logo

Chapter III: The importance of being Caroline


Muzyka do rozdziału >>posłuchaj<<
Chapter III: The importance of being Caroline

- Pamiętaj, dasz sobie radę. Nawet nie wiesz, jaki jestem z Ciebie dumny - powiedział mężczyzna o burgundowych włosach, z dość wyraźnym przedziałkiem po lewej stronie.
- Tato, ale ja nie wiem czy dam sobie radę – mruknęła dziewczynka ze spuszczonym wzrokiem. – Boję się – powtórzyła. Mężczyzna uśmiechnął się i pogładził ją po ramieniu.
- Będzie dobrze – zaśmiał się. Dziewczynce nie było do śmiechu. – Caroline jesteś wyjątkowa – powiedział na zakończenie, po czym ponaglił ją dłońmi. Obrócił ją, a potem pchnął, niczym matka pisklę z gniazda.


***

             Caroline szykowała się  na swój wielki dzień. Co prawda nie miała pewności, że dzisiaj zdobędzie upragnioną piątą wstążkę, jednak pozwoliła sobie w to uwierzyć. Przez osiem lat swojej podróży nauczyła się, że czasem samo nastawienie wystarczy.

            Przeczesywała swoje rude pasma włosów, wykonując przy tym krótkie i dynamiczne ruchy. Odcinek po odcinku. Dzięki czemu włosy wyglądały, jakby zwiększyły swoją objętość.

            W czasie gdy koordynatorka siedziała przy stoliku i dbała o swoją urodę, Wigglytuff krzątał się po pokoju i sprzątał wszystko, co dziewczyna zdołała rozrzucić. Różowy pokemon miał obsesję na punkcie czystości, podobnie jak matka Caroline. Dziewczyna niestety nie była pedantką. Co więcej lubiła czasem mieć swój chaos, ale jak to powtarzała, do czasu.
- To słodkie, że po mnie sprzątasz – skomentowała Caroline, obserwując swojego pokemona w odbiciu. Na początku tej znajomości, nie potrafiła tego znieść, że ktoś koło niej skacze. Uwielbiała samodzielność, a Jigglypuff – jeszcze wtedy – odbierał jej to co najcenniejsze. – Dziękuję – dodała, uśmiechając się do stworka, który wymamrotał coś pod nosem i dalej uklepywał poduszkę.

            Dziewczyna była już prawie gotowa. Zostało tylko ubranie. Miała na sobie swoją czarną koszulkę na ramiączkach i krótkie dżinsowe szorty, które zwykła nosić.
- Idziemy po naszych starych przyjaciół – rzuciła hasłowo do swojej przyjaciółki i uchyliła drzwi. Spojrzała się jeszcze raz w progu na swoją podopieczną, która przyglądała się każdemu elementowi w pokoju. – My tu jeszcze wrócimy – ponagliła.

***

            - Boję się – powiedziała ponownie do swojego różowego pokemona. – Musimy iść do profesora Bricha, a to kawałek drogi, a co jeśli się zgubimy? – Mały różowy pokemon doskoczył do twarzy rudej dziewczyny i zadał jej kilka celnych ciosów, za pomocą podwójnego klapsa. Dziewczynka uśmiechnęła się. – Tak muszę wziąć się w garść. Masz rację! – powiedziała nieco pewniej.

            Przed nimi czołgał się mały czerwony robak z białym rogiem na czubku. Zatrzymał się i obrócił swoją głowę w stronę dziewczynki i przyjrzał się jej swoimi czarnymi oczkami.
- To jest Wurmple! Szkoda, że nie mam pokedexu, ale na całe szczęście tata dał mi dwa pokeballe. A Wurmple ewoluuje w Beautifly’a. A ten pokemon jest niebiańsko piękny. Oczywiście nie piękniejszy od ciebie – dodała, widząc jak różowy pokemon puchnie ze złości. – A teraz nie marudź i podwójny klaps! – nakazała. Czerwony owad widząc co się szykuje, zesztywniał i zaczął uciekać.

            Caroline położyła dłoń na klatce piersiowej. Ten widok ją przeraził.
- Stój Jigglypuff. On się boi, nie możemy tak zrobić. – Podeszła w stronę robaczka, który tulił się do drzewa. – Nie bój się, nie chcę cię skrzywdzić. Chcę się tobą zaopiekować – powiedziała wesoło. Wyciągnęła kilka pokechrupek. Wurmple od razu, gdy poczuł zapach jedzenia, przekonał się do trenerki. – Chciałbyś do nas dołączyć? – zapytała, a pokemon skończywszy posiłek, zamruczał wesoło. – To świetnie. Wskakuję na ramię. – Przybliżyła dłoń do małego czerwonego stworka, który wchodził po jej ręce. Dziewczynka zaśmiała się, czując chłodny śluz, który zostawiał stworek. Łaskotało to ją.

***

- Tak tato, będę pamiętać – mruknęła. – Mama wróciła? – zapytała, licząc że odpowiedź, będzie negatywna.
- Tak wróciła, ale znasz ją, już jest czymś zajęta – odparł ojciec wzdychając.
- Tak czy siak, nie zawiodę cię – powiedziała. Zasadniczo, to już zawiodła ojca, gdy podjęła się udziału w pokazach. Xavier nie komentował tego, w końcu córka dla niego wyruszyła w podróż wbrew swojej woli. Stała się jego synem, którego nigdy nie miał dane wychować.
- Na pewno dasz sobie radę – powiedział spokojnie. Caroline to w nim lubiła, że odnajdywała w nim ostoję spokoju. Choć nie raz ich relacje ulegały zniszczeniu.

