logo

1. Granatowy to taki chory niebieski, jak ja #Remake

I. Granatowy to taki chory niebieski, jak ja

Lipiec to jeden z tych miesięcy, których Kyle nienawidził najbardziej. Wraz z zakończeniem się zajęć w szkole czy na uczelni odczuwał pustkę. Brak rutyny, obowiązków, powtarzającego się schematu skłaniało go do rozmyślań, a także do odczuwania tego, co tak łatwo udawało mu się ukryć przez niemalże cały rok.

Miał już co prawda dziewiętnaście lat, studiował na prestiżowej uczelni, lecz ciągle powielał schemat, który narzucono mu w szkole – „rób tyle ile trzeba i nie więcej”. Tak, to hasło mogło być jego mottem, które pozbawiało go radości w życiu, ale także strachu, który towarzyszył ryzykownemu działaniu.


Prawdą jest, że Kyle nie należał do ludzi leniwych i podejmował działanie, pomimo lęku, jednak nigdy nie wychylał się z bezpiecznej strefy komfortu, którą budowała mu przynależność do jakiejś społeczności, w tym wypadku do uczelni.

Teraz kiedy odczuwał przypływ emocji, a także myśli, które go trapiły: „Co będzie dalej?”, „Dokąd zmierzam?”, „Czy będę szczęśliwy”; wiedział, że musi zacząć działać. I choć znajdował się w malowniczym, spokojnym Azalea Town, to zawsze potrafił sobie zorganizować zajęcie, tak by jego głowa była czymś zajęta.

W tym momencie siedział, jak każdego popołudnia, na drewnianej ławeczce przed domem na ganku i zaczytywał się w teoriach snutych przez profesora Sycamore, w książce pod tytułem: „ O super rewolucjach i Mega-ewolucjach”.  Mimo tytułu książka miała więcej wspólnego z ludźmi i ich zachowaniami, niż z samymi pokemonami. Kyle ubóstwiał właśnie tego typu książki –psychologiczne.

To wszyscy czego chciał dzisiaj. Co prawda mógł się z kimś spotkać, lecz wolał nawet się nie dołować tym, że kolejne wakacje siedzi w domu, a  w tym czasie jego rówieśnicy albo podróżują jako przyszli trenerzy, albo podróżują jako turyści, albo odbywają mini podróż, która ma ich czegoś nauczyć. A on z braku sił, możliwości i powinności siedzi w tym mieście.

Kyle wolał tego nie wiedzieć dla własnego dobra. Za każdym razem kiedy słyszał, jakie to ludzie mają niesamowite życie, ściskało go coś w klatce piersiowej. To cierpienie, dlaczego on nie może być wolny? Dlaczego trzyma się tej bezpiecznej strefy, patrząc jak życie przelatuje mu przez palce? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie.
- Poli, Poli! – Niebieski stworek szturchnął Kyle w kolano. - Poli! – Nie zrażał się brakiem reakcji. Kyle położył książkę na kolanach.- Spokojnie, jeszcze pół godziny i pójdziemy potrenować – odparł Poliwhirlowi. Stworek poirytował się, skrzyżował swoje łapki na czarnej pętli i obrócił się teatralnie na pięcie. Kyle przewrócił oczami.
Na całe szczęście nadchodziły posiłki.

Wreszcie wróciła, co prawda nic nie osiągnęła, blondynka o dużych, niebieskich oczach, melancholijnym uśmiechu i gładkiej, jasnej cerze. Włosy spięte miała w kucyk gumką różanej barwy, takiej samej jak jej usta. Szła z gracją, bez szelestu, delikatnie, może ciut niepewnie, choć w jej oczach dało się dostrzec ekscytacje. Zaciskała pięści, czuła podenerwowanie, tak dawno go nie widziała, a teraz...

Zatrzymała się przed jednym z  domów Azalea Town, obserwowała chłopaka w niebieskim t-shircie i spodniach barwy kaki. Jak zwykle czytał książkę. Uśmiechnęła się pobłażliwie, zaczesała kosmyk włosów za uszy i ruszyła.

Kyle czuł, że ktoś go obserwuje. „Wynurzył się” nad swoją książkę, by rzucić okiem na okolicę i zobaczył blondynkę, która do niego szła. Jak zwykle dobrze ubrana. Zielona flanelowa koszula, czarne rurki i masywne, zamszowe, orzechowe buty sięgające za kostkę

Jak zwykle delikatna niczym Sunkern – pomyślał.

Wstał i uśmiechnął się, odłożył książkę, rzucił się biegiem w jej stronę. Objął ją i uniósł nieco do góry, obracając wokół własnej osi.
- Alice! Alice! – Nie mógł się nacieszyć, tak bardzo za nią tęsknił. - Alice!- Puszczaj wariacie – powiedziała, piąstkując go w plecy. Postawił ją, dokładnie tam gdzie ją złapał. Patrzył na nią przez chwilę i nic nie mówił.- Ile to już czasu? – zastanowił się.- Prawie dwa miesiące. Prawie dwa miesiące, Kyle – podkreśliła z zażenowaną miną.- I tak się stęskniłem – stwierdził, uśmiechając się łobuzersko.

Kyle może nie był najlepszy w wyrażaniu emocji, jednak całkiem sprawnie mu to wychodziło przy ludziach zaufanych, takich jak Alice.

Alice Green była jego przyjaciółką od „piaskownicy”. Zawsze razem się bawili, trenowali, uczyli się. Choć jej pasją były zawody koordynatorskie, którym oddała się bez reszty rok temu, wyruszając w swoją podróż, przez co pozostawiła Kyle’a samemu sobie. Chłopak nie chował do niej urazy, w końcu nie mógł, jak to określił – „Kiedyś trzeba przeciąć pępowinę, prawda?”
- Ach, ty szalony – zaśmiała się. – Zapytałabym się co robisz, ale znając Ciebie czytasz kolejną teorię na temat świata i jego funkcjonowania, no nie?- Chciałbym Cię zaskoczyć, ale taka prawda. – Wzruszył ramionami w akcie bezradności. – Za to teraz możemy potrenować.- A może porozmawiać? – zaproponowała. – No wiesz nie widzieliśmy się dwa miesiące i tak sobie myślę, że…- Alice, proszę – przerwał nieco poruszony.- Tak sobie myślę, że moglibyśmy powspominać, a potem się gdzieś razem wybrać, bo na trening będzie czas – kontynuowała uparcie, pomimo że on chciał ją zatrzymać.

Wiedziała czemu się tak zachowuje, lecz nie zamierzała psuć sobie dnia poważnymi rozmowami. Co się stało, to się nie odstanie. Tym mottem chciała żyć, przynajmniej dzisiaj.
- Wieczorem jest imprezka – oznajmiła mu. – Okazuje się, że nie tylko ja wróciłam z podróży. Będzie parę osób z naszej szkoły.- Mam się ruszyć, no nie? – Na jego twarzy malował się grymas.- Powinieneś, bo mi zdziczejesz. Poza tym lubisz ludzi, w jakimś stopniu.- Masz rację Alice, lubię. Tylko zawsze kiedy wracam do Azalea Town i zaczyna się lipiec...- Chowasz się w swoim kokonie niczym Caterpie – dokończyła. – A może czas przerwać ten schemat. Mamy wakacje, czas na odpoczynek, szalone przygody, a nie na kolejną stertę książek – powiedziała, spoglądając na publikację leżącą na ławce.- No dobra, o której mam być gotowy?- I to lubię – odparła z triumfalnym uśmiechem na twarzy.

Usiedli na drewnianej ławeczce i porozmawiali jeszcze parę minut o tym co zmieniło się w ich życiu przez ostatni miesiąc, a także o tym co planują na wakacje. W między czasie Poliwhirl znowu przypomniał się, tym razem przyszedł z Quilavą.
- No dobrze, dobrze. Już idziemy trenować- stwierdził. – Przepraszam, ale muszę. – Wskazał na pokemony, które domagały się treningu.- Nie ma sprawy – odparła.- A może masz ochotę na trening? – zasugerował dziewczynie.- Naprawdę dzięki, muszę pobyć trochę ze sobą – odpowiedziała Alice. Dopiero co wróciła do domu, a jeszcze nie miała czasu najzwyczajniej w świecie sobie poleżeć i oddać się słodkiemu lenistwu, na które teraz miała ochotę.- Rozumiem. – Kyle wstał z ławeczki. – To do zobaczenia – pożegnał się z dziewczyną, pozostawiając ją samą. Alice niebawem ulotniła się do swojego domu.

  Kyle zajął się treningiem. Popołudnie mijało. Turyści zniknęli z placu na środku, którego stał odlany z brązu posąg Slowkinga - króla Slowepoków. Powoli zaczęły zapełniać się knajpy znajdujące się w starych kamieniczkach, ograniczających brukowany plac. Kurt wystukiwał ostatnią część Masterballa kowadłem, a Bugsy kończył zbieranie miodu.

Na skraju Ilex Forest pojawił się blondyn. Wysoki, szczupły, o brązowych, wręcz bursztynowych oczach. Jak zwykle szedł wyprostowany i uśmiechnięty. Na jego ramieniu siedziała Pichu, trzymając się głowy swojego trenera.

Pokemon był nie tylko małą, żółtą maskotką, ale także zgubą, dla każdego kto zlekceważył tak małego przeciwnika. Tajna broń Philipa Axaro, jak głosiły nagłówki lokalnych gazet.

Philip nie był zwykłym trenerem, ani zwykłym mieszkańcem Azalea Town. Pochodził z rodziny trenerskiej, gdzie każdy męski członek rodu musiał wybrać się w podróż i podróżować dotąd, aż nie osiągnął mistrzowskiego tytułu. Philip zaczął swoją podróż pięć lat temu, lecz nie miał się czym chwalić. Dotychczas doszedł co najwyżej do pół finału, co bardzo nie odpowiadało jego ojcu.

No, ale cóż, ktoś musi być czarnym Mareepem – myślał.
***
- Proszę, daj sobie pomóc, ona musi wyewoluować – powiedział mężczyzna o platynowych już włosach. – Philip, wiem co mówię. Tylko tak osiągniesz mistrzostwo w tym roku.
- Tato, proszę przestań mnie przekonywać – zaprotestował Philip. – Wiem, że to doda jej siły, ale nie chcę żadnego przerośniętego, pomarańczowego szczura, ani piskliwego Pikachu. Jest dobrze jak jest – zapewnił. Mężczyzna wziął głęboki oddech i pokiwał głową z dezaprobatą.
***
Philip zawsze był upartym optymistą. Wierzył w swoich bliskich, wierzył w siebie i kiedy coś postanowił, trzymał się tego niczym Kakuna drzewa w okresie przepoczwarzania. Teraz było już po wszystkim, a on miał na koncie zaszczytne miejsce na podium, co prawda trzecie, ale to zawsze coś. Tak sobie powtarzał.

Nadszedł wieczór. Kyle cieszył się na myśl, że spotka swoich znajomych , wyrwie się z tej rutyny, która go dobijała, kiedy nie było nic ważnego do zrobienia.
- Wolałbym, żebyś nie szedł ze mną  - powiedział, patrząc na swojego niebieskiego podopiecznego, który pakował do plecaka przysmaki.- Poli, Poli.- No wiem, że będziesz grzeczny, zawsze jesteś – odparł, przewracając oczami. – Po prostu nie wiem czy ja będę taki.- Poli, Poli!- Nie potrzebuję niańki!- Poli, Poli. – Pokemon założył skrzyżowane dłonie na klatkę piersiową i spojrzał sceptycznie na swojego trenera.- No niech ci będzie, czasami zdarza mi się przeholować, ale tylko na studiach. Tutaj muszę być grzeczny, starzy by mnie zabili – usprawiedliwił się. Swoją drogą zastanawiał się, jakby zareagowali jego rodzice, gdyby wiedzieli w jakich czasami stanach wracała w Goldenrod City. Niby nie ma w tym nic nadzwyczajnego - młodość ma swoje prawa.

Kyle wziął głęboki wdech i już miał zacząć swoje kazanie, gdy do jego pokoju wpadła blondynka. Chłopak wypuścił powietrze i spojrzał nieco zdezorientowany.
- Nie łaska pukać? – rzucił ostro.- Oj, weź. – Alice machnęła ręką. Teraz miała na sobie krótkie, dżinsowe szorty i zieloną koszulkę na ramiączkach. – A ty jeszcze nie gotowy?- Gotowy, nie każdy idzie na rodeo – stwierdził, lustrując dziewczynę.- Przepraszam, w końcu będziemy siedzieć w loży VIP-ów, a zamiast ognia i dymu będzie dzban mrożonego szampana. – Spojrzała na niego znacząco, po czy rzuciła - Jestem po prostu praktyczna. – Uśmiechnęła się triumfalnie.

Chłopak znowu wypuścił powietrze. Nie wiedział z kim najpierw zacząć spór. Ze swoim upartym pokemonem czy mocno nakręconą przyjaciółką. Postanowił, że spasuje.
- Puk, puk – powiedział ktoś za drzwi i wychylił zza nich głowę. Miał krótkie, potargane, brązowe włosy, bladą cerę, piegi na policzkach, a także nieziemsko zielone oczy, wręcz szmaragdowe. – Nie przeszkadzam? – zapytał, wchodząc.- Kasper? Ty tutaj? – zdziwił się Kyle.- Ile można pomagać profesorowi. Trzeba się czasem rozerwać, spotkać z przyjacielem, tudzież z przyjaciółmi – Spojrzał na Alice. - I takie tam – cedził, chowając rękę za głowę. Był typowym kujonem. Długa, niebieska bluza z kapturem, czarny t-shirt z nadrukiem i krótkie spodenki z mnóstwem kieszeni, no i oczywiście zielone trampki, które podkreślały jego „magiczne” oczy. Był szczupły, a raczej chudy. Wyglądałem przypominał nieco Sudowoodo.- Cieszę się, że Ciebie widzę – przyznał Kyle. - Teraz powinniśmy się uściskać czy coś? No nie? – Skrzywił się kiedy to powiedział, podobnie zareagował Kasper. Z Alice przychodziło mu to łatwo –względnie łatwo. Kyle miał problem z okazywanie swoich uczuć, starał się to robić, próbował. Nie zawsze mu wychodziło. Trzymał bezpieczny dystans i naśladował zachowania innych. Tak żeby się wpasować, bo tego zawsze chciał, być dopasowanym.- Entuzjazm pięćdziesięciolatka – podsumowała Alice.

Chłopcy podeszli do siebie, uścisnęli sobie dłoń i poklepali się po plecach.
- Ach, te emocje, te rozstania – drwiła Alice. – Myślałam, że zmieniłeś się nieco na studiach.- Nigdy nie będę normalny, ale nie o tym. Powinniśmy już iść. A ty – zwrócił się do Poliwhirla – idziesz z nami. I tak cię nie przekonam. – Pokemon niemal podskoczył pod sufit. Kyle obawiał się tylko jednego, że rozegra kolejny mecz. Poliwhirl rwał się do jakiegoś pojedynku, zaś jego trener miał ochotę odpocząć.

Wyszli.

Wakacyjna impreza odbywała się w lesie tuż przy drodze 33, ponieważ rozpalanie ogniska w Ilex forest było nielegalne. Nieopodal oficjalnej drogi, wyznaczonej  przez Ligę, za paroma drzewami znajdowała się polana, na której co jakiś czas gromadzili się młodzi, żeby „świętować w plenerze”.

Łąka, na której odbywały się huczne wakacyjne imprezy, była niemalże idealnym okręgiem, ograniczony przez drzewa. W samym środku znajdowało się palenisko, utworzone z mniejszych głazów. Wokół leżały powalone pnie, ponoć wyciął je sam Bugsy, ćwicząc ze swoim Scytherem. Od tamtego czasu miejsce zaczęło służyć jako miejsce spotkań młodych.

Korony drzew, zwykle zielone, teraz były szare, widać było jedynie kontury liści, które rzucały przesuwające się cienie w rytm tańczących płomieni. Kiełbaski zwisały już nad ogniskiem. Nabite były na długie, cienki kije, trzymane przez uczestników imprezy. Wyglądali niczym rybacy, którzy łowią Magikarpie w ogniu, a może w tym przypadku Grumpigi?

Chłopak o kruczoczarnych włosach, ułożonych do góry w trójkąt brzdękał coś na swojej rubinowej gitarze. Piękna, akustyczna gitara zdobiona była  czarno-niebieskim Molteresem przemierzającym rubinową przestrzeń. Palce chłopaka zwinnie skakały po strunach, a reszta w ten rytm nuciła znane j-popowe piosenki.
- Jason, zarzuć coś lepszego, bo uśniemy – rzucił Philip, któremu nie pasowały miłosne piosenki.
- Spokojnie, noc jest jeszcze młoda – uspokoił go.
- Może i młoda, ale stary, zamulasz – zarzucił mu blondyn, wyszczerzając łobuzersko swoje białe kły. Jason przywykł do nonszalancji swojego przyjaciela, który zwykł być bezpośredni.

Brunet zaczął grać skoczniejszą melodię, a pokemony i dziewczyny zaczęły już swoje wygibasy. Jakiś Quagsire uwolnił strumień baniek, zaś mały Natu, należący do Jasona, rozświetlił je psycho-promieniem. Tęczowe bańki opadały na ziemię, znikając w mglę, którą stworzył Vapereon jednej z uczestniczek.

Impreza przypominała bajkę. Przeplatana pokazowymi sztuczkami, wesołą muzyką i duża ilością alkoholu, który lał się strumieniami z beczek, które przytaszczyli organizatorzy. Shane Narow i Blake Sanders, którzy niegdyś byli przewodniczącymi klas, do których uczęszczała większość z zaproszonych gości.

Kyle siedział plecami do ognia, słuchał uważnie Kaspra, choć kontem oka wyłapywał co wyprawia Philip. Miał dość klasowego błazna. Błazna, który niegdyś pokonał go w szkolnych półfinałach.

Tak się składało, że tych dwóch zawsze wchodziło sobie w drogę. Nie ukrywali też tego, że siebie nie znosili. Pewnie, gdyby nie pojedynek pokemon był rozwiązaniem, rzuciliby z pięściami do siebie, a tak musieli się zaspokoić, że ich spór rozwiązywali ich podopieczni.
- Przestaniesz – warknął Kasper. – Naprawdę mógłbyś mnie posłuchać, a nie cały czas krytykujesz swoimi minkami, sam wiesz kogo. – Sam spojrzał na blondyna, który teraz oplótł jakąś rudowłosą dziewczynę swoim ramieniem i zagadywał ją niczym poeta.
- No co, denerwuje mnie – westchnął Kyle. – Nie wiem, tak po prostu. Nie mogę znieść gościa, co mam poradzić.
- Bawić się, człowieku, bawić się i nic więcej. Masz chwilę odpoczynku, a ty jak zwykle się czymś spinasz – stwierdził Kasper, kiwając głową.

Kyle chciał coś powiedzieć, powiedzieć jak jest naprawdę, że ostatnio mało co go cieszy, że nie umie odnaleźć swojego miejsca na świecie i zastanawia się nad sensem tego wszystkiego, ale po co? Czy ktoś jest w stanie udzielić mu wystarczającej odpowiedzi. Za każdym razem słyszał jakąś błahą odpowiedź, albo dziwny wykład, który nie był nawet związany z jego problemem.
- Przepraszam – wydukał po chwili zamyślenia.

Jak zwykle – podporządkował się. Cały czas ustępował, schodził na dalszy plan. Dopasowując się do otoczenia, starając się wypaść tak jak trzeba i w żaden inny sposób. Choć teraz sam miał ochotę rzucić wyzwanie swojemu odwiecznemu rywalowi, zapewne Poliwhirl ucieszyłby się, acz nie każdy ma ochotę oglądać stare porachunki.

Podeszli znajomi z klasy, utworzyła się kolejna grupka. Rozmowa się kleiła, ale Kyle był dalej nieobecny. Błądził myślami i w pewnym momencie poczuł powiew powietrza. Jakby las go wzywał, jakby przeznaczenie czekało w cieniu drzew.

Ruszył jak zahipnotyzowany, pozostawiając towarzystwo. Odstawił swój czerwony, plastikowy kubek na drewnianym pniu. Plastikowe  naczynie przewróciło się, a złocisty napój wylał się na trawę.

Kyle zniknął za drzewami. Spojrzał jeszcze za siebie. Zobaczył jak wszyscy się bawią. Poczuł się taki samotny, jakby nie pasował tam i ruszył przed siebie, nie wiedząc co czeka go w ciemnościach, ale coś go ciągnęło, coś sprawiało, że nie mógł się powstrzymać. Nie straszny był mu dziki Ursargin, czy gromadka wygłodniałych Crobatów. 

Zobaczył coś dziwnego, niebieskie okręgi poruszały się. Pojawiały się i znikały. Zapewne poruszały się między drzewami, a więc musiały gdzieś tam być.

Kyle tracąc kontakt z rzeczywistością ruszył przed siebie. Na początku szybko szedł, lecz zaczął biec. Daleko nie zabiegł. Alkohol plus ciemność, to nie najlepsze połączenie. Potknął się o jedną z wystających korzeni i runął prosto przed siebie.

Leżał na ziemi i nie był w stanie się pozbierać. Minęło piętnaście minut, a on wciąż leżał. Minęło dwadzieścia minut, a on leżał. Minęło trzydzieści minut, a jego serce zabiło. Łza pojawiła się w kąciku prawego oka. Ruszył dłońmi, zacisnął palce w pięść, potem je rozluźnił. Poruszył rękoma, podparł się nimi i podnosił się z ziemi zupełnie jakby robił pompkę. Usiadł. Gorąca łza spłynęła mu po policzku i upadła na ziemię, a on czuł ognisty szlak, który wyznaczyła mu ta słona kropla. Czuł ją, paliła, a zarazem koiła.

Wstał, zacisnął pięści. Gniew przejął nad nim kontrolę. Przestał się przejmować. Ruszył w stronę ogniska.

Bawili się.

On jednak nie zamierzał. Podszedł do blondyna, położył swoją dłoń na jego ramieniu i energicznie odwrócił go. Philip przez chwilę stał sparaliżowany. Jego źrenice były wyraźnie rozszerzone, lecz kiedy zobaczył zmarnowaną minę Kyle’a.
- Czego chcesz frajerze? W mordę? – prychnął. Nie czuł się zagrożony, miał ochotę na tę konfrontacje. Mógłby zostać bohaterem.
- Rewanżu. Tym razem wygram – stwierdził spokojnie Kyle.
- Dobrze czubku – drwił. – Możemy stoczyć jeden pojedynek. Zawsze będzie ciekawiej, a ja pokaże wszystkim, że zasługuję na swoje tytuły.

            Tłum szybko wyznaczył pole walki, okrążając niewielki teren nieopodal palącego się ognia, co jednak zmniejszyło nieco widoczność. Philip wiedział, że półmrok panujący na polu będzie jego dodatkowym atutem w tej walce, doskonale wiedział kogo wybrać, niezależnie od wyboru Kyle’a. Kącik ust poszedł mu nieznacznie do góry, a w jego ręce pojawił się biało-niebieski pokeball z dwoma czerwonymi paskami.
- Poliwhirl, wybieram ciebie – zakomunikował Kyle. Był mu to winien, ten jeden mecz, może wreszcie niebieski stworek da mu spokój. Poza tym liczył, że jego rywal wybierze Pichu i będzie mógł się odegrać za licealną porażkę.
- Crobat, pokaż nam się. – Philip z gracją wyrzucił niebieski pokeball w powietrze, który obrócił się parę razy wokół swojej osi, niczym piłka baseballowa i wypuścił ciemnofioletowego stworka. Niewielki owalne ciało, wyposażone w uszy i podwójną parę skrzydeł, które ledwo można było dostrzec, gdyż poruszały się tak szybko. Przerażające żółte ślepia wpatrywały się w niebieskiego stworka.


Philip wskazał na Kyle, aby to on zaczynał. Brunet wyczuł w tym postęp, choć z drugiej strony może to tylko pych Philipa. Postanowił teraz nie zawracać sobie tym głowy, a zacząć działać. Co ma się stać, to się stanie. Stwierdził w myślach.
- Wodna broń – rzucił komendę. Cienki, choć szybki strumień pomknął w stronę nietoperza, który bez problemu uniknął ataku.
- Crobat, Powietrzne cięcie – powiedział spokojnie Philip, a jego pokemon już przecinał Poliwhirla swoimi błękitnymi skrzydłami.
- Ale jak? – Kyle nie krył zdziwienia. Jakim cudem Crobat mógł tak szybko zadać cios.

Kolejne uderzenie, a Kyle stał i nic nie potrafił wymyślić. Dopiero teraz zrozumiał o co chodzi. Crobat miał ciemną barwę, która służyła mu jako kamuflaż do nocnych łowów. Tak więc teraz miał przewagę. Był szybki i dobrze stapiał się z otoczeniem.
- Obracaj się na pięcie i Bąbelkowy promień!

Poliwhril zamknął oczy i odpychając się prawą nogą, wirował na lewej pięcie. Z jego spirali wyłoniły się bąbelki, które stworzyły wir wokół niego.

Crobat musiał teraz oberwać, by wyprowadzić atak.

Philip uśmiechnął się, zaś Kyle’owi zrzedła mina.
- Z czego się tak cieszysz? – rzucił brunet, próbując pojąć, co może być pozytywne w tym ułożeniu.
- Wiesz, że nie muszę atakować bezpośrednio, żeby dać sobie z tobą radę – odparł niewzruszony Philip. – Ale wiesz co? – Odczekał chwilę z odpowiedzią, uśmiechnął się i: - To twój szczęśliwy dzień. Dam ci tę szansę. Nie przegrasz tak łatwo. Crobat, Trujący kieł!

Fioletowy stworek przeleciał przez wir bąbelek, jakby nic mu nie robiły, choć czasem przymknął jedno oko, lecz czuł, że jest coraz bliżej i nie zwalniał. Jego białe kły pokryły się fioletową aurą.

Kyle cały czas liczył, że Crobat w końcu zrezygnuje ze szturmu, a wtedy wyprowadzi skuteczną kontrę, może Lodowa pięść, która zada duże obrażenia latającemu typowi.

Ku jego zdziwieniu stało się coś zupełnie innego. Poliwhirl przestał wirować i upadł na swoje wątłe kolana. Podpierał się pięścią, zaś oczy miał zaciśnięte. Ból promieniował z jego karku, na którym znajdował się Crobat. Fioletowe zęby wbiły się w niebieską skórę i wtłaczały truciznę.
- Lodowa pięść! – zareagował Kyle. Na jego czole pojawiły się krople potu, wiedział jak jest źle. Przez głowę przemknęła mu myśl, że może lepiej się teraz wycofać, jednakże było już za późno.

Lodowy atak co prawda nie sięgnął Crobata bezpośrednio. Jednak uderzenie piąstką Poliwhirla w jego plecy, sprawiło, że lód zaczął się rozrastać i sięgnął kłów Crobata, który po chwili odskoczył jak poparzony.

Nie było dobrze.

Policzki Poliwhirla stały się purpurowe, po jego ciele zaczęły spływać krople potu. Tak, został zatruty. Philipowi o to chodziło. Teraz wystarczyło dokończyć robotę. Co prawda i jego pokemon nieco oberwał w czasie tego szturmu, lecz cena warta była uzyskanego efektu.
- Wykończ go Powietrznym cięciem! – polecił.
- Poliwhirl, spróbuj jeszcze raz wiru z bąbelek! – Kyle stracił już rozum. Próbował wszystkiego, choć wiedział, że przegrał. Mógł po prostu skapitulować. Zamiast tego patrzył jak jego pokemon obrywa.

Ciało Poliwhrila odlatywało, a to w prawo, a to w lewo. Zupełnie jakby Crobat grał ze sobą w tenisa, a Poliwhirl był jego piłeczką.

Przestał.

Poliwhirl leżał na plecach, jego policzki wciąż były fioletowe. I choć zemdlał, to jego ciało wciąż drżało. Przeszywały go skurcze toniczne, powodujące konwulsje. Kyle podbiegł do niego. Wziął na ręce. Nie spoglądał na tłum. Część patrzyła się na niego z politowanie, część z troską, a inni byli przerażeni. Teraz to on był główną gwiazdą.

Nie czuł tego. Jego serce zaczęło bić. Świat przestał mieć znaczenie. Spojrzał przed siebie i zaczął biec. Musiał trafić jak najszybciej do Centrum Pokemon. Wystrzelił z tłumu i leciał przez drzewa ile sił w nogach, żeby ratować swojego podopiecznego.

Philip czuł satysfakcję. Pokazał, że zasłużył na swój tytuł. Bez trudu pokonał bruneta, pokazując, że prezentuje sobą najwyższy poziom. Przynajmniej jeśli chodzi o walkę.


Chwilę potem ktoś krzyknął coś głupiego. Większość wybuchła śmiechem i rozeszli się. Nikt nie dyskutował o tym co przed chwilą zaszło. Zaczęli pić, jeść, śpiewać, żartować. A to co stało się, dzisiaj było jedynie złudzeniem optycznym, tajemnicą, o której nie wolno było wspominać. Albowiem każdy zdawał sobie sprawę, że mogłoby to wywołać zbiorową walkę.  _________________


Witajcie.
Powracam! I to z nową wersją mojego opowiadania. Znowu coś nowego, ha! Prawda, ale pomyślałem, że wyciągnąłem wiele wniosków z pierwszego mojego opowiadania i teraz chcę dać sobie drugą szansę. 

Wiele wątków poplątałem, niepotrzebnie skomplikowałem i przez to wyszło, jak wyszło. A im bardziej starałem się odkopać, tym bardziej się pogrążałem. Także zacznę od początku, krok po kroku.

Rozdział miał się ukazać w rocznicę bloga, ale z powodu moich problemów zdrowotnych, które ogólnie przewróciły mi życie do góry nogami, musiałem zrezygnować z pisania na jakiś czas i z wielu innych aktywności, a nawet jakiejkolwiek. Nie obiecuję, że teraz wracam i co chwilę nowy rozdział, ale nie ukrywam, bardzo bym tego chciał. 

Jeśli rozdziały będą się pojawiać to bliżej weekendu.
Mam nadzieję, że nie jesteście zmęczeni tym moim kombinowaniem.
Do następnego!
Pozdrawiam
!

3 komentarze:

  1. Coś takiego... nie spodziewałem się, ale wyszła bardzo miła niespodzianka. JD dostało drugą szansę - jednym słowem świetnie, nie ważne w jakiej formie ważne, że będę mógł dalej to czytać.

    Na początku chciałem napisać, że ten pierwszy "początek" aka pierwszy rozdział bardziej mi się podobał, ale po przeczytaniu do końca tego ciężko mi powiedzieć. Tutaj opisy i dialogi są na bardzo wysokim poziomie i bardzo łatwo sobie wszystko wyobrazić natomiast w tamtym ciężko mi teraz powiedzieć co tak zachwalałem, wiem jedno, że na pewno wtedy odczułem dużo emocji i pamiętam to do dziś. Postacie bardzo się różnią od pierwowzoru, ale to akurat jest fajne, można na nie spojrzeć z zupełnie innej strony. Co do opisu walki to w porównaniu z tym co było kiedyś chyba starsze walki nie mają startu do tego co tu pokazałeś. Ten pojedynek był bardzo przejrzysty. Natomiast na końcu odczułem, że brakowało jakiejkolwiek wzmianki o Alice, ale pewnie masz już wszystko zaplanowane. A jak już mowa o tej postaci to moja ukochana "powiedźmy w jakimś stopniu stara" Alice, którą wielbię od początków pierwszej wersji JD wróciła, choć w nieco innej odsłonie. Teraz tak sobie pomyślałem, że nie chce żeby pojawiała się Caroline xD Alice w zupełności wystarczy :P.

    Naprawdę się postarałeś, dobra robota. Liczę, że szybko doczekam się kontynuacji, do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :D
    Stwierdziłam, że zacznę czytać od remaku skoro go wznowiłeś. Opowiadanie bardzo ładnie napisane. Przyjemnie mi się czytało dzień z życia Kyle, który swoją drogą jest intrygującą postacią. Od razu go polubiłam. Pokazałeś prawdziwą rzeczywistość w Pokemonach co pokazuję realizm całej historii. Wiesz studia, nauka, imprezy, alkohol, bardziej rozbudowane postacie posiadające również wady niż masę zalet. Tak to wszystko znalazło się w Twoim opowiadaniu, które szczerze podbiło moje serce. Poliwrath jest taki słodki ^.^
    Jeszcze wrócę. W spamie zostawiam coś od siebie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Zarówno Seans Wspomnień który można nazwać takim prologiem jak i rozdział 1 zostały napisane genialnie. Są na wysokim poziomie.
    Szczerze to Kyle stał się dla mnie taką bliższą postacią, utożsamiam się z nim trochę.
    Uwielbiam Philipa i chyba bardziej wolę tego z remaku niz ze starszej wersji. Poza tym posiada Crobata, a to jeden z moich ulubionych pokow.
    Ogólnie to strasznie mnie wciągnęło lecę czytać dalej. Pozdrowki <3

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy