logo

X. Behind the ice mask.

X. Behind the ice mask.

To śmieszne jak łatwo nam zapomnieć o tym kim jesteśmy. Z łatwością zmieniamy się, tylko po to by dopasować się do środowiska, pracy, ludzi. Ciężko jest się nam obudzić, w szczególności, że nie jesteśmy świadomi snu.

Tak łatwo jest przecież być kimś innym. Kimś kogo zaakceptują inni. Wszystko po to, by się chronić, by czuć się bezpiecznie. Zupełnie jakby nie było innego wyjścia. Tak łatwo jest wtedy osiągnąć jakiś sukces. Nie łatwo jest rozpoznać oszusta, jeśli wszystko jest dobrze.

Zanim jednak spostrzeżemy zmianę, już jesteśmy inną osobą. Bijemy się ze swoimi potrzebami, szukamy źródła nieszczęścia, a trudno jest nam pojąć, że już dawno zatraciliśmy nasze pragnienia. I to czego oczekujemy teraz, nie jest tym o czym marzymy.
***

Kyle przeciskał się przez zatłoczony korytarz w stronę holu centrum pokemon. Tłumy trenerów nawiedziły miasto Goldenrod City, zupełnie, jakby coś miało się wydarzyć. Może jakieś pokazy. Chłopak jednak nie miał ochoty o tym myśleć. Pragnął jedynie dotrzeć do siostry Joy i odebrać swojego podopiecznego. Dzisiaj w planach miał do odwiedzenia salę treningową, którą polecił mu nieznajomy Mike.

Jego błękitne oczy dostrzegły w tłumie znajomego blondyna, który opierał się o niebieski filar znajdujący się po środku olbrzymiego holu. Spoglądał w stronę grupki dzieci, która bawiła się czymś tuż przy wejściowych drzwiach. Kyle przyspieszył krok, żeby dotrzeć jak najszybciej do swojego znajomego, nie tracąc go z oczu.
- Cześć! – powitał wesoło blondyna.
- Cześć – odpowiedział bez większego zaangażowania i podał mu czerwono-białą kulę. – Proszę odebrałem za ciebie, wstałem trochę wcześniej.
- Dzięki – Kyle przyjął swoją własność, po czym wystawił dłoń przed siebie i z pokeballa wyłonił się niebieski stworek. Pogłaskał swojego podopiecznego po główce, a ten wesoło podskoczył.

Kyle szybko swoją uwagę przekserował na zamyślonego przyjaciela, o ile tak mógł go nazwać. Philip wydawał się nie odrywać wzroku od grupki dzieci. Zupełnie jakby ich pilnował, a może obmyślał jakąś strategię?
- Nad czym tak dumasz? – spytał Kyle, który nie potrafił pohamować swojej ciekawości. – Nie martwisz się chyba dzisiejszym rewanżem, aż tak? – dodał analizując sytuację.
- Nie, przepraszam cię na chwilę – odpowiedział. Odbił się plecami od filaru i powróciwszy do pionowej pozycji ruszył w stronę grupki. Kyle podążał za nim wzrokiem, po czym spojrzał się pytająco na Poliwhirla.

Philip zbliżył się do grupki wesoło rozmawiających dzieci. Były czymś zafascynowane.
- Przepraszam, ale musicie już kończyć zabawę z tym maluchem – zaczął, uśmiechając się do nich. – On ma przed sobą walkę dzisiaj – wskazał na żółtego stworka pośrodku zgromadzenia. Pikachu spojrzał się na niego szczenięcymi oczkami. Właśnie znajdował się w centrum uwagi i każdy maluch obdarowywał go zasłużoną czułością. – O nie mój drogi, nie nabiorę się na to – powiedział stanowczo. Pikachu podkulił jedynie ogon i przyszedł do swojego trenera.
- Dziękujemy – powiedział mały chłopczyk w niebieskim kaszkiecie. – Też chciałbym mieć Pikachu! – dodał z entuzjazmem.
- Pewnego dnia złapiesz swojego. – Powiedział Philip i obrócił się na pięcie. Skierował się w stronę Kyle’a, który przyglądał się całej sytuacji.

Philip czuł się wyjątkowo nieswojo. Dzisiejsza walka nie należała do najłatwiejszych. W dodatku towarzyszył mu Kyle, który bez problemu poradził sobie z tą salą, co dla Philipa stanowiło dodatkowe wyzwanie.
- Swoją drogą, o czymś zapomniałem – zwrócił się do szatyna wyciągając czerwone pudełko.

Poliwhirl pokemon typu wodnego. Wyższa forma Poliwaga. Pokemon występuje na lądzie, w obrębie terenów podmokłych, ponieważ jego skóra musi być ciągle nawilżana. Skóra ponadto jest niezwykle odporna na uszkodzenia, dzięki swojej elastyczności. Poliwhirl jest spokojnym pokemonem, choć potrafi świetnie walczyć, jeśli jest do tego zmuszony. Zazwyczaj jednak wykorzystuje swoją spiralę do uśpienia napastnika.
- Myślałem, że nie zbierasz informacji do pokedexu? – zdziwił się Kyle.
- Czemu by nie – potrząsnął ramionami. – Czasami mi się zdarzy, a że ty tego nie zrobiłeś postanowiłem wykorzystać sytuację – uśmiechnął się łobuzersko. – Swoją drogą z Pikachu zrobiłem to samo wczoraj wieczorem.
- Przeszkodziłem Ci pewnie? – spytał przypominając sobie swoje zachowanie po ewolucji żółtego malucha.
- Muszę przyznać masz niezły refleks. Przynajmniej jeśli chodzi o wyjmowanie pokedexu – skwitował.
- Trochę ćwiczyłem – uśmiechnął się, wystawiając idealnie białe zęby.
- Widać.

            Philip nie zamierzał czekać. Poklepał kolegę po ramieniu i kiwnięciem głowy dał znać swojemu podopiecznemu, żeby wskoczył mu na plecy. Lubił tę formę podróży. Pikachu bez problemu odbił się od podłoża. Wylądował mu najpierw na klatce piersiowej, wyhamowując swój pęd, a potem po szarej kamizelce pomkną na ramię. Philip nie znacznie się przechylił.
- Zapomniałem, że teraz jesteś cięższy – skomentował czując ciężar na prawym ramieniu.
- Tak, nasze pokemony są zdecydowanie większe – odparł Kyle spoglądając na swojego niebieskiego przyjaciela. – Ty nawet o tym nie myśl – rzucił szybko. Poliwhirl skrzyżował jedynie ręce i odwrócił się plecami do właściciela.
- No Kyle, musisz wziąć go na ręce – zaśmiał się Philip.
- Sam sobie go weź.
- Nie poprawiasz swojej sytuacji – zauważył patrząc na obrażonego Poliwhirla. – Dobra, my tu gadu, gadu, a sala na mnie czeka. Ty chyba też masz coś do zrobienia. – Spojrzał się na białą karteczkę, którą Kyle trzymał w lewej dłoni.
- A tak masz rację – ocknął się przyglądając się białemu kwadracikowi. – Część wschodnia? – spytał przyglądając się adresowi.

            Adres wyróżniał się spośród tych które Kyle znał. Jeszcze nigdy nie spotkał się z określeniem część.
Macho&karate
Justin Avalo
Goldenrod City/East area/ Shot street 23
-Też się na to złapałem – uśmiechnął się Philip. – Siostra Joy powiedziała mi, że miasto dzieli się na cztery dzielnice- wyjaśnił. – Nazwa każdej pochodzi od czterech kierunków świata. Goldenrod City jest naprawdę duże. Największe miasto ze wszystkich w regionie Johto, ma wielkość kilku miast. Czasami zdarza się, że jedna nazwa pasuje do kilku ulic lub jedna aleja ciągnie się przez całe miasto – opowiedział. –  Aby łatwiej było funkcjonować, wprowadzono ten podział.
- Nie wiedziałem, że jest aż tak duże – skomentował zdumiony Kyle. Schował do kieszeni biały prostokąt, poprawił torbę i już miał wyjść, kiedy przypomniało mu się. – Na pewno nie chcesz, żebym Ci towarzyszył? – zapytał z troską swojego towarzysza.
- Nie, raczej nie – Philip zawahał się. – Myślę, że sobie poradzę, twoja walka mnie zainspirowała – odpowiedział.
- Ale doping zawsze pomaga – dodał licząc, że kolega zmieni zdanie. Philip miał ochotę to zrobić, lecz nie chciał pokazywać, że tak naprawdę się boi.
- Wiem. Ty masz swoje sprawy, a ja swoje. Nie będziemy przecież podróżować razem przez całe Johto.
- Nie? – zmartwił się Kyle.
- Ale spokojnie, jeszcze przynajmniej miesiąc wspólnej podróży – pocieszył. Kyle nie wydawał się tym tak zadowolony. Philip też nie czuł wielkiej radości z tego powodu, naprawdę zaczął się dobrze czuć w czyjejś obecności, a w szczególności w obecności Kyle’a. Znudziło mu się podróżowanie, od miasta do miasta i poznawanie ciągle nowych ludzi i pozostawianie ich. Marzył mu się prawdziwy przyjaciel, a Kyle miał coś co sprawiało, że czuł się bezpiecznie i czuł, że może wyjawić mu wszystkie sekrety, bo tamten to zrozumie. – Dobra ja lecę – spojrzał się na naścienny zegarek za siostrą Joy. – Chcę mieć Whitney z głowy i jeszcze odpoczynek. Widzimy się tutaj wieczorem? O osiemnastej? – zaproponował.
- Jasne! – odpowiedział entuzjastycznie. – O ile się wyrobię – poprawił się.

            Chłopcy rozeszli się w swoje strony. Kyle skorzystał z miejscowego środka transportu, jakim były miejskie autobusy. Goldenrod City było naprawdę olbrzymie, promień miasta wynosił około siedmiu kilometrów, nie było mowy o przemieszczaniu się z jednego końca na drugi w przeciągu godziny. Stąd też prezydent miasta wprowadził publiczny transport. To już nie te czasy, kiedy miasta były średniej wielkości, każdy podróżował pieszo. Czasy typowych trenerów przeminęły z wiatrem.

            Kyle wysiadł na przystanku wraz ze swoim niebieskim podopiecznym. Okolica różniła się zupełnie od tej w której wcześniej się znajdował. Widok olbrzymich wieżowców zastąpiony był przez piętrowe jednorodzinne domki. Zamiast licznych sklepów co chwilę znajdowała się jakaś szkoła, albo jakieś studio tańca, czy szkółka koordynatorską. Pomiędzy budowlami znajdowały się liczne place zabawa, pola walki i zielone parki.

            Chłopak przemierzał dość szybko tę część miasta. Widok tej okolicy uspokajał go. Zwolnił trochę tempa, delektując się spacerem, po szarym chodniku rozglądając się po okolicy.

            Minęła chwila, a on już stał przed białym, prostokątnym budynkiem, z brązowym spiczastym dachem, mającym pozawijane rogi. Zupełnie jak te z filmów o azjatyckich mistrzach sztuk walki. Ruszył po brukowanym chodniku w stronę drewnianych drzwi. Zapukał w nie. Po chwili drzwi samoczynnie się rozchyliły. Kyle uważnie obserwując otoczenie, przekroczył próg budynku. W środku panował pół mrok, dało się jednak dostrzec, czerwone lampiony szczęścia, oświetlające długi korytarz. Ściany i podłoga wyłożone były drewnianymi panelami. Kiedy pokonał już korytarz, jego oczom ukazał się niewielki hol, w którym była ciemnobrązowa ławeczka, a naprzeciw niej znajdowała się recepcja, za którą siedziała blondynka. Kyle podszedł do lady.
- Dzień dobry!  W czym mogę służyć? – zapytała melodyjnym głosem. Nie była zbyt wysoka, ubrana w białe kimono z turkusowym pasem. Na głowie miała czerwoną opaskę.
- Przyszedłem tutaj, na trening. Mike mi polecił to miejsce – powiedział niepewnie. Właściwie nie wiedział, po co tutaj przyszedł i kim jest Mike.
- Mike Avalo? – zapytała.
- Chyba tak. Rudowłosy, umięśniony – zaczął opisywać.
- Tak, to Mike. Zawsze kogoś znajdzie – skomentowała uśmiechając się. – Pewnie złowił cię od Whitney. On chyba nigdy nie przestanie jej wkurzać.
- Wkurzać? – zapytał z ciekawości Kyle.
- O tak! Mike uwielbia ją drażnić i odwiedza ją raz na tydzień – wyjawiła. – No dobra, nie robi tego specjalnie, po prostu raz na jakiś czas wpada do niej zgarnąć jakiegoś trenera, ale równie dobrze mógłby pójść do centrum pokemon. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią – opowiedziała. Kyle nie wiedział, o co tak naprawdę chodzi i szczerze nie obchodziło go to zbytnio. – Przepraszam, zagadałam się – powiedziała przyglądając się znudzonej twarzy Kyle’a. – Takie rodzinne sprawy. Rozumiem, że nic nie wiesz o tym miejscu?

            Kyle skinął jedynie głową, czekając na jakieś wytłumaczenie. Słyszał coś o konkursie, o studiu walczących pokemonów, jednakże żadne z tych haseł nie dawało mu odpowiedzi, co tu tak naprawdę robi.
- Widzisz – przerwało jej trzaśnięcie drzwi, które znajdowały się na końcu pomieszczenia.
- Cześć! – powiedział rudowłosy mężczyzna zbliżając się do szatyna. – Kyle to ty?
- Cześć, tak – wyjąkał. Zdziwił się, że zapamiętał jego imię, z pewnością przychodzi tu mnóstwo trenerów.
- Wiedziałem, że przyjdziesz. Widzę, że już poznałeś Candice, to nasza recepcjonistka i żona mojego starszego brata – wyjaśnił wskazując na kobietę.
- Mike czy mógłbyś zachować chociaż resztkę kultury i zamykać drzwi z należytym im szacunkiem – skarciła.
- Wyluzuj – uśmiechnął się łobuzersko. – Energia mnie rozpiera, jestem jeszcze młody. – W rzeczy samej wyglądał na góra dwadzieścia lat. Tym razem zapiął swoją kamizelkę, jednak jego umięśnione ramiona robiły wrażenie.
- Sugerujesz, że jestem stara? – spytała rozgniewana Candice.
- Nie ależ skąd – przeciągnął wymownie. Kobieta posłała mu jedynie chłodne spojrzenie. – No dobra, my tu gadu, gadu, a ty wyglądasz jakbyś wyszedł z pralki – zwrócił uwagę na stojącego Kyle’a, który wciąż czekał na odpowiedzi.

            Mike obrócił się na pięcie i palcem wskazał drzwi, które przed chwilą pokonał.
- Dobrze, a teraz za mną – powiedział po czym otworzył powoli drzwi – Może być? – zapytał się kobiety.
- Lepiej – pochwaliła. Kiedy tylko Kyle przemierzył próg, Mike bez skrępowania zatrzasnął drzwi.
- Nie zmienisz mnie – zaśmiał się gardłowo. Kyle czuł się naprawdę nieswojo, nie wiedział co powiedzieć, nie wiedział czy jest sens odzywania się, skoro gadatliwy trener zaraz mu coś opowie. – Dobrze, a teraz poważnie – wypalił. – To jest sala walk, ćwiczymy tu pokemony walczące i takie, które mogą nauczyć się wielu ataków tego typu. Jesteśmy w tym zakresie specjalistami.
- My? –zauważył trafnie Kyle.
- Ja i moi bracia. Justin, czyli mąż Candice, a także właściciel oraz Perry. Każdy z nas zajmuje się treningiem, od urodzenia. To rodzinny biznes. Choć przyznam, że korci mnie wyruszyć w podróż, zupełnie jak kiedyś Perry. Choć fakt dostał burę rodzinną – wspomniał rudowłosy.
- Na czym polega trening? – zadał to pytanie widząc jak mijają kolejne drzwi, za którymi widział ćwiczących trenerów wraz ze swoimi pupilkami. Kyle starał się wyłapać jak najwięcej elementów, a także starał się zwrócić na wszystko uwagę, w razie, gdyby nagle się zatrzymali.
- Będziemy ćwiczyć twoje pokemony w fizycznych zdolnościach. Głównie siłę ataków fizycznych, ale także ich szybkość. Na razie muszę dowiedzieć się na co stać ciebie i twoje pokemony, a potem popracujemy. Już mam pewne przypuszczenia – powiedział lustrując chłopaka.
- Jakie?
- Poczekaj, najpierw walka, potem odpowiedzi – rzekł.
- Walka? – Nie usłyszał już odpowiedzi na to pytanie. Chłopcy weszli do ciemnego pomieszczenia.

            Mike przesunął dłonią po ścianie, aby odnaleźć włącznik światła. Po chwili zapaliła się lampa, znajdująca się na grubym, czarnym przewodzie. Zwisała tuż nad drewnianym ringiem z typowymi dla niego gumowymi barierkami. Pomieszczenie nie było zbyt duże. Właściwie poza ringiem nic tu się nie znajdowało. Podobnie jak wszędzie podłoga była drewniana, jedynie ściany pokryte były jasnokremowym kolorem.
- Dobra, nie ma co gadać trzeba walczyć – rzucił. – Pewnie chcesz usłyszeć zasady – Kyle z trudem nadążał za rozgadanym trenerem. – Walczymy tylko atakami fizycznymi. Walczymy dwa na dwa. Masz do wyboru Poliwhirla i Heracrossa. Te dwa pokemony chciałbym z tobą ćwiczyć. Walka odbywa się w systemie rundowym, to znaczy jeden kontra jeden, a po skończeniu rudny obaj wymieniamy pokemony. Jasne? – Kyle jeszcze przez chwilę milczał. Wreszcie informacje ułożyły się w logiczną całość.
- Tak! – powiedział zdecydowanie.
- A więc zaczynajmy.

            Mike ruszył za ring, Kyle pozostał po tej stronie. Pierwszy na pole wskoczył Poliwhirl, który aż palił się do walki. Mike nie zwlekał z wyborem. Już po chwili na orzechowych deskach pojawiła się biała kulka futra z brązowymi piąstkami.
- To jest Primeape – stwierdził Kyle. Był to jeden z jego ulubionych pokemonów. Zawsze chciał mieć go w drużynie, obok Poliwhirla oczywiście. Chłopak wyciągnął pokedex, aby zaczerpnąć trochę wiedzy o tym stworku.

Primeape pokemon typu walczącego, przypominający pawiana. Znany ze swojej wyjątkowo agresywnej natury. Pokemon ten zamieszkuje lasy, gdzie żywi się głównie owocami. Kiedy na jego teren wtargnie nieproszony gość wpada w złość. Nie jest możliwe go uspokoić, dlatego młodym trenerom zaleca się omijanie terenów jego występowania. Ma tak silne pięści, że bez problemu kruszy głazy.
- Ciekawe, jak sobie poradzisz z nim. Primeape zacznij walkę. – Małpi pokemon szybko znalazł się przy Poliwhrilu i zaczął okładać go pięściami. Poliwhirl jedynie blokował uderzenia oponenta, chociaż przychodziło mu to z trudem.

            Właściwie co mógł zrobić Kyle. Nie znał się, aż tak dobrze na walkach bokserskich, a tym bardziej na pokemonowych walkach bokserskich. Poza tym w swojej strategii, zawsze polegał na atakach typu specjalnego.
- Atakuj ciałem! – nakazał Kyle. Poliwhirl wzbił się w powietrze i ruszył swoim brzuchem na walczącego pokemona.
- Pokaż mu skupioną pięść. – Kyle natychmiast zrozumiał swój błąd. Jego podopieczny zmierzał wprost na pięść Primeape. Uderzenie było celne. Poliwhirl odleciał w powietrze, na szczęście zatrzymał się na gumowych barierkach, od których się odbił i padł tuż przed przeciwnikiem. – Niskie kopnięcie – Poliwhirl dostał po głowie i uderzył w jeden z stalowych rogów.
- Poliwhirl wracaj. – Wycofał podopiecznego do pokeballa.
- Poddajesz się?
- I tak już przegrałem, kolejny cios byłby ostatnim, a ja nie za dobrze sobie radzę – wytłumaczył się. Nie mógł już patrzeć na krzywdę swojego pokemona.
- Rozumiem – cofnął swojego pokemona.

            Kyle wypuścił Heracrossa na pole walki. Pokemon był nieco zdezorientowany. Myślał, że ominęła go już walka, a tymczasem stał na małym boisku.
- Wierzę w ciebie Heracross – wsparł słownie niebieskiego insekta.
- Wybieram Rydona – wyrzucił w powietrze pokeball, a na polu pojawił się olbrzymi szary stwór z lśniącą szarą skórą.

Rhydon pokemon typu ziemno-skalnego. Zamieszkuje skalne tereny, które penetruje za pomocą swojego rogu, przypominającego wiertarkę. Pokemony tego typu mają niezwykle twardą skórę. Są też niezwykle silne i są w stanie wywoływać trzęsienia ziemi. Zazwyczaj chowają się w swoich jaskiniach, z których wychodzą jedynie w celu poszukiwania pożywienia. Uwielbiają Lansat Berry, które rosną w górskich regionach.

            Kyle od razu uśmiechnął się. Miał w końcu przewagę typów, więc tym razem mogło się mu udać wygrać. Mike jednak nie widział tak tej walki. Czuł się pewnie, bo wiedział co czeka nieprzygotowanego Kyle’a.
- Rhydon, atakuj rogiem!
- Heracross ty też! – Niebieski owad ruszył w stronę przeciwnika, który na niego pędził. Oba pokemony zderzyły się i mierzyły się swoimi rogami, żaden jednak nie zdobył przewagi.
- Dobra, młotoramię! – Nakazał Mike. Po chwili prawa ręka Rhydona zajaśniała i ruszyła w stronę niebieskiego insekta, który wciąż mierzył się rogiem z atakującym.

            Heracross pojaśniał metalicznym blaskiem, a kiedy ręka Rhydona uderzyła w niego, nie zdawała się mu wyrządzić większych szkóda.
- Czy to była stalowa obrona? – zdziwił się Kyle. Pewnie jego podopieczny znał ten atak, zanim Kyle zdołał go złapać.
- Wow, twój pokemon zaskakuje – skomentował Mike. – Jak na razie to twój pokemon walczy , a nie ty – zauważył. Kyle poczuł się dotknięty tym komentarzem. Przecież świetnie sobie radził w tej rundzie. \

            Pokemony wreszcie odskoczyły od siebie, pozostawiając nierozstrzygniętą próbę sił. Kyle nie zamierzał już czekać i miał ochotę wymierzyć przeciwnikowi celny cios.
- Rhydon, stalowy ogon! – Ogon olbrzyma pojaśniał na biało i ruszył w stronę Heracrossa.
- Nocne cięcie – Heracross skrzyżował swoje dłonie, które po chwili pokryły się ciemnobrązową aurą, zdołały skutecznie zatrzymać atak pokemona dinozaura i odepchnąć go na dobre parę metrów, prawie pod same barierki.
- Widzę, że się uczysz – uśmiechnął się łobuzersko Mike. – Ale to wciąż za mało. Rhydon ognista pięść.

            Kyle spoważniał. Ognista pięść pędziła w jego robaczego podopiecznego. Uderzenie byłoby super efektywne, gdyby trafiło. Na szczęście insekt w ostatniej chwili odsunął się w bok, unikając o parę milimetrów uderzenia.
- Heracross łamacz murów – nakazał, póki mógł wykorzystać sytuację. Heracross bez problemu zadał cios w plecy Rhydona kładąc go na deski ringu. – Wykończ go nocnym cięciem. – Heracross powtórzył sekwencje i ciemnobrązowymi szponami zadał kolejny cios, a olbrzym zdołał jedynie zaryczeć z bólu.
- No nieźle. Ale chyba nie myślisz, że to na nas wystarczy. Rhydon stalowy ogon.

            Zanim zdołał uderzyć, po raz kolejny oberwał łamaczem murów. Kolejny super efektywny atak bez problemu powalił kolosa. Mike wycofał swojego pokemona, a Kyle podszedł do Heracrossa.
- Świetnie ci poszło! – pochwalił podopiecznego i z torby wyciągnął chrupki. Wiedział jakim łasuchem jest niebieski robak.
- Naprawdę dał z siebie wszystko – skomentował Mike.
- O co ci chodzi? – zapytał urażony Kyle.
- O to, że to twoje pokemony walczą, a nie ty. – Kyle dalej nie rozumiał. – Walkę z Whitney wygrałeś tak naprawdę dzięki Poliwhirlowi, który podpatrzył łamacz murów pewnie od Heracrossa i sam nauczył się bąbelkowego promienia. Widziałem twoje zdziwienie. Trochę obserwowałem ten pojedynek – wyjawił. – Teraz twój Heracross dzięki dobrym decyzjom zatrzymał moje ataki. Nawet nie wiedziałeś o stalowej obronie – zarzucił.

            Kyle nie odzywał się. Czuł się upokorzony. Jego rywal miał racje, w tych dwóch walkach to nie on przejmował inicjatywę, lecz jego pokemony. Zastanawiał się dlaczego tak się dzieje, ale nie potrafił znaleźć dobrego wyjaśnienia.
- Masz rację – wydukał opierając się o swojego pokemona. Heracross położył dłoń na jego ramieniu, jakby chciał go pocieszyć. – Nic mi nie jest – odpowiedział. – Możesz już wracać, świetnie się spisałeś – pochwalił, po czym zamknął go w pokeballu.
- Nie jesteś złym trenerem pokemon – pocieszył go. – Jesteś dobry, bo twoje pokemony są silne i widać, że ćwiczą i darzą cię szacunkiem. Inaczej nie walczyłyby tak zawzięcie. Po prostu tobie – przerwał. – Brakuje ci po prostu pewności siebie – skończył.
- To znaczy? – Kyle zadał to pytanie nie będąc pewnym, jak to się ma do niego. W końcu raczej podejmuje zdecydowane decyzje i radzi sobie na polu.
- Nie masz problemu z podjęciem decyzji, ale czasem wydajesz się nieobecny w czasie walki. Tak wydajesz komendy, tak reagujesz, ale czasami nie wierzysz w swoje umiejętności i polegasz na strategii, przewadze typu, sile swoich pokemonów. Nie ma w tym ciebie. Wszystko jest skrupulatnie przemyślane, ale nie ma iskry walki w tym wszystkim. Jeżeli jesteś na straconej pozycji to poddajesz to – tłumaczył.
- Nie wiem co powiedzieć – posmutniał.
- Nic, poćwiczymy i będzie dobrze – pocieszył. – To tłumaczy też dlaczego zawsze korzystasz z pokedexu, zbierasz informacje, żeby wiedzieć na czym się oprzeć. Musisz nauczyć się ufać przede wszystkim sobie i uwierzyć, że potrafisz. Spokojnie ta sala tego cie nauczy – skwitował triumfalnie.

            Kyle nie odpowiedział nic pomilczał przez chwilę. Zszedł z ringu. Mike ruszył ku wyjściu i pokazał gestem, aby jego uczeń wyszedł z pomieszczenia.
- Dobra, teraz czas żebyś wypełnił formularz. W końcu musisz się tutaj zapisać. Oczywiście o ile chcesz? – Mike nie był do końca pewny, czy Kyle będzie chciał uczestniczyć w kursie.
- Tak, ależ oczywiście – odpowiedział melancholijnie Kyle. Nie był już tak wesoły. Czuł się taki obnażony, jakby ktoś pozbył się jego maski, która chroniła go przed światem. Nie czuł się tak od momentu rozmowy z Philipem w Azalea Town.
- To świetnie, zobaczysz, będzie lepiej – poklepał go po ramieniu. – Jesteś początkującym trenerem, to normalne, że nie czujesz się pewnie siebie. Kyle już nic nie odpowiedział.

            Wrócili do holu, gdzie Candice wręczyła formularz zgłoszeniowy Kyle’owi. Chłopak niezwłocznie wypełnił parę strony i uregulował płatność za odbycie kursu. Po godzinie bawienia się w papierkową robotę i otrzymaniu karty wstępu opuścił salę Avalo. Poszedł na przystanek i tam czekał na przyjazd autobusu.

            W centrum pokemon był po szesnastej, dlatego miał jeszcze trochę czasu. Korzystając z tego zjadł obiad, w stołówce, po czym udał się do pokoju. Miał ochotę rozerwać się wieczorem. Dlatego skorzystał z telefonu znajdującego się na korytarzy i zadzwonił do rodziców, aby przesłali mu kilka jego ubrań. W końcu zamierzał pozostać w Goldenrod City jeszcze dwa tygodnie.
- Masz już pierwszą odznakę? – zapytał z niedowierzaniem ojciec.
- Tak – odpowiedział bez entuzjazmu.
- To super! Ile zostaniesz w Goldenrod City? – spytał zaciekawiony.
- Dwa tygodnie, chciałem odbyć pewien kurs- wyjawił.
- Dwa tygodnie, to dużo. Myślisz, że uda Ci się wyrobić z pozostałymi siedmioma odznakami? – mężczyzna wyraźnie się zmartwił. O ile jego żona z pewnością ucieszyłaby się z tej informacji, o tyle on nie był zadowolony. Chciał żeby jego syn podróżował, a nie skończył jako naukowiec. Niestety nie był w stanie powiedzieć tego wprost.
- Spokojnie – odpowiedział Kyle. – Wybieram się promem na Whirl Island, a potem do  Cianwood City – wyjaśnił.
- Myślałem, że chcesz zaliczyć trasę mistrza siedmiu regionów?
- Odpuszczę sobie. Skoro w Johto jest siedemnaście sal, po jeden dla każdego typu, to dlaczego mam zaliczać te same co wielki mistrz. Wiem, że są to prestiżowe sale, ale nie mam na to czasu. Zobaczymy czy mi się uda zdążyć. Za ponad miesiąc powinienem mieć trzy odznaki. – Powiedział pewnie.
- Dobra, musze lecieć do badań. Trzymaj się i odzywaj się czasem – pożegnał go ojciec, nie dając mu nawet się odezwać.

            Kyle zaczął przygotowania, wziął prysznic, po czym ubrał się w nowy strój. Założył na siebie szarą koszulę z niebieską kieszenią, kołnierzem i guzikami. Do tego ubrał dopasowane, czarne dżinsy z niebieskim paskiem. Na koniec założył niebieskie pół buty. Marzyło się mu odwiedzić jakiś nocny klub. W końcu był w prawdziwym mieście.

            Zszedł na dół, aby odszukać Philipa i razem z nim lub bez niego wyruszyć na podbój miasta. Udało mu się dostrzec blond trenera i ruszył w jego stronę, nie wiedząc ile tej nocy może się wydarzyć.


***
            Tak łatwo jest zdemaskować oszusta. Możesz się uśmiechać, może utożsamiać ideał. Jednak prędzej czy później wyjdzie na światło dzienne, że chowasz się za maską. Ból i smutek wyjdą na zewnątrz, a ty proś o to, by nie było już za późno, na realizację siebie. 
____
Od autora:
Cześć!
Rozdział nieco później. Byłby gotowy wcześniej, ale zmieniłem nieco koncepcje i pisałem go od początku. Chyba moje opowiadanie się trochę zmieni, będzie bardziej poważniejsze. Bo nudzą mnie te ciągłe walki, musi się coś dziać poza tym. Przepraszam, będzie trochę dramatu i komedii :P

To przez to, że poczytałem inne opowiadania i mnie trochę tknęło, a chcę kontynuować to opowiadanie, zamiast zaczynać coś nowego. Oczywiście podróż będzie trwała dalej, ale teraz będzie trochę wątków uczuciowych etc.

Jakoś nie chcę, żeby moje opowiadanie wyglądało jak opisywanie gry. I fakt przesadziłem z kobiecymi charakterami. Mają PMSa. Zmieni się, sam to zauważyłem, że brak normalnej dziewczyny. 

Blog ma już za sobą 1000 wyświetleń, dziękuję czytelnikom. Przepraszam, końcówka rozdziału naprawdę wymęczona i nie szło mi, ale napisałem. Postaram się przy kolejnym!
To tyle.

Pozdrawiam!
P.S. Na blogu pojawią się ankiety odnośnie opowiadania, byłoby miło jakbyście je wypełnili. Nawet Ci którzy nie komentują ;) z góry dziękuję!

IX. Riot girl.

IX. Riot girl.

Zemsta podobno smakuje słodko. Czy potrzeba odegrania się na kimś daje nam przyjemność? A może to po prostu głupie stwierdzenie, mające prowadzić do zguby nieprawych ludzi. W końcu co daje nam zemsta? Satysfakcję z czyjegoś cierpienia.

Chyba nie warto dla niej żyć? Przynajmniej tak się wydaje. W rzeczywistości każdy z nas poszukuje swojej małej zemsty. Chce oddać ból, jakiego doświadczył. Ale czy jest to możliwe? Czy można zadać komuś taką samą ranę, jaką otrzymaliśmy?

Kto by się jednak tym przejmował, smak dokonanej zemsty jest niczym najsłodszy owoc, którego zakosztowali pierwsi ludzie. Nic nie jest tak dobre, jak pokazanie komuś, że jest się lepszym, że ktoś nie miał racji. Tylko czy życie dla zemsty jest coś warte? Nie lepiej odpuścić? Na pewno nie łatwiej. Ale po co marnować czas?

*****

            Kyle stał przed olbrzymimi, szklanymi drzwiami. Miał ochotę je po prostu pchnąć i ruszyć przed siebie, lecz system go ubiegł. Drzwi rozsunęły się same, a jego oczom ukazał się długi korytarz. Przechodząc przez niego, po beżowym, puchowym dywanie, obserwował ściany pomieszczenia. Mocno fioletowe ściany, na których wisiały podobizny znanych kobiet, w złotej oprawie. Od wielkich księżniczek, panujących w okolicznych królestwach, aż po profesorki, a nawet znalazły się gwiazdy muzyki.
- Zaczyna się – szepnął Philip, dalej nie mówiąc, co tak naprawdę jest nie w porządku z Whitney.
- Co?  - spytała Alice, licząc na jakąś odpowiedź.
- Zobaczysz – odparł i szedł posłusznie za swoim przyjacielem.

            Alice pomimo wczorajszych wydarzeń postanowiło wybrać się do sali, żeby wspierać swojego przyjaciela. Najchętniej to oddałaby się szlochaniu, ewentualnie objadaniu, jednakże chciała zachować się jak dobra przyjaciółka. Myślała nad tym długo i wiedziała, że nie może być zła na Kyle'a. Sama powiedziała co czuje, więc i on miał prawo to zrobić, nawet jeśli nie zgrywało się to z jej obrazem utopii.

            Wreszcie przekraczając ostatni pozłacany łuk, który stanowił oparcie dla długiego tunelu, podróżnikom ukazał się olbrzymi stadion. Był on zdecydowanie inny, niż ten który widział Kyle w Azalea Town. Całe pole pokryte było ziemią, nawet nie było tam skał - co jest typowe dla ziemnego boiska. Za to znajdowały się linie i bazy. Zupełnie jak w baseballu. Oczywiście za miejscem dla lidera znajdowało się małe wgłębienie w trybunach przeznaczone dla kibicujących. Po wykonaniu paru kroków w przód, takie samo ustawienie Kyle dostrzegł i po stronie wyzywającego.
- Właściwie to co teraz? Mam wołać, że chciałem kogoś wyzwać?  - spytał widząc pustkę w całym pomieszczeniu.
- Ja tak zrobiłem, ale może to był zły pomysł…
- Nie wiem co masz na myśli, ale -  nie skończył.

            Z lewego przejścia pod trybunami wybiegły wesołe cheerliderki w różowych strojach z różowymi i białymi pomponami. Dziewczyny zaczęły potrząsać wesoło pomponami, po chwili uniosły ręce w górę i rozsunęły się tworząc przejście, przez które przeszła dziewczyna o różowych włosach, atletycznej sylwetce. Była w czarnym stroju z różowymi paskami i różową literą „W” na bluzce.
- Kim ja jestem?
- Jesteś Whitney!
- Kim on jest?
- Przegranym – odpowiadały na pytanie cheerliderki.
- No i masz – westchnął Philip, a Kyle posłał mu pytające spojrzenia, lecz na odpowiedź długo nie musiał czekać.

W-H-I-T-N-E-Y
krzyczały wesoło cheerliderki wymachując pomponami, przygotowując się do układu tanecznego.
Widzę, że przychodzisz by wygrać,
czas żebyś zmienił śpiewkę.
Dzisiaj musisz ze mną przegrać,
dlatego śpiewam tę piosenkę.

Możesz być szczęściarzem
i załapać się do drugiej rundy.
Nie będziesz dla mnie trudny,
jesteś kolejnym flirciarzem.
Whitney śpiewała przechodząc obok tańczących dziewczyn.

W-H-I-T-N-E-Y
Tak daj mi tą satysfakcję,
przegraj tę śmieszną akcję.
Chłopcze, ja jestem królową
a ty zostaniesz z pusta głową.
Jestem niczym piękna bogini,
jeżdżę złotym Lamborgini.
Patrz się jak rosnę ku niebiosom,
wbrew męskim, durnym głosom.

W-H-I-T-N-E-Y

To bogini jest nasza,
zguba będzie wasza.
Tak dokopie ci gorąca,
walka będzie rwąca.
Przegrasz jednak,
więc nie zaczynaj,
tylko czmychaj!
Zaśpiewała jedna z dziewczyn. A po całości dziewczyny ustawiły się w charakterystycznej pozie, a przed nimi Whitney z mikrofonem wyciągniętym przed siebie i wskazującym na Kyle.

            Kyle nie mówił nic. Nie wiedział co powinien powiedzieć. Czy powinien pochwalić cały występ, czy po prostu zacząć klaskać. A może milczeć i przejść do interesów.
- Serio? – wypalił wbrew całej jego logice. – Czemu robisz cały ten występ? – spytał dalej czując zażenowanie, którego nie chował.
- Nie podobało się? – zapytała Whitney. – Zresztą co mnie obchodzi męskie zdanie! – warknęła.
- Nie, no występ był dobry – przyznał. – Ale to trochę tandetne, tak tutaj i ogólnie – brnął dalej.
- Nie znasz się, jesteś facetem. Wy wszyscy jesteście tacy sami. Grumpig to za mało, by o was powiedzieć! – wycedziła.
- Możliwe, aczkolwiek to nie ja mam problemy – odparł i po chwili złapał się dłonią za usta.
- No nieźle stary – zaśmiał się Philip szturchając go w bok.
- Ja nie chciałem – powiedział, ale kobieta nie chciała już go słuchać.

            Całej sytuacji przyglądała się Alice, nie czuła się zażenowana. Jej oczy wręcz błyszczały, sama do końca nie wiedziała czemu. Choć widok silnej kobiety w szczytowej formie napawał ją radością. Zupełnie jakby ktoś podał jej serotoninę. Całe jej cierpienie zniknęło, jakby ktoś użył magicznej różdżki.

            Whitney zajęła swoją pozycję. Kyle również nie czekał. Nie znał co prawda zasad panujących na tym stadionie. Jedyne co wiedział to fakt, że będzie miał styczność z pokemonami typu normalnego. Cieszyło go to bardzo, ponieważ jego tajną bronią był Heracross. Ostatnio spędził z nim trochę czasu, aby podszkolić łamacza murów.
- Zasady są takie – powiedziała jedna z dziewczyn, która była sędzią w tej walce. – Walka trzy na trzy. Trener może wymienić pokemona po każdej rundzie, lider nie ma takiej możliwości. Mecz trwa do pokonania wszystkich trzech pokemonów przeciwnika. Pokemona wybiera pierwszy lider – ogłosiła. – Możemy zacząć? – spytała. Zarówno Kyle jak i Whitney skinęli tylko głowami. – Dobrze w takim razie, niech zacznie się mecz pomiędzy Whitney liderką Sali Goldenrod City, a wyzywającym Kyle’em Flamento z Azalea Town.
- No dobra, zacznę delikatnie. Myśl, że masz szansę – rzuciła szyderczo. Po chwili z czerwonej kuli wyłonił się mały brązowy stworek z puszystym ogonem.
- To Sentret. Właściwie to znam go. – Cofnął rękę od kieszeni, w której znajdował się pokedex. Przypomniało mu się dzieciństwo, kiedy o poranku wesołe Sentrety zbierały szyszki spod drzew i różne jagody z krzewów rosnących w okolicy. – Ja wybieram Poliwaga. – Niebieski stworek wyszedł uradowany przed swojego trenera. Stanął pewnie siebie z lekko rozkraczonymi stópkami, zupełnie jak Tauros, który ma zamiar ubóść rywala.
- Chciałam Ci to ułatwić – skomentowała. – Mówi się trudno. Sentret pokaż mu atak gromem.
- Poliwag unik! – krzyknął, lecz było już za późno. Biała iskra zdążyła już poszybować w przestworza, by wrócić i uderzyć całą swoją siłą w niebieskiego stworka. – Trzymasz się? – spytał przerażony. Nie spodziewał się tego. Zacisnął pięści, a jego oczy jakby zamarły, właśnie zaczął się karcić za zbyt pewną siebie postawę.
- Kyle pokemony typu normalnego potrafią opanować różne ataki, nie spodziewaj się tylko normalnych – poradził Philip. Sam na szczęście nie popełnił takiego błędu, lecz to i tak nie dało mu zwycięstwa.
- Dobrze – odpowiedział Kyle.
- Koniec gadania – powiedziała widząc, jak Poliwag otrząsa się po ataku. – Najpierw szybki atak, a potem znowu grzmot.

            Kyle uśmiechnął się, jakby miał plan. Kiedy Sentret wreszcie wyruszył, pozostawiając za sobą białą smugę, chłopak zareagował.
- Wodna broń przed niego! – Poliwag nie czekał, wystrzelił wodnym strumieniem w boisko, tuż przed Sentretem, który wpadł w pułapkę. Potknął się o wodny strumień i stracił równowagę. – Mamy Cię!
- Nie! – krzyknęła przyglądając się całej sytuacji.
- Podwójny klaps, a potem wodna broń! – nakazał. Po chwili Poliwag okładał przeciwnika serią ciosów, zadawanych ogonem. Kiedy Sentret wylądował po przeciwnej stronie boiska, stworek wystrzelił potężny strumień wody, który zmiótł małą poke wiewiórkę. – Na koniec atak ciałem.
- Sentret niezdolny do walki – obwieścił sędzia.

            Whitney wycofała swojego pokemona, uśmiechnęła się do Kyle’a złowieszczo. Wyjęła kolejny pokeball z paska od spódniczki.
- A jednak wykorzystałeś swoją szansę. Teraz już nie będzie tak łatwo. Przygotuj się! – postraszyła go.
- Poliwag wróć – postanowił. Zdawał sobie sprawę, że jego pokemon dostał efektywnym uderzeniem, dlatego łatwo mógł odpaść w kolejnej rundzie.
- Poli, Poli – stworek odmówił posłuszeństwa i został na boisku.
- Wróć! – nakazał, jednak wciąż nie potrafił przekonać swojego pokemona do powrotu. – Niech Ci będzie – bąknął zirytowany.
- Nie mam szans z tobą przegrać, ty nawet pokemonów nie potrafisz okiełznać – stwierdziła złośliwie Whitney.

            Philip przyglądał się całości i również zgadzał się z uwagą Whitney. Jest bardzo źle, skoro pokemon nie chce słuchać swojego trenera, to podstawa żeby wygrać.
- Myślałem, że Kyle jest trochę lepszy – skomentował.
- Poliwag jest jak on, uparty aż do końca. Czasami aż nadto ambitny, a przynajmniej do chwili, aż dostanie nauczkę. Nic na to nie poradzisz, w desperacji, też jest metoda – odparła. Wciąż wpatrywała się w stronę Whitney, a na całą walkę nie zwracała uwagi.
- Nigdy bym tego nie powiedział o Kyle’u.
- Wydaje się ułożony od początku do końca, co? – zapytała. Philip zdziwił się kiedy usłyszał to pytanie.
- Tak – powiedział niepewnie.
- To jego druga zaleta, on potrafi ukryć każdą rozterkę, każdą ułomność. Nie wiem jak on to robi. Możesz go krytykować, że robi coś źle, ale właściwie nie masz się do czego przyczepić. Taki już jest – wytłumaczyła.

            Tymczasem Whitney wyrzuciła w powietrze swój pokeball, który otworzył się tuż nad nią, posyłając czerwony promień na sam środek boiska. Różowy stworek wzbudził zachwyt wśród dziewczyn siedzących na trybunach.
- Co to jest? Kojarzę go, ale skąd. – Tym razem Kyle postanowił skorzystać z pomocy pokedex.

Wigglytuff pokemon typu normalnego. Jego całe ciało jest różowe, podobnie jak jego poprzednia forma umie doskonale śpiewać. Kiedy się złości nabiera powietrze, charakterystycznie się nadymając. Łatwo go rozzłościć. Jego futro jest tak miękkie, że łagodzi każdy stres. Pokemony te należy trzymać parami.
- A to stąd go znam. – Kyle przypomniał sobie program nadawany w telewizji, który oglądał w wieku pięciu lat. Tam grupka Wigglytuffów śpiewała kołysankę, po wieczornej bajce. – I jak ja mam z tym walczyć – zachwycił się.
- Naprawdę? -  skomentował prześmiewczo Philip. – Walisz to różowe i po sprawie.
- Brutal – wypaliła Alice.
- No co taka prawda.
- Koniec.

            Whitney nie zamierzała już czekać. Miała ochotę dać nauczkę trenerowi, w szczególności, że miała do czynienia z jakimś żółtodziobem, a zwycięstwo z facetem, to zawsze zwycięstwo z facetem.
- Zamieć ! – nakazała. Różowy stworek uformował swoje usta w kółko, z którego po chwili wydobył się biały strumień śnieżek oraz wiatru, który pędził w stronę Poliwaga.
- Unik. – Pokemon na czas odskoczył. – Tego już słuchasz – podkreślił trener. – Dobrze, to nie będzie takie łatwe, ale skocz i wodna broń. – Poliwag odbił się od powierzchni, najwyżej jak potrafił. Po chwili strumień wody mkną na różowego malucha.
- Rozbij ten mizerny atak podwójnym klapsem. – Zanim wodny cios dotarł do Wigglytuffa, ten zdołał swoimi łapkami rozbić strumień pozostawiając jedynie mgiełkę utworzoną z małych kropelek. – Myślisz, że takie ataki nam coś zrobią. Tu trzeba trochę więcej siły.
- Mam tego więcej – blefował. – Spróbuj ataku bezpośrednio. Podwójny klaps.
- Kula cienia, teraz! – W ułamku sekundy różowy stworek wygenerował czarną kulę z fioletową aurą, która pędziła w stronę Poliwaga. Ten jednak skutecznie ogonem odbił ją w stronę Wigglytuffa. Odbity cios, jednak nie wyrządził żadnej krzywdy oponentowi.

            Kyle przypomniał sobie wykład profesora Elma. Pokemony typu normalnego nie mają tylu komórek odpowiedzialnych za generowanie energii, ponieważ ich ataki w większości są fizyczne, albo wystarczy metabolizm zwykłych komórek, które są wstanie wytworzyć energię. Pokemony każdego innego typu mają komórki o specjalnych właściwościach i niestety to one są podatne na atak pokemona ducha. Znowu pokemony duchy są odporne na każdy fizyczny atak.
-No nieźle – przerwała milczenie liderka. – Pomysłowe, ale to nie wystarczy, żeby nas pokonać. Pewnie o tym wiesz. Podwójny klaps.
- Ty też podwójny klaps. – Rozpoczęła się walka. Poliwag uderzał ogonem, a Wigglytuff swoimi różowymi łapkami. Na szczęście każde uderzenie różowego śpiewaka, było skutecznie blokowane przez ogon Poliwaga, który z kolei nie potrafił wyprowadzić skutecznej kontry. I tak walka toczyła się dalej, aż do pierwszego błędu. Na szczęście szybki i silny ogon Poliwaga wytrącił z równowagi różowego stworka. Pokemon kijanka nawet nie czekał na komendę, skorzystał z sytuacji i zaatakował ciałem. – Świetnie Poliwag – pochwalił trener. – Teraz wodna broń.
- Wigglytuff obronna kula. – Pokemon jeszcze w powietrzu zwinął się w kulę, dzięki czemu wodny strumień nie wyrządził mu żadnej krzywdy. – Czas to kończyć. Zamieć – nakazała, a po chwili biała smuga mknęła już w stronę Poliwaga.
- Atakuj wodną bronią. – Kyle zamarł na chwilę, kiedy z pyszczka jego pokemona wyleciał strumień baniek, które całkiem sprawnie radziły sobie z lodowym atakiem. – Czy to jest bąbelkowy promień? – zdziwił się.
- To znaczy, że Poliwag jest gotowy na ewolucje! – krzyknęła Alice. Bardzo dobrze znała się na wodnych pokemonach, zresztą Kyle też.

            Whiteny zacisnęła pięści. W głowie poszukiwała jakiegoś skutecznego ataku. Jej twarz przybierała purpurowej barwy, a na jej czole pojawiały się pierwsze kropelki potu. Miała ochotę sama zaatakować Poliwaga hiper głosem, ale była jedynie kobietą.
- Nie daj się mu. Pokaż mu podwójny klaps. – Na początku bąbelki rozpadały się, jednak po chwili było ich tak dużo, że Wigglytuff nie nadążył ich rozbijać. Upadł nieprzytomny na ziemie. – Nie! – Zaczęła nerwowo skakać, próbując ubić ziemie.

            Liderka wycofała swojego pokemona. Musiała przyznać się do błędu. Za słabo oceniła swojego rywala. Ale doskonale wiedziała, że swojego asa zostawiła na koniec.
- Miltank do boju. – Na boisku pojawiła się olbrzymia różowa krowa, z czarną głową, małymi rogami i czterema strzykami na żółtym brzuszku.
- Pierwszy raz go widzę – stwierdził i wyciągnął pokedex.

Miltank pokemon typu normalnego. Jego mleko jest cenionym produktem. Posiada nie tylko dobre walory smakowe, ale także właściwości lecznicze. Miltanki żyją stadnie, rzadko spotykane w dziczy. Są zazwyczaj spokojne, ale po wkroczeniu na ich terytorium stają się agresywne. Ich atutem jest twarda głowa i masywne ciało.
- Całkiem fajny – stwierdził.

            Nagle białe światło pokryło małego Poliwaga. Stworek zaczął rosnąć, pojawiły mu się łapki, zakończone białymi piąstkami. Jego ciało stało się wyższe i masywniejsze. Blask zniknął, a wszystkim ukazał się Poliwhirl.
- Tylko po to tak walczyłeś?  - spytał się Kyle. Z jednej strony był dumny ze swojego pokemona, z drugiej nie podobała się mu jego niesubordynacja. Poczuł się upokorzony.
- Nawet z nim nie masz szans – rzekła Whitney. Poliwhirl odprawił swój taniec zwycięstwa i na koniec złożył swoje ręce wystawiają kciuk ku górze, po czym przekręcił swoją białą piąstkę. – Myślisz, że taki z ciebie cwaniaczek – oburzyła się Whitney. – Miltank toczenie.
- No i się zaczęło – westchnął Philip. Alice wysłała mu pytające spojrzenie.

            W tym czasie różowa krowa zaczęła się toczyć z niewyobrażalnie dużą prędkością. Co dziwne nie atakowała bezpośrednio przeciwnika. Kyle chciał to wykorzystać, ale jak się okazało bąbelkowy promień, rozbijał się o toczącą kulę, nie wyrządzając jej najmniejszej szkody.
- Właśnie to. Teraz Miltank jest nie do ruszenia. Żaden atak się przez to nie przedrze. Doszedłem do tej fazy z jednym pokemonem co prawda, ale nawet jakbym miał trzy wątpię, że dałbym radę. Miltank toczy się tak szybko, że żaden atak go nie dotyka, ponieważ wytwarza szczelną obronę. Żadna jego warstwa nie jest zbyt długo eksponowana na atak, więc go nie odczuwa. Siłowe ataki mogą go odrzucić, ale w tym stanie jest nie do zranienia – wyjaśnił opierając się na swoich doświadczeniach.
- Czyli Kyle ma poważne problemy? – zapytała. Philip jedynie przytaknął.

            Kyle zrozumiał też szybko o co chodzi w strategii Whitney. Już miał dwa pomysły, lecz żaden nie mógł być skuteczny, gdyż Poliwhirl nie znał zbyt potężnych ataków. Dobrą byłaby hydro pompa. Dzięki niej mógłby wydrążyć tunele w ziemi i utrudnić ruch Miltankowi, jednakże wodna broń nie da tego samego efektu. Więc pozostaje tylko mu zatrzymać jakoś tę kulę.
- Dobra. Z całej siły wodna broń – nakazał, licząc że atak będzie wystarczająco silny.
- Próbuj dalej – zaśmiała się Whitney. Faktyczne wodna broń uderzyła celnie, ale rozbiła się o pędzącą kulę, która uderzyła celnie Poliwhirla. Pokemon jednak wstał i nie chciał dać za wygraną.
- Poliwhirl! Spróbuj atakować wodną bronią cały czas i unikaj jej uderzeń, kiedy będzie blisko. – Nie miał już pomysłu, więc desperacko wydawał komendy. Tak miał w zanadrzu jeszcze dwa pokemony, ale doskonale wiedział jak ważny jest to mecz dla Poliwhirla.

            Dziwnym trafem pomysł przyszedł już po chwili. Miltank po raz kolejny pędził na Poliwhirla. Jednak by wykonać atak, musiał skręcić. Pech chciał, że zrobił to na mieszance wody z ziemią, przez co wpadł w poślizg i uderzył o ścianę. Szczęściem Miltank odbił się od ściany i wymierzył celny cios.
- Poliwag, znaczy Poliwhirl – poprawił się. – Skocz najwyżej jak potrafisz, a potem nawadnianie na całe pole. - Pokemon wzbił się ponad pole i ze swojego pępka uwolnił strumień wody, który rozprysł się niczym fontanna nawadniając całe pole, które ze skalno-ziemnego, stało się błotniste.

            Whitney nie zwróciła na to uwagi i kazała swojemu pokemonowi kontynuować atak. Szybko jednak zrozumiała swój błąd, kiedy jej podopieczny zagrzebał się w błocie i nie potrafił się uwolnić z tej pułapki.
- Co? – zdziwiła się.
- Bąbelkowy promień – nakazał Kyle. Ku jego zdziwieniu Poliwhirl nie posłuchał jego rady. Za to wyprostował swoją białą piąstkę i z wyskoku wykonał cios dłonią. Trafił w brzuch pokemona, zadając mu poważne obrażenia.
- Czy to był łamacz murów? – zapytała zaskoczona Alice.
- Tak, pewnie Poliwhirl nauczył się tego na treningach Heracrossa. Znaczy jak był jeszcze Poliwagiem – zauważył Philip.
- Czy ty mnie jeszcze czymś zaskoczysz? – spytał zadowolony Kyle. Uśmiechał się lekko, może jeszcze nie wygrał tego meczu, ale czuł że i tak ma już całkiem sporo.

            Liderka Sali nie mogła uwierzyć w to co działo się na boisku. Właśnie straciła swój atut. To była jej najskuteczniejsza strategia. Teraz pozostała jej walka z trzema pokemonami w bezpośredniej konfrontacji.
- To nie koniec. Taran zen! – poleciła. Miltank zaczął biec, a jego głowa pokryła się różową poświatą.
- Tak łatwo nie będzie. Unik, a potem bąbelkowy promień. – Poliwhirl odskoczył w ostatniej chwili i wymierzył cios opadając jeszcze na ziemię.
- Żyro kula. – Różowy stworek zdążył wykonać obrót i stworzyć szarą, metaliczną kulę, która dzięki ruchom obrotowym, bez trudu rozbiła strumień błękitnych kuleczek, a przy tym uderzyła w oponenta.

            Poliwhirl z trudem wstał. Kyle zdawał sobie sprawę, że kolejne uderzenie będzie ostatnim. Musiał skończyć to szybko, w szczególności, że jego ataki działały coraz słabiej.
- Powtórz taran zen. – Miltank znowu nabrał szybkości.
- Poliwhirl unik. – W ostatniej chwili podopieczny wyzywającego odskoczył, od pokemona liderki. – Pokonam cie, wiesz o tym – przedrzeźniał Kyle.
- Marz dalej. Atakuj jeszcze raz taranem zen. – Atak został ponowiony, tym razem Kyle nie zareagował tak szybko.
- Kucnij i łamacz murów. – Poliwhirl zbliżył się  dopodłoża całym ciałem jak tylko mógł, kiedy głowa pokemona krowy była już nad nim zadał cios w brzuch. Uderzenie nie było aż tak silne, dlatego też nie zdołało zatrzymać pędzącego pokemona. Poliwhirl i Miltank wylądowali parę metrów dalej.

            Poliwhirl jeszcze był przytomny, ale pod wpływem ciężaru Miltanka zemdlał. Pokemon Whitney już dawno był nieprzytomny. Sędzia spojrzał się na oba pokemony.
- Poliwhirl i Miltank niezdolne do walki. Mecz wygrywa wyzywający Kyle Flamento – oznajmiła.
- Nie, ale jak to możliwe! – krzyczała zdruzgotana Whitney.
- Nie spodziewałem się – powiedział Philip. – Załatwił ją jednym pokemonem. Poliwag chyba dostał motywacji po ewolucji Pichu. Chociaż przed Kyle’em długa droga, żeby poskromić tak ambitnego pokemona.
- Nie dam Ci tej odznaki – wypaliła Whitney. – Na pewno oszukiwałeś. Jesteś facetem, faceci nie potrafią myśleć. Nie wierzę, że tak łatwo dałam się pokonać. Przykro mi, ale nie wierzę w to – powiedziała,  nie czując skruchy.
- Whitney czy ty kiedyś przestaniesz? – odezwał się męski głos.

            Wszyscy oczywiście zwrócili się w stronę wejścia, skąd dobiegał ów głos. Pośrodku złotego łuku stał wysoki, dobrze zbudowany facet w niebieskiej koszulce, która ledwo potrafiła objąć jego umięśnioną klatkę piersiową. Miał rude, wręcz płomienne włosy, które układały się niczym płomyczek na ogonie Charmandera. Spodnie miał koloru zgniłej zieleni, zaś na nogach miał drewniane japonki, niczym jakiś mistrz sztuk walki.
-  To zwykły chłopak, jak każdy inny -westchnął. - Kiedy odpuścisz facetom, przykro mi nie wyszło nam i tyle – stwierdził chłodno.
- Nie wtrącaj się do tego! - oburzyła się liderka.
- Jasne, będę milczał - odpowiedział nie kryjąc zażenowania. - Tylko mam dość tego, że coraz więcej trenerów omija szerokim łukiem Goldenrod City, bo świrujesz - zarzucił nie bacząc na uczucia swojej byłej. Whitney pokryła się purpurą i miała ochotę rzucić się na niego, niczym Primeape na intruza. - Nie zrobiłem ci nic takiego. Nie moja wina, że byłaś jaka byłaś. Nie pasowaliśmy do siebie i tyle – powiedział. Dziewczyna nie była zadowolona z tych tekstów.
- To ty mnie zostawiłeś dupku! Byłam idealna. Zobacz na moje ciało, jestem niczym bogini. Jestem liderką, a ty nędznym nauczycielem. Jak mogłeś mnie zostawić, to ja powinnam z tobą zerwać! – wypomniała.
- Kobieto, mogłabyś być nawet mistrzynią pokemon. To nic nie zmienia, że ja już do ciebie nic nie czuję. Było fajnie, daliśmy się ponieś i tyle. Każdy przechodzi okres zauroczenia – powiedział nie owijając w bawełnę.
- Zauroczenie, mówiłeś, że mnie kochasz! – jęknęła.
- Przepraszam, wtedy tak uważałem. Jakim prawem mi to wypominasz – oburzył się. – Sama tak robiłaś rozkochiwałaś w sobie facetów, a po pół roku zostawiałaś ich. Ja starałem się zrobić wszystko delikatnie, tak by nie zranić twoich uczuć.
- Ale zraniłeś, coś mi obiecałeś, co mi powiedziałeś. Nie miałeś prawa. Jesteś obrzydliwy! – Kłóciła się dalej, nie zamierzała dać za wygraną.

            Kyle nie czuł się komfortowo słuchając tego, miał ochotę po prostu uciec. Cieszył się jedynie, że jego pokemon było zmęczony po walce, bo inaczej już by rozprawił się z kłócącymi się.
- Dlatego stworzyłaś armię zranionych lasek? Dlatego upokarzasz każdego trenera? Dlatego jesteś bezlitosna i trochę żałosna? – Nie przebierał w słowach. To nie było w jego naturze.
- Jak możesz? Mike czy ty nie rozumiesz? – spytała zrozpaczona.
- Zrozumiałbym jakbyś zniszczyła mi samochód, jakbyś stała się zimną trenerką, jakbyś zniszczyła mi życie, jakbyś mnie prześladowała, jakbyś – wyliczał dalej. – Ale nie rozumiem tego obsesyjnego zachowania. Na razie przymykałem na to oko, ale nie da się. Ćwiczysz armię feministek.
- I dobrze! – krzyknęła Alice. – Wy nigdy nie zastanawiacie się co kobieta czuje. Jak zwykle udajecie dyplomatów. Też macie rozum i wiecie co się dzieje. Moglibyście przestać udawać takich przygłupów, albo wreszcie się wyedukować -  wtrąciła swoje uwagi.

            Philip spojrzał się z przerażeniem na swoją współtowarzyszkę. Wiedział co się szykuje, w szczególności, że Kyle opowiedział mu całą sytuację. Stąd trzeba było wiać jak najszybciej.
- Przepraszam, mogę dokończyć swoją rozmowę – upomniał rudowłosy.
- Ona ma racje. Powinieneś cierpieć za to, że mnie zostawiłeś. Znudziłeś się mną? Trzeba było popracować nad naszym związkiem! – zarzuciła.
- Po co ja tu przychodziłem – westchnął zrezygnowany Mike.
- Trzymaj odznakę. - Cisnęła błyszczącym przedmiotem w Kyle’a. Uderzyła w sam środek czoła. Chłopak zdążył tylko jęknąć. Złapał zdobycz i nie czekając uciekł zabierając swojego podopiecznego w pokeballu. Za nim ruszył Philip. Mike też nie miał ochoty już wysłuchiwać krzyków i ruszył za chłopcami, jednak postanowił dumnie wyjść.

            Kyle odetchnął kiedy znalazł się na chodniku przed stadionem. Poczuł, że znowu żyje, a czuł, że niewiele mu brakowało. Philip również wybiegł za nim zdyszany.
- Co tam się stało? – zapytał biorąc kolejny głęboki wdech.
- Jakiś melodramat. Co gorsze Alice to się spodobało – odpowiedział Kyle.
- Myślisz, że teraz jest jedną z nich? – Spojrzał się na niego zaskoczony. Myślał, że to tylko chwilowe.
- Myślę, że tak. Alice się zmieniła. Ta podróż sprawiła, że stała się twardsza, kiedyś myślałaby racjonalnie, ale teraz to zupełnie inna osoba.
- Może stała się kobietą – zasugerował Philip.
- Pewnie tak. Pamiętam, że raz z nią zerwał chłopak w szkole. Wtedy mu dopiero zrobiła scenę. Alice nie lubi być odrzucana. Na początku myślałem, że zależy jej bardzo na naszej przyjaźni, ale nie oszukujmy się. Gdyby mogła, urządziłaby mi kastracje – skomentował Kyle.
- Kobiety są kopnięte.

            Po chwili usłyszeli dźwięk rozsuwających się szklanych drzwi. Nerwowo się odwrócili obawiając się rozwścieczonych kobiet. Na całe szczęście był to tylko Mike. Mimo całej sytuacji uśmiechał się do trenerów.
- Nie przejmujcie się, albo jej przejdzie, albo liga ją usunie – powiedział.
- Czemu jesteś taki spokojny? – zapytał zaskoczony Philip. On nie pozwoliłby sobie na takie teksty. Za pewne już by wdał się w słowną walkę z rozzłoszczonymi kobietami.
- Co za różnica, jaki będę – odpowiedział. – One się nie zmienią, nie prędko. Gratuluje odznaki – pochwalił Kyle. – Co byś powiedział na trening swoich pokemonów?
- To znaczy? – spytał nie będąc do końca pewnym na czym miałby wyglądać owy trening.
- A no tak, nie znacie mnie – przypomniał sobie. – Jestem Mike Delomp. – Podał dłoń chłopakom.
- Ja jestem Philip.
- A ja Kyle.
- Miło was poznać – przyznał. – Jestem nauczycielem pokemonów walczących wraz z moimi braćmi prowadzimy szkółkę pokemonów walczących. Wiem, że pewnie jesteście w podróży, ale tydzień treningu, na pewno by wam nie zaszkodził. Poza tym za niedługo organizujemy waleczny turniej w Goldenrod City. Za dwa tygodnie. Można wygrać ciekawe nagrody- zachęcił.

Kyle nie był przekonany co do tego pomysłu. Czas go gonił, już stracił prawie miesiąc tułając się do Goldenrod City, a teraz kolejne dwa tygodnie.
- Nie jestem pewien czy mam czas – odparł Kyle, patrząc na swoją pierwszą zdobycz.
- Chodźmy – powiedział entuzjastycznie Philip. – Będzie zabawa. Zobaczysz.
- Ale ja mam tylko jedną…
- Tak, tak, a jak poćwiczysz to będziesz do tyłu. Poza tym stąd odpływa prom na Cianwood City przez Whirl Island, gdzie na jednej z wysp można zdobyć odznakę fontanny – opowiedział mu swój genialny plan. – Nawet w ślimaczym tempie to miesiąc i dwie odznaki w garści.
- Od początku to planowałeś, prawda?
- Widzę, że już powoli rozumiesz – zaśmiał się. - Wolę więcej czasu poświęcić na treningi, niż tułać się przez całe Johto, żeby zdobyć te same odznaki, co mistrz siedmiu regionów. -
- Dobrze, więc i ja skorzystam – odpowiedział.

            Mike ucieszył się na wiadomość, iż pozyskał dwóch nowych uczniów i zawodników. Im więcej trenerów spotka się na wielkim turnieju, tym więcej biletów będzie wyprzedanych. Poza tym widział w Kyle’u potencjał jako trenerze specjalizującym się w pokemonach walecznych, jednak tą informacją nie chciał na razie się dzielić.
- Przyjdźcie jutro pod ten adres – podał swoją wizytówkę. – Zaczniemy wasze szkolenie.
- Ja jutro nie mogę -  wtrącił Philip.
- Rewanż? – zgadł Kyle.
- Tak, mogę przyjść po jutrze?
- Jasne nie ma problemu. Zawsze dla was znajdzie się czas, myślę, że nawet lepiej jeśli przyjdziesz pojutrze. Czeka cie niespodzianka.
- Pójdę z tobą, będziesz potrzebował wsparcia w jutrzejszym rewanżu – powiedział z troską Kyle.
- Spokojnie jestem wolnym strzelcem. Nie potrzebuję dopingu, żeby pokonać wariatkę. A teraz chodźmy do centrum pokemon, zgłodniałem od tego uciekania. – Po tych słowach wszyscy się rozeszli w swoją stronę.

            Kyle i Philip wyruszyli do centrum pokemon, gdzie Kyle oddał pokeball ze swoim nowym podopiecznym, a następnie udali się na stołówkę, gdzie zjedli syty posiłek. Po obiedzie udali się za centrum pokemon, by Philip mógł przećwiczyć swoją strategię.

Tak zemsta bywa słodka, jednak ciągłe jej poszukiwanie może zgubić. Nie warto żyć, marząc by sprawić komuś ból. Kiedy odpuszczamy, leczymy swoją duszę. Można próbować, jednak prędzej czy później wpadniemy w obsesję, która wypali nas od środka. Nie wspominając już o fakcie niewinnych osób, które posłużą jako ofiara do osiągnięcia celu.


Ale czy przestaniemy jej szukać znając jej konsekwencje, czy potrafimy wznieść ponad małostki? Czy potrafimy pójść do przodu i wybaczyć? Skoro łatwiej jest odczuwać gniew i czerpać z niego przyjemność, patrząc jak płonie kolejny most.

___________
Od Autora:
Rozdział na szybko, jestem w szoku, że tak szybko go napisałem, ale wena dopisała. Jeśli znajdę czas to poszukam także błędów, bo tyle o ile drobne poprawki wprowadzałem raczej w fabule. Dziękuję za komentarze, motywują :). I tak wiem przekombinowałem z występem Whitney :D musiałem.

Dzisiaj jakoś oszczędziłem Kyle'a i udało mu się wygrać za pierwszym razem, a co raz pozwolę im coś wygrać od razu, co by nie musieli się uczyć non stop nowości. Swoją drogę jestem perfidny cały czas kładąc im kłody pod nogi. 

Co do mistrza siedmiu regionów, to sprawę wyjaśnię w następnym rozdziale. Powiem tak pomysł wziął się z 1 serii, kiedy Gary powiedział do Asha, że ma 10 odznak i idzie po 11. Zawsze mnie to zastanawiało, więc hmm naszła mnie myśl.

VIII. Welcome In Goldenrod city where love is shitty.

VIII. Welcome In Goldenrod city where love is shitty.

            Czym jest prawda? Czy jest dobra, czy jest zła? Patrząc na to od strony moralnej, jest to zjawisko pożądane, jednakże czemu mówienie jej sprawia nam tyle trudu, a skutki wypowiedzenia prawdy są czasami gorsze od utrzymywania kłamstwa?

            Może jest prawda dobra i prawda zła. Może wszystko zależy od konsekwencji. Może szczerość nie zawsze jest cechą dobrą. Ile osób wyrażając swoją opinię wprost, uznawana jest z niekulturalnego?

            Czysta prawda jest naszym przekleństwem, ale czy istnieje półprawda? Czy mówienie czegoś nie do końca prawdziwego jest stosowne? A może tak naprawdę liczy się tylko kłamstwo?

*****

            Promienie słońca przedzierały się przez gęste korony drzew, rzucając trochę światła na wydeptaną ścieżką, prowadzącą prosto do Goldenrod City, przez Ilex las. Alice i Kyle od ponad tygodnia przemierzali zielony busz. Cel był coraz bliżej, sił też było coraz mniej. Mimo to Kyle odnajdował w sobie jeszcze sporo sił. Marzyła mu się odznaka, nie potrafił się poddać będąc tak blisko.

            Alice za to od tygodnia była dziwnie spokojna. Nie miała do niczego pretensji, właściwie znikała, kiedy pojawiała się możliwość rozmowy. Zajmowała się treningiem, czytaniem poradników, tak naprawdę zajmowała się wszystkim innym tylko nie rozmową z przyjacielem. Kyle był zbytnio pochłonięty swoim treningiem, żeby zwracać na to uwagę. Choć w rzeczy samej czuł się niekomfortowo, w związku z zaistniałą sytuacją. Starała się sobie tłumaczyć całe zajściem, że Alice to kobieta.

            Kyle uśmiechnął się widząc przed sobą koniec lasu. Pobiegł prędko w stronę przejaśnienia. Po chwili znalazł się na polanie, pośrodku której ciągnęła się ścieżka, aż do wielkiego miasta. Z oddali było widać olbrzymie drapacze chmur. U podnóża tych monumentalnych budowli znajdowały się coraz mniejsze bloki, aż wreszcie pojawiały się małe domki i chatki, znajdujące się tuż przed miastem.

            Kyle ani na chwili nie zwolnił. Biegł coraz szybciej. Alice nie miała ochoty na wyścig. Pochmurna wyszła na polanę, rozejrzała się i odnalazła kamień, na którym mogła sobie odpocząć. Wyjęła żółte lusterko i zaczęła poprawiać swój wygląd, jakby nic się nie zmieniło. Kyle zatrzymał się i tym razem nie zamierzał odpuścić.
- Alice co jest z tobą?! – warknął. Mógłby być milszy, lecz jej humorki działały mu już na nerwy.
- Nic. Chcę odpocząć – odpowiedziała ignorując jego pretensje.
- Od spotkania May zachowujesz się jak naburmuszona dziewczynka, której tatuś nie chce kupić lalki. Czy są ku temu jakieś powody, czy to jakieś kobiece fanaberie? – Nie przebierał w słowach, nawet się nad nimi nie zastanawiał.

            Alice zignorowała uwagę i zaczęła przeglądać swój pokedex. Kyle prychnął coś pod nosem i ruszył przed siebie. Po chwili i tak się zatrzymał. Nie mógł jej tak tutaj zostawić, to byłoby nie fair, chociaż z jej humorkami też nie jest dobrze.
- Co ja mam zrobić? – spytał Poliwaga. Pokemon spojrzał się w jego stronę i milczał. – Alice, posłuchaj – rzucił w jej stronę będąc już u progu wytrzymałości. – Nie rozumiem o co ci chodzi. Jesteśmy przyjaciółmi, myślę że jeśli byśmy porozmawiali. Myślę, że to by ci bardzo pomogło, ale ty jesteś taka uparta – starał się nie mówić o niej negatywnie. Z każdą minutą przychodziło mu coraz trudniej. Humorki dziewczyny były nieusprawiedliwione.
- Nie mogę z tobą o tym porozmawiać. Chciałabym, ale to nie jest najlepszy pomysł. – Kyle poczuł dreszcze słysząc to ostatnie zdanie. Podświadomie coś przeczuwał, lecz wolał nie zawracać sobie tym głowy.
- To może zadzwonisz do mamy? Albo siostry? – zaproponował.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł…
- Lepszy niż tutaj tkwić. W mieście może poczujesz się lepiej, może spotkamy kogoś znajomego. – Uśmiechnął się starając udawać, że wszystko jest dobrze, chociaż jego źrenice wyraźnie się rozszerzyły, a dłonie nieznacznie drgały.

            Koordynatorka z trudem wstała, poprawiła swoją wygniecioną koszulę i założyła swój żółty plecak. Ruszyła bez słowa. Kyle od razu zrozumiał, że już mogą wybrać się w podróż i bez zbędnego gadania ruszył za nią.

            Mijali pierwsze domki, które znajdowały się tuż przy wejściu do miasta. Często jednopiętrowe, na bazie prostokąta, z dużymi tarasami, czerwonym dachem i kremowymi ścianami, jednorodzinne domki. Zupełnie jak z tych filmów o idealnych rodzinach, gdzie ojciec okazuje się mordercą. Kyle’a od razu przeszyły dreszcze.
- To się dopiero nazywa utopia – skomentował Kyle.
- Mdli mnie – odpowiedziała Alice. Tak naprawdę podobał się jej ten widok, jednakże przez to co czuła nie potrafiła rozkoszować się tym otoczeniem.
- Naprawdę? – spytał. Miał ochotę tak naprawdę na nią krzyknąć, żeby wzięła się w garść. Wiedział, że to nie najlepszy pomysł, właściwie to jeden z najgorszych.
- Tak. Chodźmy szybciej – ponagliła.

            Przemierzając malowniczą uliczkę ich oczom ukazała się znajoma sylwetka. W ich stronę szedł blondyn wraz ze swoim Pichu. To był Philip, który dreptał przed siebie. Jak zwykle jego włosy postawione ku górze, szelki ciągnące się za nim i piękna szara kamizelka, zwieńczeniem były dopasowane spodnie. Oczywiście na jego twarzy gościł uśmiech.
- Cześć! – Wystrzelił Kyle widząc pozytywnie nastawionego chłopaka. Miał naprawdę dość narzekania.
- Cześć! – odpowiedział entuzjastycznie. Alice tylko mruknęła, bez większego zaangażowania.
- Super, że się spotkaliśmy. Byłeś już u Whitney? – Kyle nie wiedział, że nie jest to dobre pytanie do rozpoczęcia konwersacji.
- Byłem – odparł niechętnie Philip. – Byłem i przegrałem – dodał spoglądając na Pichu, który szybko wskoczył na ramiona Kyle’a. Uwielbiał pieszczoty, a to był idealny moment żeby coś uzyskać. Poliwag rzecz jasna nie potrafił zaakceptować faktu, że jakiś obcy pokemon pcha się jego trenerowi w objęcia. Podskoczył i wymierzył swoim ogonem cios żółtemu stworkowi, który po chwili znalazł się na ziemi.
- Przepraszam! – powiedział nerwowo Kyle, czując się zażenowany. – Poliwag opamiętaj się! – warknął. Czuł się naprawdę upokorzony, poza tym miał dość już wybryków Polwiaga.

            Philip tylko wziął swojego podopiecznego na ręce i pogłaskał, uśmiechając się do niego. Po czym spojrzał się na zmieszanego Kyle’a.
- Spokojnie, nic się nie stało, a temu pieszczochowi się już od dawna należało. – Spojrzał z satysfakcją na swojego podopiecznego, który zwinął się w kulkę i złapał łapkami swój ogonek, udając że może się za nim schować.
- Poliwag jest strasznie zazdrosny – bąknął. Alice dziwiła się tej całej sytuacji. Kyle nie był taki emocjonalny, ani nieporadny, chyba że przy rodzicach. W tym momencie coś wpadło jej do głowy.
- Nie przejmuj się Kyle, kiedyś nad nim zapanujesz – wtrąciła dziewczyna z udawaną troską.
- Ale, ja przecież. To nie tak, że ja – zaczął się motać we swoim usprawiedliwieniu.
- Rozumiem – skomentował krótko Philip. Kyle miał ochotę w tym momencie złapać przyjaciółkę, za włosy i zaciągnąć ją po ziemi do najbliższego centrum pokemon, żeby ta wreszcie doszła do siebie.

            Alice też miała w tym swój interes, teraz była pewna o co chodzi. Kyle chciał zaimponować Philip’owi swoimi zdolnościami. Cała sytuacja ani trochę jej nie dziwiła. Kyle zawsze uzyskuje odwrotny skutek od zamierzonego, jeżeli chodzi o imponowanie. Im bardziej skupia się na tym, tym szybciej traci w oczach. Podobała się jej ta gra, w której to ona mogła swobodnie rozdawać karty.
- Poliwag ma ogólnie problemy z agresją – rzucił Kyle.
- I zazdrością – dodała znowu czując wewnętrzną satysfakcję.
- To ciekawe też mam mały problem z Pichu, jest zbyt ufny. Potrafi skupić na sobie całą uwagę, a ja nawet nie wiem jak on to robi. To jest naprawdę denerwujące, w szczególności, że nie lubi dzielić się nią z resztą drużyny – opowiedział Philip. Kyle odczuł ulgę, wiedząc że nie tylko on boryka się z takim problemem.
- Tak, ale chyba twój pokemon nie policzkuje cie przy każdej możliwej okazji -  przerwała. – Przepraszam, w wypadku kiedy zachowujesz się jak gbur – dodała widząc gniewne spojrzenie przyjaciela. Alice bawiła się naprawdę dobrze.
- Szczerze o co ci chodzi? – spytał nie mając już siły. – Najpierw dąsasz się cały tydzień, nie wiadomo o co, a teraz, teraz cały czas starasz się mi dopiec. Powiedziałem coś nie tak? Zrobiłem coś nie tak? Powiedz! Bo zwariuję. Zachowujesz się jak obłąkana. – Z tej strony Alice nie znała Kyle’a. Słyszała tylko o jego wybuchach gniewu, lecz nigdy nie brała ich na poważnie. Kyle był chłodny, ale spokojny. Teraz poczuła jednak falę łez napływających do jej oczu.
- Okej -  przeciągnął Philip próbując ukradkiem uciec.
- Poczekaj -  nakazał Kyle. – Przepraszam za ton wypowiedzi, ale za nic innego.
- Naprawdę tylko za to? – spytała niepewnym głosem.
- Tak, a jak ci coś nie pasuje to idź sobie sama do miasta, ja o siebie zadbam. Mam dość tego, tobie też nie służy moje towarzystwo, zachowujesz się tak jakby podróż ze mną była karą.

            Philip szczerze nie miał ochoty być świadkiem tej wojny. Stał i przyglądał się temu, choć w głębi miał po prostu ochotę dać susa i uciec kłócącym się przyjaciołom. Nie mogąc nic uczynić, po prostu stał zmieszany, nie wiedząc czy milczeć, czy coś powiedzieć. Czuł jakby znalazł się w środku pożaru.
- To nie jest tak, ale fakt możesz mnie zostawić samą – odpowiedziała. – Właściwie to będzie najlepszy pomysł. – Alice nie wiedziała co teraz będzie, lecz potrzebowała samotności. To z pewnością jej się przyda. Może wreszcie pozbiera się z tego idiotycznego marazmu.
- Niech tak będzie – Kyle zwrócił się w stronę Philip’a. – Może pójdziemy razem? – zadał to pytanie licząc, że tym razem otrzyma pozytywną odpowiedź.
- Myślę, że możemy jeden dzień razem potrenować. Zawsze dam ci jakieś wskazówki co do tej sali – uśmiechnął się pogodnie, zapominając o tym co wcześniej widział. Taka już była jego natura, wszystko co złe zostawiał w przeszłości.

            Przyjaciele ruszyli w swoje strony. Alice nie chciała na razie iść do miasta, postanowiła wybrać się na małą wyprawę, po malowniczych przedmieściach, kiedyś usłyszała o bardzo ciekawym miejscu, znajdującym się tuż przed Goldenrod city. Z pewnością odwiedzenie tego miejsca, było dla niej ciekawą alternatywą. Kyle nie patrząc ruszył w stronę miasta, a za nim Philip. Zanim jednak ruszył spojrzał się na Pichu ze zmartwieniem. Maluch szybko znalazł się przy jego stopie i musnął go małą iskierką elektryczności.
- Tak, muszę się pozbierać – szepnął. – Wskakuj na ramię, dużo dzisiaj już pochodziłeś sobie. – Po chwili żółty stworek wspiął się na swojego trenera. Najpierw chwycił się żółtych szelek, następnie odbił się i po czarnych guziczkach, od szarej kamizelki z czarnymi paskami wspiął się na ramię. Philip poprawił tylko kołnierzyk swojej błękitnej koszuli i ruszył za Kyle’em.
- Coś się stało? – spytał Kyle, który dopiero przed chwilą zobaczył jaka odległość dzieli go od towarzysza.
- Nie, nie. Zamyśliłem się – wyjawił. Sam nie był w stanie wyjaśnić czemu to sprawia mu tyle kłopotów. Może zupełnie nowe środowisko. Kyle był pierwszą osobą, która widziała go w trakcie słabości. Philip nigdy wcześniej nie uzewnętrzniał swoich obaw, nawet najlepszym przyjacielem, choć tak naprawdę sam czasami się zastanawiał czy mógł ich tak nazwać.

            Pogoda wciąż dopisywała. Słońce wznosiło się coraz wyżej, wraz z upływem czasu robiło się coraz cieplej. Im bliżej miasta, tym łatwiej można było odczuć efekty dzisiejszej pogody. Miasto oczywiście tętniło życiem. Ludzie  przemieszczali się w zawrotnym tempie. Zmiana światła na zielone i już bieg. Samochód poganiał samochód. Olbrzymie bloki, a na nich barwne bilbordy, które pokazywał piękne uśmiechnięte kobiety, które zachwalały perfumy. W tłumie przewijały się sylwetki, a to biznesmenów w czarnych garniturach, a to trenerów ze swoimi plecakami, czasem swoimi podopiecznymi. Kyle’owi oczywiście w oczy rzuciła się bogata kobieta, ubrana w futro wraz ze swoim Vulpixem na dłoniach. Skądś kojarzył tę kobietę. Po chwili namysłu przypomniał się mu film, który oglądał pół roku temu.

            Philip wydawał się być niewzruszony tym widokiem. Szedł pewnym krokiem, wciąż się uśmiechając. Czasami udawało się mu wyrwać do Goldenrod City do swojej cioci, dlatego miasto nie było mu obce. Miasto sprawiało, że żył, nie przeszkadzały mu samochodowe opary, ani wysoka temperatura, czy też szum. Dla niego było to miejsce idealne, szybkie życie, bez zastanowienia, po prostu działanie.

            Kyle odnajdował się w tej sytuacji, chociaż zdecydowanie wolał teraz przebywać na przedmieściach. Wszystko było piękne, ale było tego stanowczo za dużo. Chłopcy skierowali się najpierw do centrum pokemon. W centrum pokemon wreszcie zatrzymali się, żeby coś przegryźć i porozmawiać na spokojnie.
- Naprawdę? Masz już odznakę? – spytał się z niedowierzaniem Kyle.
- Tak, odznakę ula. Walczyłem z Bugsy’m. Z nim przynajmniej było normalnie – powiedział lekko zirytowany.
- Zostałeś w Azalea i złapałeś pokemony? – ciągnął dalej tematy. Intrygował go fakt, że udało mu się dokonać tego wszystkiego w krótki czasie.

            Philip na chwilę zamilkł, pytanie nie było dla niego do końca oczywiste. Po chwili jednak zrozumiał dlaczego.
- Właściwie to przed wyruszeniem miałem już trzy pokemony, właściwie dwa, ale jednym problemu nie było -  wytłumaczył.
- Nie wiedziałem, że łapałeś w trakcie szkoły – skomentował Kyle, po czym chwycił za szklankę i napił się jabłkowego soku.
- Łapanie, to tak ładnie powiedziane – zaczął. Kyle spojrzał się na niego podejrzliwie. – I to nie tak, że ukradłem – poprawił. – Po prostu je dostałem. Pichu dostałem od taty. W końcu jego drugim pokemonem był Raichu, który jak się okazało jest samiczką. Potem dostałem Elekida od brata, który pracuje w elektrowni w Goldenrod City, też był kiedyś trenerem, lecz szybko zrezygnował. Sam natomiast złapałem Zubata. To chyba tyle z mojej drużyny – zakończył. Nie był dumny z tego faktu, lecz tak było lepiej.
- I jak na razie masz tylko trzy pokemony?
- Nie, to był mój skład na ostatnią salę. Obecnie posiadam jeszcze Mankeya, którego złapałem po drodze. Wiedziałem, że przyda się mi walczący pokemon. Chociaż teraz żałuję tej decyzji– przyznał. Uśmiechnął się do Kyle’a. – Może ty dasz radę z tą wariatką.
- Wariatką? – zdziwił się Kyle. Słyszał to już drugi raz i nikt nie wytłumaczył mu, dlaczego ma tak myśleć.

            Philip spojrzał się na niego, jakoś nie miał ochoty udzielać mu tej odpowiedzi, z drugiej strony tak trzeba było zrobić. Może jego znajomy będzie w stanie poradzić sobie z szalejącą kobietą.
- Ma jakieś kompleksy na punkcie facetów – wycedził. – Kiedy widzi faceta, chce go pokonać od razu, a walczące pokemony, to jakaś skaza. Zupełnie jakbyś pokazał bykowi czerwoną płachtę – Kyle spojrzał się na niego, jakby szukał odpowiedzi, gdyż żadne słowo nie dawało mu wgląd w całą sytuację. Philip nie potrafił mu jednak przybliżyć całej sytuacji, ponieważ sam nie wiele potrafił wywnioskować. Wiedział jedno, ta kobieta jest walnięta.
- Chyba muszę to zobaczyć – westchnął niepocieszony.
- Może tobie się uda. – Philip szczerze kibicował swojemu towarzyszowi. Przypomniał mu się ostatni dzień szkoły, kiedy Kyle złożył mu pewną propozycję. Philip często wracał myślami do tego, zastanawiając się nad tym jakby to było, gdyby razem wyruszyli. Wciąż myślał nad opcjami.
- Oby. Ćwiczyłem ostatnio naprawdę ciężko, jednak nie jestem w stanie powiedzieć czy dam radę. Boję się, to moja pierwsza walka, a mogłem wybrać na początek odznakę ula, zamiast tego poniosę porażkę w Goldenrod City – wyjawił, powoli pogrążając się w swoich obawach.
- Dasz radę. Po pierwsze przestań. Wiesz co by nam dobrze zrobiło? – spytał, choć nie zamierzał dawać czasu na odpowiedź. – Mała walka – dokończył.

            Kyle od razu uśmiechnął się i stał gwałtownie, jakby wszystkie siły od razu mu wróciły. Ostatnia jego walka odbyła się dwa tygodnie temu, jeszcze nie miał okazji by się z kimś zmierzyć, w szczególności, że miał nową drużynę, której aż brakowało doświadczenia w walkach.
- Trzy na trzy? – spytał uradowany. Philip przez chwilę się zastanowił.
- Nie – zaprzeczył. – Tyle czasu nie mamy. Popieram jeden na jeden –odparł.
- Niech będzie. – Kyle zaspokoił się i takim obrotem sytuacji. Lepsze to niż nic.

            Chłopcy po chwili opuścili centrum pokemon tylnym wyjściem. Za każdym centrum pokemon znajdował się mały ogródek dla wypoczywających pokemonów i oczywiście małe boisko, dla pojedynkujących się trenerów. To nie różniło się niczym w porównaniu do innych pół bitewnych. Białe linie wyznaczające granice boiska, w środku linia, dzieląca je na równe połówki. O ile dookoła rosła trawa, o tyle na boisku znajdowała się tylko ziemia i kilka skałek. Było to typowe ziemne pole walki.

            Philip zajął swoją pozycję i wyciągnął pokeball. Kyle  jednak nie był jeszcze gotowy.
- Kto zaczyna?  - zapytał.
- Mam pomysł, wybierz jakiegoś pokemona w myślach i ja też tak zrobię i na trzy wybieramy go. Dobrze? – Philip podsunął pomysł, aby nie komplikować towarzyskiego pojedynku.
- Zgoda. – Kyle po chwili trzymał już biało czerwoną kulę, w której znajdował się jego wybraniec.
- Wybieram cie Elekid – z czerwonego światła pojawiła się sylwetka żółtego pokemona.
- A ja wybieram Heracrossa.

            Kyle oczywiście nie przepuścił okazji, by odnotować nowo poznanego pokemona i wyciągnął swój pokedex, by zaczerpnąć trochę informacji przed walką.

Obraca swoje ramiona, aby wytworzyć energię elektryczną. Łatwo się męczy, więc ładuje ją tylko przez chwilę i gdy jest to konieczne, np. kiedy przypadkowo dotknie metalu, przez co traci przechowywaną energię. Podczas ładowania przestrzeń między jego rogami migocze niebieskawo-białym kolorem. Elekid magazynuje elektryczność w swoim ciele, jednak nie tę którą sam wytworzył. Uwielbia gwałtowne burze. Nawet w czasie najgroźniejszej burzy, gdy dudnią pioruny, Pokemon ten radośnie się bawi. Między jego rogami płynie słaby prąd elektryczny, jeśli włożymy tam rękę możemy zostać porażeni.
- Już wiesz wystarczająco. Możesz spróbować pierwszy – przyznał mu prawo. Philip już pałał entuzjazmem i pewnością siebie, uwielbiał rywalizację.
- Skoro tak wolisz. Pokaż mu nocne cięcie! – krzyknął Kyle. Heracorss poderwał się w górę otwierając swój pancerz. Energicznie zaczął machać skrzydłami, a jego pazury pokryły się ciemno brązowym promieniem.

            Philip uważnie obserwował bieg wydarzeń. Wciąż nie wydał komendy, czekał na odpowiedni moment.
- Teraz szybki atak i niskie kopnięcie – nakazał. Elekid natychmiastowo zniknął z toru lotu pokemona robaka. Podskoczył do góry, ciągnąc za sobą białą smugę, po chwili jego stopa wylądowała na grzbiecie Heracrossa zadając mu kilkanaście uderzeń w jednej sekundzie. Heracross oczywiście padł na ziemie i przejechał swoim ciałem po ziemnym boisku.
- Nieźle, ale to nie wystarczy -  skomentował Kyle. Zacisnął pięści i zastanowił się nad całą sytuacją szukają dobrego ataku. – Heracross wstawaj. Zobaczymy na co ich stać.
- Elekid szybki atak jeszcze raz.
- Heracross odleć. – Zanim Elekid zadał cios przeciwnikowi ten już znajdował się w powietrzu.
- Jakby to był dla nas problem – zaśmiał się Philip. – Elektrowstrząs – nakazał. Pomiędzy żółtymi rogami zaczęła przeskakiwać elektryczna iskierka i po chwili pokryły się energią elektryczną, która popędziła w stronę oponenta.
- Unik i atak rogiem. – Tym razem Kyle zareagował błyskawicznie. Elektryczna energia pędziła już w stronę Heracrossa, ten jednak zaczął lecieć w jej stronę i udało mu się wyminąć w ostatniej chwili ataku, puszczając strumień energii pod swoim brzuchem. Po chwili uderzył w cel.

            Elekid pozbierał się powoli. Uderzenie było dotkliwe. Heracross miał naprawdę dużo siły i ataki czysto fizyczne były zdecydowanie jego atutem, który Kyle umiał wykorzystać. Philip mimo to stał niewzruszony, jakby od samego początku wiedział, że jego pokemon się pozbiera.
- Całkiem nieźle – pochwalił. – Szybki atak jeszcze raz.
- Znowu się w to bawimy. Heracross odleć – nakazał. Sytuacja ponownie się powtórzyła. Kyle uświadomił sobie fakt, że w powietrzu ma znaczną przewagę nad swoim przeciwnikiem. Philip nie zamierzał jednak grać tymi samymi kartami, chociaż była w tym jakaś logika.
- Elekid elektrowstrząs -  powtórzył rozkaz. Kyle uśmiechnął się triumfalnie.
- Ponów atak rogiem. – I tak jak poprzednio cała sekwencja się powtórzyła. Philip mimo to wciąż czuł się pewnie.
- Teraz atakuj ognistą pięścią. – Żółta pięść zapłonęła. Heracross zbliżał się coraz szybciej i nie było już szans, by uniknąć uderzenia. Zderzenie tych dwóch ataków było natychmiastowe.

            Heracross najpierw próbował się siłować za pomocą rogu z ognistą pięścią, lecz coraz bardziej odczuwał wysoką temperaturę, co sprawiło, że jego wysiłki nie były wystarczająco mocne. Po chwili został odrzucony, a Elekid dobiegł do niego i zadał drugi cios. Po trzech powtórzeniach stworek leżał już na polu i z trudem próbował wstać.
- Wstań! Dasz radę! -  dopingował bezskutecznie Kyle.
- Dokończ to elektrowstrząsem – rozkazał Philip. Po chwili Elekid posłał wiązkę energii, która trafiła celnie we wroga. Ten atak zakończył cały pojedynek.

            Kyle przyglądał się temu zaskoczony. Pierwsza jego porażka w życiu, podbiegł do swojego pokemona. Uklęknął i spojrzał się na jego twarz, starając się zachować spokój ducha.
- Byłeś naprawdę świetny – skwitował występ podopiecznego i po chwili zamknął go w pokeballu. – Naprawdę dobry mecz, jestem pełen podziwu – skierował te słowa w stronę Philipa, który głaskał po głowie wesołego Elekida.
- Dziękuję, masz naprawdę silnego pokemona – odparł.
- Pokemona mam i silnego, lecz brakuje mi umiejętności – westchnął zwieszając głowę. Trenował już tak długo, a mimo wszystko efekty były marne.
- Nie uważam tak. Zdradzę ci tajemnice. Też mi tak szło, jeszcze dwa dni temu. Powiedzmy, że ktoś udzielił mi dobrej rady – przyznał. Podszedł do Kyle i podał mu dłoń, aby ten wstał. Kyle otrzepał się z kurzu.
- Jaką? – spytał zainteresowany.
- Widzisz ataki i statystyka pokemona to nie wszystko. Chodzi o strategie, jeżeli umiesz wykorzystać atuty i ataki swojego pokemona w odpowiedni sposób, to wygrasz. Jeśli uderzasz bezmyślnie, a raczej myślisz, że w taki sposób wygrasz to się mylisz. Poza atakami liczy się jeszcze zdolność do wykorzystania ich w taki sposób, żeby zaskoczyć swojego przeciwnika i skutecznie go zaatakować. Strategia to ważna rzecz. Zrozumiałem to w walce z Whitney – przyznał nieco zasmucony. – W szkole uczyli nas ataków, statystyk, informacji o pokemonach, ale bez praktyki, to zdecydowanie za mało. Możemy znać różne zależności między typami, siłę ataków, jednak bez odpowiedniego treningu i strategii, nasza wiedza staje się bezużyteczna.
- Chyba rozumiem – odpowiedział Kyle powoli analizując każde słowo, które wypowiedział jego towarzysz.
- Musze przyznać, ze nieźle wytrenowałeś swoje pokemony. Heracross wygląda na bardzo silnego. Ale jak mówiłem, musisz nauczyć się kombinować.

            Kyle wziął swoje pokeballe i wszedł do wnętrza centrum pokemonów. Jak zwykle dostrzegł idealnie umyte niebieskie płytki, stojącą za ladą siostrę Joy i towarzyszącego jej Chansey. Trener nie czekając podszedł do lady i standardowo odłożył pokeballe, chwile gawędząc z siostrą Joy. Philip po chwili też wszedł do centrum pokemon.
- Nie chcesz dzisiaj walczyć? – spytał zaintrygowany. On sam już pędziłby w stronę sali, żeby zmierzyć się z liderem.
- Mam tylko trzy pokemony, a Heracross naprawdę potrzebuje odpoczynku. Właściwie to myślałem, żeby wybrać się na zakupy – odpowiedział. Philip spojrzał się na niego z niedowierzaniem.
- Zakupy ważniejsze od pojedynku? – wypalił.
- I tak nie mam nic lepszego do roboty, a wielkie centrum handlowe to zawsze jakaś alternatywa. Przydałoby się kupić jakieś poke chrupki, trochę odżywek dla pokemonów i takie tam – opowiedział. Kyle lubił dbać o swoje pokemony i starał się to robić najbardziej fachowo jak tylko potrafił.
- Skoro tak, to czemu nie. Właściwie to też mógłbym się rozejrzeć po sklepach, na przykład za kamieniem ewolucyjnym – powiedział.
- To dlatego dbasz tak bardzo o Pichu i się z nim tak bawisz – spostrzegł  Kyle.
- Nie rozumiem pytania? – tak naprawdę udawała, w rzeczywistości rozumiał je, no ale cóż przyznanie się do prawdy nie stawiało go w dobrym świetle.
- Chcesz go jak najszybciej przekształcić, a żeby to zrobić potrzebujesz uszczęśliwić odpowiednio Pichu, a potem wystarczy kamień ewolucyjny i bum, masz pokemona zupełnie jak twój tata – wytknął bezpośrednio Kyle.
- No dobra, taki jest plan, ale…
- To twój pokemon, nie wydaje osądów. – W rzeczywistości Philip i tak czuł się osądzony. Nie zdawał sobie sprawy, że to nie Kyle go osądza, ale on sam siebie. Co to za trener, który ma pokemona tylko dla ewolucji i nie kocha go za to jaki jest, tylko na siłę stara się go zmienić. – Wiesz, że ewolucje nic nie dają i często pokemony tracą wiele siły na tym.

            Chłopcy nie zauważyli nawet, że całej rozmowie przysłuchuje się Pichu. Pokemon przekręcał swoimi uszkami, starając się nadążyć nad rozmową, kiedy padły ostatnie słowa, jego uszy wyprostowały się. Stworek wpadł na pomysł. Szybko i zwinnie wdrapał się na swojego trenera, któremu od razu ułożył się w objęciach.
- Spokojnie Pichu, naprawdę cię lubię i nie chcę żebyś się zmieniał. Kiedyś może tak myślałem, ale teraz to nie jest dla mnie ważne – powiedział szczerze. Pokemon jednak nie zamierzał go słuchać.

            Po chwili Pichu pokrył się białym światłem, a jego forma zaczęła się zmieniać, uszy wydłużyły się i stały się cieńsze, granica między głową i ciałem przestała być już taka wyraźna. Jego ogon również zwiększył swoje rozmiary i przypominał małą błyskawicę.
- Czy to Pikachu? – spytał zaskoczony właściciel, który ucieszył się widząc co się dzieje. – To dla mnie.
- Pi, pi – odpowiedział uradowany maluch.
- Gratuluje – powiedział Kyle i oczywiście wykorzystał sytuację, żeby zebrać trochę informacji.
- Dzięki.

Pikachu pokemon elektryczna mysz. We swoich czerwonych policzkach gromadzi duże ładunki elektryczne, które wykorzystuje najczęściej do strącanie jabłek, które są jego przysmakiem. Pokemony te są bardzo szybkie płochliwe i często atakują elektrycznością, kiedy czują się zagrożone. Za pomocą swojego ogona badają środowisko, często jednak są one rażone przez pioruny. Samce mają ogon w kształcie pioruna, a samice w kształcie serca.

            Poliwag przyglądał się bacznie całemu wydarzeniu. Kiedy zobaczył żółtą mysz, posmutniał. Podszedł do swojego trenera i posunął delikatnie łepkiem po nodze opiekuna. Kyle spojrzał się na malucha i uśmiechnął się.
- Też będziesz kiedyś gotów, dla mnie to nie ma znaczenia – powiedział widząc smutek u swojego podopiecznego. Fakt był to czysty strzał, ale znając ambicje Poliwaga o co innego mogło pójść.
- Poli, Poli – odpowiedział bez entuzjazmu.
- Cieszę się Pikachu, ale nie musiałeś tego dla mnie robić.
- Widać, że jest szczęśliwy – stwierdził Kyle. – Zrobił to z miłości do ciebie. A wiesz, że Pichu ewoluuje poprzez szczęście.
- Tak, wiem. Nie spodziewałem się, że wystarczy poprosić – zaśmiał się.
- Taki urok twojego pokemona – dodał. Pikachu szybko wdrapał się na swojego trenera i słodkimi oczkami wyprosił trochę pieszczot, które tak uwielbiał. – Nic się nie zmienił.

            Kyle wraz z towarzyszem niezwłocznie wyruszyli do miasta. Mijali piękne oszklone budowle, sięgające do nieba, a przynajmniej tak by się wydawało. Zatłoczone uliczki, jakiś korek utworzony po stłuczce i ten harmider, panujący, no cóż wszędzie. Dla kogoś kto podróżował przez polany i lasy, był to dźwięk nie do zniesienia.

            Wreszcie dotarli, do olbrzymiego niebieskiego budynku, z dużym szklanym wejście, nad którym wisiał duży masterball i napis „Sen mistrza”, tak nazywało się owe centrum handlowe. Ruch był niesamowity. Co chwilę szklane drzwi rozsuwały się, co chwilę wchodził jakiś chłopczyk ze swoim plecakiem lub wychodził już z torbami, ewentualnie trzymał jakiś przedmiot w ręce. Dla Kyle’a to już było nie do zniesienia. Myśl o tym, że musi przeciskać się przez tłumy bachorów, entuzjastycznych trenerów i innych zakupoholików sprawiała, ze zaczął żałować swojej decyzji. Fakt, faktem przydałoby mu się trochę nowych pokeballi, pożywienia dla pokemonów i może jakiś witamin.

            Philip nie zwracał jakoś uwagi na panujący tłum. Siedział już w tym mieście prawie tydzień. Kiedy weszli rozglądał się bacznie, lecz nic nie przykuwało jego uwagi. Szybko znaleźli się na kolejnych piętrach. Uzupełnili swoje zapasy, a Kyle nawet postanowił wydać trochę pieniędzy na dwa greatballe. Nagle ich oczom ukazał się sklep z kamieniami ewolucyjnymi.
- Wiedziałeś, że można je tu dostać? – spytał Philip uradowany.
- Jedna ewolucja to za mało? – rzucił złośliwie.
- No wiesz, oj chodź i nie marudź – po chwili już znajdował się przed wystawom. Kyle westchnął tylko i ruszył za kolegą.

            Philip przyglądał się każdemu. Zielono żółtemu z piorunem w środku, niebieskiemu z bąbelkami, były też jakieś pazury i fioletowa kula.
- Czy to jest ostry kieł? – zapytał się Kyle, spoglądając na ostry kieł, który wyglądał na bardzo zniszczonego.
- Tak to on. Czy ty wiesz, że tutaj jest wszystko. Sam nie wiem co wziąć – powiedział.
- To popatrz na ceny – stwierdził chłodno Kyle. Philip szybko skierował swój wzrok o parę centymetrów niżej. Z jego twarzy od razu zniknął uśmiech. – 2000. Naprawdę?
- Przykro mi. Musiałbyś na niego nieźle się napracować.
- On będzie mój, właściwie to jeśli pokonam Whitney to dostanę od Ligii wypłatę – zaczął myśleć i szukać rozwiązania.
- Właśnie ile liga płaci za wygraną z liderem? – Otóż każdy trener podróżował nie za darmo, tak samo jak koordynator. Liga wypłaca trenerowi co tydzień skromną pensje. Za zwycięstwo z liderem Sali trener otrzymuje również pieniądze, oczywiście najwięcej dostaje za zwycięstwo za pierwszym razem. Liga mogła sobie na to pozwolić, ponieważ bilety które sprzedawała na rozgrywki pokrywały wszelkie koszty plus przynosiły zyski. Doliczając do tego różne gadżety i inne.

            Kyle nagle w tłumie wyłapał Alice. Nie miał ochoty już milczeć, postanowił do niej podejść, choć dziewczyna nie wydawała się weselsza. Siedziała sobie na jednej z ławeczek rozstawionych w olbrzymim centrum.
- Cześć – powiedział dość niepewnie Kyle.
- Cześć – uśmiechnęła się. Chłopak od razu wyczuł, że nie jest to szczery uśmiech. – Dobrze, że jesteś chciałam z tobą porozmawiać. – Kyle w jednej chwili machnął ręką w stronę Philipa, któremu nie trzeba było mówić, że przyjaciele potrzebują chwili dla siebie.
- Co się stało? – zapytał.
- Eh, nie powinnam z tobą podróżować, to było głupie, aj jestem głupia, ogólnie wszystko jest – mamrotała pod nosem.
- Nie rozumiem, ale spoko – wycedził.
- Rozumiesz. Powinieneś – walczyła sama ze sobą. Chciała powiedzieć co myśli, czuje, ale coś cały czas ją powstrzymywało, może fakt, że znała odpowiedź. – Bardzo cię lubi, ale nie tak jak przyjaciela, tylko – wypaliła.

            Chłopak przełknął głośno ślinę. Źrenice wyraźnie się rozszerzyły. Serce Alice natomiast zaczęło walić niczym oszalałe, czuła jak ogień wypełnia jej tętnice, a ona sama właśnie płonie, niczym wiedźma na stosie.
- To oto chodziło? – spytał próbując uniknąć odpowiedzi.
- A co ty na to? Myślisz, że moglibyśmy? – Nie dawała za wygraną.
- Nie – odpowiedział i poczuł ulgę. – Przykro mi, ale nie. Nie mógłbym, naprawdę cię lubię, jesteś niesamowita, ale nie będę cię oszukiwać. Nie ma między nami chemii, chciałbym, lecz to chyba nie zależy ode mnie, nie chcę żeby się pogorszyło.
- Rozumiem – odparła  niepocieszona.

            Tak prawda potrafi zaboleć. Czasami w zupełnie inny sposób niż mogłoby się to wydawać. Są takie momenty, kiedy wiesz że wyjawienie jej sprawi Ci ból, a nie koniecznie tobie. Prawda boli zawsze, jednak daje odkupienie, bo kiedy ją wyjawisz możesz ruszyć naprzód. Życie w kłamstwie nie daje Ci niczego więcej, niż tylko niekończący się przystanek w życiu, lecz kiedy przestaniemy się oszukiwać nic nie będzie już takie samo.

  ________________________
Od Autora
Cześć, jak obiecałem kolejny rozdział. Pisałem go naprawdę długo i nie dlatego, że nie miałem weny, ale brak czasu. Kiedy się rozpędziłem, to musiałem wracać do nauki i takie tam. W święta myślałęm, że zrobię więcej, ale przecież się nie da, a przyznam też chciałem odpocząć i np. pograć sobie w Sacred gold :D

Ale po świętach się biorę, bo trochę ostatnio sobie odpuściłem. Co do wyglądu bloga, zmienię go pewnie w najbliższym czasie, na razie mam brak weny do tworzenia, mam ogólny zarys, ale jakoś nie do końca do mnie to przemawia. 

Zabieram się już dzisiaj za IX rozdział, bo chciałbym w piątek kolejny opublikować. Może mnie to trochę zmusi do szybszego tworzenia.

A zmieniłem trochę styl, chodzi mi o to, że pozbyłem się przemyśleń Kyle'a.

Dobra to tyle. Pozdrawiam ! ;)

Obserwatorzy