            Dziewczyna pożegnała się ze swoim ojcem i ruszyła z powrotem do swojego pokoju, w którym zastała blondyna, siedzącego na swoim łóżku. Chłopak zdejmował właśnie swoje czarne trampki.
- Philip! – krzyknęła. Po czym się uspokoiła. Ta reakcja z całą pewnością wywołała u niego falę pytań. – Cześć – dodała nieco ciszej.
- Cześć. Ty wiesz, że my mamy razem pokój? – zapytał lustrując ją.
- Tak – odparła i przyjrzała się chłopakowi. Jego blond włosy, nie były idealnie zaczesane jak zawsze. Wręcz rozchodziły się w każdą możliwą stronę. Pod oczami miał sińce, a jego jasna cera była teraz blada. – Gdzieś ty był? – zapytała, spostrzegając brak kilku guzików u koszuli.
- Ćwiczyliśmy z Pikachu – powiedział naturalnie.
- Jasne. – Dziewczyna przewróciła oczami.
- Tak było – dodał wyższym tonem.
- I co spadliście z klifu? Swoją drogą, gdzie jest Pikachu? – zapytała, szukając żółtego stworka.
- U siostry Joy musiał odpocząć po treningu – zmyślił. Fakt zapomniał o odebraniu żółtego stworka, którego zostawił wczoraj po walce z Jasmine.

            Caroline wypuściła tylko powietrze ze swoich płuc i kontynuowała swoje przygotowania. Dała znać jasno Philipowi, że nie ma czasu, ani siły się z nim użerać. Sam chłopak poczuł ciężar na klatce piersiowej. Zupełnie jakby zrobił coś złego.
- A jak przygotowania? – zapytał, wstając. Ruszył w stronę swojej torby i zaczął grzebać po ubraniach.
- Całkiem dobrze. Po co ci szczoteczka do zębów? – spytała, widząc żółty przedmiot w ręku chłopaka.
- Idę się umyć, trochę się spociłem podczas tego treningu. – Caroline na chwilę zamarła, spoglądając na swoje odbicie. Miała już coś powiedzieć, ale sobie darowała.
- Mam nadzieję, że się wyspałeś – powiedziała z troską. To jedyne na co ją było stać.

***

            - Ach to Caroline Mclone. Córka pana Mclone. Wiesz, że razem zaczynaliśmy podróż? Twój ojciec wybrał Treecko, a ja Mudkipa. Co za piękne czasy. Na całe szczęście dołożyłem mu parę razy – powiedział dumnie, kładąc dłoń na klatce piersiowej.
- Z tego co mi tata opowiadał, przegrał pan z nim w lidze – odpowiedziała mała dziewczynka, nieświadoma tego co właśnie zrobiła. Mężczyźnie zrzedła mina i ruszył zgarbiony w stronę maszyny o szklanej kopule. Na metalowym blacie leżały trzy czerwone kule.
- Proszę Caroline. Możesz wybrać sobie jednego pokemona – mówiąc to spojrzała na Jiglypuffa i trzymanego przez dziewczynkę Silcona. -  Widzę, że masz mocny start – dodał.

            Dziewczynka popatrzyła się na kulki i obracała je za pomocą czerwonych strzałek, które znajdowały się na panelu, który sterował maszyną. Do panelu wbudowany był monitor, dzięki któremu dziewczyna miała podgląd na to, jaki pokemon znajduje się w czerwonej kuli.
- Wezmę tego – wskazała palcem na obraz pomarańczowego kurczaka.
- Czemu mnie to nie dziwi. – Profesor uśmiechnął się, po czym podał kulę, która okazała się być czerwono-biała. – Jak już wiesz, jest to Torchick. Pokemon typu ognistego.
- Przyznam, że dlatego go wzięłam. – Brich posłał jej pytające spojrzenie. – Pokemony typu ognistego są rzadkie do schwytania w dziczy. Tych pokemonów jest naprawdę mało. A taki typ przyda się mi z pewnością w dalszej podróży. Choć tata przekonywał mnie do Treecko, bo pierwsza sala, do której mnie wysyła jest kamienna – wytłumaczyła.
- Jesteś wyjątkowa – przyznał Brich. – Mam nadzieję, że ci się powiedzie.
- Też bym tak chciała. – Dziewczyna mówiąc to, nie wiedziała, że wiedza to nie wszystko. Faktycznie miała wszystko poukładane. W końcu od dwóch lat, była wręcz terroryzowana przez oczekiwania ojca. Kochała go, więc sama poświęcała dużo czasu na trening i czytanie o pokemonach. Była idealną córką, uczennicą. Nie wiedziała jednego, że w życiu trzeba mieć pazur. Bycie idealnym i hołdowanie ideom nie zawsze jest opłacalne.

***

            Dziewczyna była już prawie gotowa. Dopinała sobie tylko sztuczne kosmyki włosów, czerwonej barwy. Sama do końca nie wiedziała co chce osiągnąć. Po prostu musiała wyglądać idealnie. Chciała poczuć się wyjątkowa. Odkąd Kyle’a nie było przy niej, nie czuła tej iskry, a potrzebowała tego, niczym ćma światła. Nawet jeśli miałaby się poparzyć.
- Na Arceusa! Co zrobiłaś z Caroline? – spytał się zdruzgotany Philip, który właśnie wszedł do pokoju. – Caroline? – dodał.

            Fakt dziewczyna ubrała się niecodziennie. Nie był to typowy styl dla niej. Żadna klasyka, żaden wielki gust. Po prostu czysta kontrowersja. Jej rude włosy, były delikatnie pofalowane i spływały jej na nagie ramiona, na wysokości których stawały się czerwone. Na ustach miała ciemno fioletową szminkę. Jej oczy optycznie wydawały się być większe. Ubrana była w czarny, satynowy top idealnie, przylegający do jej ciała z doszytymi rękawami, zaczynającymi się od stawu brakowego, a kończące się nico za łokciami. Oczywiście top odkrywał jej płaski brzuch. Jej nogi przykrywała czarna spódnica, wykonana z tego samego materiału co top, a całość wieńczyły czarne szpilki.
- Ty wiesz, że będą oceniać twojego pokemona, a nie ciebie? Zresztą! - Machnął ręką.
- Zresztą co? Trochę skandalicznie? – zaśmiała się Caroline. Philip zdołał tylko pokiwać głową. – I tak ma być. Szkoda, że nie jesteś mną zainteresowany.

            Philip ocknął się, jakby ktoś pstryknął mu palcem przed twarzą. Spojrzał się na Caroline, która coś jeszcze szykowała.
- Że co? – zapytał, a jego dłonie wyraźnie się trzęsły.
- Wiem o tobie i Mitchellu – powiedziała spokojnym tonem. Po czym zwróciła uwagę na reakcję przyjaciela.
- Ale nie wiem co ty wiesz – wypierał się. Nie chciał, by ktokolwiek wiedział o wczorajszej nocy.
- To i owo wiem. Rozmawiałam z nim.
- Powiedział ci, przecież dopiero co od niego wyszedłem, jak można o takich rzeczach rozmawiać godzinę później – rzucił rozgniewany.
- Rozmawiałam z nim wczoraj – dodała rudowłosa, chłopak zdębiał. Sam wykopał pod sobą dołek.

***

            Tłum wiwatował zwycięzcy. Blondyn stał przed swoim mrocznym pokemonem, który wpatrywał się swoim zielonym okiem na tłum. Ludzie nawet nie zdawali sobie sprawy, jak szybko mogli zginąć. Chłopak poklepał go po plecach, rozumiejąc jak nieswojo czuje się pokemon, widząc tyle radości.

            Rudowłosa dziewczyna podbiegła do swojego różowego stworka, który leżał nieprzytomny.
- Wigglytuff byłaś świetna – powiedziała. Stworek otworzył powoli oczy i uśmiechnął się do trenerki, widząc jak ta się cieszy. Fakt, zdobyły drugie miejsce. Stały się kimś. I tak nie wiele brakowało, aby stać się mistrzem.
- To była niesamowita walka, ale cóż wynik był przesądzony. Któż mógłby sobie poradzić z legendarnym Darkraiem. Swoją drogą sam Forest, to tajemnicza osoba, skoro udało mu się pochwycić jednego z Darkraiów z wymiaru snów – cedził speaker.

            Fakt Caroline nie miała szans. Chłopak podszedł do niej i podał jej dłoń.
- To był naprawdę dobry mecz – powiedział, podnosząc ją.
- Dzięki, też tak uważam. Kiedyś będę gotowa pokonać twojego Darkraia – odpowiedziała, uśmiechając się.
- Mam nadzieję – powiedział swoim niskim, tajemniczym głosem i ruszył w stronę swojego pokemona.

***

            - Nie rozumiem, czego robisz z tego taką wielką aferę? Stało się, taki jesteś. Mnie to nie przeszkadza. Naprawdę Philip, dla mnie jesteś tą samą osobą – zapewniał go. – Ja wiem, że to może być ciężkie. W Sinnoh miałam takiego przyjaciela. Opowiadał mi jakie początki są trudne.
- Caroline ty nic nie rozumiesz. Proszę nie gadajmy o tym. Jasne?
- Jasne i klarowne.
- Nie powinnaś mieszać się w nie swoje sprawy – dodał, rzucając swoje rzeczy na łóżko. Po czym odwrócił się w stronę drzwi.
- Uspokój się. Chcę ci pomóc – powiedziała z troską.
- To przestań o tym mówić. – Odwrócił głowę, by spojrzeć na nią jeszcze raz. Czuł palący ogień, który przeżerał jego płuca od środka.
- Chłopie lubisz chłopów, to nic złego. Nie mam ci tego za złe, nie spalę cię, nie pognam cię z widłami czy coś – żartowała.
- A może mi jest ciężko o tym rozmawiać?
- A myślisz, że jak będziesz uciekać od tematu, to będzie łatwiej? – zapytała. Philip zamknął na chwilę oczy i zacisnął pięści, po czym oparł się o drzwi i zsunął się po nich. Zakrył swoją twarz dłońmi, przybierając embrionalną pozycję.
- Nie chcę o tym myśleć. Po prostu nie chcę. To było jednorazowe, to było wczoraj, to zniknęło – mówił jak zaklęcie, odpędzające złe duchy.
- Kochany taki jesteś i to jest super. Przestań odrzucać siebie. To nie ujmuje twojej męskości. Uwierz mi heteroseksualni faceci zachowują się czasem gorzej od baby – zaśmiała się.

            Philipowi nie było do śmiechu. Rozumiał to wszystko, jednakże ciężko było mu się po prostu pogodzić z tą informacją. Myślał, że wraz z opuszczeniem Olivine City, zniknie problem. W końcu nikt się nie dowiedział. Nikt poza Caroline.
- Przepraszam. Nie wiem co sobie myślałem – powiedział, patrząc na nią. Caroline uśmiechnęła się do niego, po czym ruszyła w jego stronę. Przykucnęła i położyła swoje dłonie, na jego kolanach.
- Wiem jest ciężko. Powiem jedno, najgorsze masz za sobą. Wiesz kim jesteś, a teraz po prostu rusz się do przodu. Moja przyjaźń, Kyle'a, czy Alice nie zmieni się w stosunku do ciebie, podejrzewam, że wielu osób też się nie zmieni. Więc masz w nas oparcie. Twój świat się nie wali. Przestań udawać kogoś innego, przestań zmierzać, tam gdzie nie chcesz. Rusz dokładnie tam, gdzie czujesz, że powinieneś być – cedziła mu słowa.

***

            Rudowłosa trenerka stała po środku wielkiej Sali, udało im się powstrzymać zagładę świata, która miała nastąpić tydzień po zakończeniu się finału ligi Sinnoh. Chris – ówczesny chłopak Caroline – trzymał właśnie kryształową kulę, zawieszoną na srebrnym sznurku. To właśnie ona była odpowiedzialna za całą tragedię.
- Świetnie Chris, teraz możemy wracać – mruknęła Caroline. – Sprawdzę co z Mattem, oberwał trochę tą kulą cienia -  powiedziała i ruszyła w stronę bruneta, który leżał na kamiennych płytkach. Coś jęczał pod nosem, jakby odzyskiwał świadomość.

            Błędem Caroline było, to że nie spoglądała za siebie, że zaufała Chrisowi. W końcu go kochała, jak mogła mu nie ufać? Kiedy kochasz w wieku piętnastu lat, to nie widzisz świata, poza ukochaną.
- Aperite portas caeli deum esse emittendi – powiedział Chris. Rudowłosa spojrzała się na szatyna, który uśmiechał się złowrogo, trzymając kryształowy wisiorek.
- Chris, co ty robisz? – rzuciła przerażona.
- Nie chcesz posiąść mocy Arceusa, nie chcesz mieć władzy? Absolutnej władzy? Będziemy bogami. –W tej chwili w jednej ze ścian otworzył się fioletowy portal, a jego granicę przekroczył biały pokemon.
- Kto śmiał mnie wezwać! – rozzłościł się. Chris skierował w jego stronę kryształ, który pochłonął stworzenie do środka. Okrągły kryształ zmienił barwę na czarną.
- To zostaniesz moją boginią? Stworzymy taki sam klejnot. Dam Ci moc Mew i Groundona. Będziesz matką ziemią – zaproponował jej.
- Chyba śnisz! Jesteś idiotą! Ta moc tobą zawładnie – powiedziała, powoli przesuwając się po komnacie w stronę wyjścia.
- Stój, wiem co kombinujesz. Pytam się ostatni raz.
- Nic z tego.
- A wiec zginiesz – zaśmiał się.
- Dlaczego? – zapytała, przełykając ślinę.
- Gdybym cię oszczędził, znowu poleciałabyś do Celebiego, cofnęła się w czasie i uratowała świat po raz drugi. Nie ma mowy. Najpierw zniszczę ciebie i Matta, a potem Celebiego. W końcu to coś jest poza moją siłą.
- Przecież mnie kochałeś.
- Przy tym klejnocie miłość jest tyle warta co nic – powiedział, śmiejąc się.

            Nagle, nie wiadomo skąd wyrósł przed nim Matt, który zadał mu celny cios prawą pięścią. Chris odleciał do tyłu. Próbował powstrzymać upadek, wyciągając dłonie przed siebie. Na całe szczęście wykorzystał to Matt, który pochwycił lewą dłonią przedmiot, który trzymał w ręku Chris.
- To, że masz klejnoty, to nie znaczy, że jesteś jeszcze Bogiem. Caroline łap! – Rzucił przedmiot w stronę dziewczyny, która ruszyła za czarnym klejnotem i z podskoku złapała przedmiot.

            Matt przygotował się na walkę. Wiedział, że to się jeszcze nie skończy. W rzeczy samej Chris szybko się pozbierał i ruszył w stronę swojego napastnika. Caroline spoglądała na czarny przedmiot, który iluminował. Przez jej umysł przepłynęła fala gniewu, która skoncentrowała się w jednej myśli.
- Przestańcie – krzyknęła, a ciemna fala uwolniła się z kryształ, odrzucając obydwu chłopców na kamienne ściany. – Skoro miłość jest dla ciebie niczym. To i ty jesteś niczym. Pamiętaj, że to miłość tworzy, to miłość daje ci siłę, to miłość sprawia, że masz moc. Jeśli ty jej nie masz, to nie masz nic – warknęła, roniąc jedną łzę, która spłynęła na klejnot. W jednym z witraży widać było błysk. Po chwili wszyscy usłyszeli szum, który zwiastował deszcz.
- Caroline, tylko spokojnie, ten klejnot ma dużą siłę. Masz potęgę Arceusa – powiedział Matt, obawiający się, że potęga zawładnęła jego przyjaciółką.
- Wiem, i dlatego mogę wymierzyć mu sprawiedliwość. – Chris spoglądał na nią z przerażeniem. – O nie, nie zginiesz. Chciałbyś. Będziesz żył wiecznie, uwięziony w próżni!

            Z ciemnej kuli wyłonił się czarny promień, który strzelił w Chrisa. Chłopak rozpłyną się w powietrzu. Caroline zamknęła oczy i ścisnęła przedmiot, który trzymała. Po czym otworzyła dłoń wystawiając ją przed siebie. Stworzenie uwięzione w nim też wyszło.
- Dziękuję – powiedział stwórczy pokemon. – Idźcie i ukryjcie diament, tak by nikt go już nie użył – nakazał.
- Musimy go zniszczyć – powiedziała Caroline.
- Nie można go zniszczyć, nie ma takiej mocy – odparł Arceus.
- Ale wiem gdzie go ukryć. – Matt podszedł do Caroline. – Co jeśli ukryjemy go poza czasem? – Caroline posłała pytające spojrzenie w stronę swojego przyjaciela. – Celebi jest poza czasem, myślę, że mógłby włożyć ten przedmiot do odpowiedniego tunelu czasoprzestrzennego.
- Ty zawsze będziesz nerdem, co? – rzuciła złośliwie Caroline.

***

            Pokazy rozpoczęły się. Tłum wiwatujących fanów powitał gorąco uczestników, którzy właśnie wyszli na stadion, by się zaprezentować. Caroline machała prawą dłonią do publiczności, a nad nią unosił się Beautyfly, który uwalniał ze swoich skrzydełek srebrny pyłek. Dziewczyna czuła, że wiele spojrzeń koncentruje się właśnie na jej osobie. Jedni byli zdegustowani, jedni zaintrygowani, a jeszcze inni podziwiali. Dla Caroline nie miało to różnicy. Przykuła uwagę. Lubiła to robić. Czuła się niczym celebrytka, którą jeszcze nie była.
- Powitajcie wszystkich na scenie! Czyż nie są cudowni? – obwieściła speakerka.

            Nadszedł moment rundy apelowej. Caroline nie odezwała się słowem w szatni, do żadnego z uczestników. Nie dlatego, że była zarozumiała, lecz dlatego, że dzisiaj nie potrafiła z nikim rozmawiać. Miała swój cichy dzień. Chciała się jedynie wyrazić, pokazać swoją ekspresję, którą miała możliwość zaprezentować na stadionie.

            Tłum powitał ją gromkimi brawami. Męska część Sali zaczęła nawet gwizdać na jej widok. Dziewczyna ledwie powstrzymywała się od uśmiechu, chciała zachować swoją tajemniczość. Chciała wyglądać niczym czarna wdowa, która zwodzi swojego przyszłego męża, tylko po to, by go skonsumować. To była jej maska, po którą zawsze sięgała, kiedy czuła się słaba. Zmieniała się w Femme Fatale, chowając swoje wrażliwe wnętrze pod maską chłodu.
- Beautyfly pokaż się! – Pokemon motyl wyłonił się z czerwonego promienia i wesoło zatrzepotał skrzydełkami. – Teraz podwójna drużyna i prędkość! – nakazała.

            Pokemon rozmnożył się w mgnieniu oka. Stado motyli leciało nad boiskiem niczym nad zieloną łąką, wypuszczając ze swoich złocistą smugę, którą pozostawiały za sobą.
- Teraz tornado! – krzyknęła. Na środku pola pojawiło się tornado, które pochłonęło stado motyli. Pokemony piszczały starając się uratować przed zagładą, lecz na próżno.

            Na początku publiczność była zachwycona przepięknym show, które przerodziło się w prawdziwą tragedię. Niektóre z pań zaczęły przyciskać dłonie, do klatki piersiowej jakby czekały na happy end. Inni zaś już czuli zniesmaczenie. Lafirynda w czarnej spódnicy, bez żadnych umiejętności. Do tego śmie pastwić się nad pokemonami. Tak, wszystkim wstrząsnął występ rudowłosej koordynatorki.
- Rozbij srebrnym wiatrem i poranne słońce. – Po chwili tornado zajaśniało i po prostu eksplodowało. Na samym środku pozostał tylko wesoło  latający Beautyfly otoczony złocistą poświatą.

            Tłum wstał, gdy tylko Caroline ukłoniła się, by nagrodzić ją oklaskami. Nikt nie spodziewał się takiego zakończenia. To był bardzo teatralny pokaz.
- Chcę pierwszy – wyrwał się Angelo. – Caroline od kiedy ujrzałem cię czułem, że masz potencjał. Fakt na początku byłaś przeciętną, dobrą koordynatorką. Robiłaś to jak trzeba, choć na tle innych wypadałaś całkiem dobrze – podkreślił. – Dzisiaj jednak wydobyłaś z siebie wrażliwość prawdziwej artystki. To była krótka historia, opowiadająca o życiu. Mówiła o błogim dzieciństwie, burzliwym czasie buntu, który zakończył się zwycięstwem. To było coś pięknego. Pracuj tak dalej, a na pewno będziesz mistrzynią. – Ten komentarz zebrał kolejne oklaski.
- Wiesz Caroline, nie pochwalę cię – zaczęła ostro siostra Joy. – Ja wiem, że chciałaś zabłysnąć, ale twój strój, a raczej wygląd jest stanowczo zbyt wyzywający. Przypominam ci, że tu są też dzieci. Występ był dobry, chociaż niepotrzebnie narażasz zdrowie swojego pokemona.  – Wszyscy na Sali zamilkli. Rzadko kto dostawał tak niepochlebny komentarz, od siostry Joy.
- A ja powiem tak – zaczęła Jasmine, która nie potrafiła ustosunkować swojej wypowiedzi, do poprzedniego komentarza. – Wygląd twój, może i jest wyzywający. Aczkolwiek mi się podoba, pokazujesz silną kobietę, a ja to lubię – mówiąc to, puściła oczko w kierunku dziewczyny. – Jakaś miła odmiana, a nie kolejna lalka jak ja – zaśmiała się blondynka, rozbawiając przy tym tłum. – Co do występu? Hmm, był kapitalny. Był pomysłowy i w pewien sposób epicki.
- Dziękuję – odpowiedziała Caroline kłaniając się. Odchodząc, spojrzała jeszcze raz w stronę siostry Joy, która siedziała naburmuszona, z założonymi rękoma na klatce piersiowej.

            Philip przyglądał się wszystkiemu z trybunów i chyba zrozumiał przekaz Caroline. Nie ważne co robisz, ważne żebyś był z tego zadowolony. Oni i tak powiedzą swoje. Blondyn myślał, że zawsze tak robił. Miał wywalone na to, co ludzie mówił. Czasami zdarzyło mu się zachować nieodpowiednio. Dopuścić się skandalu. A teraz? Chyba to wszystko było tylko złudzeniem. Na dnie ukrył najważniejszą informację, że jest inny, że kocha inaczej. To było coś, z czym nie chciał się nigdy zmierzyć, teraz jednak miał okazję i chciał pokonać swój największy lęk.

            Caroline weszła do środka poczekalni. Oczywiście kilka  dziewczyn podbiegło do niej, żeby pogratulować jej niesamowitego występu, a kilka obdarzyło ją gardzącym spojrzeniem. Caroline dzisiaj potrafiła znieść wszystko, dlatego że odcięła się od emocji. Czuła, że musi uhonorować osiem lat swojej podróży tym zwycięstwem.
- Powodzenia – powiedziała do jednej z koordynatorek, która właśnie wychodziła na scenę. Po czym zajęła miejsce na ławce i siedziała spoglądając na ekran, nie przejmując się złowrogimi spojrzeniami.

            Nadszedł w końcu upragniony moment. Na ekranie pojawiło się kolejno osiem twarzy. Caroline zaobserwowała, że jest już szósta uczestniczka, a jej wciąż nie ma. Zostało ostatnie ósme miejsce, które na całe szczęście przypadło jej. Wiedziała komu zawdzięcza ten mały poślizg.

            Przez pierwsze rudny przeszła bez większych problemów używając swojego Beautyfly’a. Miała co prawda możliwość użycia nowego pokemona, aczkolwiek wolała zostawić go na wielki finał.

            Jak pomyślała, tak też się stało. Wpatrywała się w oczy znanej już jej rywalki, która jak zwykle promieniowała swoim słodki stylem, niczym jednorożec tęczą.
- May Anme, jak ona to robi? Jest wszędzie. Niedawno widzieliśmy ją w finale Cianwood City, a teraz możemy oglądać ją w Olivine. Chyba to przywilej milionerów. Są tam gdzie coś się dzieje – skomentował jeden z reporterów. Caroline słysząc ten komentarz, odczuła satysfakcję – A więc ta pusta lalunia jest milionerką. Pewnie tatusiek płaci za odrzutowiec. Niestety bez cierpienia, nie ma piękna – pomyślała nieco złośliwie.
- Caroline Mclone, no cóż dzisiaj wzbudza wiele kontrowersji. Gdzie nasza idealna koordynatorka, którą tak uwielbialiśmy? Jej nowy styl jest, bardzo nieodpowiedni – ujął to reporter. Tak w końcu nie mogli przyznać, że to sztuka, że to rodzaj buntu. Jakby to wpłynęło na dziesięciolatków? W końcu to oni szukali ideałów wśród najlepszych. Caroline zdawała sobie sprawę, że nie przyjmie jej nikt ciepło. Poza Angelo, który wpatrywał się w nią ze zmartwieniem – Czy ona to zniesie? – zapytał się siebie, obawiając się, że tak młoda osoba ulegnie pod wpływem krytyki i przegra psychicznie finał.

            Walka zaczęła się. Na elektronicznym zegarze pojawiła się żółta piątka, która błyskawicznie zmieniła się w czwórkę. Na ziemnym boisku stały naprzeciwko siebie dwa pokemony. Jeden mały różowy stworek, z dwoma białym kłami wystającymi z pyska. Jego twarz pozostawała w dziwnym grymasie. Naprzeciw niego stał czerwony stwór o wysportowanej sylwetce. Swoim wyglądem przypominał nieco krzyżówkę koguta i człowieka.
- Nie uroczy ten twój pokemon – skomentowała to May, pamiętając jak to przegrała we Floruse City. – Snubbull urok!
- To nie zadziała na Blazikena – zaśmiała się Caroline. Nie rozumiała, że urok miał być tylko atakiem pokazowym. Punkty zostały szybko odjęte z jej konta, kiedy wszyscy rozczulali się nad różowym buldogiem, uwalniającym z siebie różową aurę. – Dobra bo zaraz zwrócę śniadanie. Blaziken ogniste kopnięcie!

            Pokemon przykucnął i odskoczył w powietrze. Jego stopy zapłonęły. Lecąc, pozostawiał za sobą spiralę ognia, niczym lekkoatleci swoje wstążki. Wykonał salto w powietrzu i mknął niczym meteor na wróżkowego pokemona.
- Unik. – Snubbull odskoczył w ostatniej chwili. Blaziken trafił w ziemię, a ogień rozproszył się niczym pięcioramienna gwiazda, uderzając jednym ramieniem w Snubbulla. Ognisty pokaz kosztował May połowę punktów. Caroline też straciła trochę, za niecelny atak, przynajmniej w pierwszej fazie. 
- Czekam, czekam. Chyba nie zaatakujesz mnie łaskotkami – rzuciła złośliwie Caroline. Blaziken zachowywał się jak ona. Był twardy i bezwzględny. Nie lubił pokazów. Czuł się zażenowany. Caroline nauczyła go tańca. Każda jego walka w pokazach była niczym układ choreograficzny, który prezentował. Blaziken dzięki temu czuł się nieco mniej upokorzony i zawsze mógł poćwiczyć swoją zwinność.

            May zacisnęła pięści. Miała ochotę sama zająć się płomiennym stworzeniem. W tym momencie musiała pomyśleć, jak jej mały słodki pokemon, ma powalić tego zwinnego kolosa.
- Wodny puls i Hiper dźwięk. – Różowy stworek skoncentrował kulę wody w swoich łapkach, a następnie zaczął szczekać. Kula wody została wprawiona w ruch, dzięki dźwiękowym falom, które ruszyły w stronę Blazikena.
- Szybki atak i dzielny ptak! – Wszyscy wstrzymali oddech na ułamek sekundy. – Co ona wyprawia? – pomyślał brunet siedzący na widowni. – Caroline co jest nie tak? – zachodził w głowę.

            Wodny puls napędzany energią dźwięku mknął w stronę Blazikena, niczym strzała w zwolnionym tempie. Pokemon rozpędził się pozostawiając za sobą białą smugę, po czym zapłoną i zderzył się z kombinacją ataków. Po ataku pozostała tylko para wodna.
- To chyba koniec – powiedziała siostra Joy, czując odrazę do występu rudowłosej koordynatorki. Jej dłoń skierowała się w stronę przycisku, dyskwalifikującego uczestnika. Nie udało się jej tego zrobić. Gdyż z białego obłoczka wyłonił się czerwony ptak. Pędził on w stronę zdezorientowanego Snubbulla
- Urok – pisnęła zdesperowana May.
- Ognista pięść i dynamiczna pięść. – Snubbull stał i wyzwalał z siebie różową aurę, niczym hipis próbujący zatrzymać wojny na świecie. Tymczasem Blaziken sunął w niego z zawrotną prędkością, by zadać mu kilkanaście ognistych pięści.

            Walkę zakończył irytujący alarm, obwieszczający nokaut Snubbulla. May podbiegła do niego, po czym spojrzała się w stronę swojej rywalki, która klepała po ramieniu swojego przyjaciela.
- Zdzira! – rzuciła blondynka, zbierając swojego stworka z pola walki.
- Byłam lepsza – powiedziała Caroline, nie chcąc wdawać się w konflikt. To miało zaboleć na tyle, żeby nie zniszczyło, ale na tyle, żeby odstraszyło.
- Co nie zmienia faktu, że jesteś zdzirą – mruknęła May. Po czym wstała, odrzuciła włosy za siebie i dumnie pomaszerowała do wyjścia.
- Cóż za klasa – wyszeptała Caroline pod nosem.

            Dziewczyna tuż po oficjalnym wręczeniu wstążki, udała się do szatni. Gdzie spędziła jeszcze chwilę, tak by mieć pewność, że nie spotka tłumu. Zdawała sobie sprawę, że niektórzy ją pokochali, a inni byli gotowi spalić na stosie. W końcu wprowadziła małą kontrowersję. Chciała się wyrazić, wiedziała, że to zrobiła i była usatysfakcjonowana. Niestety była zbyt młoda, żeby wytrzymać tak dużą krytykę, a nie chciała udawać po raz kolejny, że wszystko po niej spływa. Nie była pewna, że da radę.

Przeszłam tak wiele, tyle straconych przyjaciół, tyle zdrad, tyle cierpienia. A najlepsze, że niczego nie żałuję! Jestem tu gdzie chciałam być. Wycierpiałam wiele, przegrałam nie jedno, zostałam upokorzona czasem, ale było warto. Dla tej piątej wstążki, dla tej chwili, w której jestem sobą, a nie kimś innym. I wiem, że mogła wcześniej dorosnąć. Lecz widocznie nie było mi to pisane wcześniej.

Chcę znowu wierzyć w ludzi, chcę znowu kochać, jak kiedyś. Tak bez opamiętania. Chcę czerpać z tego garściami i wezmę wszystko. Nie przepuszczę już żadnej szansy, nie będę się kłaniać przed kolejnym autorytetem. Ruszę przed siebie, ruszę choć będę sama!
            Rudowłosa koordynatorka wyjrzała zza drzwi, by upewnić się, że wszyscy już zniknęli. 

            Na stadionie nie zauważyła nikogo, więc dyskretnie wymknęła się, a za nią jej różowy pupilek, który upewniał się, że nikt nagle nie wyskoczy. Udało się jej przemknąć przez cały stadion i wyjść. Zamykając za sobą drzwi, była pewna, że to już koniec.

            Odwróciła się plecami do drzwi i zaczęła maszerować. Uniosła swoją głowę, tak by móc widzieć dokąd zmierza i wtedy spostrzegła bruneta. Zatrzymała się, nie wiedząc, czy to co widzi jest prawdą. Zwolnił uścisk swojej dłoni, z której wypadła niebieska wstążka ze złotą gwiazdką w środku.
- Zobaczyłaś ducha? – zapytał się brunet, uśmiechając się łobuzersko. Dziewczyna obudziła się z amoku i pobiegła w jego stronę. On też ruszył w jej stronę. Rzuciła się mu na szyję, a on zrobił obrót i postawił ją ponownie na chodnik.
- Kyle, ale jak ty tutaj? – zapytała nie mogąc uwierzyć. On nic nie odpowiedział. Spojrzał jej głęboko w oczy i po prostu ją pocałował.
- Powiedzmy, że dla ciebie morze przepłynąłem – zażartował.
- Oglądałeś? – zapytała, chowając twarz w dłonie.
- Mhm. Jak na zdzirę, jesteś bardzo utalentowana – rzucił do niej. Dziewczyna zmierzyła go wzorkiem, po czym uderzyła go w ramię. – I tak cię kocham – powiedział bez wahania. Choć po tym wyznaniu poczuł falę ciepłą, która przepłynęła przez jego ciało.
- Ja ciebie też kocham – odpowiedziała mu. – Dobra koniec z czułościami. Po występie May mam ochotę sobie wydłubać oczy. Za dużo słodkości. Obejrzymy jakiś horror? Bo chyba tylko widok flaków może mnie uratować przed samobójstwem na tęczowym sznurku. – Kyle słysząc to parsknął śmiechem, pogłaskał ją po plecach.
- Mam trochę inne plany – oznajmił tajemniczo. – Ale jak się postarasz, to mogę cię w ostateczności rzucić Ursaringowi na pożarcie.
- A może zrobimy tak, że rzucimy im May? – Rzuciła mu błagalne spojrzenie.
- Wiesz miód jest słodki, ale ona.

            Zapadł wieczór. Caroline i Kyle wybrali się poza miasto, gdzie postanowili zrobić sobie piknik. Rozłożyli biało-czerwony koc w kratę i rozłożyli na nim jakieś owoce i inne.
- Chciałem żebyśmy mieli taką romantyczną randkę. Chociaż raz, no wiesz. Tak na wypasie. W pełni, pośród natury – mówił nieśmiało. Caroline uśmiechała się, już miała rzucić jakimś złośliwym tekstem, ale się powstrzymała.
- Dziękuję – odpowiedziała.
- Chciałem też porozmawiać, o nas – zaczął.
- Zamieniam się w słuch.
- Myślałem nad tym całym naszym układem i wiesz. Doszedłem do pewnych wniosków, oczywiście rozumiem jeśli powiesz nie i uszanuję każdą twoją decyzję. Chcę to zaznaczyć na początku, żebyś nie czuła presji. Po prostu – cedził nieskładnie.
- Tak też chcę – przerwała. – Też chcę z tobą podróżować. To była głupota. Kocham cię, nie chcę odkładać tego na później, bo podróż jest ważniejsza. Parę lat temu ktoś złamał mi serce i chyba zapomniałam czym jest miłość. Co to znaczy ufać. A ja chcę ci ufać, nie chcę żeby coś było ważniejsze. Chcę cieszyć się tym co mamy tu i teraz, a nie karać siebie, tłumacząc to instynktem samozachowawczym.
- To świetnie – odpowiedział Kyle, drapiąc się po karku. Zmieszanie widniało na jego twarzy.


Chapter IV: When the thunder hits the ground

            Jack siedział w centrum pokemon przy jednym ze szklanych stoliczków, przeznaczonych dla trenerów pokemon. Ubrany był jedynie w swój biały t-shirt i dżinsowe spodnie. Jego kurtka wisiała na oparciu czerwonej, skórzanej sofy. Chłopak odłożył białą, porcelanową filiżankę z herbatą na talerzyk, aby przewrócić dłonią kolejną stronę gazety, której lekturą właśnie był pochłonięty. U jego stóp spał, zwinięty w kłębek Deseon, co chwilę poruszał swoimi uszami, jakby chciał odbierał jakieś bodźce. Tak naprawdę nie słyszał nic, jego mózg wysyłał tylko nieznaczne bodźce, które generowały się wraz z marzeniami sennymi.

            Do pomieszczenia wbiegł blondyn wraz z pomarańczowym stworkiem w swoich objęciach.
- Siostro Joy zaopiekuję się nim. Dostał trującym rogiem Goldeena – poinformował krótko zrozpaczony trener. Różowłosa kobieta pokiwała jedynie głową i odebrała pomarańczowego stworka, który miał lekko fioletowe policzki.

            Jack oderwał się na chwilę od czytania i zlustrował przybyłego trenera. Postać wydała mu się znajomo, chociaż nie wiedział skąd. Postanowił, więc rozwiać wszelkie swoje wątpliwości i zagadać do nieznajomego.
- Cześć, co się stało? – zapytał się blondyna, gdy już do niego podszedł.
- Cześć – odpowiedział nieco niepewnie. Po czym poczuł dziwne uczucie, które zdołał określić jako deja vu. – Mój Raichu wypadł za burtę, tuż przed przycumowaniem do brzegu i jak widać trafił na rozzłoszczonego Goldeena. Czy my się skądś nie znamy? Wyglądasz znajomo?
- Nie wydaję mi się, chociaż też wydajesz się mi być znajomy. Jak masz na imię? – zapytał brunet.
- Philip. Philip Axaro, a ty?
- Jack Flamento – odpowiedział.
- Brat Kyle’a? – zdziwił się Philip. Zdążył usłyszeć co nieco o nim z opowiadań Alice, no i z opowiadań jego matki, a propos plotek w Azalea Town. A swojego czasu głośno było o zniknięciu najstarszego z dzieci Flamento.
- Czekaj, ty jesteś ten Philip? Ty nie powinieneś mieć Pikachu?
- Teoretycznie powinienem – chłopak przewrócił oczami. – Powiedzmy, że maluch się ostatnio wykazał, więc spełniłem jego małą prośbę – oznajmił w skrócie.
- Skoro i tak będziesz czekał może potowarzyszysz mi trochę przy herbacie. Samotne podróże mi nie służą – zaproponował Jack, licząc że blondyn się zgodzi. Nie chciał samotnie siedzieć w centrum pokemon.

            Philip dużo o nim słyszał, a w szczególności jednak informacja przykuła jego uwagę. Nie wiedział jak zareagować, bo w jego głowie wciąż tkwiła wypowiedź Alice: - Ten cały Jack nie podoba mi się, jest taki bezpośredni. Chwali się tym, że jest pedałem. Nie to, że mam coś do nich, ale to chore tak się z tym obnosić. Choć fakt nie widać tego po nic, ale to chore i tak. – Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy jak wtedy raniła Philipa.
- W sumie mam czas -  odparł trener, nie wiedząc w co się pakuje…
c.d.n.

 ____
Od Autora
 >>klik<<

4 komentarze:

  1. Halo :D
    Taka Caroline to już wiele przeżyła, tu Arceus tu walka z Darkraiem nie wiem czy można pozazdrościć, bo w końcu o mały włos i przez tego Chrisa mogło skończyć się nieciekawie. A ten jej strój biorąc pod uwagę wygląd jakoś ciężko sobie wyobrazić XD, a jak już jestem przy tym to siostra Joy u Ciebie jest zupełnie kimś innym, jest taka bardziej realistyczna, bo w anime wiadomo słodka, miła i wgl same dobre cechy :D a tutaj pokazuje się z innej strony. Blaziken pozamiatał, ale miałem przeczucie, że przez tą zarozumiałość Caroline przegra, a tu jednak 5 wstążek i z głowy. Nie wiem jak innych, ale mnie ciekawi bardzo ten Forest coraz bardziej gdy tylko ten Darkrai się pojawił, wydaję się być taki mroczny co jest fajne. Może jakaś walka z Jackiem to by było coś, albo z Kyle? :D W każdym razie możliwe, że z nim będzie coś dużego i aby tak było. Spotkanie Philipa z Jackiem hmm? Czyżby starszy Flamento miałby pomóc młodszemu koledze w obawie przed swoją orientacją? Swoją droga myślałem, że ten trener który wbiegł do centrum to może Brad, ale skąd Jack miałby go znać :D. Philip wyszedł pod koniec tak jak młody zagubiony trener aż dziwne, że to on. Wspólna podróż Kyle'a i Caroline ciekawe jak to wyjdzie. Całościowo przyjemny rozdział, ale mimo wszystko uważam Fighting spirit za lepszy, pewnie dlatego, że nie przepadam za pokazami :P Czekam na dalsze ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kyyyyyle, nie uwierzysz, ale zebrałam się do napisania komentarza. Czytam na bieżąco i nie mogę się nadziwić jak fajnie potrafisz przedstawić charaktery bohaterów. Każdy jest inny, wyjątkowy. Super :D
    Ach Caroline... Wczułam się dzisiaj w tym rozdziale :D A te wstawki z jej wspomnieniami. Jakoś tak wyjątkowo dobrze mi się to czytało. Nie sądziłam, że ma aż TAKĄ przeszłość. No proszę. Wciąż zaskakujesz, co jest jak najbardziej na plus. Kontrowersyjna Caroline też jest fajna, a jej występ z Beautifly'em był cudowny. To jeden z moich ulubionych pokemonów <3 Też się obawiałam tego, że jednak przegra, ale nie :> Całe szczęście, że pokonała May. Nie trawię dziewuchy =,= No a zakończenie, to po prostu jedno wielkie "Ooooch". Uwielbiam takie momenty, a Kyle i Caroline cudownie się w nich spisują ;P
    Jakoś tak lubię Jacka i Foresta. Ten drugi, muszę przyznać, bardzo mnie intryguje. Mam nadzieję, że będzie gościł u ciebie częściej. A Jack... Hm... No cóż, jego Deseona mogłabym adoptować :D
    "- Ten cały Jack nie podoba mi się, jest taki bezpośredni. Chwali się tym, że jest pedałem." <-- no to może nim nie jest, skoro się tak chwali :D Ukrywa swoją prawdziwą orientację, haha.
    No, to w każdym razie bardzo się cieszę, że udaje ci się publikować tak regularnie i mam nadzieję, że nie stracisz zapału do pisania ;)
    Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiem na oba komentarze tutaj ;).
      Co do Caroline, wiem że liczyliście, że przegra. Ale to byłoby zbyt proste. Właśnie po to była jej przeszłość, żeby pokazać ją jako idealne dobre dziecko, które z czasem nauczyło się, że czasem trzeba być po prostu zimną su***, żeby coś wygrać, tak jak w życiu. Nie to, żeby być złym, ale twardym. Stąd nawet jedno zdanie, o tym że nikt jej nie nauczył tego, że nie wystarczy być po prostu posłuszną. Gdyby przegrała to byłaby to bajkowa trochę opowieść.
      Zdziwiłem się, że nikt nie zauważył Raichu :D. Forest istotnie się pojawi będzie musiał. A Jack i Philip to dłuższa historia mini serii, która będzie bardziej lajtowa, dlatego że obaj podchodzą do życia spokojniej

      Usuń
    2. O, zauważyłam Raichu, ale tak potrafisz zaskakiwać, że momentami mam wrażenie, że już nic mnie nie zdziwi ;)

      Usuń

Obserwatorzy