozdziałów, bo pozostało kilka fajnych wątków, które można by było poruszyć ^_^. Świetna robota Kyle, oby tak dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróć! Slowbro,a nie Slowking xD

      Usuń
    2. Choć wracając to któregoś powyższego z komentarzy, zapomniałem dać zakończenie tej walki z pierdolnięciem, więc można było poczuć niedosyt.
      A co do tego linku co mi podesłałeś to masakra, ale czytałem gorsze rzeczy... a to nawet było takie ironiczne :D

      Usuń
  7. pojawi sie tu cos ?

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy