logo

Chapter VII: Before the midnight

Chapter VII: Before the midnight

            - No i widzisz, co narobiłaś? - Forest spoglądał poirytowany na rudowłosą dziewczynę, która chowała się w kącie pokoju, dygocząc. Przerażona, wpatrywała się w zakrwawione ciało, leżące tuż u stóp Foresta. - Nie lubię zabijać, ale oczywiście musiałaś mnie zmusić - rzucił, jakby chodziło o rozlane mleko i zabrał się za sprzątanie dowodów.
- Zabiłeś siostrę Joy - wydukała.
- Tak - odparł spokojnie, z głupawym uśmieszkiem na twarzy - I zabiję kolejną, jak ją tu sprowadzisz swoim krzykiem - ostrzegł. - Chyba mieliśmy umowę - przypomniał.

            Ciągnął ciało po drewnianej  podłodze, które pozostawiało czerwoną smugę.
- Cholera! Czy ona musi tak krwawić? - jęknął i puścił stopy truposza, żeby zająć się krwią, która rozpływała się po drewnianych panelach.  


            Caroline mogłaby teraz uciec, gdyby nie miała związanych kończyn. Mogła się jedynie przyglądać, jak Forest brutalnie obchodzi się z ciałem juz martwej siostry Joy. Nie minęło piętnaście minut, a blondyn wyrzucał ciało przez okno.
- Tak przez okno? - zdziwiła się.
- No, a co?
- No nie wiem, ale ja bym wolała ukryć dowody - stwierdziła, nie dowierzając, że doradza właśnie w sprawie zbrodni.
- Och! Amatorka! - prychnął. - Rano opuścimy tę budę, zanim znajdą ciało w tych krzakach, ja już będę daleko. Po co się przemęczać?

            Dziewczyna nie odpowiedziała, bo nawet nie miała pomysłu, co mogłaby powiedzieć. Zresztą jaki to miałoby sens? Chłopak uniósł ciało i powędrował z nim do okna. Bezwładne ciało nie chciało współpracować z Forestem, który miał problem z przepchnięciem go przez ramy okna. Kiedy mu się to udało, patrzył jedynie na to, jak różowowłosa kobieta znika w gęstym krzewie.
- Szkoda, że nie zobaczę tego dzieciaka, który odkryje ciało. To na pewno lekko go zszokuje - zaśmiał się.
- Potwór! - warknęła Caroline i gdyby tylko mogła wymierzyłaby mu sprawiedliwość, przekręcają mu kark.
- Potwór, nie potwór byle miał...

***

            Port w Olivine City. Pierwszy statek pasażerski przycumował już o dziewiątej rano. Wśród podróżujących znajdowali się Jack i Philip, którzy od pewnego czasu milczeli, a konkretnie od samego Cianowood City. Żaden nie potrafił rozpocząć sensownej rozmowy, która nie skończyłaby się na temacie tabu - a przynajmniej dla nich. W końcu, jak to sobie przyznali nie każdy jest Caroline i Kyle'em.
- To ten moment, kiedy musimy pogadać, co? - zaczął niepewnie Philip, kiedy już kroczyli chodnikiem w stronę centrum pokemon.
- Tak? - Jack poczuł się bardzo niepewnie. - A skąd taki pomysł? - Uniósł nieznacznie głos, przeszył go dreszcz. - Te ciężkie rozmowy to nie moja sprawa! Co ty wyprawiasz! -  pomyślał.
- No wiesz, nie gadamy ze sobą tak od wczoraj. Nie, że to mi przeszkadza, ale podróż z Kyle'em dała mi się we znaki. Teraz coś w głowie mi powtarza: "Porozmawiaj".
- Mały Kyle?
- Coś, tak jakby - przyznał z uśmiechem. - Wiesz jak on lubi rozwlekać wszystko - stwierdził ciężko Philip.
- Wiem on stanowczo za dużo myśli - wypalił Jack, kręcą głową. - Też coś czuję, że powinniśmy o czymś tam pogadać, ale nie jestem w tym dobry. No bo wiesz...
- No tak. Wiem, że ten tego... Zatrzymujemy się w centrum pokemon, co nie? - Zmienił temat, jakby nic ważnego się nie wydarzyło.
- Tak - odparł uradowany Jack.  - Zatrzymamy się w centrum, a wieczorem wyruszymy do Ecruteak City. Po tym wszystkim muszę spotkać Kyle'a.

            W końcu przekroczyli próg białego budynku. Zdziwił ich fakt, że w recepcji nikogo nie było. Ani siostry Joy, ani trenerów, nawet Chansey się gdzieś zapodziała.
- Jak dobrze, że oddałem pokemony do leczenia w Cianowood City - stwierdził Jack, rozglądając się po pomieszczeniu, które było puste.
- Nie sądzisz, że to trochę dziwne? - spytał Philip, mrużąc nieco oczy, gdy próbował dostrzec coś niecodziennego.
- Trochę, ale cóż poradzisz. - Wzruszył ramionami. - Może jest jakiś pilny pacjent. Zaraz pewnie przyjdzie Chansey i da nam klucze do pokoju - odparł ze stoickim spokojem. - Chciałbym trochę odpocząć, no i mieć przestrzeń tylko dla nas - mówił, spoglądając znacząco na blondyna.
- I właśnie dlatego powinniśmy porozmawiać - wycedził, kiedy poczuł, jak po ciele przeszły go ciarki. - Nie wiem, jak się z tym mam czuć.
- Z czym?
- Z nami, no wiesz.
- Wiem - urwał krótko Jack, czując niemoc.

            Philip już miał się ugryźć w język i zająć Raichu, kiedy na policzkach pomarańczowego stworka zaczęły przeskakiwać iskry.
- Ale o co Ci chodzi? - spytał swojego pokemona, będąc zaniepokojony agresywnym zachowanie stworka.
- Rai, rai! - pokemon zaczął swój lament, wymachując łapkami. Co chwilę wskazywał, a to na Jacka, a to na Philipa. - Rai! - ryknął i zamilkł, krzyżując łapki na klatce piersiowej.
- Że niby mamy pogadać? Pogadamy - zapewnił go blondyn. Jack przyglądał się temu z boku.
- Rai! - warknął, a na jego żółtych policzkach pojawiła się iskra elektryczności. -Rai! - powtórzył, jakby to było jego ostatnie słowo.
- Pokemony nie powinny się w to mieszać - stwierdził z przekąsem Philip.
- Może faktycznie pogadamy? - zaproponował Jack, czując, że i tak nie zdoła uspokoić elektrycznego pokemona, jeśli nie spełni jego małej, acz upierdliwej zachcianki.
- Musimy? - Spojrzał błagalnie na bruneta.
- Ech, związek to nie tylko przyjemności - stwierdził z kwaśną minął.
-  A jednak przypominasz swojego brata - stwierdził Philip. - Jak nic, tekst w stylu Kyle'a; jest wszystko dobrze, ale...
- Po prostu - zawiesił się, widząc znajomego. - Forest? - niemal wykrzyknął jego imię. Tajemniczy - jak zawsze - blondyn spojrzał przerażony w stronę Jacka.

            Przecież nikogo nie powinno być, nie ma siostry Joy - stwierdził w myślach, po czym wydobył z siebie resztki uprzejmości:
- Witaj, stary! - Podszedł do niego. Poklepali się po plecach jak na przyjaciół przystało.
- Co tutaj robisz? Myślałem, że wróciłeś do swojego rodzinnego regionu - stwierdził Jack.
- Mam parę spraw do załatwienia - odparł krótko Forest. Najchętniej po prostu sprzątnąłby i Jacka w tym momencie, w końcu rozprawił się z jego bratem. - A ty dokąd zmierzasz?
- Ja? - Spojrzał w stronę Philipa, jakby chciał usłyszeć odpowiedź. - Na spotkanie z bratem, ostatnio dużo się wydarzyło w mojej pokręconej rodzinie - mówiąc to, zaśmiał się pod nosem. Czy coś mogło go zdziwić? Taka już była jego rodzina.
- Co masz na myśli? - zapytał niepewnie Forest, obawiając się najgorszego - On już wie.
- W sumie nic wielkiego. Chyba, nie wiem. Po prostu, go zobaczę - rzucił - a potem będę myślał co dalej. Swoją drogą, gdzie jest siostra Joy? - zapytał, licząc, że przyjaciel udziel mu jakiejś wskazówki.
- Nie wiem. - Forest z trudem powstrzymał się od uśmiechu. - Nie wie jeszcze- pisnął wręcz w myślach. Ta satysfakcja, ta potrzeba, by popisać się po raz kolejny. - Dobra ja wracam do siebie, wpadnij potem do mojego pokoju, chciałem ci coś pokazać.
- Jasne, tylko dostanę kluczę od pokoju - wycedził już nieco zniecierpliwiony.

            Forest poszedł schodami do swojego pokoju, a w tym czasie Jack i Philip zajęli miejsce, przy jednym z drewnianych stolików. Obok Philipa na skórzanej sofie rozsiadł się Raichu, który skrzyżował łapki na klatce piersiowej, unosząc ku górze swój podbródek, jakby dumny z siebie.
- Dobra, bo nie da nam spokoju - jęknął Philip, ciężko wzdychając. - Pogadajmy o nas, co to w ogóle jest?
- Co, czym jest? - Jack udał głupiego. Blondyn obdarzył go srogim spojrzeniem. Deseon tymczasem jak zwykle zwinął się w kulkę i przysnął. - Ty to jesteś farciarzem - stwierdził, patrząc na swojego śpiącego podopiecznego. Philip odchrząknął znacząco. - No już, już. Swoją drogą od kiedy jesteś taki skory do rozmowy o emocjach?
- Mówiłem, podróż z Kyle'em - odparł krótko.
- Co mam ci powiedzieć?
- A czy musisz mi mówić, coś co chcę usłyszeć? - Spojrzał na niego podejrzliwie. Philip sam nie wiedział do czego prowadzi ta rozmowa. Był pewien jednego, musiała ona nastąpić.
- No, nie - przyznał poirytowany już Jack. - Dlatego wolę jednorazowe wyskoki.
- Ja też - prychnął Philip.
- No to może...
- Serio?! - przerwał mu blondyn. - Serio! - powtórzył. - Chyba nie jesteś na tyle głupi, by się w to bawić. Wiadomo, że gdyby to była przygoda, ja wracałabym okrężną drogą, albo ty, a nie siedzielibyśmy tutaj!
- No już, już - Jack zaczął uspokajać blondyna. - Kyle jest tym mądrym. Ja jestem tym luzakiem, lubię przyjemne rzeczy, nie lubię się przemęczać, bo po co? - wyznał. Tak to była jego filozofia życiowa: "po co się męczyć, skoro życie toczy sie dalej?"
- Pojechałbym jakimś tandetnym tekstem, bo nam na sobie zależy, ale na samą myśl o takiej mydlanej operze robi mi się niedobrze - powiedział, czując jak zbiera mu się na wymioty. Wzdrygnął się, kiedy jego myśli pobiegły dalej. To było gorsze niż widok kopulujących Muków.
- W sumie, to mamy rozwiązanie - stwierdził Jack, krzywiąc się przy tym. - Nie umiemy gadać o emocjach. Ba! My tego nie lubimy - przyznał, potakując głową. - Totalnie nie lubimy zobowiązań.
- Do czego zmierzasz? - przerwał mu nieco zaniepokojony Philip.
- Chrzanić to! Bądźmy takimi kumplo- czymś tam. Mi to pasuje.
- A wiesz, że mi też. To koniec rozmowy?
- No.
- Uff - odetchnął z ulga Philip. Poczuł, jak całe napięcie opuszcza jego ciało. - Zadowolony - zwrócił się w stronę Raichu, który miał komiczny wyraz twarzy.

            Pyszczek elektrycznego pokemona był otarty, a jego źrenice wyraźnie powiększone.
- Chyba nie dowierza, że można tak obejść system - skomentował rozbawiony Jack. - Deseon i tak ma na wszystko wywalone.
- Zazdroszczę.
- Rai, rai, rai! - Pokemon ocknął się z transu i nie kryjąc swojego niezadowolenia zaczął rzucać oszczerstwa w swoim języku. Słowa były na tyle ostre, że nawet Deseon uniósł parę swoich uszu, by nasłuchiwać lamentu pokemona.
- No już, bo złość piękności szkodzi - rzucił Philip, głaszcząc pokemona po główce.

            Jack wstał, Philip spojrzał na niego pytająco.
- Idę do Foresta - wytłumaczył. - Chyba ma jakąś sprawę do mnie, a skoro i tak nie ma siostry Joy, to nie ma sensu tutaj tak siedzieć.
- No dobra, idź - mruknął niezadowolony Philip. - Idź, mną się nie przejmuj. Zostaw mnie samego.
- Weź, nie p..... - Poszedł.

            Forest przez lekko uchylone drzwi swojego pokoju nasłuchiwał sytuacji w centrum pokemon. Usłyszał skrzypnięcie drewnianej podłogi. Zbliżał się. Poczuł napływającą adrenalinę, ekscytację, taką jak wtedy, gdy siostra Joy przyłapała go na przetrzymywaniu niewolnika. Krew, śmierć, ból. Wiedział, że ma ze sobą problemy, kto ich nie ma! Ale nie umiał przestać, bo lubił to, wręcz kochał!

            Przymknął drzwi, ruszył w stronę Caroline. Chwycił ją za włosy i podniósł szybkim ruchem.
- Co się dzieje? - zadała to pytanie, ignorując ból jaki odczuła. Chyba była już do niego przyzwyczajona.
- Pobawimy się  Rattatę i Meowth z Jackiem - odpowiedział zadowolony.
- On tu jest?
- Ta, nim też się muszę zająć - rzucił, wyciągając jeden z pokeballi. Po chwili w pomieszczeniu zmaterializował się czarny stwór, unoszący się nad podłogą. Zielone oczy wyłaniające się spod białej grzywy, lustrowały przestrzeń. Aura pokemona emanowała w całym pokoju. Caroline poczuła ciężar na klatce piersiowej, mistyczna energia imitowana przez mroczne stworzenie, przytłaczała ją.
- Darkrai?
- Jest bardzo szybki - wyszeptał Forest. W pokoju rozległ się dźwięk pukania. - Proszę - powiedział z uśmiechem na twarzy.

            Jack chwycił na klamkę, nacisnął ją, pchnął drzwi i stanął. Oczy już zobaczyły, lecz mózg niekoniecznie zrozumiał. Rudowłosa dziewczyna -blada - znana mu. Stała związana, nie o własnych siłach, bo w pasie trzymał ją Forest - jego przyjaciel. Blondyn przyglądał się, jego zielone oczy pełne satysfakcji, jego uśmiech - przerażający uśmiech.
- Caroline? - To jedyne co Jack z siebie wykrzesał.
- Mam nadzieję, że nadal jesteś taki szybki, widzimy się na szczycie - powiedział wskazując na jeden ze szczytów górskich, które były ledwie widoczne przez okno.

            Wskoczył na czarnego pokemona. Stwór złapał szponami Caroline i wylecieli przez okno. Jack stał, czuł i nie czuł. Upadł na kolana, nie wierzył, choć wiedział. Czuł się odpowiedzialny, przecież Forest miał mroczną przeszłość, już pracował jako najemnik, między innymi dla zespołu R. Przecież to było, to się zmieniło.
- Dlaczego? - wyszeptał Jack, wpatrując się w okno.
- Co się stało? -  zapytał Philip, kiedy dobiegł do klęczącego bruneta. - Jack? Co jest? Co to za hałas?
- On porwał Caroline.
- Kto?- dopytywał Philip, nie wiedząc co się wydarzyło. Pierwszy raz widział w takim stanie Jacka, co napędzało go.
- Forest, on znowu jest najemnikiem. Musimy ją ratować - mówił wciąż nieobecny.
- Ogarnij się! Na spokojnie, zaraz zaczniemy działać, powiadomimy oficer Jenny. Opowiesz mi na spokojnie wszystko w drodze. Przepraszam, ale nic nie rozumiem z tego bełkotu.
- Nie ma czasu! - stwierdził stanowczo Jack. - Musimy jechać - dodał, wstając. - On chce nas zobaczyć, a raczej mnie. Czeka mnie z nim pojedynek, wiem to. To tak musiała się skończyć.
- O czym ty mówisz? Co ty chcesz zrobić? - Philip nic nie rozumiał z tego potoku słów.
- To ta bitwa...
- Cholera, ogarnij się!

            Jack wyszedł. Philip próbował go zatrzymać, próbował z nim porozmawiać, obawiał się, że to jest pułapka. Niestety, zanim zdążył wysunąć jakieś mocniejsze argumenty, niż: "nie myślisz trzeźwo", Jacka już nie było.

            Pędził przez miasto na grzbiecie Arcanie. Trzymał się białej falującej grzywy. Czerwony, psowaty pokemon, mknął przez miasto, przyspieszając z sekundy na sekundę. Był tak zżyty ze swoim trenerem, by móc domyślić się, że jest bardzo źle.

            Jack nie myślał, nie wiedział, nie domyślał się, co spotka na szczycie. Wiedział jedno, to skończy się walką, ostateczną. Był w takim transie, złości, której próbował nie dopuścić do siebie, tak że stała się agonią. Pędził wymierzyć sprawiedliwość i zrobić to, co powinien zrobić na Tryvitarze.

            Opuścił miasto. Najpierw pojawiły się łąki i pola uprawne, potem las, który ustąpił miejsca kamiennemu, stromemu terenowi, aż w końcu pojawił się śnieg.

            Tymczasem Philip kręcił się po centrum pokemon, chodząc tam i z powrotem.
- Cholera! - jęknął. - Mógł chociaż powiedzieć gdzie idzie.
- Rai, rai. - Pokemon starał sie go uspokoić, ale nadaremnie.
- Powinienem od raz go gonić.
- Rai, rai.
- Muszę coś zrobić! - warknął, rozkładając dłonie. - No muszę!
- Rai, rai! - Philip spojrzał na pokemona uważnie. Wiedział, że ten chce go jedynie pocieszyć, lecz to sprawiło, że wpadł na pomysł.
- Choć raz posłucham się serca. Chodź! Jedziemy ratować Jacka.

            Na jednym z wierzchołków północnych gór Johto z niecierpliwością czekał Forest. Chłód mu nie przeszkadzał, uwielbiał go. Caroline nie koniecznie czuła się dobrze.
- Ty wiesz, że musisz mnie dowieźć żywą? - zapytała, czując, że może sie uratować.
- Tak, tak. Nie obiecałem mu, że będziesz zdrowa. Lepiej dla niego, żebyś miała złamaną wolę - odparł.
- Dlatego pokazujesz mi to wszystko?
- Nie, tak dla zabawy, ale jemu jakoś muszę się wytłumaczyć. Miłość niszczy - stwierdził, patrząc w stronę miasta.

            Północne góry Johto, były górami stołowymi, stąd szczyt przypominał bardziej boisko, aniżeli czubek góry. Forest nie mógł wymarzyć sobie lepszego miejsca na pojedynek. Odludzie, duża wysokość i ten chłód. Ogniste pokemony nie miały tu już takiej przewagi nad lodowymi, w których on się specjalizował.

            Usłyszał. Obrócił się na pięcie i zobaczył. Jack zeskoczył z Arcanine i nie czekając na wyjaśnienia, pobiegł  stronę Foresta.
- Ciemny puls! - rzucił komendą w ostatniej sekundzie. Jack dostał ciemną kulą prosto w brzuch, zgiął się w pół i odleciał do tyłu. Sunął plecami po śniegu, odsłaniając skaliste podłoże. Zatrzymał się kilka centymetrów przed urwiskiem. Spojrzał na dłonie, które piekły go niemiłosiernie. Były zaczerwienione, miejscami z otarć zaczęła sączyć się krew.
- Tak nie wiele brakowało - powiedział z pogardą Forest. - A teraz wstawaj, pokaż na co cię stać. Nie daj się tak łatwo. Chcę mieć satysfakcję.
- Nie powinienem ci ufać - odparł chłodno Jack, mierząc Foresta wzrokiem pełnym nienawiści.
- Och, no co ty nie powiesz. Pochwalisz się tą wiedzą w zaświatach swojemu braciszkowi - zaśmiał się.
- Co mu zrobiłeś?!
- Powiem, jeśli mnie pokonasz.
- Ty potworze! Arcanine, Smoczy puls.
- Ciemny puls!

            Czarna i granatowa kula energii mknęły ku sobie. Doszło do zderzenia, nie minęła minuta, a 
obie eksplodowały. Podmuch rozproszył śnieg, który był na podłożu odsłaniając siwą skałę. Jack chronił swoją twarz prawą ręką. Forest przyglądał się wszystkiemu, jakby był potężniejszy od samych żywiołów.
- Całkiem nieźle, ale to nie pomoże ci ze mną wygrać - prychnął rozbawiony Forest. - Zabawa się zaczyna. Szybki atak i Ciemny puls.
- Ekstremalna prędkość, a potem Elektryczny kieł. - Choć Darkrai poruszał się z niesamowitą szybkością, to nie mógł dorównać Arcaninowi, który wgryzł się w jego lewą rękę. Elektryczność przepłynęła po całym ciele czarnego stwora, który wygiął się ku tyłowi, nie mogąc znieść bólu.

            Stwór przetrzymał atak i kiedy tylko odzyskał świadomość, spojrzał z pogardą na swojego 
oprawcę. Arcanine puścił dłoń czarnego stwora, jakby zahipnotyzowany.
- A teraz Zjadacz snów - rozkazał Forest, kiedy zorientował się, co się wydarzyło.
- Nie damy się, Lunatykowanie i Przegrzanie!
- Tylko się osłabiasz - skomentował Forest, przyglądając się, jak Darkrai pobiera energię z Arcanine. Z energią otrzymał też potężny ognisty atak, który przyparł go do jednej ze skał.

            Ból wywołany przez Zjadacza snów pobudził Arcanine, który otrząsnął się z hipnozy.
- Całkiem nieźle, ale to wam nie wystarczy.
- A kto powiedział, że to ma nam wystarczyć? -  odciął się Jack. W jego oku pojawił się błysk, miał plan. Forest o tym wiedział, zdawał sobie sprawę, że teraz to on jest w tarapatach.
- Darkrai, Ciemny puls!
- Błąd. Uniknij Ekstremalną prędkością i kontruj Elektrycznym kłem! - Kolejny raz Arcanine okazał się szybszy. Kolejny raz Darkrai poczuł, jak elektryczność przeszywa jego ciało. Jednakże tym razem stało się coś dziwnego, kiedy próbował się wyprostować, wciąż ją odczuwał - elektryczność.
- Co jest?
- O to mi chodziło. Masz rację osłabiam się, ale ciebie, pociągnę ze sobą. Przegrzanie!

            Ognisty słup trafił po raz kolejny, stopił część śniegu i odrzucił Darkraia na kolejną skałę, która tym razem pękła pod wpływem naporu, jaki wywierał ognisty atak.
- Nie będzie tak łatwo! - zawetował Forest. - Hipnoza!
- Lunatykowanie!
- Zapomnienie - zakończył Forest. Jack zdębiał, zdawał sobie sprawę, że stracił swój najpotężniejszy atut. Arcanine leżał nieprzytomny bez możliwości użycia Lunatykowania. - Skończ z nimi, Ciemny puls!

            Darkrai zbliżył swoje dłonie do siebie i na wysokości klatki piersiowej, zaczął formować ciemną kulę, w której zaczęły obracać się czarne pierścienie. Jack odruchowo podbiegł do Arcanine, jakby chciał go uratować, przenieść, lecz nic nie dało się zrobić. Pocisk ruszył, czarna energia pędziła w stronę śpiącego pokemona, ciągnąc za sobą ogon z czarnych pierścieni.

            Arcanine otrzymał cios w brzuch. Uderzenie było tak silne, że pomknął w stronę przepaści, wraz z Jackiem na swoim grzbiecie. Zatrzymali się na krawędzi, kolejny cios przesądził ich los. Lecieli bezwładnie, ku bezdennej przepaści.

            Źrenice Jacka wyraźnie się rozszerzyły, czuł napór powietrza, czuł jak przyspiesza. Ocknął się, pobudziła go adrenalina. Nie było czasu na chłodną analizę, na myślenie, tylko działanie mogło go ocalić.

            Szybkim ruchem chwycił pasek z pokeballami. Jedną dłonią wyciągnął pokeball Arcanine, tak by móc go schować, drugą skierował w swoją stronę. 
- Charmeleon, pomóż mi - powiedział, a po chwili w czerwonym świetle zmaterializowała się czerwona jaszczurka z rogiem na czubku.

            Charmeleon jako starter Jacka, miał niesamowitą siłę. Taką, której brunet właśnie potrzebował.
- Słuchaj, jest źle - zaczął - ale mam plan. Użyjesz miotacza płomieni i zamortyzujesz nasz upadek. Ja za chwilę się odwrócę i przyspieszymy. Bądź gotów - oznajmił.  W jego oczach malował się strach, wziął głęboki oddech, odwrócił się i spojrzał w podłożę, które zbliżało się nieubłaganie. Nie wiedział, czy plan wypali, jednakże to była jego jedyna szansa.

            Chciał szybciej oddychać, ponieważ poczuł się słabo, jednakże próba głębszych wdechów przy tej prędkości graniczyła z cudem. Ciężko było mu wypompować z siebie powietrze.

            Charmeleon wystrzelił słup ognia, który niebawem zetknął się z podłożem. Na początku był prostym stożkiem, lecz im bliżej byli podłoża, tym jego kształt przypominał bardziej rożek. W końcu pod wpływem siły - która na szczęście spowalniała upadek - zmienili pozycję. Jack nie spadał już głową do przodu, lecz nogami. Ogień rozchodził się coraz bardziej i bardziej, obejmując większy obszar skalistego terenu.

           W końcu Jack powoli wylądował, uwolnił z uścisku Charmeleona, który padł na ziemię wycieńczony. Jack padł na kolana, minęła chwila zanim doszedł do siebie. Kilka głębokich wdechów, przywróciło trzeźwość umysłu.
- Jack, Jack! - krzyczał Philip, galopując na Rapidashu w jego stronę. - Co się stało? Żyjesz? Jack? - rzucał szybko, zeskakując z białego rumaka. - Jack?
   
         Brunet nie odpowiedział, nie potrafił, nie dowierzał, że żyje. Wciąż oddychał głęboko  i niemiarowo.
            Tymczasem na szczycie góry, Forest spoglądał w dół patrząc, jak we mgle znika jego były przyjaciel.
- No cóż - zwrócił się do Caroline, która zamarła na chwilę, jej twarz przybrała barwę białej porcelany. - To by było na tyle po Flamento. Chris się ucieszy.
- Dla... dlaczego? - wydukała z siebie Caroline, czując, że to jej wina.
- Wszystko przez ciebie. Jesteś skarbem, jesteś diamentem, którego on chce. A ja chce władzy.
- Dlaczego?
- Pamiętaj kiedy zmieniasz jedną rzecz, inne też się zmieniają. Mogłaś żyć szczęśliwa, ale wolałaś uratować świat. Teraz płać!


            I wszystko wróciło, to jak ocaliła świat. Świat, który płoną, tonął pod oceanem, szargany był klęskami. Dlaczego ona płaci, za to? Zrobiła tyle dobrego, uratowała świat przed kataklizmem, gotując sobie piekło. 

____________
Zapraszam na deser
>>klik<<

3 komentarze:

  1. No cóż mógłbym napisać, że nie wierzę w to co widzę, ale po co, chyba każdy będzie tym zaskoczony :D. Znów mogę tu coś nowego przeczytać, naprawdę świetna sprawa, aż sobie przypomniałem jak to było kiedyś. Nie spodziewałem się, że aż tak bardzo mi tego brakowało.

    A co do rozdziału to najwyższych lotów! Klimat praktycznie taki jak kiedyś z ładniejszymi i przejrzystszymi opisami oraz lepszymi dialogami. Występujące tu postacie niemalże identyczne i nie zmieniły się jakoś szczególnie, oprócz Foresta (w mojej opinii). Wydaje mi się, że wcześniej sprawiał wrażenie kogoś innego lub coś w tym rodzaju. Jak teraz sobie porównuję swoje dawne obserwację to myślałem, że będzie inną postacią, ale może właśnie taki miał być? Hmm. Walka świetna, szczególnie wykorzystanie ruchów i strategia Jacka mnie urzekły.

    Ogólnie to świetnie wyszło, tęskniłem za wszystkim, nawet ten wątek homoseksualny Jacka i Philipa mi się teraz podoba. Teraz tylko czekać aż pojawi się Kyle i Alice. Naprawdę mega się ciesze, że napisałeś coś takiego, będę niecierpliwie wyczekiwał kolejnego rozdziału. JD dalej ma w sobie to coś! Do następnego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie słódź, nie słódź i tak się tutaj coś pojawi, kiedyś tam. Trzeba ponarzekać, trzeba coś poprawić ;)

      Usuń
  2. Mówiłam? Jesteśmy podobni. Nie wytrzymasz zbyt długo bez naskrobania czegoś, nawet jeśli to coś miałoby być o Pokemonach ;) Wiem, wiem, w momencie pisania poprzedniego postu na swoim blogu "informacyjnym" miałeś już rozdział napisany, jeśli nie cały, to pewnie w części. Też tak robię. Mam mnóstwo krótkich fragmentów, w głowie lub na komputerze, które potem lądują (lub nie) w którymś z rozdziałów. Sam rozdział i akcja nawet ciekawe - musiałam poprzypominać sobie, co, kto i dlaczego, bo trochę się pogubiłam po tej długiej przerwie. Dobra walka w ciekawym miejscu i och jakże ogromne niedopatrzenie Foresta! Ty zbyt pewny siebie czarny charakterze! A wystarczyło sprawdzić, czy Jack faktycznie roztrzaskał się na kawałki, jak Arceus przykazał. Teraz będą z tego dla ciebie kłopoty...

    No i na koniec, nie byłabym sobą...
    "Ciągnął ciało po drewnianej podłodze, które pozostawiało czerwoną smugę." - lepiej brzmiałoby: Ciągnął po drewnianej podłodze ciało, które pozostawiało czerwoną smugę. W ten sposób nikt nie ma wątpliwości, że to ciało zostawiało smugi, a nie podłoga ;)
    "Pyszczek elektrycznego pokemona był otarty, a jego źrenice wyraźnie powiększone. " - a nie przypadkiem otwarty? Chyba, że coś ominęłam i Raichu zarobił po drodze siarczystego plaskacza?
    "- Rai, rai, rai! - Pokemon ocknął się z transu i nie kryjąc swojego niezadowolenia zaczął rzucać oszczerstwa w swoim języku." - oszczerstwa to raczej coś w rodzaju kłamstw na czyjś temat, a nie przekleństw. Jakkolwiek jedno i drugie zbyt miłe nie jest, radziłabym jednak znaleźć troszkę inne słowo. Nie wiem, bluzgać albo kląć byłoby bardziej w kontekst.
    To tak wychodząc naprzeciw Twoim zapewnieniom, ze nadal chcesz pracować nad sobą i swoim stylem ;)

    Pozdrówki,
    Nath

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy