logo

IV. Yes, I can!



IV. Yes, I can!

              Masywne, stalowe wrota otworzyły się. Ciszę przerwały kroki stawiane na marmurowej podłodze. W świetle portalu pojawiły się dwa cienie, które stawały się coraz wyraźniejsze. Caroline szła ze spuszczoną głową i skrępowanymi dłońmi. Włosy zakrywały jej twarz. Starał się nie patrzeć przed siebie, poruszała się powoli i niepewnie. Nie miała szans na ucieczkę, a każda próba skończyłaby się śmiercią dla kogoś. Perswazja Foresta zadziałała.

              Forest szedł dumnie – wyprostowany, patrzący przed siebie. I choć mógł się uśmiechać, to jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Przywykł do tego stanu – nigdy nie jest dobrze i tym razem pewnie też nie będzie. Jego przełożony był perfekcjonistą, podobnie jak i on sam. Może to właśnie sprawiło, że zapragnął pracować dla Chrisa, który przedstawił mu nowy, lepszy porządek świata.


              Przechodząc przez salę, w półmroku dało się zauważyć sylwetki pokemonów duchów, które w tym miejscu wręcz się panoszyły. W końcu była to ich świątynia, schowana za północnymi górami Johto.
- Proszę, proszę kogo my tu mamy – rzekł teatralnie szatyn. - Niech żyje królowa – dodał chłopak, schodząc po schodach, by przywitać swojego gościa. – Caroline, jak leci? Pamiętasz mnie? – Dziewczyna nie raczyła na niego spojrzeć, co nawet go nie zdenerwowało. O nie! Był zbyt szczęśliwy, żeby wpaść w złość.
- Tak, jak prosiłeś … - Nie dokończył, gdyż palcem uciszył go jego mistrz.
- Proszę, nie mów nic. Już nie musisz się tłumaczyć. W szczególności, że wszystko co mogłeś, a raczej miałeś zrobić, to spartoliłeś– rzucił ze spokojem. Forest wzdrygnął się na tę myśl. Znał jego siłę, znał jego gniew.

              Spojrzał na Alakazama stojącego tuż za mistrzem, przełknął ślinę.  Oczy stwora jak zwykle wypełnione były purpurową aurą.
- Mam nadzieję, że nie podzielę losu Leona – pomyślał i przypomniał sobie, jak jednym pstryknięciem palca mistrz skręcił kark jednemu ze swoich poddanych.
- O nie! Nie zginiesz, nie spartoliłeś wszystkiego – stwierdził Chris, prawie się śmiejąc. - Poza tym wiesz bardzo dużo o Flamento, a wiedza o wrogu to bardzo przydatna broń. Jesteś cenny, bardzo cenny.
- Ale jak to? Oni nie żyją, wykończyłem ich – rzucił na swoją obronę Forest.
- O nie mój drogi, próbowałeś się ich pozbyć, ale się nie udało. Przeżyli – odpowiedział.
- Przecież to nie możliwe – zaprzeczył Forest, przypominając sobie jak Jack spadał w otchłań.
- Przymknij się! – warknął, machnął dłonią, wskazując palcem na blondyna, który sunął w powietrzu. Zatrzymał się dopiero na jednej z kamiennych ścian.  – Wszystko jest możliwe. Przeznaczeniem Flamento jest zmierzyć się ze mną, więc tylko ja mogę ich wykończyć.
- To po co mnie wysyłałeś? – zdziwił się Forest.
- Błąd w sztuce – powiedział ze spokojem. -  Przeczytałem przyszłość, zrozumiałem budowę czasu i przeznaczenia bardziej. Teraz wiem, jak to działa, jak na nią trzeba patrzyć i jak zmieniać, to co zapisane jest.
- Ale jak?

              Zanim mroczny mistrz zdołał coś odpowiedzieć, Forest dostrzegł na jego prawym ramieniu, małego ptaka o zielonej, okrągłej główce i skośnych oczach.
- Mam małego przyjaciela. – Uśmiechnął się triumfalnie. – Jak już mówiłem będąc w nicości nauczyłem się kilku sztuczek.
- I tak tam trafisz -  wyszeptała Caroline.
- Wreszcie się odezwałaś – ucieszył się szatyn, po czym podszedł do niej. Chwycił jej brodę bladymi palcami i delikatnie odchylił głowę ku górze. Tak by na niego patrzyła. – Nie na darmo jesteś klejnotem, którego szukam. Nie na darmo jesteś kluczem tej historii – mówił, spoglądając w jej szmaragdowe oczy. I choć jej twarz była bledsza niż normalnie, pod oczami miała sińce, dla niego wciąż była piękna -wartościowa.  Niczym Helena, o którą toczono wojnę w starożytnej Grecji.
***

              Celem podróży Kyle’a było lodowe miasteczko – Mohogany Town. Jak się okazało najkrótsza droga ze Złotego lasu, prowadzi przez Jezioro Gniewu. Tak więc, Kyle postanowił obrać tę trasę, nie miał czasu na zastanowienia. Musiał iść do przodu, szukać wskazówek, by odnaleźć Caroline.

              Kasper był nawet zadowolony, że zahaczą o Jezioro Gniewu, w końcu to miejsce znane z niezwykłych właściwości. Ponoć na dnie znajdują się wyjątkowe skały sprawiające, że w okolicy rodzą się wyjątkowe pokemony – shiny pokemony. Kasper jak przyszły naukowiec miał ochotę zbadać tę historię.

              Z drugiej jednak strony nie było mu na rękę przemierzać moczarów, które dzieliły Złoty Las i Jezioro Gniewu. W szczególności, że przed wejściem do tego upiornego miejsca znajdowała się tabliczka: „Uwaga! Niebezpieczeństwo!”. Oczywiście Kyle to zignorował.

              Przemierzając podmokłe tereny, musieli się liczyć z niebezpieczeństwem zapadnięcia się pod ziemię, pod błotną pokrywą kryły się tajemnicze uskoki, a ponieważ na powierzchni wszystko wyglądało tak samo, nie sposób było dostrzec wcześniej czyhające zagrożenie.  Pomimo wilgotnego klimatu drzewa były martwe. Ponad podłożem wznosiły się suche konary, wyniszczone przez toksyny, które wydzielały między innymi Muki. Ich bezlistne gałęzie porośnięte były przez zwisające porosty. Widoczność zmniejszała wszechobecna mgła, co sprawiało, że ciężko było przewidzieć dzikiego pokemona.

              O ile Kyle szedł zdeterminowany, starając się nie zwracać uwagi na nieprzyjazne warunki, o tyle Kasper:
- Cholera! No, cholera! Człowieku, jakby nie można było zawrócić do Ecruteak, albo złapać jakiegoś pokemona i przelecieć nad tym całym Złotym Lasem. Ale nie! Trzeba iść przez moczary, pełne trujących pokemonów i Arceus wie czego – narzekał. Kyle zdołał do tego przywyknąć, więc jak zwykle zignorował wywód przyjaciela.
- Wyluzuj, chwila i już będziemy nad jeziorem – powiedział spokojnie Kyle, idąc dalej.
- Ta, o ile do niego nie wpadniemy – prychnął Kasper.

              Faktycznie, przy tej mgle, grząskim podłożu i innych niesprzyjających czynnikach mogło się to wydarzyć, ale w końcu towarzyszyły im dwa wodne pokemony – Croconaw i Politeod. Ten drugi czuł się wyjątkowo dobrze. Nic dziwnego, ponieważ znajdowało się tu wiele ziela, znanego jako odtrutka na pyłek Vileplume, będący przysmakiem pokemonów z rodziny poliwagowatych.

              Kyle ignorując kolejną falę narzekań Kaspra, który szamotał się z każdą napotkaną rośliną na swojej drodze, nie zważał na drogę, którą podążał. Było to wielkim błędem!

              Postawił kolejny krok i poczuł, jak pod jego ubłoconymi trampkami coś się poruszyło, coś owalnego.

              Nie musiał za długo czekać, aby dowiedzieć się czym jest owe coś. Bo oto przed nim stanął długi fioletowy wąż, rozkładając swój wachlarz wokół szyi. Zasyczał gniewnie. Czarne źrenice spojrzały w błękitne tęczówki. Kyle zastygł. Tak działał Arbok, strach był jego sprzymierzeńcem. Kiedy ktoś spojrzał w jego oczy, przestawał myśleć racjonalnie, przestawał w ogóle myśleć.

              Fioletowe strzały wydostały się z pyska trującego pokemona. Kyle nie zareagował. Na całe szczęście Politoed w ostatniej chwili skoczył przed swojego trenera i rzucił, wcześniej uformowaną niebieską kulą, która po zderzeniu rozprysła się po bokach. Kolce zostały zatrzymane.

              Arbok zasyczał gniewnie, spodobał mu się mały zielony rywal. Być może jego przyszły obiad. Poliwagi były jego przysmakiem, ale czemu by nie zapolować na coś większego, na króla kijanek?

              Poruszył swoim ogonem, który otoczony był fioletową poświatą. Szybki ruch sprawił, że część błota również została wyrzucona. Politoed najpierw został oślepiony lepką mazią, a potem oberwał Trującym ogonem. Zatrzymał się na jednym z martwych drzew. Osunął się na dół, a na jego policzkach pojawiły się fioletowe rumieńce.

              Kyle dalej stał sparaliżowany.
- Rusz się! – warknął Kasper, przyglądający się całej sytuacji. Nie potrafił zrozumieć, co stało się z brunetem, który zamiast zrobić cokolwiek, najzwyczajniej w świecie stał przed niebezpiecznym stworzeniem.

              Kolejny Trujący ogon mknął w stronę Kyle’a. Zadowolony z siebie Arbok nie zważył na Kaspra, który nie czekając na rozwój sytuacji, a raczej ilość ofiar, postanowił coś zrobić.
- Lodowy kieł! – rzucił do swojego podopiecznego. Croconaw, czując przypływ energii skoczył przed siebie. Jego białe kły urosły, pokrywając się błękitnym światłem. Ugryzł ogon trującego stworzenia, zatrzymując go w powietrzu.

              W przeciwieństwie do swojej poprzedniej formy Croconaw był nieco masywniejszy. Opadł na ziemię z ogonem w kłach. Arbok nie czekał. Ruszył na swojego rywala by go ugryźć. Jego ogon powoli zaczął pokrywać się kryształkami lodu.
- Super siła! – nakazał Kasper. Croconaw przewrócił swoim pyskiem w powietrzu, powalając Arboka na lewą stronę. Nie przestał na jednym rzucie. Zaczął szarpać ogon poke-węża, który uderzał raz po prawej stronie, raz po lewej. W końcu zrobił ostateczny zamach, puszczając go nieco wcześniej. Arbok przepadł we mgle.

              Kasper obserwował mgłę, za którą zniknął trujący pokemon. Poza szmerem kępek traw i przepływającej wody nie dało się niczego usłyszeć. Po chwili wyczekiwania na atak, odetchnęli z ulgą. Z pewnością nie nadejdzie kolejny atak, no chyba, że Kaspra, w którym aż kipiało.

              Kasper podbiegł do Kyle, który dalej stał i wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Zupełnie, jakby był pogrążony w jakimś transie, w który wpadł przez atakującego pokemona.
- Człowieku, ocknij się! Twój pokemon jest ranny. –Chwycił go za ramię i pociągnął za niebieską koszulkę, obracając go nieco. Nic to nie dało. – Ogarnij! – Zaczął nim potrząsać, lecz ciało wydawało się być bezwładne.
- Co się stało? – Kyle ocknął się. Spojrzał na przerażonego Kaspra, potem za jego plecami zauważył, leżącego pod drzewem Politoeda, pojękującego coś pod nosem. Rzucił się w jego kierunku.
- Spokojnie – rzucił za nim Kasper. – Mam antidotum, zawsze jestem przygotowany – powiedział, nie kryjąc się ze swoją dumą. Zrzucił z ramienia plecak i nie stawiając go na mokrym podłożu, zaczął grzebać w jednej z podręcznych kieszeni.

              Podszedł z niebieską fiolką i spryskał fioletowe policzki Politoeda. Pokemon mimo podania środka, dalej miał zaciśnięte oczy, które wskazywały na odczuwany przez niego ból. Jednakże rumieńce z jego twarzy powoli zaczynały zanikać.
- Daj mu chwilę, przez skórę wchłania się wolniej, ale jest skuteczniejsza – wyjaśnił. - Musimy jak najszybciej stąd wyjść, tutaj jest dość niebezpiecznie, a ty nie znosisz najlepiej tych warunków.
- Idziemy dalej – odparł ostro Kyle, podchodząc do rannego pokemona. Kasper wpatrywał się w niego nieco zaskoczony.
- Brachu, posłuchaj, nie ogarniasz – stwierdził beztrosko Kasper. – Mówiłem, że to zły pomysł. Wyciągam kompas i idziemy na południe.
- Na południe? – zdziwił się nieco Kyle. Przecież przyszli ze zachodu, więc powinni tam też wracać.
- Pójdziemy w stronę gór. Wiem, że tu nie ma bezpiecznego szlaku, ale trzymając się granic gór, dojdziemy nieco szybciej do Mohogany Town – stwierdził.
- Serio? A jeśli tam zaatakują nas kamienne pokemony. Uważam, że powinniśmy...

              Nie skończył, bo oto kolejny pokemon wyskoczył gotowy do walki. Tym razem był to Muk wraz z mniejszą gromadką Grimerów. Olbrzymi fioletowy pokemon zaryczał gniewnie i wskazał łapką na intruzów.

              Kyle zarzucił sobie Politoeda na ramię. Kasper już biegł z Croconowem, próbując odciąć drogę pokemonom różnymi wodnymi atakami. Kyle dobiegł do Kaspra i dalej biegli przed siebie.
- Teraz trochę nie mamy wyjścia – wydyszał Kyle. Kasper rzucił mu pytające spojrzenie. – Musimy iść nad Jezioro Gniewu.
- O Arceusie! Ale ty jesteś cholernie uparty. – Szatyn stanął i zaczął protestować. – Zamiast się ogarnąć pakujesz nas w te problemy! Po co, bo Caroline, czy Twoje widzi mi się? Czy ty w ogóle sobie zdajesz jaki jesteś śmieszny z tą swoją gonitwą.
              - Udajesz pewnego siebie, gotowego do działania, a robisz wszystko na oślep. Jak jakiś desperat. Tylko po to, żeby coś zrobić, bo dostałeś szansę. A wiesz co, możesz ją zmarnować! Nie wszystko musi być jak w bajce, że nagle przeżyłeś, dostałeś złote pióro i już jesteś bohaterem. Nie, być może jesteś tylko pionkiem, być może nigdy nie znajdziesz Caroline, być może wszystko przegrasz. To jest tylko życie! Spróbuj, ale nie zabijaj się dla czegoś, co jest prawie nie możliwe. W szczególności, że nie myślisz trzeźwo!

              Oczywiście, stado Muka nie zamierzało zaprzestać gonitwy, z powodu kłótni i gdy Kasper nabrał powietrza, by zacząć wyrzucać swój gniew, frustrację i inne bóle dupy, oberwał w tył głowy Błotnym strzałem. Runął do przodu w błoto.
- Dostanie mi się za to – stwierdził Kyle, obawiając się bardziej swojego przyjaciela, niż strzelających błotem, rozzłoszczonych pokemonów.

              Kasper poczuł ogień, który wypełniał jego płuca, do jego dłoni zaczęła napływać niesamowita energia, która miała go rozsadził. Czuł, jakby mógł cisnąć ogniem w jednego z napastników. Poderwał się do góry. Stanął na równe nogi i powoli zaczął się obracać, zaciskając swoje pięści. O dziwo, wszystkie błotne strzały przelatywały obok niego. W jego oczach malowało się szaleństwo. Twarz pokryta była błotem. Uśmiechnął się, zupełnie jak psychopata, jakby postradał wszystkie zmysły. Jego włosy porozrzucane były we wszystkie strony. Wyglądał niczym upiór z najgorszych koszmarów.
- Agrh! Rozwal ich Promieniem bąbelkowym! No dalej Croconaw. – Salwa błotnych strzałów ustała. Fioletowe stwory wpatrywały się w zabłoconego trenera, były zszokowane. Kyle powstrzymał się od prychnięcia śmiechem, a w jego głowie, wciąż tkwił ten zwrot: „ Rozwal ich Promieniem bąbelkowym”. To tak jakby dziesięcioletnia koordynatorka, blondynka w różowej sukience rzuciła taką komendę do swojego Marilla, stojącego przed groźnym Ursaringiem.

              Croconaw rzecz jasna nie zastanawiał się nad słusznością komendy. Wziął głęboki oddech, nadymając się, po czym wypuścił strumień błękitnych kulek, ostrzeliwując mur stworzony z błotnych pokemonów. Stwory zaczęły zakrywać się masywnym łapami, próbując zminimalizować obrażenia, które w przypadku tego ataku nie były duże, lecz sprawiały gromadzi Grimerów pewien dyskomfort.
- Politoed, przygotuj się, coś czuję, że to się skończy bardzo źle – powiedział Kyle do podopiecznego, nie odwracając wzroku od wydarzeń, które toczyły się tuż przed nim.

              Stado trujących pokemonów, na czele z Mukiem po chwili przywykło do strzelających baniek. I gdy tylko widoczność nie była utrudniona przez wodny atak, ruszyły stadem w kierunku trenera i jego pokemona, żeby pokazać, kto góruje na bagnach.
- Maaaak! – ryknął lider i zaczął sunąć w kierunku rozzłoszczonego trenera, pozostawiając za sobą fioletową smugę toksyn. Kasper nawet nie drgnął, zacisnął pięści jeszcze bardziej, a do jego głowy napłynęła kolejna fala złości.  
- Croconaw, Lodowy kieł!
- Zamierzasz ich zagryźć na śmierć? – wycedził Kyle, licząc, że jego złośliwa uwaga ocuci nieco rozgniewanego przyjaciela.
- Zamknij się i patrz!  - warknął Kasper, a po chwili wskazał na swojego pokemona, który zanurza swój pysk w grząskim podłożu.

              Na efekt długo nie trzeba było czekać. Lód zaczął pokrywać kolejne metry powierzchni bagna, rozchodząc się koncentrycznie wokół pyszczka Croconawa. Pokemon, aby uniknąć uwięzienia, stanął na swoim pyszczku, unosząc stopy ku górze. Lód zaczął rozrastać się we wszystkie strony. Zanim błotne stworzenia zrozumiały co się dzieje, już wpadły w pułapkę, którą zastawił na nich Kasper przy użyciu swojego pokemona.
- Super siła – powiedział stanowczo i chłodno. Tak jakby zaczął panować nad całym polem, które ich otaczało.

              Dolne części ciała Grimerów pokryły się lodem, pokemon nie były zdolne do poruszania się. Wydzierały się, nerwowo poruszały łapkami, próbowały się wyzwolić z lodowego więzienia, wypychając swoje głowy ku górze, lecz nic nie pomagało.

              W tym czasie Croconaw, poderwał się stopami, uderzając z impetem o lód i krusząc go, wyzwolił swój pyszczek.
- Croconaw!!! – zaryczał, po czym wystrzelił ze swojego pyszczka potężnym niebieskim strumieniem – Hydropompą.
- Bardzo dobrze! – pochwalił swojego pokemona. – A ty masz coś do dodania? – zwrócił się do Kyle, który wpatrywał się w całą walkę. Kiedy dotarły do niego słowa Kaspra, pokiwał przecząco głową.

              Strumień wody był na tyle silny, że poodrywał masywne ciała pokemonów z lodowych pokryw, odrzucając ich na nieznaczną odległość. Pokemony czując, że w tym starciu niczego nie zyskają, postanowiły się oddalić, chowając się za zaroślami, mrocznych bagien.

              Kyle odetchnął z ulgą, widząc jak Grimery znikają za mgłą. Wziął głęboki oddech jeszcze raz, bo wiedział, że czeka go walka - tym razem ze swoim przyjacielem.
- Kyle – zaczął dość spokojnie – proszę, ogarnij się – powiedział, cały swój gniew wyładował na trujących pokemonach, dlatego był w stanie myśleć, o tym o czym mówił. – Wiem, że chcesz coś udowodnić. Rozumiem, dostałeś. Cały czas walczysz, wyszedłeś ledwo z domu, myśląc, że to była najgorsza część. Teraz dostałeś po dupie, dość ostro, nie będę kłamał, ale proszę nie wariuj. Popadasz w paranoję, to już się stało. Jej nie ma, ty przegrałeś walkę o jedną odznakę. Trzy razy – zaznaczył – ale życie idzie dalej. Co było, to było. To się nie odstanie, nie ważne jakim bohaterem się staniesz, to co było, zawsze będzie istnieć.
- Masz… Masz rację – powiedział ze skruchą Kyle.

              Wreszcie coś do niego dotarło, wziął głęboki wdech, przeczesał dłonią swoje ciemnokasztanowe włosy i pokiwał głową, jakby chciał zrzucić z siebie ten ciężar, który ostatnio go przytłaczał.
- Miało być tak pięknie – wypalił, a w jego głosie dało się usłyszeć gorycz, prawdziwe cierpienie. – Zrobiłem, co mogłem. Dałem z siebie wszystko. Postawiłem się rodzicom, poszedłem do przodu. Każdego dnia boję się, każdy dzień jest coraz dalszy, jest coraz gorzej, jest tego coraz więcej. Na początku była tylko Alice, a teraz. To jakiś dramat. A kiedy myślałem, że wszystko się ułożyło, to na mnie spadło.
- To? – zapytał się Kasper z zainteresowaniem.
- Alice odeszła, Caroline została porwana, a Philip i Jack gdzieś tam bawią się razem na wyspach. Zostałem sam, zupełnie sam i to mnie przeraża – wyznał, czując jak coś w jego sercu pękło, a cały ciężar, który spoczywał na jego klatce zniknął. – Zostałem sam i jestem zdany na siebie, muszę udowodnić, że potrafię.
- Właśnie o to chodzi. Ty nic nie musisz, a możesz – rzucił pewnie Kasper. – Zostałeś sam, nikt ci nie każe iść za Caroline, nikt ci też nie każe za nią nie iść. To twój wybór co zrobisz. Przeznaczenie zależy od naszych wyborów, może się wypełnić, albo nie. Więc przestań się mazgaić i obwiniać, za to, że nie jest tak jak powinno być. Nigdy nie jest tak jak powinno być.
- Tyle, że…
- Tak? – spytał nieco poirytowany już tą rozmową.
- Tyle, że mam dość, że to wszystko…
- Nie to, nie dotyka tylko ciebie – urwał krótko. – Dotyka każdego. Każdy ma pod górkę, każdy doświadcza porażek, każdy przegrywa, wygrywa i jakoś idzie. Nie zapominaj o tym, bo staniesz się egoistą. Może ci być smutno, możesz czuć się źle, ale nie użalaj się nad sobą. Wstawaj i idź do przodu, i do jasnej cholery! Przestań tuszować przeszłość, ona już była, niczego nie zmienisz.

              Rozmowa trwała jeszcze chwilę, tyle że w marszu. Kyle musiał zrzucić z siebie ciężar, który ukrywał, tylko po to, by pokazać, że jest godny swojego losu. Nie zdawał sobie sprawy, co czas przyniesie, ani tego jak ważną rolę odgrywał w przyszłych losach świata pokemon, choć to nie on był centrum tego co się niebawem będzie działo.

***

              - Wierzycie w niego, naprawdę? – zapytał mężczyzn stojący na jednym z pagórków, ukrytych we mgle. Jego czarna peleryna opadała na jego plecy, prawie dotykając podłoża. Na jego ramieniu siedział mały zielony stworek o niebieskich oczach.
- Czemu mielibyśmy nie wierzyć? – zapytał, używając swoich psychicznych mocy. Mężczyzna o łososiowych włosach wypuścił z siebie powietrze i pokręcił głową.
- Jest za słaby, przytłacza go sam fakt wykonania zadania, tak prostego – stwierdził.- Wiem, że nie mamy innej opcji, ale…
- Wszystko przyjdzie z czasem – odparł spokojnie zielony stworek. – Lance, mamy jeszcze trochę czasu, by go przygotować i właśnie dlatego rozmawiamy tutaj. Mam dla ciebie zdanie…

***
Witam!
Tekst jeszcze nie sprawdzony, no może wyrywkowo. Wiem, że trzeba trochę przecinki ogarnąć, a i czasem formę zdań, bo zapewne zdarzy się coś małego, ale może jutro to ogarnę. Chciałem coś opublikować. Czuję, że do końca grudnia można się spodziewać jeszcze czegoś.
Dlatego zapraszam do czytania :D

3 komentarze:

  1. "Starał się nie patrzeć przed siebie, poruszała się powoli i niepewnie" - Caroline ze stresu aż zmieniła płeć.
    "Teraz wiem, jak to działa, jak na nią trzeba patrzyć i jak zmieniać, to co zapisane jest." - Lepiej brzmiałoby chyba "patrzeć". I ta końcówka jakoś mi trochę nie styka. Chyba, że to celowa stylizacja na taką "podniosłość" wypowiedzi.
    Mohogany Town - a to nie było przypadkiem MAhogany?
    Politeod - Politoed; czeski błąd.
    "Nic dziwnego, ponieważ znajdowało się tu wiele ziela, znanego jako odtrutka na pyłek Vileplume, będący [BĘDĄCEGO] przysmakiem pokemonów z rodziny poliwagowatych."
    " który nie czekając na rozwój sytuacji, a raczej ilość ofiar, postanowił coś zrobić." - na LICZBĘ ofiar. Chyba, że zamierzasz mierzyć Kyle'a w kilogramach ;)
    "Kasper już biegł z Croconowem" - literówka w nazwie, Croconawem.
    "Czy ty w ogóle sobie zdajesz jaki jesteś śmieszny z tą swoją gonitwą." - Może i sobie zdaje, tylko co sobie zdaje? ;)
    "Czy ty w ogóle sobie zdajesz jaki jesteś śmieszny z tą swoją gonitwą.

    - Udajesz pewnego siebie, gotowego do działania, a robisz wszystko na oślep." - tutaj mamy tak: pomyłka w zapisie dialogu (całą kwestię mówi, jak się domyślam, Kasper, więc nowy myślnik nie jest tutaj potrzebny). Dodatkowo słówko "niemożliwe" na końcu tej wypowiedzi powinno być napisane łącznie.
    "lecz sprawiały gromadzi Grimerów pewien dyskomfort." - gromadzie;
    "pokemon nie były zdolne do poruszania się. " - pokemony;
    Chciałeś ogarnąć dzisiaj, więc już nie musisz tego robić ;) Chyba, że chcesz bawić się jeszcze w przecinki. Ja tego nie robiłam.
    Fajnie, fajnie. W końcu trochę o tajemniczym "ex" Caroline. Jakoś dziewczyna się zbytnio nie przejęła tym, że trafiła przed jego mroczne oblicze. A może raczej wzięła to na spokojnie. Kto wie, może były namiesza jej w głowie i dojdzie do epickiej konfrontacji: Caroline z wypranym mózgiem kontra zdeterminowany Kyle? No co, można mieć marzenia, nie? ;D
    Kasper, jak widzę, cały taki ogarnięty. Kocha to słówko, prawda? Co drugie zdanie tylko ogarnij i ogarnij. "Perfekcyjna pani domu", jak mniemam? ;) Ale, jak widać, bywa całkiem przydatny. Dziwi mnie trochę, że Politoed tak łatwo dał się podejść Arbokowi w swoim naturalnym środowisku. Ale gdyby nie to, Croconaw nie mógłby zabłysnąć, a zdecydowanie został gwiazdą rozdziału. No i Muk, który bezbłędnie wprowadził mnie w świąteczny nastrój tym swoim "maaaak". Gdzie ten mak? Dawać go tu, pora kręcić makowce ;) Także tego, ja do roboty z makowcami, a Ty z następnym (obiecanym) rozdziałem.
    Pozdrówki ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dziękuję za komentarz. Po błędach jakie popełniłem widać, że dawno nie pisałem :D. Oj, oj XD, muszę znowu trochę polskiego liznąć. Na całe szczęście w tej przerwie, poza nauką, mogę pozwolić sobie na czytanie :D

      Usuń
  2. Mam mieszane uczucia co do tego rozdziału. Z jednej strony interesujący, szczególnie początek, który został nieziemsko opisany, a z drugiej trochę monotonne walki z samym sobą prowadzone przez Kyle'a. Ale co jak co, coś porządnego wisi w powietrzu i z niecierpliwością na to czekam. I nie wiem co dalej mógłbym napisać, więc zakończę na tym, bo tu na tym blogu wyjątkowo wyraźnie czuję, że nie powinienem pisać zbędnych zdań czy też wyrazów ;). Czekam na następny ;>

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy