I. True blue friend.
Jestem szczęśliwą osobą? Tak,
jestem szczęśliwy! A przynajmniej tak chyba czuję. W końcu czemu miałoby być
inaczej? Mam wszystko czego potrzebuję do szczęścia, a każdy cel który sobie
obiorę jest przeze mnie realizowany. Więc skąd tyle we mnie wątpliwości?
Może, dlatego, że kończę jutro pewien
rozdział w życiu, kończę szkołę, świat stoi przed mną otworem. Mimo to wciąż
czuję, że coś jest nie tak, czyżbym coś przeoczył? O czym nie chcę mówić, czemu
nie chcę sobie tego powiedzieć…
Szczerze powiedziawszy nigdy nie czułem, żeby to było moje życie. Wszystko
wygląda tak pięknie i idealnie, ale to nie jest mój świat. Najgorsze jest to w
tym wszystkim, że ja to widzę. Otoczka stworzona przeze mnie zaczyna zanikać, a
ja zderzam się ze wewnętrznym ja. Najgorszy jest fakt, że to dostrzegłem i nie
potrafię udawać, że ta otoczka błogiego życia, jest czymś realnym.
Marzą mi się
podróże, poznawanie nowych ludzi, nowych regionów, zwiedzanie baśniowych miejsc.
Duszę się, siedząc w Azalea Town, to miejsce mnie wysysa.
Chłopak przestał zapisywać słowa w swoim notesiku. Zamknął go i skierował swoje
spojrzenie, na okno, które znajdowało się po prawej stronie łóżka, na którym
właśnie leżał.
Za oknem dostrzec
można było magię zachodzącego słońca. Wielka pomarańczowa kula, zatapiała swój
dolny biegun w zielonym lesie Azalea Town. Nad nim unosiła się gromadka
Pidgeyów, sunąca gdzieś wesoło, po bladym już niebie.
Piękne, ciemnoniebieskie oczy chłopaka chłonęły widok zza okna. Jego oczy były
niezwykłe, miały barwę chmur, które zazwyczaj pojawiały się podczas sztormu.
Nie tylko były tak ciemne, ale także były zróżnicowane, co do odcieni niebieskiej barwy.
Kyle – bo tak się nazywał ów chłopak – przeczesał swoje krótkie, ciemnobrązowe włosy,
stawiając grzywkę do pionu. Na jego jasnej twarzy, pojawił się uśmiech.
Przygoda czekała!
Brunet nie należał do osób, które lubiły podziwiać, takie widoki przez okno,
czy też na zdjęciach. Dlatego też wstał z łóżka, założył swoje zielone
tenisówki i pomkną w stronę drzwi. Chwycił za klamkę i użył jej jako podparcia,
tak by móc zawiązać buty, unosząc jedną nogę ku górze. Tak, Kyle nie należał ani do osób cierpliwych, ani do pedantów. Co można był zaobserwować po jego
pokoju, w którym wszędzie leżały książki.
Azalea Town nocą było przepiękne. Mieniło się tysiącem barw. Brukowane uliczki
ciągnęły się przez centrum miasta, które nazywane było też „starym miastem”. W
tej dzielnicy nie brakowała starych latarni, w stylu lat dwudziestych ubiegłego
wieku. Czasami przez uliczki przejeżdżały też dorożki, zaprzężone w Ponyty.
Koło drewnianych ławek siedziały leniwe Slowpoki, które po mieście swobodnie
mogły się poruszać – w końcu to święte pokemony. Na samym środku miasta znajdował
się dwumetrowy, mosiądzowy pomnik – Slowkinga.
Miasto tętniło
życiem, w końcu był to koniec czerwca. Ludzie zaczynali swoje wakacje, a
malownicze Azalea Town, było jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc. W końcu
atrakcji nie brakowało. Można było zwiedzić słynną studnię Slowpoków, odwiedzić
Kurta – mistrza wyrobu pokeballi, czy też dla odważniejszych, przemierzyć Ilex
Forest.
Kyle nie należał do
typu osób, które uwielbiały spacer pośród nocnych latarni, wśród tłumu. Wolał
ciszę i spokój, dlatego poruszał się po obrzeżach miasta. Szedł prosto i dość
dynamicznie, wcale nie przypominało to wypoczynku. Cały on. Wiecznie w
pośpiechu. Na całe szczęście miał długie nogi. Był wysoki, ponad metr
osiemdziesiąt, miał sylwetkę atletyczną. Zawsze starał się dbać o swoje ciało, choć
nie uprawiał żadnego sportu. Po prostu lubił być w formie.
Odetchnął z ulgą, kiedy znalazł się na skraju lasu. Automatycznie zwolnił swój
chód i robił głębokie wdechy, tak by móc poczuć zapach lasu, który tak bardzo
lubił. Szum drzew i śpiew Hoothootów- jeśli można to tak nazwać – umilały mu
drogę. Przez chwilę zapomniał o swoim dylemacie i po prostu mknął przed siebie.
Znalazł się w swojej
ulubionej części lasu, która była jego azylem. Wielka polana rozciągła się pośrodku lasu, a w jej centrum znajdowało się małe jeziorko. Po prawej stronie
zbiornika wodnego znajdowały się głazy o gładkiej powierzchni, które Kyle’owi
służyły za ławkę. Dookoła wody znajdowała się niewysoka trawa, wśród której
przemykały wesołe Poliwagi i Oddishe, które zaczynały swój żywot.
Kyle spostrzegł coś
niepokojącego. Na jednym z kamieni siedział jakiś chłopak. Brunet postanowił
się do niego zbliżyć, by dowiedzieć się kto też śmie zakłócić jego spokój.
Na kamieniu siedział
wysoki blondyn, o długiej grzywce, która sterczała mu do góry. Ubrany był w
szarą kamizelkę z czarnymi paskami, która pokrywała częściowo błękitną koszulę.
Od szarych, dżinsowych spodni odchodziły czarne szelki. Kyle poznał tego
osobnika, znał go tak dobrze. Podszedł nieco bliżej, aby z nim porozmawiać,
choć nie przepadał za tym osobnikiem.
- Cześć, Philip – powiedział, gdy znalazł się w zasięgu wzroku blondyna.
- Cześć, Kyle – odpowiedział.
- Co tutaj robisz?
- Ja… hmm szukam inspiracji – powiedział blondyn, spoglądając na rozgwieżdżone
niebo.
- To jest nas dwóch – powiedział brunet i zajął miejsce obok blondyna.
Kyle nigdy nie miał
okazji, znaleźć się tak blisko znajomego ze szkoły. Zazwyczaj nie przepadali za
sobą. Kyle, to typowy ułożony kujon, zaś Philip, to typ szkolnego rozrabiaki,
za którym poleciała nie jedna kobieta. Philip zyskiwał dodatkową sławę, dzięki
swoim talentom aktorskim, które miał okazje wykorzystywać w czasie różnych,
szkolnych przedstawień.
Dopiero teraz brunet
dostrzegł czekoladowe oczy Philipa, które wypełniała pozytywna energia. Na jego
twarzy zawsze gościł uśmiech. Nawet teraz, kiedy był zamyślony, kąciki jego ust
skierowane były nieco ku górze. Był wysoki i szczupły, o delikatnej posturze.
Philip czuł się
nieco nieswojo, w końcu nigdy nie rozmawiał z Kyle’em, a wręcz uważał go za
nudziarza. O czym mógłby porozmawiać? W końcu on nie wyrusza w podróż, tylko
zamierza kontynuować edukację. Dla Philipa, to straszna wizja. On nie
potrafiłby wytrzymać, ani minuty dłużej w Azalea Town, choć kochał to miejsce.
Po prostu musiał wyruszyć, musiał zobaczyć świat, musiał się odkryć.
- Nad czym tak
dumasz? – zapytał Kyle. Nagle dostrzegł, ze coś żółtego poruszyło się na
kolanach Philipa. Mały, słodki, żółty stworek poruszał swoimi dużymi,
spiczastymi uszkami i wskoczył na Kyle’a, aby ubłagać pieszczoty. – To twój
Pichu?
- Tak – odpowiedział Philip, odwracając uwagę od poprzedniego pytania. –
Dostałem go od taty pół roku temu, znaczy się dostałem go jako jajko – poprawił
się blondyn. – Wykluł się jakiś miesiąc temu, dlatego jeszcze z nim się nigdzie
nie pokazywałem.
- Jest uroczy – oznajmił brunet, głaszcząc stworka po główce. – Wracając jednak
do pytania. Nad czym tak ambitnie dumasz? – ponowił pytanie. Philip skrzywił
się, nie lubił opowiadać o tym co go gryzie. Wtedy po prostu znikał. Znikał jak
najdalej od ludzi, tak by nikt nie pytał o bolesne doznania.
- O podróży, o przyszłości, o tym wszystkim – rzucał hasłami.
- Chyba każdy ma dzisiaj takie przemyślenia – stwierdził Kyle, spoglądając w
niebo. – Ty przynajmniej gdzieś idziesz, masz taką szansę, więc się ciesz.
Philip spojrzał się
w stronę znajomego, rzucając mu pytające spojrzenie. Czemu Philip ma szansę na
podróż, a Kyle nie?
- Przecież ty też możesz podróżować – oznajmił Philip.
- Tak, ale wiesz, chyba lepiej jest zostać. Wiesz o czym mówię. Edukacja jest
pewniejszą karierą, niż jakiś trener pokemon. Przynajmniej tak mówią rodzice i
przyznam szczerze, w jakimś stopniu ich popieram – przyznał niechętnie.
- Brzmisz bardzo przekonująco – stwierdził z nutką sarkazmu blondyn. – Z
drugiej strony właśnie tego się boję. Tej niepewnej podróży, a co jeśli mi się
nie uda. Wiesz jak to wygląda – Philip cedził szybko słowa. - Z pośród 200 osób
z naszego miasta i okolic 16 osób wyruszyło w wieku dziesięciu lat, po czym w
trakcie dalszej edukacji, którą podjęliśmy, kolejne 7 postanowiło przerwać
edukację i wyruszyć w podróż. Spośród tych osób, które pozostały jutro jakieś 9
osób zapewne zrobi to samo. Co daje nam ponad 10 % liczy początkowej, z czego
tylko 30% osiągnie z nich jakiś sukces w podróży, co daje około 10 osób,
spośród powiedzmy 30, które wyruszyło – trajkotał jak najęty, wyliczając
wszystko. Kyle był naprawdę zaskoczony tak fachową statystyką.
Kyle co prawda znał
te liczby i to chyba go bardzo demotywowało. Wolał więc postawić na pewną
kartę, niż grać w ciemno. W końcu przed nim była świetlana przyszłość. Miał
zdane dobrze egzaminy, miał dobre oceny. Nic tylko kariera naukowa. Kolejne
lata życia w laboratorium, z pokemonami.
- Philip nie martw się tym. Wiem, że to jest straszne i doskonale cię rozumiem.
Zresztą jak zauważyłeś ja się tego boję. Zważ tylko na jedno. Jesteś odważny, a
do takich świat należy. Masz szansę podróżować, ba masz nawet już pokemona. Po
co masz gnić w tym mieście, czy w każdym innym? Nie kręci cię to, tak jak mnie.
Chodzi mi o naukę rzecz jasna. Więc po co masz się marnować?
- Masz rację, ale mimo wszystko…
- Nie ma ale – przerwał Kyle. – Idź, bo możesz, idź, bo wiesz, czego chcesz. Ja
niestety nie mam pojęcia, co też mógłbym robić. Chyba – dodał niepewnie.
- Może i wiem co robić, co nie zmienia faktu.
- Że to jest ciężki orzech do zgryzienia? – dokończył Kyle, a Philip zdołał
jedynie skinąć głową. – Tak, ale warto jest się poświęcić marzeniom. Pamiętaj o
tym.
Philip uśmiechnął
się pod nosem. Poczuł, jak wracają do niego wszystkie siły. Wciąż się bał, lecz
pragną wyruszyć, bo zobaczył więcej opcji, niż zagrożeń.
- Dzięki – powiedział nieśmiało. – A ty czemu nie chcesz wyruszyć? Albo czemu
sobie zabraniasz?
- Ja? Niczego sobie nie zabraniam – odparł Kyle.
- No pewnie, że nie – odpowiedział z ironią. – Mówisz o podróży z taką pasją, a
tymczasem wolisz zostać w domu i niech zgadnę. Wypełnić wolę rodziców?
- Może i tak jest – przyznał niechętnie Kyle. – Jestem dziwnym typem.
- Mam się bać. To ten moment, w którym okazujesz się być seryjnym mordercą? –
zadrwił Philip.
- Nieee- przeciągnął złośliwie brunet. – Ja nie mam żadnych niecnych zamiarów.
- Dobra teraz, to ja się boję gwałtu – zaśmiał się ponuro Philip.
Zerwał się delikatny
wiatr, który zaszeleścił liśćmi drzew. Niebo stawało się coraz to pełniejsze,
przez pojawiające się kolejne gwiazdy. Chwila płynęła, a dwóch znajomych
odnajdywało ze sobą wspólny język.
- A pamiętasz, tą imprezę u Katy – zaczął Philip, wspominając urodziny swojej
siostry.
- Tak, to było tak dawno.
- Bez przesady, nie jest taka stara, minęło dwa lata – zaśmiał się. – Swoją
drogą, czy ty i Alice coś ze sobą kręcicie – zapytał zaintrygowany.
- My? Nie, ależ skąd. To taka przyjacielska więź, ona jest dla mnie
jak siostra, a z siostrą trudno o – nie skończył, gdyż kwestia była dość jasna.
- Wszyscy twierdzą inaczej.
- Kocham plotki – westchnął Kyle, spoglądając na jezioro, w którym odbijał się
blask półksiężyca.
- Wiesz, ja chyba
będę się już zbierać. Chciałem się jeszcze spakować. W końcu jutro, zaraz po
zakończeniu roku wybieram się w podróż. Przydałoby się spakować. To nie jest takie
hop siup – oznajmił Philip, po czym wstał. – Chodź mały pieszczochu – rzucił do
swojego żółtego stworka.
- Dzięki, za rozmowę – rzucił Kyle.
- Nie ma za co, a jeśli chodzi o twoje nastawienie do marzeń. – Chłopak wyciągną
czerwoną kulę z kieszeni. – To masz i zastanów się nad tym dwa razy. Może uda
ci się jeszcze coś złapać. – Rzucił przedmiot do bruneta, który bez problemu go
złapał.
- Dzięki, ale nie mogę tego przyjąć – powiedział Kyle, patrząc na
biało-czerwoną kulę.
- Niby czemu nie możesz? To jest mój akt podziękowania.
- Za co?
- Za to, że mnie wsparłeś. Dzięki, naprawdę potrzeba było mi z kimś pogadać –
odpowiedział. – Przyznam, że z Toba mi się dobrze rozmawia. Nie mówisz tych mdlących
tekstów, w stylu : „będzie dobrze” , „uda się zobaczysz”, „kto jak nie ty”.
Zastanawiam się czasem, czy ludzie rozumieją te porady.
- Myślę, że to jest coś w stylu: „mam to gdzieś, ale chcę być dobrym
przyjacielem”. Wiadomo prawdziwych przyjaciół ma się niewielu – wytłumaczył Kyle,
a Philip skinął jedynie głową i obrócił się na pięcie by ruszyć w stronę
miasta.
Kyle wstał i
krzyknął za nim:
- Co nie oznacza, że przyjmę od ciebie ten podarunek.
- Przyda ci się – mruknął Philip, nie zatrzymując się.
- Do czego?
- Złapiesz sobie jakiegoś pokemona i wyruszysz w tę podróż. – Blondyn zatrzymał
się, by przemówić do swojego znajomego. – Wiem, że teraz jeszcze tego nie
rozumiesz. Ale Kyle, na litość Arcuesa, ty chcesz podróżować, chcesz być
trenerem pokemonów. Zrozum to wreszcie, a nie katuj się poleceniami twoich
rodziców. Po prostu idź w tą cholerną podróż i zabaw się – powiedział stanowczo.
– Zobaczysz jak będzie, bo wątpię, żebyś miał ochotę kontynuować edukację. Ale
hej, mogę się nie znać – zaznaczył Philip, choć był pewien swojego zdania w tej
sprawie. – Na razie – rzucił i zniknął za konarami drzew.
Brunet pozostał na
polanie i dumał nad tym co dalej. Faktycznie mógł się udać w podróż. Doskonale
znał konsekwencje tego występku – tak przynajmniej odebraliby to jego
rodzice. Gdyby udał się w podróż, na
pewno rodzice, by go nienawidzili, do tego miałby marne szanse na odniesienie
sukcesu. A przecież, aby odzyskać łaskę u rodziców, musiałby tego dokonać.
Zostając jednak w Azalea Town, albo nawet wyruszyć do miasta akademickiego, nie
leżało mu zbyt dobrze. To kolejne lata w tym samym miejscu, bez szans, bez
perspektyw na przygodę. A jemu marzyło się trochę spontaniczności. Czegoś
nieprzewidywalnego, a nie kolejne proste zadanie, prosty cel, któremu i tak
potrafił sprostać.
- Czemu muszę decydować? – powiedział pod nosem. Zdecydowanie łatwiej
było mu jeszcze dwie godziny temu, gdzie myśl o podróży, była jedynie dziecinną
zachcianką, a on miał już poukładaną przyszłość.
Kyle obracała
jeszcze przez chwilę swój czerwony pokeball w dłoni, gdy usłyszał szelest
trawy. Coś biegało w gęstej trawie, otaczającej jeziorko. Chłopak nie robił
sobie nic z tego. Oczywistym było, że to jakiś dziki Oddish, który zaczyna
swoje nocne ekscesy, albo wracający Poliwag, który nie zdołał jeszcze zasnąć.
Spokój zakłócił
pisk, który dobiegał z zachodniej części polany. Coś piszczało coraz donośniej,
słychać też było jakieś mruknięcia i odgłos plasknięć. Kyle wstał na równe nogi
i rozejrzał się po okolicy. Serce waliło mu jak oszalałe. Matka często
powtarzała mu, żeby nie zapuszczał się w takie okolice o tej porze, bo kiedyś
zje go jakiś dziki pokemon.
Kyle stojąc na
kamieniu, obserwował uważnie okolicę. W poszukiwaniu źródła nieznośnego dźwięku.
Zobaczył tylko ruszającą się trawę i niebieskie kulki, który czmychały w stronę
lasu. Chłopak podbiegł w tamtą stronę, widząc, że coś rusza się jeszcze w kępie
trawy.
Dotarł do miejsca
zajścia i ujrzał małego niebieskiego pokemona o białym brzuszku, z czarną
spiralą. Niebieska, błyszcząca skóra pokemona była miejscami fioletowa i
matowa. Co oznaczało, że stworek odniósł jakieś rany, gdyż czerwona krew
nadawała jego skórze taką barwę. Stworek delikatnie podrygiwał, lecz miał
zamknięte oczy, na pewno go to bolało.
Kyle wziął go na
ręce i zaczął biec przez las. Adrenalina zaczęła się uwalniać, dzięki czemu
jego organizm był zdolny do większego wysiłku. Chłopak mknął pośród drzew, nie
patrząc pod nogi. Na całe szczęście udało mu się uniknąć prawie każdego
korzenia, który wystawał ponad ziemię. Rzecz jasna czasami stuknął czubkiem
buta w drewna, tracąc chwilowo równowagę, lecz zawsze udawało mu się powrócić
do pionu, zanim upadł na ziemię.
Z minuty, na minutę było
mu ciężej. Szybkość powoli się zmniejszała, a pokemon dalej pojękiwał i to
coraz ciszej. Chłopak wiedział, że musi przyspieszyć i zadbać o pokemona, aby
ten nie odczuwał każdego wstrząsu. Wyciągnął czerwoną kulę i pochwycił
pokemona. Kula nawet nie mignęła na czerwono, po prostu zastygła, co oznaczało,
że pokemon został złapany.
Wreszcie znalazł się
w mieście, ciężko dysząc. Oparł się o kolana, by zrobić jeden głębszy wdech.
Kiedy nabrał siły, ruszył ponownie. Ludzie patrzyli się na niego jak oszołoma. Choć
zdarzali się tacy, którzy mieli ochotę zapytać, co się stało, widząc zmartwioną
twarz bruneta.
Jego sztormowym
oczom ukazał się biały budynek z czerwonym dachem i upragnionym, czerwonym,
neonowym napisem „Centrum pokemon”. Przystanął na chwilę przed wejściem, by
złapać głębszy oddech i ruszył w stroną szklanych drzwi, które rozsunęły się
automatycznie.
Wewnątrz prawie
nikogo nie było, może dwóch trenerów i nikogo więcej. Kyle spojrzał w stronę
lady, przy której nie było osoby, której tak szukał. Po chwili różowowłosa
kobieta, w białym fartuchu, z czapeczką na głowie z czerwonym plus wyłoniła się
zza białego filaru. Stanęła przy ladzie i uśmiechnęła się w stronę chłopaka.
Kyle ruszył prędko,
po kremowych płytkach, wypolerowanych na błysk.
Ściany też były idealnie białe, a ich efekt potęgowało dość mocne
światło, które wychodziło z prostokątnej lampy, znajdującej się na suficie.
- Dobry wieczór. W czym mogę służyć – powiedziała melodyjnym głosem kobieta.
Kyle zawsze zachodził w głowę, jakim cudem kobiecie udaje się zachować ten
spokój.
- Dobry wieczór. Pro.. Proszę o pom… pomoc. Tutaj, ma… mam Poliwaga. – Podał kobiecie
pokeball, dysząc przy tym.
- Co się stało? – zapytała siostra Joy, chcąc zrobić szybki wywiad, aby mogła
pomóc Poliwagowi.
- Nie wiem, znalazłem go na łące i go przyniosłem. Zamknął go w pokeballu, żeby
ułatwić mi transport. Mały jest pół przytomny, został najwyraźniej pobity, gdyż
ma dużo siniaków i nie ma zewnętrznego krwotoku – opowiedział szybko Kyle.
- Dziękuję, zajmę się tym natychmiast – odpowiedział mu ze swoim stoickim
spokojem. Choć fakt z jej twarzy zniknął
uśmiech.
Kyle wreszcie miał
czas żeby odpocząć. Udał się więc do jednego ze szklanych stoliczków, które
znajdowały się w centrum pokemon. Usiadł na skórzanej sofie i czekał. Może
powinien po prostu iść do domu, ale zżerała go ciekawość. Co też się stanie z
maluchem, czy udało się mu pomóc? A może cały jego wysiłek poszedł na marne.
Wszystkie te
rozmyślania, odciągnęły Kyle’a od faktu, że złapał Poliwaga do pokeballa. To oznaczało,
że stał się jego trenerem.
- To niemożliwe – mruknął pod nosem, kiedy zrozumiał co się stało. – To taki mały podarunek od losu? Czy znak?
Mam niby wybrać podróż? Nie, to byłoby zbyt proste. Wypuszczę Poliwaga, jeśli
tylko przeżyje, to byłoby trochę nie fair. – pomyślał.
Na odpowiedź nie
musiał długo czekać. Siostra Joy przyszła ponownie do lady, aby wyczekiwać
kolejnych trenerów pokemon. Kyle oczywiście nie czekał. Ruszył w jej stronę,
aby dowiedzieć się w jakim stanie, był mały pokemon.
- I jak Poliwag? – rzucił bezpośrednio.
- O jeszcze tu jesteś? – zdziwiła się siostra Joy. Rzadko widywała tak
opiekuńczych nastolatków. Zdarzali się tacy, co podrzucali chore pokemony, ale
na tym kończyła się ich misja. – Poliwag dobrze, jutro będzie zdrów. Rozumiem,
że nie jesteś jego trenerem? – upewniła się siostra Joy.
- Nie, złapałem go tak tylko. Jutro chcę go wypuścić.
- Szkoda, czuję że byłbyś dobrym trenerem – powiedziała.
- Ach, te znaki – mruknął pod nosem Kyle.
- Co?
- Nie, nic – odparł, kręcąc głową.
- Proszę przemyśli jeszcze
sprawę Poliwaga – zaczęła ni stąd, ni z owąd. – Byłbyś świetnym trenerem, a ten
maluch potrzebuje kogoś kto go ochroni. Wiem, że wolność jest fajna, ale dla niego
jest niebezpieczna. Może mógłbyś się nim zająć. Nie, że nalegam – poprawiła się
różowowłosa. – Po prostu czuję, że pasujecie do siebie.
- Rozumiem. Ja po prostu nie wyruszam w podróż pokemon, a nie wiem co miałbym
zrobić z tym maluchem na studiach – odparł.
- Moim zdaniem powinieneś wyruszyć. Na studia zawsze jest czas – powiedziała, uśmiechając
się przyjaźnie. Kyle nie odpowiadał nic. Doskonale wiedział, że w głębi pragnie
tej podróż, ale po co niszczyć utopię, w której żył? – Tak czy inaczej –
zaczęła siostra Joy, widząc że nic nie wskóra. – Przyjdź po niego jutro rano.
Przynajmniej go wypuść sam na wolność. Masz do tego prawo.
- Dobrze, przyjdę – powiedział Kyle.
Opuszczając centrum
pokemon, bił się ze swoimi myślami. Z jednej strony chciał tej podróży, ba miał
już swojego pierwszego pokemona, więc wystarczyło udać się w podróż. Z drugiej
zaś strony, rodzice na pewno spojrzeliby na to krzywo. Nie mówiąc nic, o
niepewnej przyszłości, która go czekała.
Dylemat ten męczył
go jeszcze w domu, udało mu się zasnąć około godziny pierwszej. W końcu jutro
musiał wcześnie wstać i podjąć ostateczne decyzje. Bo jak dobrze wiedział,
czasami nie ma odwrotu i trzeba chwytać każdą szansę, którą los nam zsyła.
_____________________________
Re. edit
Witam, jak się podobał pierwszy rozdział? Tak wiem, szału nie ma, a styl pozostawia wiele do życzenia. Niestety chyba nie mam talentu pisarskiego, ale po prostu lubię pisać, wiem, że jest źle, lecz są tacy co lubią śpiewać, a cóż. Także ja tym świętym prawem pozwalam sobie pisać ;)
Co do samej treści opowiadania, przyznaję, że długo się głowiłem o czym by tu pisać, ale mam ochotę pisać o czymś co odskakuje od rzeczywistości. Kiedyś napisze się coś poważniejszego, choć postaram się żeby to też nie była tylko taka bajkowa podróż.
Nad grafiką trochę posiedziałem, większość to moja ręka, poza oczywiście rysunkami postaci. Za to odpowiedzialny jest deviantart.
Każdą z pod stron uzupełnię i postaram się pisać na bieżąco, w miarę jak mi studia to umożliwią. Teraz miałem przerwę więc zdołałem napisać już drugi rozdział, może zabiorę się nawet za trzeci, bo wciąż czuję niedosyt, a pewnie potem przez tydzień nic nie zrobię.
Pozdrawiam!
Ten rozdział bardzo mi się spodobał, chłopak niemalże wciągnięty przez większość, przez system, zamierza wyruszyć w podróż (przeczytałem dopiero 1 rozdział, ale myślę, że do tego dojdzie) takie coś serio może się podobać. Twoja opinia o sobie jest niepoprawna, stworzyłeś świetne opowiadanie z pewnością przeczytam resztę rozdziałów. Pisz tak dalej ! ;) A tak btw. trzeba się polecić, luknij na moje opowiadanie jeśli będziesz miał czas xD http://michcioxblog.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńSuper rozdział!Kyle faktycznie powinien iść za głosem serca.Ja np. chcę być weterynarzem,a nie rozdawać ulotki: - ) Sredecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKyle, Ty nażelowany, w dobrze dopasowanych spodniach, wysportowany chłopcze! Olej to, co sobie ludzie myślą i wyruszaj w podróż, ale migiem! Wiesz przecież, że i tak to nastąpi, bo o to chodzi na Poke-blogach, by ich bohaterowie podróżowali i mieli ciekawe przygody. Pakuj czarny notes (Toma Riddle'a), Poliwaga i zapas żelu w tornister, jutro wyruszasz!
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, zawsze mnie rozczulała ta troska głównych bohaterów o ranne Pokemony, które autorzy Poke-blogów najpierw brutalnie sponiewierają, żeby tylko ich postać miała na start jakiegoś nietypowego stworka, a nie jak to w grze bywa, że otrzymują startera od profesora. No przecież to byłoby zbyt oczywiste i za proste.
Trochę czytałam ten rozdział z bólem, jak co i rusz wyżerały mi oczy jakieś błędy. A tu brak przecinka, a tu przecinek zbędny, a tu błąd otrograficzny, a tu sztucznie brzmiące zdanie, już nie mówiąc o niewyjustowanym tekście. Ale co ja się odzywam, pisać każdy może :P A ja zawsze i każdego się czepiam, jeśli chodzi o błędy w pisowni. Jakbyś chciał, mogę Ci wskazać, co było nie tak, jeśli byłbyś zainteresowany korektą rozdziału.
Jak obiecałam, tak zaczęłam czytać Twoje opowiadanie :D A teraz wracam mielić trzeci rozdział. Powodzenia w dalszym pisaniu. Skoro sprawia Ci to przyjemność, rób to dalej, choć poleciłabym Ci częste zaglądanie do słowników ;)
Gdzie, jest błąd? Możesz napisać. Przyznam, że ten rozdział był pierwszy po mojej kilku letniej nieobecności. A błędy sypię tylko przypadkiem. Niestety na początku nie miałem ochoty i siły by to sprawdzać. Także, mogłem się tego dopuścić.
UsuńMoże niepotrzebnie się wtrącam, ale chyba trochę zbyt hmm... "Ofensywny"? ten twój komentarz. Skoro mi się dziwnie zrobiło czytając go to co dopiero Kyle'owi. Zakończę na tym, bo pewnie tylko wyolbrzymiam, ale poczułem twoją małą niechęć do tego opowiadania. Pewnie zrobię z siebie głupiego publikując to, ale czemu by nie :P.
UsuńOficjalnie: Post przekroczył 300 wejść, dziękuję ;)
OdpowiedzUsuńTo jest świetne! Ostatnio zaczęłam grać w Pokemon Go, i na nowo obudziła mi się dawna pasja do tych stworzeń. Szukałam dobrych i sensoenie napisanych opowiadań, i znalazłam te blog. Powiem szczerze, że już mi się podoba. Historia jest zakończona, czyli nie pozostało mi nic innego jak przeczytać.
OdpowiedzUsuń