logo

3. Ukryty talent

03. Ukryty talent


Czerwone już słońce „dotykało” koron drzew na horyzoncie. Ostatnie Pidgeye leniwie przelatywały ku domostwom, a Hoothooty rozprostowały swe nikłe skrzydełka.

Philip czekał na tyłach Centrum Pokemon, gdzie znajdowało się niewielkie boisko wyznaczone do przeprowadzania koleżeńskich sparingów. Czerwonowłosy chłopak pojawił się wraz z grupą znajomych. Każdy w Azalea Town chciał oglądać mecz ludzi, którzy pieli się na same szczyty Ligii. W szczególności, że w tej mieścinie była ich tylko garstka.
- Jak miło, że już jesteś. Bałem się, że stchórzysz – rzucił z pogarda do Joshuy. Philip nie szczędził sobie nigdy drwin ze swojego rywala. Uczestnicząc w lidze nauczył się kilku ważnych zasad. Walka zaczyna się od momentu wejścia na boisko. Toczysz bitwę nie tylko pokemonami, ale każdym możliwym środkiem, także psychiką.
- Muszę Ci dokopać, pokażę, że jestem gotów na Ligę w tym roku – odparł niewzruszony Joshua.
- Mam nadzieję, że jeszcze nie wypełniłeś formularzu, ponieważ zamierzam Cię wyprowadzić z tego błędu – prychnął.


Stanęli naprzeciwko siebie, tuż przed białą linią wyznaczającą pole. Spojrzeli po sobie. Joshua trzymał już swój greatball. Wystawił go przed siebie. Potężny, czerwony owad unosił się nad powierzchnią. Jego ciało połyskiwało metalicznym blaskiem.
- Pichu, pokaż co potrafisz – powiedział niewzruszony Philip, a zza jego nogi wyleciała mała Pichu.
- Jesteś ignorantem – stwierdził Joshua.
- Uwierz mi, że raczej ty nim jesteś. – Nikt nigdy nie doceniał Pichu, chyba że widział jej mecz. Ten pokemon, choć niewielki powalał nie takie kolosy. Wyglądała słodko i niewinnie. Mała, żółta, elektryczna mysz z dużymi uszkami. Wyglądała jak maskotka, a nie jak pokemon zawodowego trenera.

Joshua nie odpowiedział. Słyszał już coś o tym pokemonie, jednakże nie wyobrażał sobie by tak mały pokemon miał jakieś szansę z jego kolosem, w dodatku o podtypie metalowym.
- Zaczynaj – wypalił Philip bez zastanowienia.
- Ależ ty miły. Dziękuję za łaskę. Obiecuję, że będzie szybko. Scizor, szybki atak – nakazał Joshua. Nie miał serca atakować małego pokemona znacznie silniejszym atakiem, a poza tym szybkość była atutem Scizora.
- Fala szokowa – rozkazał Philip.
- Unikaj i atakuj – sprostował Joshua.

Pichu nie ruszyła się. Błękitna energia przepływała przez jej futerko, jakby kumulowała atak. Joshua uśmiechnął się pod nosem – Jak tak mały, słaby pokemon chce dogonić jednego z najszybszych pokemonów? – pomyślał.

Scizor bez problemu uderzył Pichu, nadstawiając swój lewy bark. Żółty pokemon odleciał do tyłu, przekoziołkował, lecz udało mu się stanąć na dwóch łapkach. W tym czasie Scizor zagryzł wargę. Uśmiech zniknął z twarzy Joshuy.
- Co jest? – zapytał poruszony, przyglądają się swojemu pokemonowi. Niebieska iskra przeskoczyła pomiędzy elementami pancerza. – Szlag! – jęknął.
- Od samego początku na to czekałem. Nie wiedziałem, że tak szybko połkniesz haczyk – drwił Philip. – Jasne, że Scizor jest szybki, bardzo szybki. Musiałem Cię zmusić do ataku fizycznego. Myślałem, że będę musiał się postarać, ale ty sam się podstawiłeś ze swoim Scizorem. Paraliż wywołany Falą szoku nie tylko sprawi, że twój pokemon nie będzie mógł się ruszyć, ale także zmniejszy jego prędkość, jeśli nawet uda mu się ruszyć. A więc twój największy atut.
- A więc to prawda – powiedział tajemniczo Joshua z zaciśniętymi pięściami.
- Co?
- Wygrywasz głównie dzięki strategii, ponoć tylko tym nadrabiasz braki.

Philip zignorował tę uwagę. Braki, jakie braki? Nie mam zespołu z najlepszymi statystykami, też mi coś, ale mam pomysł i daję sobie radę -  pomyślał.
- Obiecuję, że będzie szybko – powiedział ponuro, przytaczając słowa Joshuy. – Pichu, Urok!

Pichu podbiegła do Scizora, wskoczyła mu na szczypce i pocałowała go w policzek, który zrobił się różowy. Żółte oczy stały się nieobecne.
- Myślę, że teraz zaczniemy zabawę – dodał Philip.
- Scizor, X nożyce! – nakazał, ale pokemon stał i wpatrywał się swymi żółtymi ślepiami w małego stworka, który wyszczerzył swoje białe kły. Zaczęła kumulować energię, którą zaraz wystrzeliła. Strumień energii płynął przez chwilę. Scizor opadł na kolana. Pichu nie przestawała. Scizor podparł się szczypcami.
 - Wystarczy – przerwał Philip. Czekał na efekt i tak jak myślał. Scizor padł nieprzytomny.

Grupka osób, która stała z boku, patrzyła na Philipa z podziwem. Joshua zaciskał pięści, był wściekły, że tak łatwo został pokonany. Czuł się upokorzony. A Philip podszedł do swojej podopiecznej i pogłaskał ją po głowie.
- Pi, pi? – Pichu wyczuła to, ukłucie w jego sercu, wiedziała co zrobił.
- Jestem z ciebie dumny – powiedział, mimo napływającej fali smutku.
- Pi, pi – stworek starał się go pocieszyć, ale Philip uśmiechnął się, jakby nic się nie stało. Ruszył w stronę publiki i zaczął rozmawiać, ciesząc się swoją sławą.   

Alice siedziała w swoim pokoju przed kosmetyczką. Przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze o strzelistym zakończeniu. Niebieskie oczy tym raz nie były wesołe, szerokie źrenice ją zdradzały, obawiała się. Przeczesała różową szczotką włosy, które spływały jej na prawe ramię.
- Dam radę? – zastanowiła się w głowie.

            Nie wiedziała co sobie odpowiedzieć. Przygotowywała się do tego eventu. Całe popołudnie wybierała strój, który teraz leżał na lawendowej pościeli, tuż za jej plecami. Nie mówiąc już o czasie spędzonym na przygotowaniach odnośnie kombinacji, którą zamierzała przedstawić. 

            Zarzuciła włosy za siebie, wzięła głęboki oddech. Nie raz występowała, a jutrzejszy pokaz nie liczył się nawet do pucharu, lecz ogarniał ją lęk, którego nie potrafiła zrozumieć.
- Jutro nadejdzie nowy dzień, jutro zmienię coś, czego być może nie powinnam – powiedziała do siebie w myślach.
To ją przerażało. Myśl, że odsłoni swoje prawdziwe myśli i oblicze. Pójdzie o jeden krok do przodu, ku swoim marzeniom, ku temu do czego powinna zmierzać już tyle lat temu.

            Zamknęła oczy – wdech i wydech – powtarzała w głowie – będzie dobrze, wdech i wydech.

            Medytacje przed lustrem przerwało stuknięcie. Rozejrzała się po pokoju, by sprawdzić co je wywołało. Lecz nie mogła znaleźć źródła dźwięku.
- Marill, czy ty masz coś z tym wspólnego? – Przyjrzała się uważnie swojemu wodnemu pokemonowi, który jak zwykle siedział tuż za nią na lawendowym posłaniu i wesoło machał czarnym, sprężystym ogonkiem zakończonym niebieską kulką na końcu.
- Maryll, Maryll. – Pokemon wskazał małą, niebieską, niemal okrągłą łapką okno. Coś znowu pyknęło.

            Alice uśmiechnęła się do siebie. Podeszła do okna, za którym panował już zmierzch, odgarnęła dłonią morelową firankę. Tak, to on. Pokiwała głową, uśmiechając się. Otworzyła delikatnie okno.
- Kyle, wolałabym, żebyś rano przyszedł mi kibicować. Dzisiaj chcę sobie pospać, swoją drogą ty też byś mógł. Masz wakacje – rzuciła żartobliwie. Choć miała mu zrobić wykład na temat jego pracoholizmu i obsesji, ale po co?
- Och! – westchnął, przypomniawszy sobie o konteście. – Ja nie w tej sprawie – poprawił się. – Potrzebuję pomocy, choć w sumie. – Zastanowił się, czy jest sens targać swoją przyjaciółkę, do ochrony Studni Slowepoka.
- Daj mi sekundę – rzuciła do niego. – Założę coś na siebie i porozmawiamy na dole, bądź, co bądź mój tata może już spać. – Kyle skinął głową i usiadł na ławeczce, która znajdowała się tuż przy chodniku, prowadzącym do domu.

            Miał już przy sobie Poliwhirla. Pokemon nie podzielał entuzjazmu swojego trenera był zmartwiony.
- Poli, Poli – wycedził, przerywając ciszę. Każdy trener tworzył ze swoim pokemonem więź, która umożliwiała im zrozumienie swojego pokemona jedynie po tonacji głosu, albowiem większość ze stworków umiała wydukać krótkie sylaby, zazwyczaj związane z ich nazwą.
- Nie martw się – odparł Kyle. – Panuję nad wszystkim. I wiem, że nie popierasz pomysłu pilnowania Studni, ale z doświadczenia wiem, że policja nawala.
- Poli, Poli. – Skrzyżował dłonie na klatce i zmrużył oczy.
- Czemu ty zawsze się ze mną sprzeczasz? Pomyśl, że czeka cię walka. – Kyle zdawał sobie, w który punkt trafić, by jego pokemon wykazał zainteresowanie.
- Poli, Poli! – Mimo wszystko Poliwhril nie dał się podejść. Miał złe przeczucia, bardzo złe i nie zamierzał ustąpić.

            Kyle miał już mu odpowiedzieć, a raczej przypomnieć mu o hierarchii, ale wtem otworzyły się drewniane drzwi. Na werandę wyszła Alice, w krótki sportowych spodenkach i białej koszulce.

            Poczuła przyjemny zapach mimozy, który wydzielał się w godzinach nocnych, dostrzegła też rosę, która błyszczała w świetle małych ogrodowych lampeczek, zasilanych energią słoneczną zgromadzoną w ciągu dnia.
- O co chodzi? – zapytała, nie bawiąc się w podchody. Była nieco rozczarowana.
- Alice, jeśli jesteś zajęta…
- Dla przyjaciół zawsze mam czas – przerwała mu. Kyle nie czuł, że tak naprawdę myśli. Schrzanił.
- W skrócie, dzisiaj spotkałem członka zespołu R w Studni Slowepoka, myślę, że wrócą po kamienie wodne, które udało mi lub im znaleźć – wyjawił.
- A ty oczywiście, jako bohater naszej społeczności zamierzasz ją ochronić, ale potrzebujesz pomagierów, w razie, gdyby wezwali posiłki? – bąknęła Alice z przekąsem.
- Może nie bohater. – Podrapał się po głowie i wyszczerzył zęby. – Ale nie chcę stać bezczynnie kiedy oni.
- Od tego jest policja, człowieku! – warknęła.
- Wiem, ale wiesz jak jest… - uciął, gdy zauważył narastający w niej gniew. – Przepraszam, nie powinienem chyba o tym teraz rozmawiać?

            Alice nie odpowiedziała, nie zamierzała. Normalnie może i by się zainteresowała, ale teraz poczuła jakby dostała policzek w twarz. Jutro występuje w pokazach, a jej przyjaciel zamiast ją wspierać, woli pilnować jakieś prehistorycznej groty.
- Jak przygotowania, masz stresa? – zapytał, starając się naprawić sytuację.
- Lekkiego – skłamała.
- I tak dasz sobie radę, wiem to – powiedział, uśmiechając się. Usiadła obok niego.
- Nie wiem, to nie będzie kolejny pokaz. Chcę zrobić coś nowego – wyjawiła, biorąc głęboki oddech.
- Ale nie będziesz się rozbierać, to się sprzedaje w teledyskach, ale nie na pokazach – zażartował. Dziewczyna spojrzała na niego z zażenowaniem.
- I myślisz, że ubierałabym się, żeby zejść do ciebie.
- Robisz mi smaka – stwierdził, oparł się o ławkę. Dziewczyna nieco się speszyła, temat zszedł na niebezpieczny grunt. Niebezpieczny dla ich przyjaźni, choć dla niej na dość obiecujący.
- Może lepiej już sobie pójdziesz – wypaliła, czując złość na siebie. – Muszę się wyspać, a ty ochłonąć.

            Wstała i ruszyła w stronę drzwi. Kyle odwiódł ją wzrokiem. Chwyciła już klamkę, lecz zanim weszła odwróciła się jeszcze na chwilę. Spojrzała na siedzącego szatyna.
- Odpuść sobie! Od tego jest policja. Zajmij się czymś normalnym i proszę bądź jutro na trybunach, to dla mnie bardzo ważne – rzuciła na odchodne. Kyle skinął jedynie głową.

            Oczywiście, że nie zamierzał odpuścić. Jego upór mu na to nie pozwalał. Dzisiaj zamierzał koczować sam, jutro zamierza zwerbować Kaspra, a może pojutrze uda się z Alice, o ile nie udaremni ataku wcześniej.

            Nastał kolejny dzień. Philip odpuścił sobie długą drzemkę i już o ósmej siedział w kuchni. Jego mama jak zwykle o siódmej wszystko przygotowała i już zapewne siedziała w piekarni, w której pracowała.
- Tato, mam pytanie – powiedział niepewnie do mężczyzny, który jeszcze spożywał swój posiłek.
- To musi być coś ważnego, skoro tak wcześnie wstałeś – zauważył pan Axaro. Philip zacisnął pięści.
- Może nie tyle ważnego, co bardzo ciekawego. Dlaczego ty możesz stwierdzić, że pan Flamento jest dobrym, albo bardzo dobry trenerem? – zapytał.

            Nathan Axaro uśmiechnął się do syna. Prawie, że zaczął się śmiać. Philip przestał się denerwować, teraz go to przerażało, czuł się zbity z tropu.
- Ach, mistrz Kurt to taka papla. Wszystko wygada, ale żeby tobie? To cud, że kazał Ci się mnie dopytać o resztę, a nie sam opowiedział jak to było – odparł.
- To nie… - Ugryzł się w język, im mniej wiedział ojciec tym lepiej. Zawsze tak było. –   A więc?
- A więc, co?
- Czemu miałbyś tak uważać, czemu powinienem się z nim zmierzyć, jeśli nie chcę się nudzić? – Źrenice Nathana Axaro wyraźnie się rozszerzyły.
- Niby, że ty miałbyś go wyzywać na pojedynek? – Parsknął śmiechem. - Daruj sobie, zmiażdży Cię. Nie jesteś na niego gotów.
- Co to znaczy? Nie rozumiem niczego – stwierdził Philip, nie umiejąc połączyć wątków, które poruszył jego ojciec.
- Nie będę Ci się tłumaczył, to tyle w temacie. I naprawdę go nie wyzywaj, już i tak jesteś najsłabszym z Axaro od wielu lat – burknął ojciec, przypominając Philipowi, jakim jest dla niego rozczarowaniem.

            Blondyn wiedział, że to prowokacja, lecz wolał ustąpić. Obrócił się na pięcie i skierował się ku schodom. Nie ciągnął już tematu, a tym bardziej się nie kłócił. Pan Axaro był człowiekiem nie do przegadania, zawsze wyprowadzał swojego rozmówcę z równowagi, a wtedy nie było odwrotu, to już był koniec dyskusji. Być może, dlatego był świetnym trenerem, miał nieco silniejszą psychikę od przeciętnego człowieka.

            Alice kończyła przygotowania, siedziała na łóżku i próbowała założyć swoje pantofelki barwy kości słoniowej. Na ramiona opadały jej proste, blond włosy, o lekko postrzępionych końcówkach. Przysłaniały nieco błękitną koszulkę na ramiączkach z satyny, która zakrywała jej ramiona, choć odkrywała górną część klatki piersiowej, zakrywając biust. Miała podobną też spódnicę, niebieską, luźną, do które doczepiony był błękitny tren, nie dłuższy od jej nóg, ciągnął się za nią niczym pawi ogon.

            Siadła przed swoją kosmetyczką. W jej oczach malowała się niepewność, sięgnęła po zielony flakonik i spryskała okolice szyi. Wzięła szminkę i zaczęła malować usta. Czuła strach, ale i radość, że niebawem zacznie się pokaz, na którym zamierza pokazać to co w niej najlepsze – kreatywność.
- Maryl, mary! – Niebieski stworek, stojący na blacie pogłaskał trenerkę po ramieniu. Dziewczyna uśmiechnęła się na sekundę.
- Wszystko się nam uda, wierzę w to, musi – stwierdziła. Czuła, jak adrenalina płynie w jej żyłach. Zresztą jak zawsze u każdego koordynatora. Do mózgu napływał hormon stresu, zalewając go i człowiek nie miał czasu na analizę, na uczucia, liczył się tylko pokaz.

            Dzisiaj stadion sportowy znajdujący się na obrzeżach Azalea Town zapełnił się na trybunach, otwarto zwykle zamkniętą kopułę, by odsłonić piękne błękitne niebo. Spikerka zachwalała dziejesz występy, a także wspomniała nieco o święcie, by potem zaprosić wszystkich koordynatorów na oficjalnych pochód.

            Alice Green zaciskała w dłoniach swój niebieski tren, wyczekiwała swojego występu. Patrząc jak zielonowłosa trenerka kłania się wraz ze swoim Furretem. Obawiała się, czy aby na pewno dobrze wybrała?
- A teraz na scenę zapraszamy Alice Green, coś mi mówi, że będzie się działo – powiedziała spikerka.  – Powitajcie ją brawami!

            Blondynka wstała i ruszyła w stronę ciemnego korytarza. Szła w półmroku, widząc jaskrawe światło i słyszała wiwatujący chwil. Tuż za nią kroczył trawiasty pokemon. Jakże ona się cieszyła, że dzisiaj nie było też prezentacji z użyciem pokeballa.

            Zmrużyła oczy, kiedy wyszła na scenę. Występowała nie pierwszy raz, ale za każdym razem nie mogła przystosować się do panujących warunków. Zajęła wyznaczone miejsce, tuż przed olbrzymim okrągłym boiskiem, ograniczonym przez tor do biegania. Rozejrzała się po publiczności. Kyle siedział wraz z Kasprem. Uśmiechnęła się, widziała, że trzyma za nią kciuki. Już się bała, że nie przyjdzie.

            Spojrzała na kwiatowego pokemona, skinęła głową.  Elektroniczny zegar zaczął swoje odliczanie, miała trzydzieści sekund.
- Bellosom, Burza liści – nakazała. Pokemon obrócił się wokół własnej osi niczym karuzela, zmieniając przy tym barwy z żółtej na zieloną. Liście rozeszły się po okręgu, stworzyły potężny wir, przypominający burzę. Alice stała niewzruszona, niczym rozgniewana bogini. Za to Bellosom była przerażona.
- Trzepoczący taniec!

            Bellosom z gracją zaczęła robić piruety, zatrzymując się na metr od końca okręgu, do którego podbiegała i uwalniała błękitny pył machnięciem ręki. Ów pył rozpływał się na wietrze, jak nadzieja na ucieczkę z tej „liściastej” burzy. Potem ponawiała ruch, lecz wędrowała na przeciwną część okręgu i znowu wyrzucała proszek, niczym łzy bezsilności.

            Alice osiągnęła swój cel. Prawdziwa sztuka. Bellosom wyglądała jak zatrzaśnięta w pułapce, jak gdyby nie mogła opuścić burzy, lecz cały czas się starała. Każda próba kończyła się porażką i łzami.

            Ponad połowa czasu minęła. Zostało jedenaście sekund, Alice to zauważyła.
- Słoneczny dzień i Słodki zapach. – Bellosom znalazła się pośrodku burzy, jej ciało zaczęło iluminować. Wystawiła łapki ku górze posyłając strumień energii, który uformował się w żółtą kulę. Ze sztucznego słońca zaczęła wydobywać się pomarańczowo-czerwona energia, niczym puls ciepła. Burza ustała, a Bellosom tańczyła z gracją w opadającym pyłku. 

Skończył się czas. 

            Ostatni obrót i ukłon, a publiczność oszalała. Głośne brawa były największą nagrodą dla Alice, nawet siostra Joy, siedząca w komisji wstała, bijąc jej brawo. 
- To było coś nowego, prawdziwe przedstawienie – stwierdziła spikerka. – Nie tylko pokaz, ale i sztuka. Co mnie tam oceniać. Niech wypowie się szanowne jury.

            Pierwsza odezwała się różowowłosa pielęgniarka, która wydawała się być najbardziej zachwycona pokazem.
- Przyznaję, to było pomysłowe, magiczne, genialne – rzucała przymiotnikami. – Ryzykowne nie powiem i jako siostra Joy powinnam coś tam pomruczeć o tym, że sztorm mógł zaszkodzić twojemu pokemonowi, ale jestem zbyt bardzo zachwycona. Posłuchaj innych.
- Tak, pokaz był piękny – oznajmił prezydent miasta. – Coś nowego dzisiaj i co najważniejsze świetna synchronizacja. Bardzo długo ćwiczyłyście?
- Około pół roku – wyznała Alice.
- Gratuluję wytrwałości, widzę was w finale. – Spojrzał na trawiastego pokemona. Ostatnia była Jasmin, liderka Sali z Olivine City. Przyjechała tutaj specjalnie na zaproszenie Bugsyego.
- Ciężko mi ocenić ten występ. Z jednej strony był fenomenalny, z drugiej strony, jak to błyskotliwie zauważyła siostra Joy, kombinacja mogła zrobić krzywdę pokemonowi. Gdyby wybiegła za daleko poczułaby swój własny atak. Ponadto ten pokemon naprawdę się napracował. Czy ja wiem, czy warto zmuszać go do takiego wysiłku? – oceniła.

            Alice ukłoniła się po wszystkim. Wiedziała, że podpadła Jasmin. Zgadzała się z osądem liderki, pamiętała pierwsze treningi. Nic im nie wychodziło, a Bellosom nie raz musiała przerwać, bo odniosła zbyt dużo obrażeń. Alice uważała jak jej matka, sztuka jest bólem. Bez cierpienia, nie ma piękna.

            Teraz pozostało jej czekać i liczyć, że trójka Jury uzna ten występ za udany, a zapomną o tym małym mankamencie, jak bardzo takie sztuczki eksploatują pokemony.

            Po pół godziny już wszystko było jasne. Alice zobaczyła swoje zdjęcie pośród ósemki wybranej do następnego etapu. Ucieszyła się, choć wiedziała, że jeszcze daleko do końca dnia.

            Philip wrócił z treningu. Przez cały dzień starał się zająć czymś, by uniknąć myślenia, co jego ojciec ukrywał. W rzeczywistości nie musiał tego wiedzieć. Chciał godnego przeciwnika, a skoro miał nim być Xavier Flamento, to musiał go wyzwać. Reszta nie powinna go obchodzić. Nie powinna, ale obchodziła.

            Wyszedł z domu. Ruszył do państwa Flamento, licząc, że nie będzie musiał patrzyć w oczy Kyle’owi, wciąż czuł się nieco zażenowany własną postawą.

            Tymczasem Alice szła jak burza, bez problemu dostała się do finału, wraz z niejaką Cortney Lovasc, która nawet nie pochodziła stricte z Azalea Town, a pobliskiej wioski. Dlatego też Alice nie wiele wiedziała o dziewczynie z czerwonymi włosami do pasa, ubranej w obcisłą niebieską sukienkę, przypominającą kreację Clair z Blackthorn City.

            Mecz zaczął się. Po stronie Alice stał Bellosom, a po stronie Cortney Aipom. Pokemon fioletowa małpka cieszył się popularnością wśród koordynatorek z Johto. Alice żałowała, że zamiast przyglądać się uważniej poczynaniom rywalek, marnowała czas na poskramianie swojego stresu. Teraz musiała uważać, gdyż Aipom jako typ normalny mogła dysponować atakiem każdego rodzaju. W tym atakiem lodowym, ognistym lub powietrznym, które są niezwykle efektywne w przypadku trawiastego pokemona.
- Zaczynajcie – rzuciła spikerka i elektroniczny zegar zaczął odmierzać pięć minut. Tu nie było kolejności, kto pierwszy ten lepszy.
- Aipom, Prędkość!
- Bellosom, Burza liści!

            Dziewczyny niemal jednocześnie krzyknęły komendy. Bellosom zaczęła obracać się wokół własnej osi, wytwarzając potężny wir. W tym czasie Aimpom skoczyła do góry i swoim ogonem, przypominającym dłoń zaczęła rozrzucać złote gwiazdki, które rozbijały się o liściaste tornado.

            Aipom wylądowała z gracją na podłoże, kiedy jej atak okazał się nieskuteczny. Okrąg pod podobizną Cortney skrócił się.
- Pierwsze punkty poleciały – rzuciła spikerka. W tym czasie Bellosom przestała wirować, rozrywając liściaste tornado. Złoty pył powstały przez zatrzymanie ataku Prędkości, spadł na nią, niczym magiczny proszek. Cortney straciła kolejne punkty.
- Wodny Puls! – nakazała Cortney. Alice zaintrygowało posunięcie. W końcu ataki wodne nie były zbyt efektywne, przeciwko roślinom.

            Aipom wytworzyła niebieską kulę, którą zaczęła żonglować. Punkty Alice zaczęły spadać. Blond koordynatorka przypomniała sobie szybko zasady walk w pokazach. Nie tylko liczą się celne ataki, ale także efekty pokazowe, czy też unikanie ataków.
- Bellosom, uderz go Magicznym liściem!

            Nad kwiecistą tancerką uniosły się liście pokryte granatowo-fioletową energią. Jak sztylety 
pokryte magiczną energią ruszyły w stronę bezbronnej, żonglującej Aipom. Pokemon kątem oka zauważył atak, rozbił kulę o podłoże. Woda wylała się na wszystkie strony. Potężna fala pochłonęła liście, Alice straciła punkty. Cień fali już znajdował się nad trawiastym pokemonem, który stał nie wiedząc co zrobić 
- Księżycowy promień! – Bellosom w ułamku sekundy skumulowała srebrną energię w łapkach i wystrzeliła z niej. Fala upadła na ziemię, omijając jedynie Bellsoma. Aipom nie miała tyle szczęścia, gdyż oberwała srebrzystym promieniem. Na całe szczęście upadek zamortyzowała ogonem. Kolejne punkty zostały odjęte koordynatorkom.
- Aipom, Lodowa pięść!

            Aipom używając swojego ogona niczym sprężyny, wystrzeliła w stronę Bellosoma. Jej łapki pokryły się niebieskim światłem.
- Uniknij za pomocą Trzepoczącego Tańca! – Trawiasty pokemon wykonał obrót. Aipom przeleciała obok niej. Z Bellosoma wydobył się srebrny proszek. Lecz ku zdziwieniu Alice nie udało uniknąć się ataku. Lodową energią pokryty był też ogon Aipom, uderzył on w Bellosoma, która opadła na ziemie. Z trudem wstała, w końcu otrzymała efektywnym uderzeniem.
- Wszystko dobrze? – zapytała Alice. Bellosom pokiwała głową.
- Prędkość! – Aipom ledwie stanęła na łapkach, a już przystąpiła do kolejnego ataku.
- Burza liści! – rozkazała Alice. Złote gwiazdki rozbijały się o liściaste tornado, które tym razem pomknęło w stronę Aipom. Pokemon zdołał uskoczyć w ostatniej chwili. Punkt zostały odliczone.
- Aipom, Lodowa pięść!
- Słoneczny dzień i Magiczne liście!

            Cortney nie miała pojęcia, co też Alice wymyśliła. Wiedziała, że jeśli wyprowadzi skuteczny atak, to będzie już bardzo blisko wygranej. Nie spodziewała się, że jej pokemon zostanie oślepiony przez blask żółtej kuli. Bellosom bez problemu uniknęła ataku, a Aipom wylądowała pyszczkiem na ziemi. Bellosom stworzyła magiczne liście, lecz w tym czasie zabrzmiał gwizdek. Liście opadły. Alice i Cortney chwilę jeszcze wpatrywały się w boisko, a potem zwróciły się ku elektronicznej tablicy, która teraz była czarna. Ostatnie obliczenia i będą wiedziały.

            Pojawił się portret.

            Alice odetchnęła z ulgą, na ekranie pojawiła się jej podobizna, zatem wygrała. Konfetti zaczęły sypać się z góry. Publiczność wstała i nagrodziła ją oklaskami. Sama Cortney uśmiechnęła się i skinieniem głowy dała znać swojej rywalce, że zasługiwała na to zwycięstwo.

            Kyle gdy tylko poznał wynik wstał i ruszył w stronę wyjścia. Pociągnął za sobą Kaspra. Pokibicował Alice, a teraz czekały go poważniejsze sprawy. Nie chciał już męczyć tym swojej przyjaciółki. W końcu powinna świętować, a on ratować naturalny zasób.

           Philip zmierzał ku Studni Slowepoków, gdyż dowiedział się, że tam właśnie powinien szukać pana Flamento, który jeszcze nie wrócił z pracy do domu.

            Znalazł się już za miastem, co prawda nie widział jeszcze studni, ale zauważył Xaviera Flamento. Mężczyzna szedł zaniepokojony, wraz ze swoim brązowym neseserem.
- Dobry wieczór, ja mam do pana sprawę – zaczepił go Philip. Xavier nie przystanął, przemknę koło niego, prawie go taranując. – Dobry… - Xavier odwrócił się. Philip zamarł na chwilę, zobaczył poważną minę mężczyzny. Teraz zrozumiał, dlaczego Kyle był taki sztywny, sam byłby taki sztywny przy tak potężnie zbudowanym ojcu, od którego biła aura lidera. –Prze… przepraszam mam sprawę – dodał, jąkając się.

            Xavier omiótł wzrokiem nastolatka. Często się zapominał i błądził po myślach, maszerując przed siebie. Nie widział nic, oprócz drogi do docelowego miejsca. Wiele osób go mijało i witało go, a jemu dość często zdarzało się nie odpowiedzieć. Teraz też nie zauważył chłopaka, a jedynie usłyszał niepewny głosik.
- Dzień, znaczy dobry wieczór – poprawił się, uśmiechając się. Philip nieco rozluźnił się i jego braki delikatnie opadły, zamiast podchodzić mu do szyi. – O ty jesteś Philip Axaro?
- Tak – powiedział już pewniej. Choć zawahał się przed kolejnym pytaniem. Czyżby czekała go awantura? W końcu ośmieszył jego syna.
- Czego może szukać taki trener jak ty u mnie? Chyba Kyle nie wspomniał o znalezisku? – Przyjrzał się mu uważnie. Xavier dość szybko umiał stwierdzić fakty, a nie zdziwiłby go kolejny trener, który przechodzi na tę „złą” stronę.
- Nie, a co… - Ugryzł się w język. – Nie o to chodzi – poprawił się Philip. – O co chodzi między panem, a moim tatą?

            Xavier uśmiechnął się,  po czym pomasował się po brodzie. Zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Nathan na pewno nie wspomina tamtego dnia dobrze. Z pewnością mu nie powiedział wszystkiego, a więc kto? Pewnie ten przeklęty kowal pokeballi. Toż papla, dobrze, że już mu bliżej niż dalej -  pomyślał Xavier.
- A więc? – Philip przerwał mu rozmyślanie.  Pan Falmento pokiwał głową, otrząsnął się i zastanowił co powinien odpowiedzieć. Uznał, że najlepszy jest atak.
- A kto Ci to powiedział? Ten przeklęty Kurt? Czy on nie wie co to tajemnica? Całe życie mąci tylko w życiu innych. To, że każda starsza pani podbija do niego, nie oznacza, że ma prawo sprzedawać pozyskane informacje na prawo i lewo. Niby wpadają na herbatkę, a tym czasem za drobny flircik sprzedają mu newsy. Co ta emerytura robi z człowiekiem – westchnął teatralnie.

            Philip skrzywił się, nie wiedział co odpowiedzieć, ani o co zapytać. Co dziwne jego ojciec też klął Kurta. Być może powinien udać się do niego po informacje?
- Dobra, mniejsza o to, co się między wami stało. Dowiedziałem się, że jest pan bardzo dobrym trenerem, a ja potrzebuję kogoś na poziomie. Nikt mi nie dorasta w Azalea Town do pięt – powiedział pewnie Philip. – Więc chcę zobaczyć, czemu nawet mój ojciec stwierdził, że jest pan tak dobry!
- Pochlebiasz mi – zaśmiał się Xavier. – Podoba mi się twoja pewność siebie. Jesteś jak twój ojciec. – Philip skrzywił się na to porównanie. – Dużo piejesz, a mało potrafisz. Ale pojedynek, czemu nie.
- A jeśli wygram powie mi pan, co mój tata ma do ukrycia – dodał Philip, pragnąc poznać prawdę.
- A niech ci będzie. – Flamento wzruszył ramionami i ruszył do przodu.
- Gdzie pan idzie?
- Chyba nie zamierzamy rozegrać meczu na powierzchni jednego metra? Chyba, że to jakiś nowy rodzaj walki? – zażartował Xavier, nieco przy tym gestykulując. Philip skinął głową. Czego spodziewać się po naukowcu? Niż złośliwych docinek.

            Kyle i Kasper biegli w stronę Studni Slowepoka. Opuścili granice miasta. Kyle dostrzegł na horyzoncie dwie postaci, kiedy się zbliżyli, szybko rozpoznał sylwetkę pierwszej z nich, a neseser go tylko upewnił.
- Poczekaj, to mój tata. – Zatrzymał Kaspra, kładąc mu rękę na klatce piersiowej. Przyjrzał się nieco uważniej. Zauważył blondyna i małego szczurka u boku jego nogi. Jego źrenice wyraźnie się rozszerzyły, a serce zabiło.
- Czy to nie twój tata i Philip Axaro? – zapytał Kasper, mrużąc oczy.
- Chyba tak. Podejdźmy bliżej. – Poszedł w stronę lasu.
- Ekhm… nie, że jestem jakiś nadzwyczaj inteligentny. Ale bliżej nich to chyba w ich kierunku? – Wskazał dłonią w stronę pojedynkujących się trenerów.
- Chcę usłyszeć o czym rozmawiają. Nie sądzę by była to rozmowa, którą mój ojciec będzie się chciał podzielić. On mi naprawdę mało mówi – zaznaczył pretensjonalnym tonem.
- Możemy podejść i złapać ich na gorącym uczynku – stwierdził Kasper, gubiąc wątek. – Dziwnie to zabrzmiało. Ale żarty o ojcu kumpla są już przegięciem, co? - Kyle spojrzał na niego z politowaniem. – No co?
- Nic!
- Oj, weź wyluzuj. Sugeruję, że teraz i tak nie mają wyjścia, a jak odpowiednio…
- Czemu ty choć raz nie możesz, po prostu zrobić czegoś…
- Fajnego? – dokończył Kasper.
- W sumie, to tak – odparł zdenerwowany Kyle. Przyłożył palce do kącików oczu i zaczął masować nasadę nosa. – To teraz zbliżamy się do nich ukradkiem.
- No niech Ci będzie, ale szybciej i być może bezpieczniej byłoby podejść i wyciągnąć od nich informacje. Ale co ja tam wiem – westchną Kasper. Kyle zamknął na chwilę oczy i wziął głęboki oddech.

            Nieświadomy Philip i Xavier sięgnęli po swoje pokeballe przymocowane do pasków. Blondyn zdziwił się, iż pan Flamento posiada taki pasek. Przecież to pasek typowy dla trenera pokemon, a większość przeciętnych ludzi, trzyma pokeballe w kieszeniach, plecakach, torbach, czy gdziekolwiek uda im się je upchać.
- Jeden na jednego, nie mam czasu. Rodzina czeka – zaznaczył Xavier Flamento.
- Tchórzy pan? – Philip zaczął swoją grę.
- Coś w tym jest. Jakbym mógł się mierzyć z wielkim Axaro. W końcu jestem niewiele lepszy od swojego syna. – Po plecach Philipa przeszły ciarki. A więc wiedział. – Więc nie chcę Cię męczyć – dodał.

            Philip nie skomentował tego. Czuł podstęp, to byłoby zbyt łatwe. W głowie wciąż miał słowa swojego ojca:  „Niby, że ty miałbyś go wyzywać na pojedynek? Daruj sobie, zmiażdży Cię. Nie jesteś na niego gotów.”
- To będziemy sobie tutaj tak stali, czy zaczniesz? – Xavier przerwał milczenie. Philip potrząsnął głową.
- Tak, już – odparł pospiesznie. Zastanawiał się jaki pokemon będzie najlepszy. Zdecydowanie Pichu odpadał, był jeszcze zmęczony po porannej walce. A poza tym Xavier z pewnością nie nabrałby się. – Umbreon, pokaż się!

            Na drodze numer 33 stanął czarny lis z niebieskimi okręgami na ciele. Miał żółte, tajemnicze oczy, które wpatrywały się z grozą w Xaviera.
- Bardzo dobry wybór! – pochwalił. – Wiedziałeś, że wybiorę Slowkinga. To dobrze, przynajmniej będziesz miał przewagę typu. - Na polu przed starszym mężczyzną pojawił się różowy stworek. Z muszelką na głowie. – Zaczynaj!

            Philip przyjrzał się uważnie niepozornemu Slowkingowi, który wydawał się być niewzruszony. Jakby nic się nie działo. Miał to tępe spojrzenie, ręce założone z tyłu.
- Mroczny puls!
- Wodny puls! – Skontrował Xavier. Umbreon odskoczył w powietrze. Przed pyszczkiem uformował czarną kulę, którą pchnął w stronę Slowkinga, trzymającego w łapkach niebieską kulę. Slowking zdołał w odpowiednim momencie wyrzucić pocisk. Kula wodna rozprysła się przed nim, tworząc kopułę. Mroczna energia również rozeszła się po otoczeniu.
- Szybki atak!

            Slowking nie był szybkim pokemonem. Dostał. Ku zdziwieniu Philipa cofnął się o parę kroków, ale nie upadł, na co liczył chłopak.
- Czy on jest taki ciężki? -  zastanowił się Philip, widząc efekt swojego ataku.
- Ponów atak Umbreon!
- Slowking, Ziewanie! – Philip zdziwił się, przecież ten atak, potrzebuje czasu, żeby zaczął działać, a póki co Slowking mocno obrywa. Fakt teraz musiał szybko atakować. Philip zdawał sobie sprawę, że tylko atak fizyczny da radę, bo Umbreon był naprawdę szybki, ale jeden atak typu mrok i po sprawie.

            Slowking ziewnął, a Umbreon kolejny raz uderzył go, bez większego skutku. Uderzył kolejny raz. Tym razem Slowking zachwiał się nieco.
- Udawany atak! – Philipowi przypomniało się, że Umbreon jest zdolny do tego ataku, na dodatek był to ruch fizyczny.

            Czarny lis rozpędził się, wydawało się, że minie Slowkinga, ale ten nagle musnął go bokiem i Slowking przewrócił się. Tym razem odczuł atak zacisnął wargi. Na twarzy Umbreona pojawiło się znudzenie. Xavier uśmiechnął się.
- Czemu się cieszysz? – zapytał nieco zdumiony Philip. Przecież wygrywa, nie ma w tym żadnego podstępu? Jeszcze jeden atak i będzie po wszystkim.
- Słyszałeś kiedyś termin TANK?
- No ba! Jestem trenerem, więc wiem co znaczy ten termin. – Przyjrzał się Slowkingowi. Nawet jeśli był TANKiem, a więc pokemonem o dużej wytrzymałości, to bez leczniczych ataków nie miało to sensu.
- A tak, zapomniałem wspomnieć. Slowking, czas na Leczniczy puls!

            Stało się. Różowe fale dźwiękowe rozchodziły się od Slowkinga. Pokemon odzyskał swoją siłę. Jego futerko znowu było lśniące, a on ponownie był niewzruszony.
- Szlag! – jęknął Philip, uświadamiając sobie w jakiej patowej sytuacji się znalazł. Teraz albo nigdy. – Umbreon spróbuj jeszcze raz!

            Umbreon już miał rzucić się do biegu, lecz oczy zamykały się mu mimo woli. Szedł powoli, lecz łapy miał jak z waty, przyjął nieco zgarbioną sylwetkę. Wykonał jeszcze parę kroków i padł na lewy bok, ucinając sobie drzemkę.
- Zastanówmy się, co możemy mu zrobić – powiedział ironicznie Xavier, przytykając palec do ust, jakby naprawdę zastanawiał się. – Dobra, nie będziemy się bawić. Slowking, Klejnot mocy!

            Rubin znajdujący się na muszli Slowkinga zaświecił. Uwolniła się z niego czerwona energia, która rozeszła się w postaci kilku zapętlających się wstążek, uderzających kolejno w bezbronnego Umbreona.
- Wstań! – krzyczał Philip, ale bezskutecznie. Pokemon dalej spał.
- Kolejny raz nie wypada? Spróbujmy Wodnego pulsu – mruknął od niechcenia Xavier. Niebiska kula uderzyła w czarnego lisa. Stworek odleciał na parę metrów wciąż spał. – Ponów atak! – Umbreon oberwał kolejny raz. – I na zakończenie, Klejnot mocy!

            Umbreon otworzył oczy. Nie zdążył się podnieść. Oberwał czerwoną energią, wykrzywił się z bólu, jęknął i padł nieprzytomny.

            Philip podbiegł do swojego pokemona. Wziął łepek Umbreona na kolana. Sprawdził puls i temperaturę dotknięciem ręki. Nic poważniejszego. Był tylko nieprzytomny. Spojrzał z pogardą na Xaviera.
- No co, sam się prosiłeś – stwierdził, nie czując się z tym źle. – Musisz być twardy chłopczyku. W końcu startujesz w lidze.
- Co nie oznacza, że możesz wyżywać się na moim pokemonie! – warknął Philip, trzymając pokemona w objęciach.
- Nie zrobiłem mu krzywdy, czyż tak? – Philip chciał się odgryźć, jednakże nie miał argumentów. – A więc widzisz, to że dostałeś łupnia, to zupełnie inna sprawa. A teraz pozwól, że wrócę do swojej rodziny, bo widzę, że każdy Axaro jest taki sam. Wcale nie różnisz się od swojego ojca.
- Cholera! – krzyknął na całe gardło. – Nie jestem podobny do tego tyrana, ani trochę - zaparł się.-  Nie wybieram najlepszych pokemonów, nie segreguję przyjaciół, nie uważam się za kogoś lepszego. A wszyscy uważają, że jestem kimś lepszym.
- Uważasz się za kogoś lepszego od swojego ojca, a tyle już wystarczy, by popaść w samouwielbienie. Nienawiść to bardzo zły motyw działań, tak samo jak strach. Niszczy rodziny, niszczy ludzi. Moi synowie też mnie nienawidzą i co im po tym? – wyznał Xavier, czując, że powinien wskazać drogę młodemu trenerowi. – Jack już dawno uciekł. Kyle, hmm… On też mnie nienawidzi, choć jak to on, stara się uciec od tego uczucia ile się tylko da. Ale ani on, ani Jack nie udowodnili mi, że są na tyle rozgarnięci, by zasłużyć na moje zaufanie. Więc radzę Ci na początek zasłużyć na szacunek ojca, a dopiero potem mieć swoje zdanie.

            Niestety, Kyle to słyszał. Poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Kasper położył dłoń na jego ramieniu. Brunet miał już wybiec, zrobić scenę, lecz usłyszał eksplozję dochodzącą ze strony studni.

            Xavier rzucił się w bieg. Kasper i Kyle podobnie wyskoczyli z ukrycia i zaczęli biec doganiając Xaviera, który na śmierć zapomniał o wycofaniu Slowkinga. Mężczyzna po chwili zauważył swojego syna. Spojrzał na niego ukradkiem. Próbował wyczytać z jego twarzy, czy usłyszał jego przemowę. Nie dostrzegł niczego podejrzanego, aż do chwili kiedy Kyle obrzucił go pogardliwym wzrokiem. Xavier poczuł falę gorąca. 

            Kolejna eksplozja, dźwięk silnika, czyjeś głosy, krzyki, odgłosy walki. Kyle przyspieszył, czując, że oficer Jenny długo nie wytrzyma…

            _______

Ostatnich dwóch stron nie udało mi się sprawdzić. Rozdział miał ich 13, tak wiem pozdro900. Nie pytajcie ile go pisałem, nie pytajcie ile go już sprawdzam. Stanowczo za długo. Ale wyrobiłem się w terminie piątek i sobota. Sprawdzę, bo błędy pewnie są. W sprawdzonym też mogło mi coś umknąć. 

Trzeba też uzupełnić wszystkie zakładki, bo postaci wyglądają ciutkę inaczej. Postaci wciąż wbrew pozorom te same. Inaczej opisane, no i wydłużam trochę samą akcję w Azalea Town. Mimo wszystko postaram się, żeby wiele rzeczy zostało z poprzedniego opowiadania. Bo za zawiłymi rodzinnymi wątkami rodzinnymi, zaciążeniami, tajemniczymi przeznaczeniami etc. Tego było za dużo.

Wbrew pozorom wątek Nathana Axaro i Xaviera Flamento jest prosty. Może zdradzę go w następnym rozdziale. Myślę o tytule Tytani czy coś. Oj będzie dużo walki, na wysokim poziomie.

Swoją drogą czuję, że umiem teraz wplatać walki, sprawy prywatne między siebie. Choć ostatnie dwa rozdziały były skąpe w walki, acz teraz wolę was rozgrzewać i walić z takimi petardami jak dzisiaj. 

Opisów będzie coraz mniej, no bo postaci się coraz bardziej przybliżone, ile można. Czas na więcej akcji :D

O chu... rozpisałem się, dobra idę czytać wasze blogi, bo widzę, że grubo się kwiecień zacznie.

Pozdrawiam

4 komentarze:

  1. Co kolejny rozdział to lepszy ;). Ten szczególnie mi się spodobał głównie przez końcówkę, fajna walka i kilka naprawdę ciekawie opisanych momentów. Zdecydowanie wydłużenie wątku Azalea jest na plus, można się lepiej wczuć i wygląda to na bardziej realne. Jestem pod wrażeniem jak lepsze walki trenerskie i te pokazowe nauczyłeś się pisać - już wcześniej robiłeś to dobrze, ale teraz to w ogóle inna bajka. Tylko przyjemność czytać to opowiadanie, nie wiem jak to robisz, że po raz kolejny tworzysz coś co aż tak mi imponuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, że robisz tego remake'a :D Kiedyś czytałam dawną wersję tego bloga chodź nie do końca z chwilowych braków czasu i lenistwa(ale to chyba każdy chociaż raz tak miał ;D) Ogólnie zaraz dodam cię do polecanych u siebie, a w chwili wolnego przeczytam rozdziały.
    Ogólnie mam pytanie: nie działają strony(przynajmniej mi) z pokedexem i bohaterami chociaż może to na razie specjalnie.
    Ogólnie pozdrawiam i weny życzę! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra piszę ten komentarz drugi raz bo poprzedni mi się usunął.
    Rozdział tak jak poprzednie na wysokim poziomie. Walka ojca Kyle'a i Philipa bajeczna. Tak samo jak ich rozmowa i intrygująca końcówka. Mam apetyt na więcej :D Jednak poprzednie rozdziały(a zwłaszcza pierwszy) trochę bardziej mi się podobały. Ale tylko trochę. Ogólnie było chyba sporo błędów. Masz tu trzy które udało mi się wychwycić i zapamiętać:
    ,,Siadła przed swoją kosmetyczką'' nie powinno być usiadła? Ale tak. Czepiam się.
    ,,Szła w półmroku, widząc jaskrawe światło i słyszała wiwatujący chwil'' wiwatujący co?
    ,,Ryzykowne nie powiem i jako siostra Joy powinnam coś tam pomruczeć o tym, że sztorm mógł zaszkodzić twojemu pokemonowi, ale jestem zbyt bardzo zachwycona'' albo zbyt albo bardzo.
    Nie gniewaj się za to czepialstwo, ja sama mam masę błędów ale te rzuciły mi się w oczy. Chodź to pierwsze i ostatnie może specjalnie albo co :p
    Dobra widzimy się pod następnym! (albo raczej pod dodatkiem bo ,,Chłopak za szklankę szkockiej'' to raczej nie jest rozdział)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej :3. W końcu biorę się za komentowanie. Wcześniej nie miałam zbytnio czasu.
    Bardzo polubiłam Kyle. Jest bardzo mądrym, ułożonym chłopakiem ^^. Jego realcje z ojcem są... skomplikowane. Podobnie jak Philipa z jego ambitnym i wynagającym tatuśkiem. Bitwy wychodzą ci rewelacyjnie. Niby taka mała Pichu, a potrafi nieźle namieszać i pokonać ogromnego Scizora. Z kolei jak oczami wyobraźni zobaczyłam ciekawy pojedynek i pomysłową taktykę. Cała pewność siebie i duma wyparowała z niego po walce. Występ i walka Alice były zniewalające. Serio mówię. Podbiłeś tym rozdziałem moje serce. :3

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy