Morska woda obmyła mu stopy.
Philip stał już od jakiegoś czasu na plaży Olivine City, przyglądając się statkom,
które poruszały się na tle szarego horyzontu. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo szary.
Chmury na niebie wydawały się być jednolitą formą, z której od czasu do czasu
wyrywały się jakieś ciemniejsze kosmki, które niby chwytały, właśnie, co? Być może
wiatr, który dzisiaj wyjątkowo mocno zawiewał od północnej strony, co Philip
mógł odczuć po swojej jasnoniebieskiej koszuli, której postawiony kołnierz
poruszał się niczym flaga na wietrze.
- Pi, pi?
– zapytał żółty stworek, nie rozumiejąc co tak magicznego może być w szarym
krajobrazie.
- Co jest mały?
- Pi, pi?
- Ze mną wszystko okej. Po prostu
dawno nie spędzałem tak czasu, jestem przecież ciągle w podróży. Wiesz, miło jest poczuć mokry
piasek pod stopami i morskie fale. Czasem niewiele potrzeba do szczęścia. –
Uśmiechnął się melancholijnie. Rozpływał się w tej chwili.
Nie musiał być i to było takie
przyjemne. Po prostu trwał w tym momencie. Chłodny wiatr muskał jego jasną skórę,
spieniona woda obmywała jego nogi, zaś stopy grzęzły w mule, po którym gdzieś
za nim dreptały Krabby niosące jakieś berry. Ten poranek był dla niego piękny.
- E, pan romantyk – rzucił chłopak
z krótkimi ,brązowymi włosami, ubrany w czerwono-czarną ortalionową kurtkę bez
rękawów. – Pan zamierza coś jeść czy wystarczy morska bryza?
- Jack nie wszyscy żyją
jedzeniem! – żachnął się, czując, że właśnie jego pięć minut spokoju minęło.