logo

2. Jak ćma do światła

II. Jak Ćma do światła

            Kyle ocknął się, poczuł ból w karku, skrzywił się. Przespał całą noc na sofie w poczekalni Centrum pokemon. Rozejrzał się po pomieszczeniu, idealne białe płytki odbijające światło jarzeniówek, pusta recepcja, za którymi stała pokrętna maszyna do szybkiej regeneracji pokemonów.

            Przypomniał sobie, kiedy poczuł zapach dymu, co się wczoraj wydarzyło. Walka z Philipem, podczas której Crobat zatruł Poliwhrila, a on ile sił w nogach pognał do centrum pokemon. I choć siostra Joy po przyjęciu Poliwhrila na oddział, stwierdziła, że nic nie zagraża zdrowi pokemona, to Kyle uparł się, że zostanie na całą noc. Jednak szybko zmorzył go sen i teraz pożałował decyzji, że nie wrócił do domu.


            Rodzice!

            No tak, powinien być w domu, jeść śniadanie. Wstał i przeszedł się po holu. Szukał zegarka, wiedział, że gdzieś na ścianie musi wisieć.  Naprzeciwko recepcji – pomyślał. Znalazł go! Była dopiero ósma i aż ósma. Rodzice już zapewne wiedzieli, że go nie ma, ale miał jeszcze chwilę, by wrócić do domu, zdążyć na śniadanie i wytłumaczyć się ze swojej obecności.

            Podbiegł nerwowo do lady, licząc, że siostra Joy go zauważy. Mógł skorzystać z dzwonka, który leżał na wrzosowym blacie, jednakże po wczorajszym ataku paniki wolał nie denerwować pielęgniarki.

            Różowowłosa kobieta wyszła, jakby nic się nie stało. Spojrzała na chłopaka, uśmiechnęła się, choć miała ochotę parsknąć śmiechem.
- Ach, Ci bohaterscy trenerzy – pomyślała, przypominając sobie tych wszystkich trenerów z podobnym wyrazem twarzy do Kyle’a. Znała ten typ, bawił ją. Każdy chciał być bohaterem, a mało kto nim był w rzeczywistości.
- Twój Poliwhirl ma się dobrze – rzuciła łagodnie. – Wolałabym go mieć jednak na obserwacji. Przeszkadza Ci to?

            Kyle stał, nie do końca wiedział co odpowiedzieć. Miał ochotę wystrzelić: Tak, przeszkadza, oddawaj go, już!; ale tak odpowiedzieć nie wypadało.
- A kiedy mógłbym go odebrać? – zapytał zachrypniętym głosem, odchrząknął.
- Po południu? – zawahała się. – Powiedziałabym, że nawet za trzy godziny. Ale wiem, że zapewne wychodzisz z ojcem do Studni, pomóc mu w badaniach – usprawiedliwiła się. Tak, siostra Joy w Azalea Town znała każdego mieszkańca, zresztą jak każdy mieszkaniec znał swojego sąsiada i sąsiada swojego sąsiada. To małe miasteczko było zamkniętą społecznością. Pierdniesz na jednym końcu, usłyszą to na drugim!
- No niech będzie – rzucił niezadowolony. – Dzisiaj pomoże mi ktoś inny.
- Kyle! – warknął kobiecy głos zza jego pleców.

            Blondynka dopiero co weszła do centrum pokemon. Jej na co dzień uśmiechnięta twarz, teraz wyrażała zaniepokojenie.
- Cholera, człowieku! Czemu nie wróciłeś do domu? – zapytała poirytowana Alice. Kyle obrócił się i zobaczył, jak niebieskie ślepia wpatrują się w niego. Wspierała swoje dłonie na biodrach. – Martwiłam się, wpadłam z rana do Ciebie do domu, ale ponoć nie wróciłeś na noc. Twoja matka przeze mnie teraz odchodzi od zmysłów. Nie była nawet świadoma, że zniknąłeś. – Kyle pomyślał jakie to typowe, w końcu zawsze wracał grzecznie do domu, więc po co sprawdzać, czy aby na pewno? -Co ty sobie myślałeś? – zapytała poirytowana.

            Siostra Joy wróciła do swojej pracowni, by delektować się smakiem kawy i ostatnimi dwiema godzinami swojej nocnej zmiany. Nie zamierzała uczestniczyć w tym śmiesznym sporze.
- No bo – zaczął niepewnie, drapiąc się po karku. – Poliwhirl był ranny, nie mogłem go zostawić samego. Bałem się, że to trochę poważniejsze zatrucie.
- Wiesz, że nie do tego piję – odparła dziewczyna.
- Co mam Ci odpowiedzieć? – spytał, czując się bezradny.
- Prawdę!
- No dobra, poniosło mnie, ale nie żałuję! – stwierdził pewnie chłopak.
- Zrobiłeś scenę. Kyle, po jaką cholerę to zrobiłeś? Sam się tylko ośmieszyłeś, a cała walka może rozbawiła parę osób. Reszta, albo patrzy krzywo na Philipa, albo na Ciebie. Nie, że jestem jakaś bezkonfliktowa, ale nie musiałeś od razu całego miasta włączać we swoje trudne sprawy. Jesteś przyszłym naukowcem, pogódź się z tym.

            Kyle olał jej przemówienie. Spojrzał na zegarek nad jej głową. Pięć po, a on wciąż stoi w holu. Może powinien zareagować na jej przemówienie, było całkiem sensowne, lecz jemu bardziej zależało teraz na uspokojeniu rodziców.
- Pogadamy później – rzucił na odchodne i wybiegł z Centrum Pokemon. Nie miał za wiele czasu, o dziewiątej jego ojciec wychodził do pracy.
- Serio, znowu – wycedziła, ale on już przekroczył próg Centrum Pokemon.

            Alice chciała dla niego jak najlepiej. Starała się mu uświadomić, żeby pogodził się ze swoim statusem, bo mógł zrobić coś wielkiego. Zdawała sobie sprawę, że jest ciężko wpasować się schemat, lecz ona też musiała iść na pewne kompromisy na pokazach. Choć jej pomysły, kontrowersyjne, były powiewem nowości. Niestety, musiała schować je w swojej głowie i urzeczywistniać jedynie w snach lub podczas prywatnych treningów.

            Tymczasem Kyle wpadł do domu. Stanął w progu kuchni. Wsparł dłonie na kolanach i złapał potężny haust powietrza. Jego mama obdarzyła go srogim spojrzeniem. Niebieskie oczy zamiast lazurowego oceanu, przypominały sztorm nad Whirl Islands. 
- Siadaj, jedz, myj się, migiem! – rzuciła serię komend, nie odrywając się od patelni. Pani Flamento kochała krzątać się w kuchni w czasie kiedy jej rodzina jadła posiłek. Sama zaś jadła śniadanie, gdy wszyscy opuścili kuchnię. Była nie wysoka, miała blond włosy sięgające jej ledwo do ramienia, zakończone lokiem. Ubrana jak zwykle w jedną ze swoich kwiecistych, dzwoniastych sukienek. Kochała swój ogród, swoje Sunflory i zielarstwo, którym się zajmowała. Kobieta była chodzącą apteką, zawsze miała w kieszeni jakiś proszek na różne dolegliwości.

            Pan Flamento śmiał się ze swojego syna, który posłusznie siadł przy okrągłym mahoniowym stole i zaczął jeść przygotowane kanapki. Jak zwykle opierał się wygodnie na krześle, jedną dłonią trzymał gazetę, przeglądając co ważniejsze informacją, drugą trzymał czerwony kubek, w którym miał zbożową kawę. Przeklinał swojego lekarza, który kazał odstawić mu kawę, ale cóż mógł poradzić. Był wysoki, tak jak Kyle. Miał te same ciemnoniebieskie oczy, wyraźne męskie rysy twarzy z mocno rozbudowaną szczęką, czego z pewnością nie miał Kyle. Na jego twarzy pojawiały się pierwsze zmarszczki. W ciemnych włosach dało się dostrzec pierwsze kosmki siwych włosów, w szczególności przy baczkach i na brodzie, a miał dwudniowy zarost. Dbał o siebie, tego też nauczył syna.
- Ciało musi być w formie, żeby i mózg sprawnie funkcjonował –
mawiał do syna.

            Idealna rodzina.

            Kyle zawsze wzdrygał się na to określenie. Pedantyczna matka i autorytarny ojciec. Z tego nie mogło wyjść nic dobrego. Na całe szczęście nauczył się z tym żyć. Podobnie jak Jack i Emily, których obecnie nie było z nimi.
- Tato, dzisiaj nie mogę nurkować. Poliwhirl został w Centrum Pokemon – oznajmił.
- Hmm… To nie problem – odparł pan Flamento. – I tak miałem Cię wysłać do badania nowej części groty, którą odkryliśmy. Bardziej przyda Ci się Quilava, ma niezłego nosa!
- To prawda! - stwierdził w myślach Kyle. – Dobrze.
- A teraz może powiesz młodzieńcze, gdzieś ty się podziewał, kiedy ja odchodziłam od zmysłów! – warknęła kobieta, czując się oszukana. Pan Flametno uśmiechał się do siebie i szybko zakrył zadowolenie kubkiem. Niby to delektując się tą bezużyteczną zbożową kawą.
- Ekhm… Byłem na ognisku, stoczyłem pojedynek z Philipem.
- Philipem Axaro? – wtrącił zaskoczony pan Flamento.
- Tak – odparł Kyle.
- O, mój synek taki zadziorny. I jak Ci poszło? – dopytywał podekscytowany mężczyzna. Jego entuzjazm szybko przygasł, gdy żona spiorunowała go swoim spojrzeniem.
- Dostałem łupnia. To znaczy Poliwhirl dostał – poprawił się. Chciał pochwalić się lodowym atakiem, jednak to nie był dobry moment. – Pobiegłem z nim do Centrum Pokemon, bo został zatruty. No i z nim zostałem, martwiłem się.
- A ja martwiłam się o ciebie – skwitowała pani Flamento. – Przepraszam, że to powiem, ale Axaro to nie Twoja liga. Po drugie, powinieneś wrócić do domu. Siostra Joy wie co robi. Nawet ja mogłabym temu zaradzić.

            Kyle już miał gotową odpowiedź, ugryzł się jednak w język. Pyskowanie, tudzież odszczekiwanie się było w tym momencie najmniej sensownym rozwiązaniem. Przytaknij, pokaż skruchę i przeżyj resztę śniadania z godnością lub brakiem.
- Przepraszam  - wyjąkał. Kobieta jedynie westchnęła i zajęła się zmywaniem blatu. Wiecznie nakręcona i zajęta. Pan Flamento też wolał sobie odpuścić pytania, jego żona wyznawała system zero-jedynkowy: albo jesteś ze mną, albo przeciw mnie.

            Po śniadaniu Kyle wyszedł wraz z ojcem w stronę Studni Slowepoków, świętego miejsca w Azalea Town, w której pan Flamento pracował. Studnia znajdowała się na obrzeżach miasta, tam gdzie zaczynała się droga 33. Był to niewielki kamienny okrąg, wznoszący się na około metr ponad powierzchnię. Jej piękno można było dostrzec dopiero w środku. Długa, drewniana drabina ciągnęła się w ciemność, a kiedy już się po niej zeszło na sam dół, można było dostrzec piękną grotę, którą tworzyły gładkie, połyskujące kamienie, między którymi znajdowały się cenne minerały. Podłoże było piaszczyste, woda już dawno wypłukała wszystko co najlepsze z gleby. Jaskinia oświetlona była przez rząd żarówek, zawieszonych na bocznych ścianach. Włącznik znajdował się jeszcze w połowie drogi w dół. Tak, by nie trzeba było poszukiwań włącznika po omacku na dole.

            Kyle znał standardowe procedury, znał grotę. Wysłuchał ojca i ruszył wzdłuż błękitnego jeziorka, na którym koczowały leniwe Slowepoki.
- Quilava, pokaż się. – Wycelował czerwono-białą kulą przed siebie. Z czerwonego promienia uformowała się zielona łasiczka z czterema czerwonymi kropkami na części krzyżowej. Stworek ucieszył się, widząc swojego opiekuna i szybkim susem pokonał odległość ich dzielącą. Kyle po chwili leżał, będąc oblizywanym przez swojego podopiecznego. – Quilava, wystarczy, proszę. – Nie mógł przestać się śmiać. – Mam robotę, choć raz bądź profesjonalistą.

            Dochodziła dziesiąta. Philip rozciągnął się leniwie, ruszając Pichu zwiniętego w kłębek. Mała Pichu nie kryła oburzenia, jak mógł ją obudzić.
- Pi, pi, pi – żachnął się pokemon, krzyżując łapki na klatce piersiowej.
- Oj, trzeba wstać – stwierdził niepewnie blondyn. – Odbędziemy trening, zjemy coś. – Pokemon podekscytował się na to słowo i jakby ożył. – Ech, jesteś taka łatwa.
- Pi, pi!
- Wczoraj dałem show, co nie? – zapytał swojego pokemona, uzmysławiając sobie, jak impreza się skończyła. Co prawda wygrał, był bohaterem, jednakże szybko opuścił ognisko. Wypił jeszcze może ze dwa piwa, na lepszy humor i zniknął.

            Niebieska lampka w jego czerwonym pokedeksie migała. Zapewne miał jakieś wiadomości od znajomych. Na całe szczęście pokedexy zostały zrewolucjonizowane i posiadały też funkcje typowe dla telefonu. To było duże ułatwienie dla trenerów, gdyż nie potrzebowali miliona urządzeń, a żeby wypychać sobie plecak czy też kieszenie.

            Napisał do niego Jack, ten sam, który grał na ognisku. Philip wyświetlił od niego wiadomość.

Jason
Dałeś popisówkę wczoraj, no ładnie i ty nie jesteś mistrzem?
Spojrzał na kolejną wiadomość, którą dostrzegł i jak się okazało, nie była to ostatnia wiadomość.

Ashley
A co dzisiaj zwycięzca porabia? Bo ja jestem wolna.
Przypomniał sobie jedną z dziewczyn, z którą wczoraj flirtował na ognisku. Widocznie, wbrew jego oczekiwaniom mecz przyniósł mu sławę. Nie zamierzał narzekać. W końcu darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.

Joshua
No pięknie, pięknie stary! Liczę, że ze mną też zawalczysz. Czekam na mecz z Tobą, odezwij się, jak będziesz mógł. Mój Scizor nabrał ostatnio prędkości.
Philip zastanowił się na chwilę, na którą wiadomość odpisać. Oczywiście wybrał swojego przyjaciela- Jasona. Odpisał mu jakąś mało znaczącą odpowiedź, zaś skupił się na Joshule. Miał ochotę na mecz, w końcu co mógł robić w tej dziurze, oprócz udowadniania, że jest najlepszy.

            Wygra zapewne, ale nie zaszkodzi mu się trochę porozciągać. Może wyzwie też Bugsyego, tak dla zabawy, a potem może podróż po wyspach pomarańczowych?

            Póki co czekało go coś gorszego. Rozmowa z ojcem, kolejne morały, kolejne zarzuty. Westchnął i zebrał się. Pomaszerował w bokserkach i białym podkoszulku na dół. Nie chciało mu się obierać, w końcu nie musiał. Uradowana Pichu pomknęła za nim.

            Jak się spodziewał, jego ojciec siedział w przedpokoju, bujając się w swoim wiklinowym fotelu, czytając książkę o przygodach jakiegoś trenera z Kalos. Rzecz jasna jego fotel ustawiony był przed szafką z trofeami rodziny.
- O, wreszcie wstałeś. – Mężczyzna ucieszył się. Pan Axaro miał wyjątkowe purpurowe oczy. Jego włosy nie były już tak żółte jak niegdyś, a bardziej białe, platynowe. Wyglądał znad okularów. Ciągła tułaczka zniszczyła szybciej jego organizm, miał znacznie więcej zmarszczek, potężne zgrubiałe dłonie z widocznymi żyłami. Twarz o surowych, męskich kształtach, była pogodna, choć biła od niego silna aura.
- Kiedyś trzeba – odparł Philip. – A ty znowu czytasz o podróżach? Nie myślałeś zmienić temat? – zażartował.
- Kocham to – stwierdził. – Zawsze będę kochać podróżowanie, nawet teraz kiedy nie mogę, to tego chcę. Szanuj ten czas, nie marnuj czas. – Spojrzał na Pichu. Pokemon schował się za nogą Philipa, wychylając jedynie głowę.
- A marnuję?
- Poniekąd – odpowiedział tajemniczo i wrócił, jak gdyby nigdy nic do książki.
- To Twoje zdanie – stwierdził spokojnie Philip. – Ja tam niczego nie żałuję, poznaję świat, podróżuję. Nie muszę mieć nie wiadomo jakich osiągnięć. Ważne, że mam pod ręką swoich przyjaciół. – Miał ochotę odbić piłeczkę. Zamiast tego zacisnął pięść, powiedział sobie w myślach, że nie warto.

            Jego ojciec nie mógł podróżować. Kontuzja pozbawiła go tej przyjemności. Zerwane więzadło w kolanie usadziło go na dobre w tej mieścinie. Wreszcie był w domu, a nie tułał się po świecie. Philip kiedyś zastanawiał się, po co zakładać rodzinę, skoro wraca się do niej raz na parę miesięcy. Zrozumiał co kierowało jego ojcem, lecz nie robił z tym nic. Jego nie było i nadal nie ma.

            Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę kuchni.
- Wiesz, że kiedyś zabawa się skończy – rzucił do niego, nie odrywając się od książki. – Musisz być najlepszy, żeby utrzymać się w tym biznesie.
- Nie muszę, a mogę. Póki co radzę sobie i mam kilka ciekawych ofert – mówił o reklamach i występach w płatnych turniejach. Najlepsi trenerzy często byli zapraszani na takie uroczystości, żeby się jakoś utrzymać.
- Mógłbyś mieć więcej.
- Mógłbym mieć mniej – zawetował. Tak, Philip nie miał kompleksów, nie czuł się gorszy. Wzdrygał się tylko wtedy, kiedy czuł, że staje się jak jego ojciec. Tak jak wczoraj. Zamiast po prostu odbyć pojedynek, musiał dokonać tego w spektakularny sposób. Jak na Axaro wypadało.

            Kyle przeczesywał dotąd nieznaną grotę. Być może wykopały je migrujące Onixy, albo inne stworzenie. Pewne było jedno, wcześniej jej nie było. Brunet był już znudzony. Od ponad dwóch godzin nie natknął się na nic ciekawego, żeby chociaż zaatakował go rozzłoszczony pokemon, ale nic. Nic!

            Wtem zobaczył światło. Spojrzał porozumiewawczo na Quilavę. Pokemon był równie zdziwiony, co jego trener.
- Musimy to sprawdzić – stwierdził i ruszył nieco szybszy krokiem. Powinien uważać, lecz zapomniał o tym. Spodziewał się jakiegoś ognistego pokemona, od biedy zagubionego Lanturna.

            Pokonał kolejny kamienny zakręt i dopiero teraz zobaczył, co emituje owe światło. Lampa, najzwyklejsza lampa ustawiona na skalnym bloczku. A tuż obok jakiś szczupły chłopak w niebieskiej koszuli i kaskiem na głowie wkładał szafirowe kamienie do skórzanej torby.

            Niebieski kryształ wznosił się niczym stalagmit ku górze. Złożony był z mniejszych kamieni, które odchodziły od niego koncentrycznie. Duży szpikulec z kolcami. Kyle uświadomił sobie, że nie jest to zwykły minerał, to wodny kamień.
- Hej, ty! – krzyknął do mężczyzn, uświadamiając sobie, jak głupio zabrzmiał. Mężczyzna obrócił się.
- Uciekaj stąd!
- A niby czemu? – rzucił Kyle, patrząc na mężczyznę w okularach. Chwycił za okulary, które błysnęły w świetle lampy, uśmiechnął się i zaczął.
- Te dwie niecnoty. – Kyle zaczął rozglądać się po grocie, lecz nie mógł nikogo odnaleźć. Spojrzał na mężczyznę z zażenowanie, który kontynuował swój monolog. - By uchronić świat od dewastacji – przerwał. – No dobra, o co chodzi?
- Czemu dwie? Skoro jesteś sam? – zapytał brunet.
- Ech, no bo tak jest w wierszu. Nie czepiaj się, wysłuchaj – warknął mężczyzna.
- A nie możesz powiedzieć czego tutaj szukasz i po co ci te kamienie? Jesteś naukowcem?

            Zapewne odpowiedź „tak” załatwiłaby sprawę, ale Carlos był zbyt dumnym złodziejem, by wybrać tę łatwiejsza drogę. Wolał przyznać się do występku i niczym najlepszy złoczyńca dokopać trenerowi, uciec z łupem i stać się bohaterem organizacji dla której pracował.
- By uchronić świat od dewastacji, by zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji, będziemy walczyć. Carlos, więc do walki z nami stań, albo poddaj się. – Zerwał z siebie koszulę, o ile guziki dość łatwo oderwały się od koszuli, odsłoniły czarną koszulkę z różową literą „R”, o tyle Carlos próbując pozbyć się na dobre swojej koszuli, zapomniał o odpięciu mankietów i nie mógł poradzić sobie z rękawami, w których utknął.

            Kyle przyglądał się całemu spektaklowi. Nie wiedział, czy przestępca jest tak głupi, czy zaraz zaskoczy go jakimś dymnym granatem. Wiedział jedno, musiał odzyskać skradzione kamienie i zatrzymać bandytę.

            W końcu Carlosowi udało się uwolnić z rękawów niebieskiej koszuli.
- Magnemite, pokaż mu Elektroszok! – nakazał złoczyńca. Elektryczna metalowa kulka z dwoma magnesami, wyłoniła się za kamienia i ruszyła w stronę Kyle’a. Elektryczność zaczęła otaczać pokemona.
- Skontruj Miotaczem płomieni. – Kyle zdawał sobie ze swojej przewagi, zamierzał ją wykorzystać.
- Unik!

            Błękitne błyskawice uderzyły w Kyle, jednak zanim dotarły do celu, Ouilava wystrzelił potężny strumień płomienia przed siebie, zatrzymując wrogi atak. Ogień zdołał przebić się przez mierny elektryczny cios, na całe szczęście Magnemite był przygotowany i o milimetry uniknął ognia.
- Quilava, ponów atak!
- Żyro kula!

            Płomień wystrzelił w stronę Magnemite, który zaczął obracać się wokół własnej osi zmieniając się w jednolitą szarą, metalicznie połyskującą kulę. Miotacz płomieni został rozbity, a kula zmierzała w kierunku Quilavy.
            Pokemon odskoczył w ostatniej chwili, a Magnemite uderzył w ziemię. Przestał się wirować. Kyle zrozumiał, że nie będzie tak łatwo, choć liczył na to, że ostatni atak zadał minimalne obrażenia.
- Żyro kula! – ponowił Carlos. Kyle analizował szybko sytuację, wiedział, że Miotacz płomieni niczego nie rozstrzygnie.
- Unik! – nakazał. Chciał zyskać trochę czasu. Quilava znowu uskoczył w ostatniej chwili. Magnemite zakopał się w lessowej ziemi, po czym wynurzył się, jakby nic się nie stało.
- Tchórzysz? – zakpił Carlos. Był coraz pewniejszy swego. – Żyro kula!
- Unik! – Brunet myślał intensywnie nad atakiem, który zatrzymałby elektrycznego stworka. - Jak, no jak? – dopytywał się siebie w myślach.
- Żyro kula! – Komenda powtarzana była cyklicznie. Quilava unikał, Magnemite wynurzał się z gleby i ponawiał atak.

            Odpowiedz ogniem na ogień.

            Ta myśl wydała się mu sensowna. Nie miał innego ataku w zanadrzu, a dopóki Magnemite obracał się, żaden atak nie był skuteczny, żaden, którym dysponował ognisty stworek, ale może dodatkowa chwila…
- Ognisty krąg! – rozkazał Kyle.
- To Ci nic nie da – odparł pewnie Carlos. – Żyro kula!

            Quilava uniósł pyszczek ku górze, pojawił się w nim ogień, zamachnął się w dół i zrobił pierwszy obrót, pokrywając całe ciało ogniem. Ognisty krąg zaczął mknąć ku oponentowi, który już wirował i zmierzał również do ataku.

            Zderzenie.

            Nie było wybuchu. Ognisty krąg napierał na metalową kulę. Obydwa pokemony kręciły się z zawrotną prędkością. Płomienie odchodziły we wszystkie strony. Metalowa kula powoli nabierała barwy, najpierw łososiowa, a potem wściekle czerwona. Oba pokemony przestały wirować. Czerwony Magnemite wręcz odskoczył ku tyłowi, a potem opadł nieprzytomny. Quilava stał dumnie na swoich nogach, wpatrując się w pokonanego pokemona.
- Naprawdę nic? – prychnął Kyle. Carlos zacisnął zęby, sam by go teraz uderzył, ale miał misję, miał informacje. Nie mógł dać się złapać jakiemuś tam nastolatkowi.
- Miałeś przewagę typu – jęknął. Kyle spojrzał na niego z dezaprobatą.
- Dopiero teraz to spostrzegłeś?
- Zamknij się, to jeszcze nie koniec!
- O nie, to jest koniec – Kyle sprzeciwił się. – Odłożysz te kamienie i grzecznie sobie stąd pójdziesz.
- Pójść, pójdę – powiedział pewny siebie Carlos. – Ale kamieni nie odłożę. – Odpiął od paska pokeball.
- Jeszcze raz mam Ci dołożyć?
- Nie tym razem. Magby, wybieram Cię, Zasłona dymna!
- Szlag! – Kyle nie zdążył zareagować. Czerwony stworek o długim, żółtym ryjku wypuścił szary dym, który ograniczył widoczność w grocie.

            Chłopak nie miał wyjścia, jak wybiec z tego dymu jeszcze przed członkiem zespołu R.
- Quilava za pomocą Tunelu wyprowadź nas stąd. – Pokemon skinął pyszczkiem i po zwinnym skoku zanurkował pod ziemię, kopiąc w miarę szeroki tunel. Kyle wszedł do niego i zaczął się czołgać. Zamiast bawić się w przekładanie rąk, używał ich jako haków, zarzucał przed siebie i podciągał się na nich. Wiedział, że tunel nie jest głęboki, acz czuł nieprzyjemny dyskomfort ciasnego pomieszczenia. Modlił się, żeby nie spanikować, bo wtedy z pewnością by uwiązł.

            Adrenalina nie pozwalała mu przestać.

            Wyszedł. Rozejrzał się. Dym był za nim, a uciekinier właśnie znikał mu z pola widzenia. Ruszył za nim wraz z Quilavą. Biegli ile sił, lecz i to musiało się skończyć. Za kolejnym zakrętem czekała ich kolejna Dymna zasłona. Chłopak nie tracił czasu. Zakrył rękawem nos i ruszył przed siebie. Droga musiała być prosta, przecież pamiętał jak tu szedł.

            Tak droga była prosta, ale nie koniecznie równa. Wpadł w mniejszy dołek, stracił równowagę i runął przed siebie. Sunął trochę po piaszczystym podłożu. Na nieszczęście jego łokieć trafił w jeden z wystających kamieni. Jak na złość trafił w nerw. Kyle wykrzywił się z bólu, połykając znaczną ilość dymu. Zaczął kasłać. Zrozumiał, jaki błąd popełnił. Quilava słysząc co się dzieje, instynktownie odnalazł swojego trenera. Chwycił pyszczkiem jego niebieską koszulkę i zaczął ciągnąć. Po piaszczystej glebie nie było to takie trudne.

            Kiedy tylko Kyle znalazł się poza szkodliwymi oparami, zaczerpnął potężny haust powietrza.
- Dziękuje – wycedził do swojego podopiecznego i pogłaskał go po zielonej główce. Quilava uśmiechnął się, teraz nie zamierzał tak szybko zrezygnować. Był pieszczochem, zasłużył na nagrodę. Przysiadł koło trenera i rozkoszował się chwilą.
- Bez przesady – mruknął Kyle. Pokemon spojrzał na niego błagalnie, niczym Kot w butach ze Shreka. Kyle oczarowany magią oczu pokemona, postanowił poświęcić jeszcze chwilę na pieszczoty. Carlos już zapewne uciekł.

            Tymczasem Philip w najlepsze siedział w szklarni, w której aż roiło się od robaczych pokemonów. Pod drzewami leżały nieruchomo Metapody, a nad nimi z gałęzi zwisały Kakuny. Gdzieniegdzie latały Bedrille, albo Lediany. Nad kwiatami nie brakowała Butterfly’i, a także Parasów pomiędzy krzewami.
- Jeden mecz, czy ja proszę o zbyt wiele? – zapytał Philip, fioletowowłosego chłopaka, ubranego w strój harcerski.
- Co roku prosisz mnie o walkę, prawie co roku dajesz mi wycisk – stwierdził poirytowany Bugsy. Miał już dość podkopywania reputacji. I tak był młodym, bo szesnastoletnim, liderem Sali w Azalea Town, a do tego miał wątłą budowę. Jak mógł budzić w kimkolwiek respekt?
- Musimy się rozwijać. Obiecuję, nie skorzystam z ognistego, ani lotnego pokemona, ani z kamiennego – dodał.
- Philip – jęknął – co ja mam ci odpowiedzieć? I tak masz jakiś atak tego typu, tak to już działa. Znasz moją strategię, ja twojej nie. Wymieniam co jakiś czas swoje pokemony, bo inaczej te dzieciuchy miałyby problem. A ty trenujesz od dziesięciu lat.
- Ta, bo ty nie masz takiego zespołu, który trenujesz od kilku lat – prychnął nieco poirytowany blondyn.
- No może i mam, ale mam dość.
- Czego dość, dwa lata temu wygrałeś – powiedział, starając się dodać mu otuchy.
- Byłeś blisko – rzucił niedbale. – Ale zamiast mnie pokrzepić, to mnie dołujesz. To brzmi, jakbyś mówił do sześciolatka, tym razem dam Ci fory.
- Czepiasz się. – Machnął ręką na Bugsyego.
- Czemu ja?
- Bo tylko ty tutaj jesteś na moim poziomie.
- Skromność to twój przydomek – wtrącił Bugsy żartobliwie.
- Nie mam co tu robić. Dzisiaj ogram Joshue, a potem co?
- Podróż?
- Mam wolne.
- Skoro masz wolne to pooglądaj seriale, umów się na randkę, pograj w piłkę z chłopakami, użyj sobie czy coś w ten deseń. Ja nie będę twoim workiem treningowym. – Bugsy postawił sprawę jasno. Miał już dość bycia odgromnikiem wiecznie niewyżytego Philipa, który ciągle potrzebował nowych doznań.
- Proszę, no proszę, proszę!
- Ekhm… A może wyzwij Flamento – zasugerował lider, co nieco zdziwiło Philipa.
- Czyżby historyjka z wczoraj do ciebie nie dotarła?
- Dotarła, dotarła – odparł Bugsy. – Ale nie mówię o Kyle’u, choć spodziewałem się po nim trochę więcej. W każdym razie, mówię o jego ojcu, on jest dość dobrym trenerem. Xavier Flamento i jego Slowking to dość trudny przeciwnik, spytaj się swojego ojca.
- Czy ja o czymś nie wiem?
- Po prostu idź – rzucił opryskliwie.

            Xavier Flamento przyglądał się znalezionym muszelkom. Włożył je do orzechowej szkatułki i sumiennie zamknął. Tuż za nim szedł jego wierny towarzysz. Wyprostowana klatka, dłonie splecione z tyłu, niczym dowódca wojsk. Zresztą tak czuł się Slowking, będąc wśród tylko Slowepoków.
- Nigdy nie znudzi mi się badanie tej jaskini – stwierdził, znajdując kolejny minerał, który wedle jego wiedzy nie pasował do tych już odkrytych. – Ta grota ma wiele tajemnic. Ty pewnie wiesz jakich.
- Slow, slow – odparł pokemon. Mężczyzna nie umiał go rozszyfrować. Slowking był zawsze wesoły, a jego oczy były puste. Czy jeśli on pozna wszystkie sekrety Slowepoków też się taki stanie? Pusty w środku, czy to wyższy stan?

            Przerwał swoje rozmyślania, widząc, że zbliża się do niego syn. Szybko zauważył, że ma zabrudzony policzek.
- Coś się stało, gdzie się przewróciłeś? – zapytał nieco zaniepokojony.
- Nic… - Kyle ugryzł się w język, bo się stało. – Zespół R myszkował w nowej części. Coś czuję, że to oni stoją za tym tunelem – stwierdził Kyle. Podczas powrotu zdał sobie sprawę, że to nie mógł być przypadek. Ledwie oni wiedzieli o nowej części, a co dopiero zespół R.
- Ciekawe – odparł pan Flamento, bez większych emocji. – A ty znalazłeś tam coś ciekawego.
- Tak – odpowiedział Kyle. – Na końcu tunelu jest dziwny twór, przypominający nieco stalaktyt utworzony z kamieni wodnych.
- Kopalnia – powiedział odruchowo naukowiec. Kyle skinął głową.
- Myślisz, że mogą być tu duże złoża?


            Xavier Flamento zastanowił się chwilę nad tym. Próbował sobie coś przypomnieć z geologii, lecz nic mu nie przychodziło na myśl.
- W teorii nie powinno ich tutaj być, ale co ja tam mogę wiedzieć. Nie jestem geologiem. Skoro kopalnie są w okolicy Goldenrod City, to niewykluczone, że i tutaj coś znajdziemy – stwierdził niepewnie.
- Myślałem, że kamienie są związane z pasmami górskimi.
- Tylko Arceus wie z czym tak naprawdę są związane. Muszę poza tym przeanalizować mapę. Może źle to obliczyłem. W każdym razie powinniśmy powiadomić oficer Jenny. Zespół R tak łatwo nie odpuści, wrócą tu. Jeszcze silniejsi. A wtedy nie tylko zasoby wodnego kamienia będą zagrożone, ale i cała Studnia Slowepoka...
________
Witajcie,
Tak wiem, co jest napisane na lewo. "Rozdziały w sobotę lub w piątek", no cóż, hmm, bo ten. Rozdział był gotowy w piątek, to fakt, aczkolwiek pasowało sprawdzić błędy. I tak końcówkę robiłem tak na szybkości, więc pewnie się coś pojawi, a i nie wiem czy nie wcześniej. Trochę zajęty jestem i pracowałem też nad blogiem

Jak widzicie nowe menu, a także nowe postaci :D. Bez ekscytacji niby te same, ale sam trochę jakbym rysował. Jakby, bo nie umiem, ale mam zawsze jakiś pomysł, jak bez tej umiejętności coś stworzyć. Fakt, chyba popracuję jeszcze nad Alice. A jak się wam podobają?
P.S. Już nowe wprowadzenie jest 

4 komentarze:

  1. No nieźle, naprawdę wieje tu nowością i profesjonalizmem. Wszystko od dialogów po opisy i przebieg sytuacji wygląda na dopracowane i przemyślane. Świetnie się to czyta, bo wszystko idzie tak płynie i bez pośpiechu do przodu - swoim tempem. Jeśli chodzi o poszczególne momenty to część z smsami do Philipa bardzo mi się spodobała - niby nic takiego, ale nigdzie indziej tego nie czytałem stąd taka reakcja. Albo sytuacja z Carlosem i te podobieństwa do boskiej trójki, to też było świetne. A i taka mała uwaga, odniosłem wrażenie, że w tym rozdziale przenoszenie akcji z jednego miejsca do drugiego powinno być jakoś wyraźniej oddzielone, bo trochę się to wszystko ze sobą nienaturalnie zlało. Rozkręcasz się na dobre, mam nadzieję, że nie zwolnisz tempa. Oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :3
    Bardzo przyjemnie czytało mi się rozdział. Fajnie, że są takie długie :3. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to realizm postaci oraz całego świata w Pokemonach. Tutaj nie ma miejsca na słodkie życie, gdzie z łatwością spełniają się marzenia. Trzeba sobie zapracować na wszystko ogomnym wysiłkiem i pracą. Fajnie, że ukazałeś problemy rodzinne, z którymi boryka się Philip oraz Kyle. Tak samo pokazałaś wieczory przy piwie i walkę po mocnym trunku. Pokochałam Quilavę ^^. Taki pieszczoch i słodziak :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział czytało się przyjemnie. Tekst o pierdnieciu na jednym koncu itp był genialny :D Quilava! Jak ja kocham tego pokemona <3
    Poza tym zauważyłam jeden błąd:
    We fragmencie smsow do Philipa jestt fragment gdzie Philip wyswietla wiadomosc od chłopaka ktory grał na ognisku czyli Jasona. Mimo to pisze Jacka. Lecz gdy sms jest wyswietlony chłopak jest podpisany odpowiednio czyli Jason.
    Ale tak to błędów nie znalazłam choć znalazło sie raz czy dwa jakies powtorzenie.
    Wspolczuje Philipowi takiego wymagającego ojca. No i smiechlam przy sytuacji z Carlosem. Mile wspomnienia z Rocketsami. No i ojciec Kyle'a ma tak samo na imie jak towarzysz Alex. Heh xd
    Końcówka strasznie ciekawa. To ja kończę ten komentarz i lece czytac dalej. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Łosiu Ty mój, przyznam, że mnie zaskoczyłeś i o zgrozo wciągnęła mnie ta historia. Jak jutro nie napiszę zaliczenia, to zwalę na Ciebie :p Oczywiście mam parę "ale" o których powiem Ci później. Pozdrawiam, Twoja Starościna :D
    PS. Tym pierdem wygrałeś piwo!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy