logo

II. Rebel lives for one night.

II. Rebel lives for one night.

            Nie spodziewałem się, że moje życie zmieni się tak diametralnie. Nie potrafię sobie wyobrazić tego, co będzie dalej. Co powinienem zrobić? Czemu w ogóle o tym myślę? Powinienem chyba już wyruszać?

            Boję się spełniać swoje marzenia, doskonale wiem, jak bardzo pragnę tej podróży. Mimo to, wolę się sabotować i siedzieć, niż działać. Cóż to bardzo śmieszne. Człowiek, który tak wiele osiągnął, który uznawany jest za jednostkę ambitną – rozkłada po prostu ręce.

            Zawsze wierzyłem i wciąż wierzę, że wszystko zależy od nas samych. Nasze wybory, nasze decyzje, to wszystko wpływa na jutro. A więc to my mamy władzę nad przyszłością.

            Nie ma to jak dojść do niepotrzebnej myśli, która nijak się ma do mojego lęku. Choć fakt, boję się nieznanego, boję się tego co przyniesie jutro. Tak szczerz, powinienem skupić się na możliwościach, a nie konsekwencjach. Czasem trzeba zerwać plaster z rany, żeby mogła się zagoić. Czas, żebym i ja zerwał swój plaster – szybko i bezboleśnie.

            Słońce pojawiło się na niebieskim sklepieniu. Oświetlało ono zielone korony drzew, które pokryte były jeszcze delikatną, srebrzystą mgłą. Pierwsze promienie słoneczne docierały do zarośli, budząc Metapody, które otwierały swoje wnętrze, wyzwalając majestatyczne Butterfree. Pozostały pancerz był idealną karmą dla Pinsirów. Ospałe Hoothooty maszerowały do swoich dziupli, a z gniazd wzbijały się w powietrze pomarańczowe Pidgeye.

            Kyle spał jeszcze w najlepsze, nawet budzik nie był w stanie przerwać mu snu. Jego organizm wciąż regenerował siły, po wczorajszym biegu i emocjonalnym uniesieniu.

            W końcu przewrócił się na prawy bok, otworzył leniwie oczy, spojrzał przed siebie na jedną ze ścian. Zrozumiał, że jest jasna. A biorąc pod uwagę, że jego pokój znajdował się od zachodu, to słońce musiało się znajdować już dość wysoko.

            Chłopak wzdrygnął się, odrzucając kołdrę na dół łóżka, po czym usiadł, opierając dłonie o kant łóżka. Oczami przemierzył cały pokój i wreszcie odnalazł zgubę, która powinna stać na stoliczku nocnym. Mały czerwony zegarek z dzwoneczkiem umieszczonym na jego szczycie, leżał właśnie na podłodze.

            Brunet złapał się za głowę, kiedy zobaczył, która była już godzina. Miał ponad pół godziny opóźnienia. Rozejrzał się nerwowo po pokoju. Zobaczył wczorajsze ubranie zarzucone niedbale na krześle, tuż koło drewnianego biurka. Podskoczył i stanął prosto.  Ruszył w stronę swojego stroju i szybko je ubrał. Chwycił także za grzebień i zaczesał włosy, tak by nic nie odstawało. Włożył jeszcze skarpetki i wychodząc, wkładał trampki, kuśtykając na jednej nodze.

            I znowu się zaczęło, jego wieczna gonitwa za czasem.

            Wybiegł z domu jak oparzony i pędził przed siebie na spotkanie z siostrą Joy. Teoretycznie, nie musiał się tak spieszyć, jednakże rodzice czuwali, a on nie mógł im opowiedzieć co się stało.
            Pędził do centrum pokemon ile tchu. Mijając malownicze domki, przed którymi stała społeczność Azalea Town, rozmawiająca o wczorajszych wydarzeniach, ciekawostkach o mieszkańcach i innych takich rzeczach, o których ludzi mogli rozmawiać, czekając na gazetę.

            Wreszcie Kyle dobiegł do białego budynku, z czerwonym logo. Wpadł do środka z impetem. Jak zwykle zastała go idealnie, lśniąca podłoga. Kyle dopiero po chwili zrozumiał, czemu zawdzięcza swój wygląd. Stawiając kolejny krok, w stronę lady wpadł w poślizg. Z trudem utrzymał równowagę, sunąć w stronę lady. W którą uderzył brzuchem, łamiąc się w połowie. Padł na ladę klatką piersiową.
- Co się dzieje? – krzyknęła przerażona kobieta, wychodząc zza lady.

            Jak zwykle miała idealne różowe włosy, spięte w kok. Niebieskie oczy przepełnione były optymizmem.
- Ach to ty, czy ty kiedyś chodzisz? – zaśmiała się różowowłosa.
Kyle podrapał się po karku i uśmiechnął się nerwowo.
- Zdarza się, rzadko, ale zdarza się – odpowiedział brunet, spoglądając na różowego pokemona, który na metalowym wózku wiózł, niebieskiego pokemona.
- Ach ta młodzież – skwitowała kobieta.

            Niebieski stworek wstał i ucieszył się na widok chłopaka. Może nie wiele wczoraj widział, jednak poznał znajomy głos, to był jego wybawca.
- Wiem, że nie podjąłeś decyzji, ale – powiedziała, wyciągając z pod lady czerwony przedmiot – zadzwoniłam wczoraj do profesora Elma. Ja wiem, że nie powinnam, lecz coś czuję, że jak się ciebie nie pchnie, to nie wyruszysz w podróż.
- Dziękuję, ale ja nie wiem. Nie powinienem sam wybrać się do New Bark Town?
- Może i powinieneś, ale chciałam załatwić za ciebie formalności. Tu masz swojego startera. – Wskazała na niebieskiego pokemona. – On i tak należy do ciebie, a z tego co wiem każdy chłopak chce zostać trenerem.
- Ale ja nie wiem czy mogę – powtórzył.
- Marzenia są najważniejsze, a ty kochasz pokemony, z tego co zaobserwowałam.

            Kyle’owi brakowało kontrargumentów. Chciał powiedzieć coś przeciw, ale sam miał podobne zdanie.
- Wiem – doparł krótko.
- Kyle wszystko będzie dobrze, musisz w siebie uwierzyć. Ja wiem, że początki są trudne, ale ty się do tego nadajesz. Sama nie wiem czemu cię przekonuję. Chyba tchnęła mnie twoja troska o tego pokemona. Chciałbym, żeby każdy trener taki był, dlatego proszę idź i spróbuj – tłumaczyła. Brunet starał się spoglądać w każdy możliwy punkt, byle tylko nie spojrzeć w niebieskie oczy, które były w stanie przekonać go.
- Chodzi o moich rodziców.
- Rodzice nie decydują o twoim przeznaczeniu. Wszystko jest w twoich rękach. A z tego co wiem, to nie chcesz siedzieć w domu.

            Kyle wzdrygnął się, słysząc ostatnie zdanie. Czy on miał wymalowane to na czole? Czy tak łatwo można było wyczytać jego lęki?
- Ale skąd?
- Znam takich jak ty. Ta troska, to wczorajsze spojrzenie. Pałasz dużą miłością do pokemonów. Powiedz szczerze, czy ta przygoda nie dostarczyła ci odrobiny adrenaliny? Takiego małego uniesienia, które przez chwilę było nieprzyjemne, tylko po to by zmienić się  satysfakcję? – Kyle skinął jedynie głową.
W rzeczy samej, to było przyjemne, kiedy spoglądał na zdrowego pokemona. Jego dotychczasowe życie, zdołało go na tyle znudzić, by zacząć go męczyć.
- Sam widzisz. Ja oferuję ci lepsze życie. Dlatego proszę. Weź pokedex, wypełnij ten formularz. – Podsunęła mu białą kartkę, która leżała na ladzie. – To wszystko, a potem wyruszysz w podróż. Możesz zawsze zacząć od Sali w Azalea Town.
- Nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję – wymamrotał, odbierając formularz.
- Nie ma za co.

            Kyle w przeciągu pół godziny zdołał wypełnić cały formularz. Zasadniczo musiał podać dane, które już znał zna pamięć. Wrócił z białym kwitkiem do kobiety, która wprowadziła dane do komputera, a potem coś nacisnęła na elektronicznym urządzeniu.
- I gotowe – powiedziała wesoło.
- Dziękuję!
- Pamiętaj o pokeballu. – Podała chłopakowi kulę. – I o swoim pokedexie. Pewnie uczęszczałeś do szkoły, to wiesz jak z niego korzystać.
- Tak, oczywiście.
- Powodzenia – pożyczyła mu różowowłosa.
- Dziękuję – odpowiedział i obrócił się na pięcie. – Dowidzenia – rzekł, opuszczając sterylne pomieszczenie.

Kyle z Poliwagiem stali już przed rodzinnym domem. Chłopak spojrzał na Poliwaga, wiedział, że do nie czas na ekscesy, a pokemon mógł doprowadzić do awantury. Teraz liczyło się zakończenie roku
- Wiem, że jesteś jeszcze nieprzyzwyczajony, ale muszę cię zamknąć. To dla naszego wspólnego dobra – rzekł Kyle, kierując czerwona kulę w stronę niebieskiego stworka, który podskoczył ochoczo. Czerwony promień pochłonął go i wciągnął do okrągłego przedmiotu.
- Tak będzie lepiej  - dodał pod nosem, biorąc ostatni głębszy wdech.

Wszedł przez białe frontowe drzwi. Ledwo je zamknął, a już w drewnianym korytarzu, o orzechowych ścianach, stała kobieta. Jej krucze włosy opadały na zieloną suknię, która zakończona była jasnożółtą koronką.
- Kochanie, gdzieś ty był? – zapytała z troską, poruszając nerwowo palcami, które spoczywały na jej boku.
- Przepraszam, biegałem – odpowiedział spokojnie.
- Ty masz zakończenie o dziewiątej. Już po siódmej, szykuj się. Śniadanie zjedz, ale najpierw to się umyj!
- Dobrze mamo – odparł i skarcony ruszył przed siebie.

Kąpiel nie trwała długo. W pokoju panował co prawda chaos, mimo to bez problemu odnalazł swój granatowy garnitur i czerwony krawat. Założył jedynie białą koszulę, a marynarkę wziął w rękę i zszedł na śniadanie.

W żółtej kuchni, o szarych płytkach, stał stół na środku pomieszczenia. Na jego środku znajdowała się sterta kanapek, a dookoła tej sterty rozłożone były cztery zestawy – talerz, nóż, widelec, łyżeczka i kubek z herbatą.
- Smacznego -  powiedziała kobieta, gdy zauważyła, że Kyle wreszcie zasiadł do stołu. – Emily! – krzyknęła za swoją młodsza córką, dla której poranna wstawanie było zmorą.
- Daj jej jeszcze pospać. Młoda jest – wycedził mężczyzna, siedzący przy stole. Pan Xavier Flamento uwielbiał delektować się smakiem kawy i gazetą, podczas śniadania. Niestety najczęściej nie mógł znaleźć spokoju, gdyż jego małżonka cały czas krzątała się po kuchni.
- Młoda, nie młoda. Ona też ma zakończenie, ma już siedem lat – mruknęła kobieta, mieszając coś energicznie  w garnku, który stał na pomarańczowej kuchence, tuż pod oknem, z którego widać było zielony ogród.
- Eh ta współczesna młodzież ma przerąbane – zaśmiał się mężczyzna, spoglądając swoimi niebieskimi oczyma w stronę Kyle’a, który uśmiechnął się blado. -  A ty co taki spięty?
- Ja spięty? – Kyle odłożył łyżkę, którą spożywał swoje owsiane płatki.

Xavier Flamento przyjrzał się mu uważnie. Jego syn był, aż nadto spokojny. Zazwyczaj mówił coś o tym co będzie dzisiaj robił, co go martwi. No i fakt, że bez oporu je owsiankę, z którą zawsze walczy.
- Nie, święty Mikołaj – zażartował.
- Wydaje ci się. Może to wszystko przez to całe zakończenie. Wiele osób wyrusza w podróż, to trochę smutne, że już ich nie zobaczę – odparł.
- Faktycznie. Philip Axaro wyrusza w podróż. Ciekawe jest tak dobry jak ojciec lub starszy brat. Wszyscy o tym trąbią w Azalea -  powiedział mężczyzna.
- A o czym tutaj nie jest głośno? – skomentowała kobieta.

- Zmieniając temat – wtrącił Kyle. – Co gdybym ja wyruszył w podróż?
- Kyle, chyba rozmawialiśmy na ten temat. Teoretycznie mógłbyś. Tego ci zabronić, nie możemy. Ale po co ci to? To życie na krawędzi, możesz nigdy nie odnieść sukcesu i zmarnować sobie życie, jesteś taki mądry – wytłumaczył mu ojciec.
- Dokładnie jesteś mądry, świetnie radzisz sobie z teorią. Trenowanie nie jest w twojej naturze – dodała matka.

Brunet poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Poczuł przez chwilę, jak staje się coraz słabszy. W końcu nie miał na nic wpływu. Taki się urodził i nie mógł zmienić swojego przeznaczenia, a przynajmniej tak myślał – do teraz.
- Tyle, że ja wyruszam w podróż – wypalił. Kobieta strąciła garnek wraz z jego zawartością, na szarych płytkach pojawiła się biała breja. Mężczyzna odłożył kubek i ściągnął palcami brwi.
- Co ty bredzisz? – zapytał ojciec.
- Wyruszam, wczoraj złapałem pokemona – mówił spokojnie. Miał przecież poczekać, ale nie potrafił tego znieść. Rodzice jak zwykle w niego nie wierzyli. A on już nie chciał, utwierdzać się w zdaniu, że jest beznadziejny. – To był przypadek, ale chcę wyruszyć. Przepraszam, nie zmienicie tego.

Kobieta roześmiała się. Xavier spojrzał na nią, dziwiąc się jej reakcji. Kyle też zwrócił na nią uwagę. Brunetka śmiała się, słysząc tę rozmowę.
- Kyle, ale ty jesteś zabawny – powiedziała. – Kochanie on nawet nie ma pokeballa, nie mógł złapać pokemona. Zgrywa się.
- Dostałem pokeball i złapałem pokemona – powtórzył. Ally – matka Kyle – poczuła, jak jej serce przeszywa błyskawica.
- Ani mi się waż wyruszyć!
- Dokładnie, masz plany, masz studia, masz przyszłość – wyliczał surowym tonem ojciec.
- I wy myślicie, że macie na to wpływ? – zapytał z ironią.
- Tak myślimy – powiedział stanowczo ojciec.
- Kochanie, ty się do tego nie nadajesz. Co ja mam ci poradzić. Jesteś inteligentem, nie podróżnikiem. Chciałabym cię wspierać, ale to głupota. Jesteś za dobry w tym co teraz robisz. U nas nikt nie podróżował. Tylko twój ojciec po pomarańczowych wyspach, ale tylko chwilę. Ty nie będziesz podróżować, bo się do tego nie nadajesz. Przepraszam, ale taka jest prawda. Chcemy cię chronić.
- Chyba krzywdzić – prychnął do matki i wyszedł, odkładając łyżkę do talerza.

Kyle wyszedł na zewnątrz, po chwili wrócił jednak do domu, gdyż uświadomił sobie fakt, że nie ma swojej marynarki.

W końcu oficjalnie opuścił dom, gdy był już przy białej, drewnianej bramce, zobaczył znajomą mu sylwetkę.  Blondynka szła dumnie w  jego stronę. Uśmiechała się do niego. Podobnie jak on ubrana była na czarno-biało. Krótka spódniczka, biała koszula i czarna garsonka.
- Cześć, Kyle – powitała go melodyjnym głosem. Jej zielone oczy rozbłysły, niczym fajerwerki w sylwestra.
- Cześć – powiedział mniej entuzjastycznie.
- Co się stało?
- Czy coś się musiało stać?
- Nie, ale znam cię - odpowiedziała, posyłając mu znaczące spojrzenie. Kyle wziął jedynie głęboki oddech.
- Po prostu chodźmy do szkoły, opowiem ci po drodze. 

Maszerowali chwilę przez osiedle, domków jednorodzinnych. Kyle zbierał myśli, a Alice co chwilę spoglądała w jego stronę. Sama musiała coś mu powiedzieć, lecz wolała zwlekać z tym jak najdłużej.
- Wyruszam w podróż pokemon – wypalił. – Wiem, że mówiłem coś innego, ale ostatnie wydarzenia…
- To świetnie! – wrzasnęła dziewczyna, podskakując w miejscu. Kyle posłał jej srogie spojrzenie. – Tak, tak, Alice uspokój się – zaśmiała się.
- Zdajesz sobie sprawę, że nasze drogi – przerwał, nie potrafiąc dokończyć.
- Nie do końca – odparła. – Widzisz. Ja też idę w podróż pokemon, co prawda ja będę koordynatorką. Ty pewnie chcesz zostać trenerem, co?
- Czekaj, czekaj – mówił, rozmasowując sobie przestrzeń pomiędzy oczami. – Jak to, ty wyruszasz?
- A no tak. Serio myślałeś, że matka i siostra koordynatorka pozwolą mi zostać w domu. Posłałyby mnie już osiem lat temu, gdyby nie ojciec, za co jestem mu wdzięczna. – Pomyślała o tym, jak bardzo bała się w wieku dziesięciu lat, że będzie musiała przemierzyć całe Johto.

Kyle przystanął tuż przed szkołą. Oparł swoje dłonie na kolanach, zupełnie, jakby się zmęczył.
- I kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? – rzucił w jej stronę. Alice przełknęła jedynie ślinę.
- Dzisiaj wieczorem. – Jej głos zadrżał, spojrzała badawczo w stronę przyjaciela, który machnął jedynie dłonią i ruszył dalej.

Uroczystość zakończenia minęła im stosunkowo szybko. Tłum uczniów mknął w stronę swoich klas. Kyle i Alice również poszli do swojej klasy, by tam odebrać swoje świadectwo, zrobić ostatnie grupowe zdjęcie i pożegnać się z każdym, a także podziękować wychowawcy.

Kyle, gdy tylko wyszedł z klasy, ruszył na koniec korytarzu, przy którym znajdowała się klasa Phillipa. Drzwi były uchylone wszyscy jeszcze świętowali. Kyle nie do końca wiedział, co chce osiągnąć. Nigdy nie przepadał za blondynem, ale wczoraj zobaczył jego inną naturę.
- Kyle? – Z pomieszczenia wyszedł Philip. Widząc bruneta zdziwił się nieco.
- Cześć – rzucił szybko.
- Cześć.
- Co ty tu robisz? – zapytał, nie chowając swojego zdezorientowania.
- Chciałem z tobą porozmawiać – odpowiedział, opierając się o marmurowy parapet.

Philip po chwili dołączył do niego, zajmując miejsce na parapecie. Podniósł się dłońmi i zajął wygodne miejsce.
- To o czym chcesz rozmawiać?
- Co ty na wspólną podróż – powiedział, bez dłuższego zastanowienia.
- A więc jednak zmieniłeś zdanie – ucieszył się Philip.
- Tak wczoraj, nawet złapałem swojego pierwszego pokemona – pochwalił się.
- To super.
- Więc, co ty na wspólną podróż.
- Nie – odpowiedział krótko. Kyle poczuł dziwne ukłucie, nigdy nie lubił, gdy ktoś odrzucał jego propozycje. – Nie, że mam coś do ciebie, czy że coś innego. Po prostu chcę podróżować sam, chyba jestem typem samotnika. Nic więcej – wytłumaczył.
- Ale…
- Przepraszam, potrzebuję samotnej podróży. Ty zresztą też, skoro tak szybko zmieniłeś zdanie. Powinieneś się odnaleźć, ja też – powiedział, po czym ruszył w stronę klasy. – Powodzenia Kyle!
- Dziękuję, powodzenia.


            Kyle nie zwlekła, po powrocie, przemknął przez salon, ignorując przy tym swoich rodziców. Ruszył do swojego pokoju, gdzie zaczął przygotowania. Wyrzucił wszystkie ubrania z  szafy i zaczął wybierać co powinien zabrać.  

            Nie zajęło mu to długo, ponieważ w swoją podręczną torbę nie mógł zbyt wiele zabrać. Musiał więc ograniczyć swój wybór. Wziął oczywiście podstawowe ubranie i jakieś na zmianę oraz bieliznę.

            Zszedł na dół i już był pod drzwiami, miał chwycić za klamkę, kiedy:
- Gdzie ty się wybierasz? – zapytała kobieta, widząc jak jej syn otwiera drzwi.
- Yyy… - Kyle przez chwilę przemyślał całą sprawę. Fakt, mógł ich okłamać i po prostu wyjść. Po czym oni przeczytaliby list, który on im zostawił. Mógł też po prostu powiedzieć im prawdę i stawić czoła problemom. – Wyruszam w podróż – wypalił, czując jak czas się zatrzymuje w jego głowie.
- Że co?! – warknęła kobieta, wytrzeszczając swoje oczy. – Że jak? Xavier!

            Mężczyzna czytał w spokoju swoją książkę, gładząc drugą ręką swojego Slowpoke’a po główce. Usłyszał wołanie swojej żony i ruszył, by zobaczyć, co też takiego się stało. Zobaczył jedynie swojego syna stojącego w progu i ukochaną żonę grożącą mu palcem.
- Nigdzie, nie idziesz młodzieńcze!
- Ależ idę – powiedział pewnie Kyle. Zasadniczo, było mu wszystko jedno, czy dostanie ochrzan, czy też nie.
- Tylko spróbuj! – pogroziła mu kobieta. – Xavier zrób, że coś.

            Mężczyzna wziął głęboki oddech. Spojrzał najpierw na swoją, potem na syna i pojął wreszcie decyzję.
- Jak chcesz, możesz iść, nie będę cię powstrzymywał, bo i tak cię nie powstrzymam, ale jest warunek. Musisz zakwalifikować się do srebrnej konferencji, jeżeli tego nie zrobisz wrócisz do domu i pójdziesz na studia, bez żadnego jęczenia. Jasne?
- Co, ty zwariowałeś! On nigdzie nie idzie! – warknęła Ally.
- Idzie, dajmy mu szansę. Skoro jest taki niezależny, to niech to udowodni – odparł Xavier.

            Kyle, na chwile zamarł. Mógł się zgodzić,. Zasadniczo, to nie miał wyboru. Jeżeli nie przystanie na ich warunki, a raczej ultimatum ojca, to nigdy nie spróbuje swoich sił. Z drugiej strony, tak mało osobom, udaje się dotrzeć do srebrnej konferencji, że i on nie dałby rady chyba.

            -Zgadzam się – powiedział po chwili, jego głos drżał. Wiedział, że jeżeli mu się nie uda, nie będzie mógł już nic zrobić i pozostanie mu podporządkować się woli rodziców.
- A więc możesz wyruszyć. Tylko proszę melduj się, co jakiś czas – powiedział mężczyzna, czując dumę.
- Jasne – odpowiedział Kyle.

            Pożegnanie  nie trwało długo, rodzice pożyczyli mu co prawda powodzenia, lecz nie było to szczere wyznanie.

            Chłopak czekał na skraju miasta, tuż przed wejściem do Ilex Forest. Korzystając z okazji wypuścił swojego stworka na zewnątrz. Nie chciał, by ten musiał gnieździć się w okrągłym pokeballu, skoro mógł z nimi podróżować.

            Alice niebawem pojawiła się niebawem w wyznaczonym miejscu. Dzięki czemu mogli wyruszyć w dalszą podróż, by zacząć swoją przygodę…

 ____
Rozdział edytownay

4 komentarze:

  1. Można powiedzieć, że najlepsze dopiero się zaczyna. Znów przyjemnie mi się to czytało. Od razu Goldenrod? będzie ciekawie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny post.Super,że tata Kyle się za nim wstawił i,że Kyle wyruszył w drogę.Mam nadzieję,że uda mu się dostać do ligi bo inaczej znów będzie gnić w swoim rodzinnym mieście.Szkoda,że Pihilip nie wyruszył nie wyruszył z Kylem i Alice.Ale za niedługo pewnie do nich dołączy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobrze się to czyta, zwłaszcza od momentu kiedy do Kyle'a dołączyła przyjaciółka. Mam nadzieję, że coś między nimi zaiskrzy :) Czytam dalej... :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Najpierw odpowiem Ci na komentarz zostawiony u mnie :)
    Całkiem możliwe, że Florian będzie wielbił Hannę niczym Mort króla Juliana, choć ona z pewnością nie będzie nim poniewierać. No, może czasem padnie tekst w stylu: "Florian, nie tykaj stopy!" xD. Ale przeważnie będą się tulić i zacieszać razem na różowym tle w chmurki i jednorożce ^_^
    Lediana bardzo lubię, głównie ze względu na te bycze, urocze oczęta :D Z atakami trochę gorzej, bo najlepiej, jak Pokemon uczy się ataków tego samego typu, co sam jest, a w grze nie ma zbyt bogatego wachalrza ataków robaczych i latających dla Lediana. Ale póki co w grze daje sobie radę, nawet często ma ciosy krytyczne :D
    W kwestii emulatora, sama już próbowałam Desmume, ale z jakichś powodów (zapewne mega hiper stary komp) mi w ogóle nie działa. Skorzystałam z drugiej porady i pobrałam Soul Silver Xenophobia i póki co działa dobrze. Oby działało cały czas, a nie tylko do Ecruteak jak poprzedni rom ._. Ale za radę i tak bardzo dziękuję ^3^
    A teraz rozdział.
    Pierwsze, co mnie uderzyło i wprasowało w glebę, to rzekoma zbędność serca. Jak to jest zbędne?! Chyba, że chodzi tu o serce w sensie emocje, które kierują człowiekiem, ale sam organ jest NIEZBĘDNY do życia! A może medycyna tak poszła do przodu, że serce zyskało swojego zastępcę? Nie słyszałam o niczym podobnym, więc będę gorąco bronić istotnej roli serca :D
    Wszelkie literówki zapewne wyłapiesz sam, kiedy, jak to wspomniałeś, weźmiesz się ostro za bloga we wrześniu. Większość rzuca się w oczy, więc nie będziesz miał większych problemów. Mogłabym to zrobić za Ciebie, ale głodna jestem, a wtedy myślę tylko o tym, żeby głód zwalczyć :P Więc tym razem Ci nie pomogę.
    Wielkie brawa dla Kyle'a! Raz, że (będąc znowu ubranym w dopasowane ciuchy) nie zginął po wykonaniu perfekcyjnego śliźgu w stronę siostry Joy (i przywitałby ją w stylu "Sup, babe?"), a dwa, że postawił się rodzicom (a w sumie matce, bo widać, kto nosi spodnie w tej rodzinie ;P) i wraz z maluszkiem Poliwagiem wyruszył w podróż. Na osłodę, widzę, dodano mu dla towarzystwa dziewczynę o rozpuszczonych włosach (błagam, muszę wiedzieć, jakie to są włosy rozpuszczone"na księżniczkę"), oczywiście koordynatorkę, no bo po co ma sobie słodka Alice brudzić łapki Poke-mordobiciem :P Ja tam bym ją przeciągnęła przez wszystkie osiem sal, żeby ta księżniczka za delikatna nie była ;) Nieważne, czy byłaby za, a nawet przeciw.
    Wkrótce zapewne przeczytam i obsmaruję... to znaczy skomentuję kolejny rozdział, więc szykuj się na ból. Do następnego!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy